365 dni bez zapałek. Jak rok w australijskim buszu odmienił moje życie Claire Dunn 5,5
ocenił(a) na 107 lata temu Na ogół recenzję piszę tuż po przeczytaniu książki. Podczas lektury myśli same układają mi się w głowie, a ostatnia strona jest niczym kropka nad i, spaja wszystko w całość, kreując przed moimi oczami idealną wizję. Przesiewam potem to wszystko przez sito wniosków, pytań i logiki, by nadać mojemu tekstowi ostateczny kształt. W przypadku „365 dni bez zapałek" było zupełnie inaczej. Potrzebowałam kilku dni, by raz jeszcze przemyśleć lekcję, jaką Claire Dunn dała czytelnikowi na ponad trzystu stronach książki, która stanowi niepowtarzalny i niezwykle szczery dziennik z wyprawy w australijski busz.
„Najtrudniej jest uwierzyć, że to możliwe, że można zrobić to, na co zawsze miało się ochotę, co przemawia do ciebie bardziej niż wszystko inne".
Claire Dunn czuje się wypalona. Praca, która dawała jej satysfakcję i poczucie sensu stała się dla niej udręką, przykrym obowiązkiem pozbawionym radości. Jej znajomi układają sobie życie, biorą kredyty hipoteczne i osiedlają się w różnych zakątkach świata, by założyć rodzinę, cieszyć się obecnością dzieci i przyjaciół. Claire tak nie potrafi. Miłość do natury ciągnie ją w stronę lasu, zachęca do samotnych wędrówek, oferuje cichą przystań pośród listowia. W obliczu zagubienia pozostaje tylko jedno: powrócić do korzeni.
„Dopiero gdy zamieszkałam w lesie, zrozumiałam, że właściwie nic o nim nie wiem".
365 dni z dala od cywilizacji to wyzwanie, projekt, który ma na celu przybliżyć człowieka do ziemi. To okazja, by sprawdzić swoje survivalowe umiejętności, instynkt przetrwania, swoją wytrzymałość i wewnętrzną siłę. Szóstka uczestników tego nietypowego przedsięwzięcia ma za zadanie zbudować sobie nieprzemakalne schronienie oraz zapewnić sobie dostęp do ognia. Z czasem jednak ułatwienia w postaci zapałek znikają, a wspólnota musi sobie radzić za pomocą świdra i podkładki. Przebywanie w dziczy zmusza bohaterkę do refleksji nad własnym życiem, uzewnętrznia wady, obiera z wierzchniej warstwy, ukazując każdą słabostkę, lecz także każdy zalążek siły. Dunn przekonuje się, że brzydzi ją przemoc i okrucieństwo, odkrywa że polowania napawają ją strachem, a jedzenia szuka wśród rosnących w buszu krzewów. Bohaterka ma przed sobą niezwykle długi rok, którego owocem będzie poznanie siebie, a także przyrody, która żyje obok nas jak dobry sąsiad, nawet wówczas, kiedy mijamy ją bez żadnej uwagi.
„Niewiele urośnie na twardej skale.
Bądź rozkruszony. Bądź roztrzaskany.
Wtedy dzikie kwiaty pokażą się tam,
gdzie ty.
Byłeś silny zbyt długo.
Spróbuj czegoś innego. Poddaj się".
Książkę Claire Dunn powinno się rozdawać w szkołach, czytać dzieciom na dobranoc i wkładać w ręce wątpiącym. To definitywnie jedna z tych pozycji, którą powinien przeczytać każdy. „365 dni bez zapałek" pokazuje świat z zupełnie innej strony, ukazuje duszę w pozornie nieżywych przedmiotach, otwiera oczy na wszystko to, co industrialna codzienność zamiata pod dywan. Wśród surowej, dzikiej przyrody nie ma dróg na skróty ani beztroskiej frywolności, lecz nie sposób spotkać się tu także z kłamstwem, nienawiścią czy przygnębieniem. Dunn w doskonały sposób zwraca uwagę na łagodny rytm natury, w której wszystko jest spokojną radością, pogodzoną z naturalnym pulsem czasu, z przemijaniem, starzeniem się, umieraniem. W dzikich ostępach – nie tylko w Australii, lecz na całej Ziemi – cisza to tylko pozór, wierzchnia warstwa, pod którą, niczym pod liśćmi, ukryte jest tętniące, wypełnione ekstazą życie.
Kim jestem? Dokąd zmierzam? Gdzie odnajdę siebie? Jak długo muszę szukać odpowiedzi? Podczas pobytu w buszu nie sposób uniknąć tych pytań. Wracają jak mantra. Zmieniają się w uderzenia stóp o szorstkie podłoże, w śpiew chwostków, w miarowy trzask palących się drew...