Volk im Schatten: Tagebücher eines Sudetendeutschen Bruno Hübler 2,0
ocenił(a) na 28 lata temu Już sam wstęp rzuca oskarżenie na Czechów: autor jakoby znalazł tekst dziennika w plecaku śmiertelnie postrzelonego (w plecy, oczywiście) w latach 30ych niemieckiego uciekiniera z Czechosłowacji i go publikuje – taka literacka stylizacja. A martwy "podmiot liryczny" owego dziennika zza grobu już w pierwszym akapicie dokonuje charakterystycznego rozróżnienia: słowiańskie wioski są szare, brudne, płożą się jak ciężki dym po bezsłonecznych, urodzajnych nizinach, których nie umieją zagospodarować (to "ludzie stepu"),zaś niemieckie – pełne kwiatów, czyste i kolorowe - są w górach, bliżej natury i słońca. Podobnie słowiańskie pieśni są jak czeskie kobiety: piękne, powolne, ale smutne – wyraz duszy tego ludu, który nie zna wolności - bo, a jakże, wg kuchennej antropologii słowo Sklaven (niewolnicy) i Slaven (Słowianie) mają ten sam źródłosłów (to prawie jak w pewnym wrocławskim, przedwojennym żarcie: z perspektywy niemieckich mieszkanców, którzy liznęli trochę polszczyzny, ta barbarzyńska polska mowa ma tylko jedno słowo na określenie ptaka i człowieka: "schlowik"). Niemieckie piosenki to co innego: są szybkie i wesołe, tak jak niemiecka dziewczyna: jasnooka, silna i nieskomplikowana, wymagająca by chłopak był męski – oto lud zrodzony do wolności, pracowity i zasobny, mimo że gospodarujący w niesprzyjającej krainie (to "ludzie gór"). Czyli śmieszne, rasistowskie i nazistowskie stereotypy od samego początku, podparte krytykowaną już w 19 w. a obaloną na pocz. 20 w. tezą, że krajobraz ma jakoby decydujący wpływ na charakter narodowy (teoria kręgów kulturowych Fritza Graebnera „twórczo” rozwinięta przez ideologów Hitlera w oparciu o ocenę wartości ras „filozofa popularnego” z 18 w., Christopha Meinersa). No i teraz nad tymi wolnymi Niemcami, którzy „od tysiąca lat” (w poł. 13 w. zostali sprowadzeni przez czeskich królów - takie drobne zaokrąglenie) żyli we „własnym kraju” (bo Czechy w ramach Austro-Węgier) powiewa – o zgrozo! – obca czechosłowacka flaga, czeskie dzieci „hałasują w ich szkołach”, a Riesengebirge straciły całą poezję, odkąd nazywają się Karkonosze… Jak Ruscy na Krymie: wpuść takiego do domu, a ukradnie ci (Tatarom krymskim) kraj. I jeszcze będą krzyczeć, że to ich okradziono i oni są pokrzywdzeni. W następnym akapicie czeskie wojsko pacyfikując w 1918-19 roku pogranicze, zamieszkałe w większości przez Niemców sudeckich, chcących przyłączyć te od zawsze czeskie ziemie do Austrii, zabija tylko bezbronnych - kobiety, starców i dzieci (rzeczywiście w 3 miastach sudeckich zginęło wtedy kilkadziesiąt cywilnych osób). Natomiast udział Niemca sudeckiego w I wojnie światowej to historia pełna wielkości i mistyki – Niemiec był ranny (zgadliście? tak jest: postrzał w plecy!) i wierny, a Czesi zdradzili, bratając się z Rosjanami, a nawet zastrzelili swego kompana-Czecha, który bohaterskiego Niemca opatrywał. W Czechosłowacji biedni Niemcy – kiedyś panowie, do których Czesi słusznie zwracali się z szacunkiem, a nawet wręcz z uniżeniem, teraz są tymi gorszymi, są prześladowani za nic - na porządku dziennym są przeszukania żandarmerii w niemieckich domach i wielotygodniowe areszty. Gdy syna Niemca biorą do czechosłowackiego wojska – czescy rekruci już w pociągu wyzywają go od niemieckich świń i piją – tylko on jedzie trzeźwy, pełen dumy i dyscypliny: w jego jasnych oczach widać prostolinijność i bohaterstwo jego przodków... A w czeskiej armii powiewa nad nim proporzec Czechosłowackich Legionistów - "gwałcicieli dziewcząt i łupieżców tysięcy (!) rosyjskich zamków w syberyjskich stepach" (s.23). Aż człowiek doprawdy zaczyna tęsknić za prawdomównymi rycerzami Wehrmachtu.
Książka obnaża mimowolnie niemiecki nacjonalizm i przekonanie o własnej wyższości. Judzące i bardzo ksenofobiczne dziełko - niesmaczna henleinowska propagandówka z wszystkimi obowiązkowymi elementami: zdradziecki Dolchstoß (czeski w niemieckie serce Sudetenländerów),czekanie na germańskiego nadczłowieka - Führera, który poprowadzi, a także przekonanie, że niemożliwe jest pokojowe współżycie między narodami - istnieje tylko zwierzęca walka. Brak tu jakiejkolwiek równowagi, rozsądku, namysłu, dywersyfikacji sądów, prawdy - przede wszystkim gra na uczuciach. A każdy przymiotnik wywyższa to co niemieckie lub poniża to co słowiańskie i czeskie - nie ma nic pomiędzy. Stereotypy proste jak cepy, czarno-biała rzeczywistość, w której na każdym kroku jawna niesprawiedliwość spotyka biednych Niemców, wołając o karę dla butnych Czechów. Odwrócenie znaków. Książka-prowokacja, jak prowokacja gliwicka, do wywoływania nienawiści, pełna tanich chwytów mających budzić odrazę i gniew wobec Czechosłowacji - państwa które wg ocen międzynarodowych komisji i w porównaniu do wielu innych krajów w tym czasie do swych mniejszości odnosiło się wzorowo. Ale zgodnie z hitlerowską ideologią, prawo niemieckiej krwi miało stać ponad prawem państwa, którego byli obywatelami.
Kiedy czytam tę propagandę, która tkwi jeszcze w niektórych głowach, stwierdzam, że tacy ludzie w pełni zasłużyli na wypędzenie. Proszę bardzo: "Heim ins (ersehnte) Reich". Ale i tam należałoby ich koniecznie poddać denazyfikacji.