Urodził się w 1955 roku w mieście Beira w Mozambiku. Z wykształcenia biolog, pracuje jako wykładowca uniwersytecki, pisarz i dziennikarz. Był dyrektorem Agencji Informacyjnej Mozambiku, redaktorem naczelnym pisma “Tempo” i dziennika “Notícias de Maputo”. Opublikował, między innymi, tomy opowiadań Vozes Anoitecidas (1987) i Estórias Abensonhadas (1994). Tłumaczony na wiele języków. Został uhonorowany, między innymi, Nagrodą Vergília Ferreiry za całość twórczości w roku 1999. Po polsku, oprócz Ostatniego lotu flaminga, ukazał się też zbiór Naszyjnik z opowiadań oraz Taras z uroczynem.
Jest taki czas na skraju czasów, gdy stare się skończyło, a nowe jeszcze nie nadeszło… Jest taki czas, gdy wojnę ze sobą toczą nawet mity, a historia nie ma ani przeszłości, ani przyszłości.
W "Lunatycznej Krainie" dominuje tu i teraz, czas opowieści prowadzonej na dwóch równoległych polach. Oto dwóch bohaterów wędruje drogą, czy raczej to droga ich prowadzi. Przewodnikiem jest dla nich tom zeszytów, które młodszy z wędrowców czyta na głos każdej nocy. W opowieściach pojawiają się kolejne opowieści.
Bardzo podoba mi się kontrapunktowa konstrukcja tej książki, uruchamiająca kolejne szkatułkowe historie. Niezwykle ujmuje mnie nakładanie się światów, wzajemne odbicia i pokrywanie się opowieści, przenikanie postaci - tych realnych z tymi z zeszytów Kindzu. W zachwyt wprowadzają mnie opisy metamorfoz - ludzie stają się zwierzętami i vice versa. Czasem nawet znikają.
Nie jest to jednak mitologiczna opowieść, jaką znamy z europejskich wzorców kulturowych. Tu nie ma przestrzeni na sielsko-anielski świat, jest wojna, każdy chce przeżyć, a nikt nie wie, po której jest stronie. Apokalipsa trwa, a może nawet już się wydarzyła?
Klimat "Lunatycznej krainy" jest nieco zbieżny w moim odczuciu z "Drogą" Cormaca McCarthy'ego. Ale realia są afrykańskie, afrykański jest system i świat wartości… który właśnie sam siebie unicestwia, a przede wszystkim niszczy ludzi.
Co opowiada się towarzyszom, gdy świat się kończy? Bez wątpienia warto przeczytać "Lunatyczną krainę", by się tego dowiedzieć.
| Ma
Mia Couto, Lunatyczna Kraina, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2010
Zupełne zaskoczenie! Wygrzebałam ją w jakimś koszyku w markecie, zapłaciłam 3,70 zł (!) i okazało się, ze był to strzał w dziesiątkę. Bardzo dobra książka, która pozwoliła mi spojrzeć trochę inaczej na afrykańską literaturę. Powieść niewielka objętościowo, ale za to pełna uroku i nastrojowości. Akcja została oparta na zagadce, prawie kryminalnej: do kogo należy porzucone na drodze męskie przyrodzenie? A także, czemu znikają żołnierze ONZ przybywający do Tizangary? Szybko okazuje się, że to tylko pretekst do rozważań o kulturze i tradycji Mozambiku, w których pełno jest magii, czarowników, duchów ziemi i przodków. Całość utrzymana w konwencji bardziej realizmu magicznego niż surrealizmu, a w niektórych fragmentach, głównie mglistego i niedopowiedzianego oniryzmu. Kolejna afrykańska książka, w której bohaterowie cenią i starają się kultywować tradycję i życiową mądrość poprzednich pokoleń. Napisana barwnym, metaforycznym językiem, który powoduje, że podczas czytania czuje się tizangarskie słońce na twarzy.