Czeska poetka i tłumaczka, studiowała slawistykę w Brnie i Pradze, w latach sześćdziesiątych pracowała w redakcji czeskiego radia. W 1968 roku z mężem, Karelem Buksą wyjechała do Szwajcarii, gdzie w Bazylei studiowała germanistykę i historię. Współpracowała z Radiem Wolna Europa. Po śmierci męża w 1984 roku wyjechała do Niemiec. Obok RWE nawiązała współpracę z emigracyjnym pismem "Svědectví" (Świadectwa). Jej pierwszy zbiór poezji nie mógł wyjść w 1957 roku, debiutowała dopiero w 1993 roku.
Gdy skończyłem czytać, byłem pod całkiem dużym wrażeniem. Na tyle dużym, że napisałem na papierowej torebce pean na cześć autorki, którego jednak nie upublicznię.
Powiem tyle: te wiersze to jest taka petarda, że trzeba przeczytać. Po prostu. Nie rozwlekam się. Pean byłby rozwlekły. Wystarczy ilość gwiazdek, które dałem.
Wiersze zrodzone z bólu i samotności, a przecież choć tak kobiece, nie są emocjonalne. Ulotne chwile wykute w kamieniu mowy, jak na nagrobkach posłania dla potomnych. Zaskakujące dla mnie, że śmierć może uwolnić w człowieku chęć pisania, otworzyć tamę własnego bólu, by w kontrolowany sposób spojrzeć, jaka też woda przepłynie przez jaz wiersza. Tak późno - po pięćdziesiątce - pierwszy tom. I rozpoczynasz 'życie w sztuce' od trenów dla samobójcy. Za duszę bliskiej osoby. Bo te wiersze są jak modlitwy, jak spotkania ze zmarłymi. Jak poszukiwanie odpowiedzi na jedno jedyne pytanie: dlaczego? Jak rozłożenie rąk, by powiedzieć własnemu odbiciu w lustrze: nie jestem niczym ponad to, kim jestem. Następne wiersze, następne rozstania i pogrzeby. Aż do własnego końca, w czuwaniu - między miłością i śmiercią. Tylko się domyślam, że polską poetką, z którą się przyjaźniła, a której zabito syna, była Barbara Sadowska. Viola Fischerová studiowała polonistykę, przekładała Białoszewskiego. Polskie wydanie nosi tytuł jednego z tomików, ale właściwie jest zebraniem całej twórczości tej autorki w chronologicznym układzie, w jakim poszczególne zbiorki ukazywały się w druku w Czechach.
I jeszcze wiersz, jakby pisany zza grobu...
Za chwilę wyjdę z cienia kasztanów
i ptasiego śpiewu
pójdę nagrzanym asfaltem
w dół do zakrętu
skąd się zobaczę
jak patrzę w cieniu kasztanów
na siebie idącą w kapeluszu
po czarnym asfalcie
skąd widzę siebie
jak tuż za zakrętem
znikam sobie na zawsze
z oczu