Lubię dbać o szczegóły - wywiad z Carlą Montero

LubimyCzytać LubimyCzytać
27.11.2013

Z Carlą Montero, autorką Szmaragdowej tablicy i Wiedeńskiej gry, rozmawia Marcin Sendecki. Oba tytuły ukazały się nakładem Domu Wydawniczego Rebis i zostały objęte patronatem serwisu Lubimyczytać.pl.

Lubię dbać o szczegóły - wywiad z Carlą Montero


Czy ma pani jakąś ulubioną epokę historyczną?

Lubię historię dwudziestego wieku, najbardziej może czasy od schyłku dziewiętnastego wieku do końca drugiej wojny światowej.

Teraz rozumiem, dlaczego „Wiedeńska gra”, pani debiut, rozgrywa się u progu pierwszej wojny światowej.

Rzeczywiście, lata bezpośrednio poprzedzające pierwszą wojnę światową stanowią dla mnie szczególnie interesujący okres. Poza tym, druga wojna światowa jest już bardzo wyeksploatowana przez kulturę popularną, kino, książki; pierwsza wojna zdaje się bardziej zapomniana. Chociaż dziś zaczyna budzić coraz większe zainteresowanie.

Pierwsza wojna wyznacza koniec pewnego świata. Czy właśnie epoka schyłku panią pociąga? Epoka czegoś, co się bezpowrotnie skończyło wraz z wojną totalną, nowoczesnością, technicyzacją życia?

Tak, dla mnie to lata wielkiego kryzysu – nie tylko w sensie gospodarczym. To kryzys społeczny, kryzys wartości, który skończył się konfliktem na skalę światową.

Czy uważa, że ludzie sprzed pierwszej wojny różnili się trochę od nas, czy właściwie jesteśmy tacy sami, tyle że w innych dekoracjach, w innych warunkach?

Zanim poznałam dobrze tę epokę, miałam wrażenie, że my i ludzie z tamtych czasów jesteśmy kompletnie różni. Ale kiedy prowadziłam badania na potrzeby swoich książek, gdy zagłębiłam się bardziej w problemy tej epoki, zorientowałam się, że wcale się tak bardzo nie różnimy. Są pewne podstawowe cechy, które nie zmieniają się z czasem – mimo radykalnych zmian okoliczności historycznych.

Jak pani przygotowuje się do pisania? Odwiedza pani miejsca akcji, studiuje stare fotografie, gazety, etc.?

Tak, główne lokalizacje, jakie pojawiają się w książkach – czyli ich podstawową scenografię – czuję się w obowiązku odwiedzić. Oczywiście, znajduję te miejsca takie, jakimi są dziś, więc muszę uzupełnić wiedzę informacjami historycznymi. Grzebię w archiwach fotograficznych, czytam świadectwa osób, które żyły w tamtych czasach. Detal historyczny to scenografia akcji moich książek, tak jak scenografia w sztuce teatralnej. Lubię dbać o jej szczegóły – po to, by czytelnik mógł łatwiej zidentyfikować się z czytaną historią.

Jak właściwie powstała „Wiedeńska gra”? Co skłoniło panią do jej napisania?

Zaczęłam pisać tę książkę bardzo dawno temu, nawet już nie pamiętam, kiedy dokładnie. Chodziło chyba o to, że postanowiłam trochę ponaśladować książki autorów, których sama lubiłam czytać, i stworzyć historię, która łączyłaby w sobie wiele składników w sobie – właśnie taką, jaką sama chciałabym przeczytać.

Jacy to byli autorzy?

Anglosascy autorzy z dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku: Conan Doyle, Dickens, Wilkie Collins. Lubię też Tołstoja i Dostojewskiego. Także literaturę współczesną, głównie współczesne bestsellery – czyli nic specjalnie skomplikowanego – na przykład Kena Folleta.

Czy pisząc, myślała pani o konkretnego rodzaju czytelnikach? I – co się z tym wiąże – pisała pani z myślą o rynkowym sukcesie?

Nie, z początku nie myślałam nawet o publikacji. Chciałam pisać dla samego pisania, dla własnej przyjemności, rozrywki. Chciałam napisać książkę, która będzie się podobała mnie - niekoniecznie komu innemu.

Skąd (arcynowoczesny właściwie) pomysł, by wymieszać odtworzenie realiów epoki z historią alternatywną, z czystą fantazją (na przykład z bombą atomową, wynalezioną kilkadziesiąt lat wcześniej niż naprawdę)?

Trudno powiedzieć, stąd się wziął ten pomysł. Dla mnie to było coś naturalnego. Jeden z wątków mojej książki wymagał w pewnym momencie wynalezienia bomby atomowej, a skoro nie pisałam książki historycznej, tylko powieść, stwierdziłam, że mogę sobie na to pozwolić, że mam licentia poetica na modyfikację faktów. Oczywiście, zawsze jasno mówię czytelnikowi, że to tylko moja fantazyjna modyfikacja historii.

A skąd się wątek hinduskiego kultu, najbardziej może zaskakujący.

Pasjonuję się kulturą hinduską. Oo wielu lat uprawiam jogę, nie tylko jako ćwiczenia służące ciału, lecz także jako filozofię życia. Myślę, że my, ludzie Zachodu, wciąż możemy się wiele nauczyć od kultur Wschodu. Nie jestem, oczywiście, żadną ekspertką, chciałam tylko zawrzeć w mojej książce pewne elementy kultury, która dla mnie jest tak atrakcyjna.

Dlaczego akurat Austria jest miejscem akcji powieści, a nie Barcelona czy Londyn? Co szczególnego dostrzegła pani w ówczesnym Wiedniu? Klimat dekadencji?

Dla mnie Wiedeń jest bardzo romantycznym miastem – idealnym, by umieścić tam akcję książki. Nie tylko ze względu na piękno tego miasta i jego otoczenia, lecz także dlatego, że we Wiedniu na początku wieku dostrzec można zalążki wielu rzeczy, które miały ogromne znaczenie dla XX-wiecznej historii. To przecież kolebka najróżniejszych prądów artystycznch i psychoanalizy, lecz także hiteryzmu, nazizmu. Wiedeń był mikroświatem, w którym skoncentrowało się wszystko, co istotne dla to Europy tamtych czasów.

Pani druga powieść także była wyprawą w przeszłość. Czy pani dalsze plany też wiążą się z fikcją historyczną?

Tak. To jest gatunek, w którym czuję się swobodnie. Pasjonuję się historią. Każda książka, którą piszę, jest okazją do zgłębienia jakieś epoki historycznej – nie tylko samego momentu historycznego, lecz także poznania mentalności ludzi, którzy wtedy żyli.

Nie ma pani ciągot, by pisać o dniu dzisiejszym, o współczesnym kryzysie?

Raczej nie. Myślę, że brakuje mi perspektywy, by traktować współczesność bez emocji, by pisać o niej bezstronnie. Wolę pisać o tym, co naprawdę mnie fascynuje – o historii.

Jak wygląda pani praca nad książką?

Najpierw jest pomysł, iskra inspiracji, która może pojawić się w dowolnym momencie, na przykład kiedy oglądam jakiś obraz, słucham muzyki, odwiedzam jakieś miasto lub oglądam film. Potem odkładam taki pomysł na jakiś czas, by dojrzał, i muszę się zastanowić, czy starczy go do skonstruowania historii na całą książkę. Gdy już mniej więcej wiem, że da się ze wstępnej idei wykroić książkę od początku do końca, wymyślam bohaterów, ich wygląd, cechy fizyczne i psychiczne; potem moje postacie zaczynają sami żyć niezależnym życiem, zaczynają się interakcje między nimi innymi, wkład w konstruowaną historię. Kiedy już mam to wszystko, zaczynają się badania na temat kontekstu historycznego, w którym będzie rozgrywać się akcja, a potem jestem gotowa, żeby usiąść do komputera i pisać.

Bohaterka „Wiedeńskiej gry” to niemal Bond w spódnicy, bardzo kochliwa, zdecydowana i energiczna dama!

Takie postaci najbardziej ciekawią czytelników: silne, z wyrazistą osobowością. Gdybym wybrała postać bojaźliwą, słabą, taką, która nie łamałaby zasad czasów, w których żyje, nie byłoby ciekawe ani dla mnie, ani dla nikogo innego.

Pisze pani chronologicznie, rozdział po rozdziale?

Tak. Piszę książkę tak, jak się ją później czyta. Tyle że lubię nie do końca liniową strukturę narracji – na przykład w „Wiedeńskiej grze” ta sama historia jest opowiadana przez dwoje narratorów – mężczyznę i kobietę, a w „Szmaragdowej tablicy” równolegle rozgrywa się historia współczesna i z czasów drugiej wojny światowej. Rozwiązałam to tak, że wpierw napisałam obie historie liniowo, a później je pokawałkowałam i złożyłam ze sobą tak, by książka miała dobry rytm, by ta układanka właściwie działała.

Przeczytałem, że pani debiut sprzedał się w Hiszpanii w ponad 100 tysiącach egzemplarzy. Jak na polskie warunki, to dość oszałamiająca liczba. Czy w Hiszpanii czyta się więcej niż u nas?

Statystyki informują, że czyta się mniej, ale na pewno publikujemy coraz więcej. Co roku na rynek wchodzi coraz więcej tytułów. Sama nie potrafię sobie tego wytłumaczyć: jeżeli czytamy coraz mniej, jak to możliwe, że publikujemy coraz więcej?

Nad czym pani teraz pracuje?

Skończyłam pisać trzecią powieść. Jest teraz na etapie prac redakcyjnych, a ukaże się kwietniu przyszłego roku. Znów wracam w niej do Wiednia na początku XX wieku. I znów będzie to mieszanka różnych składników: kontekstu historycznego, opisu świata sztuki, historii miłosnej i kryminału. Moja bohaterka jest modelką, pozuje malarzom.
Lubię takie właśnie mieszanki. Pamiętam, że kiedy zaczynałam pisać wiele lat temu, opublikowano „Imię róży” i przeczytałam wywiad z Umberto Eco, w którym wyznał, że jego celem było napisanie bestsellera. Przepis miał bardzo prosty: wystarczy wrzucić do jednego naczynia różne składniki (tło historyczne, zbrodnię, trochę seksu, trochę miłości), potrząsnąć, wymieszać – i jest sukces. Chyba to nie jest aż tak proste, bo nawet sam Umberto Eco nie zdołał tej recepty wykorzystać później i przebić fenomenalnego sukcesu „Imienia róży” - ale dla mnie to dobry punkt wyjścia, tak właśnie planuję swoje książki: mieszając różnorodne składników, które mogą przyciągać różnego rodzaju publiczność.

Czy sądzi pani, że przez całą karierę będzie w stanie trzymać się jednego przepisu na pisanie, czy w końcu znudzi się pani i zechce spróbować czegoś zupełnie innego?

Nigdy nie wiadomo, co przyjdzie w przyszłości. W tym momencie czuję się bardzo swobodnie i wygodnie właśnie z takim sposobem. Być może za jakiś czas zmęczę się tym, być może moi czytelnicy też się zmęczą, być może będę chciała wtedy eksperymentować z innymi przepisami na książki. Nie wykluczam takiej opcji.


Rozmawiał Marcin Sendecki.


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać 27.11.2013 11:03
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post