Anatolin Hans Ulrich Treichel 5,1
ocenił(a) na 47 lata temu Krótka książka o kolejnej próbie odnalezienia swoich korzeni przez jej autora. To zdaje się pierwsza książka tego autora, w której umieścił w pełni autentyczne informacje o sobie, które połączył ze swoimi przemyśleniami. W paru momentach zmusza do zastanowienia, bo poruszane kwestie wydają mi się bardzo aktualne i uniwersalne. Nie jest porywająca, ale też, jak sądzę, nie miała taka być. To na pewno obowiązkowa pozycja dla tych, którzy z wymienianą także tutaj twórczością mieli styczność i którym się ona podobała.
Zapewne i ja czytałabym tę pozycję z większym zrozumieniem, gdybym powieści autora znała, ale niestety nie znam. "Anatolin" wydał mi się jednak swego rodzaju podsumowaniem, pewną próbą zamknięcia przeszłości nareszcie w przeszłości, bez ciągłego wracania do niej, co autor w mniejszym lub większym stopniu robił, gdy pisał wszystkie swoje powieści.
Czytając, wyczuwa się swego rodzaju smutek, żal, bo życie bohatera utożsamianego z autorem potoczyło się tak, a nie inaczej. I z jednej strony czuć tu chęć, by coś jeszcze znaleźć, czegoś się dowiedzieć, a jednocześnie towarzyszy temu rezygnacja – co po tylu latach można odkryć i czy w ogóle warto?
Co do formy – jest, wbrew dość trudnej tematyce, w miarę lekka. Czyta się łatwo, choć chwilami przeszkadza brak chronologii, a raczej nie tyle jej brak, co szybkie zmienianie tematów i trzeba się skupić, by pamiętać o tym, że akcja jako taka toczy się prawie cały czas w pociągu, a reszta to swego rodzaju retrospekcje.
Co do treści - książka ukazuje też inny obraz Niemców, którzy po latach szukają swoich korzeni na terenie Polski. I poczułam współczucie dla tego człowieka, szczere. I tak jako germanistka nie mam jakichś skrajnych opinii na temat tych poszukiwań korzeni, ale warto, by pomyślały o tym osoby, które krzywo patrzą na takich ludzi, a jest ich wciąż, niestety, sporo. Wciąż często odbiera się takich ludzi jako niepogodzonych z tym, że teraz na tych ziemiach to już nie część Niemiec, Rzeszy, ciągle są wrogami, dzieciom wypędzonych to już w ogóle często odmawia się prawa do powrotu gdziekolwiek w te strony, choć oczywiście nie otwarcie, ale takie nastroje się wyczuwa. A to są ludzie, których, jak pisze sam autor, drzewo genealogiczne kończy się już na rodzicach. Nie mają wspomnień, nie mają rodzin i próbują wypełnić tę pustkę, którą odczuwają i której do końca sami nie rozumieją, bo jak można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało. I to jest, wydaje mi się, główny przekaz tego krótkiego dzieła, jeżeli chodzi oczywiście o czytelników, dla których pozostała część twórczości autora jest twórczością obcą.