cytaty z książek autora "Ilona Wiśniewska"
Ciemność nie jest problemem. Problemem jest samotność w ciemności".
Jante to duńskie miasteczko rządzące się zasadami, które Skandynawia przyjęła jako własne. Według tych zasad nikt nie powinien:
- uważać, że jest kimś wyjątkowym;
- uważać, że jest równie dobry jak inni;
- uważać, że jest mądrzejszy od innych;
- uważać, że wie więcej od innych;
- uważać, że jest kimś więcej niż inni;
- uważać, że się do czegoś nadaje;
- śmiać się z innych;
- wierzyć w to, ze komuś na nim zależy;
- wierzyć w to, że może innych czegoś nauczyć.
Święta w Longyearbyen są przede wszystkim ciche. Pierwsza gwiazdka, jak zaświeciła w listopadzie, tak świeci do teraz. To miasto jest niczym prezent obwiązany zieloną wstążką zorzy polarnej, którą ktoś na końcu przeciągnął nożyczkami, zawijając finezyjnie końce. Zorza daje pewność, że słońce skrywa się gdzieś tam, za górami. Wokół ciemno i bezpiecznie. Horyzont zniknął na dobre i nie pozostaje nic innego, jak tylko wygodnie się umościć. Teraz nie ma już rozróżnienia na dzień i noc. Po zmianie położenia gwiazdozbiorów na niebie można mniej więcej określić porę dnia, ale to tylko przy bezchmurnej pogodzie. Księżyc nie zachodzi i kręci się nad miastem, duży i przyjacielski. W jego świetle góry wyglądają jak odlane z gipsu. Wszystko zwalnia i jest spokojnie. W dni takie jak ten je się śniadanie przy świeczkach nie dlatego, że nie ma prądu, ale dlatego, że tak jest przyjemniej.
Nie ufamy tym, którzy krzyczą. W naturze człowiek jest cicho.
Gdy się już człowiek przyzwyczai do ciemności, dziwnie się robi na myśl o powrocie światła. Bez słońca wszystko jest określone, wiadomo, że nigdzie dalej się nie pójdzie. Można łatwiej sobie wtedy poukładać przestrzeń. Ciemno jest na swój sposób wygodne.
Ma w sobie rozbrajającą nieśmiałość i taką bezkresną samotność, które każą jej ciągle się uśmiechać.
Buty dają poczucie bezpieczeństwa. Ciemność też.
Smutna pani w hotelowej recepcji zachęcała, żeby wziąć pokój 201, na końcu korytarza, bo to właśnie w nim kilka lat wcześniej nocował król Harald podczas oficjalnej wizyty, pewnie również zachodząc w głowę, dlaczego gniazdko z prądem ktoś umieścił na suficie tuż nad jego głową.
W obrazkowym świecie coraz mniej widzę, a jeszcze mniej mam ochotę pokazać innym.
Jeśli szukać esencji Finnmarku, to właśnie tutaj, w mocnej kawie i absolutnej zgodzie, zarówno na upływ czasu, samotność, jak i na ten skotłowany wicher.
Badania potwierdzają, że zdrowie nie pochodzi z kwasów omega-3 czy antyoksydantów, ale z tego, jak się człowiek ma sam ze sobą, ze swoimi przekonaniami, językiem i wierzeniami.
W Finnmarku wierzy się w morze, w pracę i w siebie.
Latem do tego młodego miasta przypływają tysiące emerytów z całego świata, jak wyrzut sumienia, że to nie jest kraj dla starych ludzi. A ci w masie są trochę jak dzieci.Jakby cała ich dotychczasowa wiedza, całe doświadczenie rozpłynęły się gdzieś między biegunami rozsądku. Kiedy już okazuje się, że tu można żyć i przeżyć, pojawia się kolejne pytanie. Jak? Jak przeżyć zimę? Czy dużo się tu pije i czy jesteśmy smutni? A my nie jesteśmy smutni. Zimą uprawiamy seks, dlatego tyle tu przedszkoli, a melancholia dopada tylko tych samotnych, którzy nie piją.
Przy przekraczaniu 80 stopnia szerokości geograficznej północnej z głośników rozbrzmiewają fanfary, a obsługa serwuje szampana. Morsy, które wylegują się na wyspie Moffen, tylko przekręcają się z brzucha na plecy. Coś tam mruczą spode kła. Podwijają płetwy pod siebie i zapadają w drzemkę. Znowu jakieś przyczajone głowy wystają zza burty i celują obiektywami. Nuda. Nic się nie dzieje.
Wadim przyjechał, bo znajomy, który pracował tutaj rok wcześniej, pokazał mu ogłoszenie w gazecie, a że Wadim nie lubi tłoku (dlatego - jak sam przyznaje - mieszka w Moskwie), po prostu wysłał zgłoszenie.
W poranki, takie jak ten wybiega się na golasa w wełnianych kapciach na siku i potem wraca pod ciepłą kołdrę, pod którą jest cały świat. Ciało nagle odczuwa to przeszywające zimno albo mgłę wchodzącą do wnętrza przez wszystkie możliwe otwory. Powietrze tutaj, w dolinie, nie pachnie. Zmysły wyostrzają się tak, że słodki aromat własnego moczu uderza w nozdrza jak zapach świeżo upieczonego jabłecznika.
Pierwszy raz rozmawialiśmy w Tromso w kawiarni Hansens, do której Ibert chodzi z gazetą zaczytać samotność pośród obcych ludzi.
Kiedy brakuje poczucia, że jest się ważnym elementem społeczności, i nie ma radości w zwykłych codziennych sprawach, zostaje to, co daje przyjemność: jedzenie, picie i inne sposoby pobudzania ciała. W tym przemoc fizyczna, która staje się sposobem na wyrażenie gniewu.
Tańczący śnieg kręci piruety przy ogłoszeniach "oddam psa", "znalazłem psa", "czy ktoś widział mojego psa". Przed sklepem siedzi jakiś pies, opędzając się od śniegu skołtunionym ogonem.
Od lat 70-tych zaczęła się w Norwegii masowa hodowla, a największym producentem w tym regionie jest firma Grieg Seafood z siedzibą w Bergen, która w samym tylko Finnmarku produkuje rocznie około 30 000 ton łososia i zatrudnia przeszło 200 osób. (...) Tutaj łosoś żyje nie dłużej niż 2,5 roku, i do tego czasu powinien ważyć średnio 5,5 kilo. (...) Narybek przypływa statkiem i jest wpuszczany do klatek w zatoce. Każda klatka ma średnicę 90 metrów, mieści 25 kilogramów ryb na metr sześcienny i przykrywa ją namiot z siatki chroniącej przed ptakami.
W okolicach Kjollefjordu nie wolno zakładać ferm. Tutejsi rybacy nigdy takiej ryby by nie zjedli, bo łosoś hodowlany ma złą opinię, jest za tłusty, ma zbyt intensywny kolor i nikomu by nigdy nie przyszło do głowy nazywać go zdrowym. Nawet w lokalnym sklepie spożywczym trudno znaleźć te pomarańczowe mrożonki jednakowej wielkości, bo każdy ma tu swój zapas w wędzarni albo w zamrażarce. Na Północy, jak już coś kupować, to mięso, nie ryby.
Rybia karma to mieszanka sprasowanej soi i oleju rzepakowego z rybim tłuszczem, strukturą przypominająca kocie chrupki. Karma jest transportowana z silosów długimi rurami i wyrzucana w regularnych odstępach na powierzchnię klatek. (...) Ryby powinny mieć spokój, żeby zjadać dziennie 5 ton karmy na klatkę, a najlepiej, żeby jadły całą dobę, w czym pomaga podświetlanie klatek w nocy. Stłoczone łososie mają mniej ruchu, dlatego osiągają większą wagę w krótszym czasie.
Szkoła ukradła mi dzieciństwo (...). To, że odrzucała mój język, to jedno, ale gorsze było potępianie tradycji moich przodków, robienie z niej grzechu przez chrześcijańską propagandę, odebranie znaczenia naturze, z którą byliśmy zżyci (...).
- (...) dlaczego joik to grzech? (...) No bo skoro człowiek kocha Boga, to czemu nie może go czcić w najbardziej dla siebie naturalny sposób?
- Bo Bóg należy do innej kultury. My tu wcześniej mieliśmy swoich bogów. I właśnie chrześcijaństwo nam ich zabrało, przez lata wmawiając, że joik jest grzechem. A on może nie pochodzi od Boga, ale nie jest zły.
- Czym więc jest joik?
- Czczeniem.
- Dlaczego więc nie można joikować w kościele, skoro tutaj czci się Boga?
- Bo joik jest jak muzyka popularna, a takiej nie śpiewa się w kościele.
- Poza tym Saamowie nie życzą sobie joiku w kościele.
Po drugiej stronie ulicy Krystiana IV, przy której stoi dom, znajdowała się pierwsza twierdza Vardohus, w której w XVII wieku w serii szybkich procesów postawiono przed sądem i torturowano w sumie 135 osób. Na stosie spalono 77 kobiet i 14 mężczyzn. Zginęli, bo znali się na czarach. Tak przynajmniej twierdzili po wyjęciu z lodowatej wody.
W XVII wieku populacja Norwegii wynosiła około 400 000 ludzi, a w Finnmarku było ich zaledwie 3000. Mimo to prawie jedna czwarta wszystkich procesów o czary odbyła się właśnie tutaj, a aż jedną trzecią wszystkich norweskich wyroków śmierci wykonano w Vardo. Nie bez znaczenia pozostaje, że sędziowie i inni urzędnicy przyjeżdżali z Południa, więc Północ dalej jawiła im się jako siedlisko wszelkiego zła, zepsutego próchnicą i zabobonem, o którym dalej nie wypadało szczegółowo informować dostojników kościelnych. Jedne owce zaganiało się na bezpieczne pastwiska, a innym po prostu rytualnie podrzynało gardło, upewniając się, że reszta patrzy.
Oni mają ogromny szacunek do zabijanych zwierząt. W naszych tradycyjnych opowieściach łowcy nigdy nie pokazują swojej wielkości, nigdy się nie przechwalają. (77).
Poza rodzicami mieliśmy w mieście także dalszych krewnych, ale im nigdy nie zezwolono na wizytę, ponieważ byli Grenlandczykami. A my, jako przyszłość tego kraju, mieliśmy zakaz mówienia w języku jego przeszłości.
Tu nikomu nie żyje się łatwo, natura odarta jest z wszelkich sentymentów, zarówno wobec zwierząt, jak i wobec ludzi.
I wszystko jest po coś.
- Znasz wszystkie słowa na określenie lodu? - pytam.
Jej imię brzmi podobnie do jednego z tych słów.
- Nie znam. Lód to nasza dusza. To tak, jakby znać wszystkich ludzi.