Pod moim oknem gryzą się jeże Piotr Fiedler 4,1

ocenił(a) na 97 lata temu Pod powierzchnią złudzeń i czułości.
Odkryłem Fiedlera ledwie rok temu i było to moje prywatne odkrycie roku. Dość szybko zdębiałem, widząc co wyprawia ze swoimi wierszami – wrzuca na fb, wystawia na głupawe komentarze, w których sam często bierze udział. Innym razem każe czytać swoją twórczość syntetyzatorom mowy, żeby potem to skręcić i wrzucić do sieci. Jakby brudnego miasta, szarych, smętnych ulic i rozmazanych ludzi było mu za mało, jakby chciał się tym całym naszym bagnem sztachnąć jeszcze mocniej, szarpnąć się od wewnątrz do ostatniego oddechu; wydobyć z siebie poezję jeszcze precyzyjniej i czyściej…
Mam gorączkę, gdy dostaję jego pierwszy tom w papierze, ale nie mogę się powstrzymać – otwieram, a tam Celiné i Bukowski. I nie chodzi o nawiązania, o przejęcia, o inspiracje, czy czytelnicze skojarzenia – poezja Fiedlera z nich wprost się rodzi, robiąc nowy, świeży, wielki gatunek. Tu udaje się sięgnąć bardzo wysoko, wyszarpnąć miąższe życia spod powierzchni rzeczywistości - i te rosnące, i te zduszone, i te gnijące; jest tu prawda, jest tu śmiech, jest tu życie i codzienne umieranie.
Tu też kipi wolnością, a jednocześnie uderza trzeźwy brak wiary w jej trwałość. Fiedler bowiem, przytomnie i wybitnie odważnie, strząsnął z siebie złudzenia, co pozwala mu, gdy pisze o nas, pędzącym i koniec końców żałosnym życiu tego miasta, nie popaść w ocenę, nie zgrzeszyć protekcjonalnością czy sarkastyczną ironią. Ten jego ostry język wyraża nic innego, jak czułość – do świata, do ludzi, do słów. Poeta robi to wywalając język na lewą stronę, zdzierając z niego liryczne "pierdololo", zbędne metafory; tropi za to bez wytchnienia pointy, czucia i myśli – i zawsze wygrywa. Nie ma tu choćby półtonu fałszu, wpadki, przegięcia – wszystko złożone i ułożone precyzyjnie, składa się w niebywale mocne obrazy, które poruszają wszystkie zmysły.
Nie dajmy się zwieść – tam, gdzie się śmiejemy, tam, gdzie wydaje się, że Fiedler nas bawi wspaniale złożonym obrazem, wydarzeniem czy myślą to właśnie tam, pod powierzchnią, czai się prawda o naszym smętnym życiu, o naszych strachach i nadziejach, których sami boimy się pomyśleć, o tym nieustannym meczu „wygoda vs. wolność”, gdzie wygoda prowadzi z wielką przewagą, spychając nas w kłamstewka, wyparcia i maskarady samych przed sobą. Fiedler wyraża to za nas (i to jak!),a potem składa w mocny wiersz; tak mocny, że nawet przy drugim, trzecim czytaniu kręci się w głowie. Nie osądza, nie kpi, nie popada w protekcjonalność, patrzy i pisze – uczciwie, mocno, dosadnie, ale zawsze z czułością. Przy czym ten jego ostry język to nie szkatułka, w której chowa ową czułość, a ta jest najwyższą cnotą i umiejętnością pisarza, nie jest nawet jej zaprzeczeniem – jest, owej czułości, jawną manifestacją i jeśli jest tu kpina to wyłącznie z samego siebie; wybitnie to poetycka i świeża metoda na całe to szaleństwo zwane życiem. Do tego Fiedler jest niezwykle uniwersalny, przekładalny i osiągalny...
„[…]
przestałem czuć się inteligentnie, przestałem mieć erekcję.
zaproponowałem, żeby napić się za różewicza,
szkoda chłopa, ale zwolniło się miejsce na pudle.
[…]” (z wiersza „pan różewicz”)
W jednych wierszach przygląda się nam, w innych sobie, i jakby z niedowierzaniem wykonuje bezwzględne, szalone i niepojęte eksperymenty. Robi ze swoją poezją podwójne przesunięcie – najpierw wydobywa twarde, brudne i ledwo dające się znieść kawały życia, żeby natychmiast uderzyć całą siłą literatury i przyległych do niej nienasyceń wolności, prawdy, bliskości…
Celiné mówi tak:
„[…] więc wgryzamy się w tę nadzieję, tak jakby to był cukierek, a okazuje się potem, że wszystko to tylko jedno wielkie gówno. Najpierw nie bardzo mamy odwagę, żeby to powiedzieć, żeby u nikogo nie wywołać obrzydzenia. Jesteśmy mili. Aż wreszcie, któregoś dnia, coś pęka w nas, i to przy wszystkich. Mamy dość bycia w tym gównie po same uszy. I nagle wszyscy stwierdzają, że jesteśmy źle wychowani. I tyle.”
W tym sensie Fiedler jest najgorzej wychowanym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek czytałem i zostawia nam nadzieję, że dla Literatury, że dla poezji nadal osiągalne jest najprawdziwsze ocalenie.
Piotr Fiedler, „pod moim oknem gryzą się jeże”, Wydawnictwo Kapiszony w Ogniu, 2015.