rozwiń zwiń

Żyjemy w momencie skrajności - wywiad z Sylwią Zientek

Zofia Karaszewska Zofia Karaszewska
08.03.2018

O byciu artystką na początku XX wieku i dziś. O cenzurze, równouprawnianiu w zawodzie pisarza i o tym, czy akcja #MeToo zmieniła coś w środowisku wydawniczym w Polsce.

Żyjemy w momencie skrajności - wywiad z Sylwią Zientek

Sylwia Zientek, autorka sagi rodziny warszawskich hotelarzy Hotel Varsovie, zdradza też, dlaczego porzuciła karierę prawniczą dla pisania i jak odnalazła swoją drogę twórczą.

Zofia Karaszewska: Gdy wymyślasz bohatera, to czy ważna jest jego płeć?

Sylwia Zientek: Jak najbardziej! Płeć determinuje rozwój fabuły, zwłaszcza jeśli dana postać funkcjonuje w dawnej epoce.

Kobieca narzuca ograniczenia?

Z jednej strony tak, bo nie mogę wymyślać nierealistycznych historii, na przykład pokazując bohaterkę XIX-wieczną w roli przedsiębiorcy. Jednak z drugiej strony kobieca bohaterka stwarza ogromne możliwości poszukiwania ciekawych rozwiązań, odbiegających od konwencjonalnych zachowań danej epoki. Nie będę ukrywać, że losy kobiet w powieści historyczno-obyczajowej wydają mi się ciekawsze. Mamy tak wiele obrazów mężczyzn z minionych czasów, że widzę tu sporą lukę do uzupełnienia. Poza tym to zdecydowanie częściej pisarze, nie pisarki, tworzyli literackie heroiny.

Duży nacisk w swoich powieściach kładziesz na sytuację kobiet.

W Buncie chimery nawet bardziej niż w Klątwie lutnisty chciałam pokazać ścieżkę kobiet, które z ogromną determinacją walczyły o siebie.

Wspomagałam się życiorysami Olgi Boznańskiej i Meli Muter, sporo zaczerpnęłam z życiorysu Marii Komornickiej, tak powstała postać Walerii Żmijewskiej, jednej ze spadkobierczyń hotelu. Ta bohaterka świetnie pokazuje sytuację kobiet w tamtych czasach w Warszawie, gdzie nie było szkół wyższych - kobiety mogły zacząć studiować na Uniwersytecie dopiero w 1915 roku. Szowinistyczny świat środowiska artystycznego i sama specyfika epoki traktowała kobietę jako złowrogą modliszkę, taki zerotyzowany obiekt fascynacji. Oczywiście, w sferze codziennej miejsce kobiety było ściśle określone - miała urodzić dzieci, zająć domem i służyć mężowi. Niczego więcej od niej nie oczekiwano i niczego więcej zrobić nie mogła.

Moja bohaterka jest pierwszą malarką, która stworzyła swój nagi autoportret. Oczywiście w tym czasie mężczyźni mogli malować kobiece akty, ale gdy zrobiła to kobieta, wybuchł skandal. Waleria zapłaciła za to wysoką cenę…

Poruszasz aktualne tematy walki o prawa kobiet.

To jest ciągle temat wrażliwy. Z jednej strony mamy ruch #MeToo, a z drugiej jest trend retroaktywny - powrotu do skostniałych wartości rodzinnych i postrzegania kobiety jako strażniczki domowego ogniska. W tej chwili albo jesteśmy po stronie feministycznej, albo wspieramy powrót do posłuszeństwa mężowi. Żyjemy w momencie skrajności, to jest trudne dla kobiet.

Tobie udało się pogodzić posiadanie rodziny z byciem pisarką?

Pisanie to duże zaangażowanie emocjonalne, trzeba się skoncentrować na sobie. Nigdy nie chciałam z tego rezygnować, ale oczywiście nie chciałam też rezygnować z rodziny. Mam trójkę dzieci, ale zawsze miałam przeświadczenie, że chcę być twórcza i dostać jeszcze więcej od życia.

Szereg lat pracowałam na odpowiedzialnym stanowisku w wielkiej korporacji, żyłam w potwornym napięciu i stresie, teraz odcinam kupony od tego bardzo trudnego okresu. Nawet nie wiem, jak funkcjonowałam. Praca, dzieci, ambicje twórcze. I ciągle z tyłu głowy pytania, dlaczego jeszcze nie chodzę na fitness, dlaczego nie poświęciłam więcej czasu na zabawę z dziećmi, czemu nie upiekłam ciasta dla gości…

Jak to jest być pisarką w Polsce?

Najgorsze w byciu pisarką jest to, że bez czytania, z założenia książka napisana przez kobietę jest klasyfikowana jako „literatura kobieca”. Wiele lat z tym walczyłam, budziło to we mnie wielki gniew. Jeżeli pisze mężczyzna, nikt go na dzień dobry nie wrzuca do szuflady z czytadłami. Walczyłam też o okładki, bo zawsze buzie, kwiatki…

Ostatnio spotkałam się z taką dziwną szowinistyczną reakcją na etapie redakcji książki. Pewien pan, który czytał książkę, napisał, że fragmenty „Buntu chimery” są wulgarne, bo kobiecie nie przystoi napisać „wytrysk”.

Nie przystoi sportretować się nago i nie przystoi pisać o seksie - nic się nie zmieniło…

U Cabré pada cała galeria takich określeń. Jestem przekonana, że mężczyzna w takiej sytuacji nigdy nie spotka się z cenzurą. Ja dostałam propozycję, żeby zamienić słowo „wytrysk” na „uwolnienie nasienia”. To pokazuje świetnie, w jakim momencie jesteśmy.

W książce był też fragment o pewnej kobiecie, która jest utrzymanką. Pan czytający książkę stwierdził, że to nie jest wiarygodne, bo w czasach współczesnych żadna kobieta po czterdziestce nie będzie utrzymywana przez mężczyznę.

Nie żartuj!

No tak, bo utrzymywać można dwudziestolatkę, bo ma młode ciało…

Myślisz, że jest szansa na równouprawnienie w Twoim zawodzie?

Jeszcze rok temu miałabym wątpliwości, ale teraz, po #MeToo powiem, że tak – widzę światełko w tunelu. Myślę, że ruszyła lawina zmian w tak wielu aspektach relacji damsko-męskich, że nie będzie można już jej powstrzymać. To inne podejście naprawdę jest już zauważalne, chociaż na razie są to zdarzenia marginalne. Oczywiście przed nami długa droga, ale idziemy w dobrym kierunku!

Chciałaś zostać malarką, zostałaś prawniczką, a ostatecznie piszesz książki i żałujesz, że nie studiowałaś historii. Zawikłane masz te zawodowe losy.

Od dziecka miałam bardzo duże pragnienie, żeby mieć kontakt ze sztuką, co też było dosyć osobliwe, bo żyłam w domu, w który nie interesowano się sztuką. Sztuka nie była dla moich rodziców ważna, to byli ludzie twardo stąpający po ziemi, a ja od dziecka uciekałam od rzeczywistości. W muzykę, w literaturę. Uciekałam od szarego dzieciństwa lat osiemdziesiątych, bo to były trudne i ponure czasy. Jak sobie przypomnę Bazar Różyckiego, gdzie kupowało się te tandetne ciuchy. Te puste półki w sklepach, ta miałkość życia. To było straszne! Uciekałam w sztukę. Bardzo chciałam być pisarką, to było moje marzenie. Zaczytywałam się w „Ani z Zielonego wzgórza”, a myślę, że jeśli ktoś czytał „Anię...”, to pamięta, że ona tak strasznie chciała pisać. To mi się udzieliło!

Co jeszcze czytałaś?

„Trzej muszkieterowie” to był moja sztandarowa książka i oczywiście kochałam się w D’Artagnanie, wyobrażałam go sobie w czasach współczesnych, albo siebie u boku muszkieterów. Szalałam też za powieściami sióstr Brönte, uwielbiałam pana Rochestera. Te infantylne marzenia trochę odżyły, jak pisałam „Hotel Varsovie”.

W jakim sensie?

Pozwoliłam sobie na folgowanie wyobraźni i stworzenie postaci niebanalnych bohaterów, którymi mogłabym się zauroczyć jako czytelniczka. Tacy mężczyźni jak Laurenty – XVII-wieczny muzyk, jego brat Joachim czy żyjący w epoce napoleońskiej Ludwik nie są idealni, ale mają to „coś”, co sprawia, że byłabym skłonna się w nich podkochiwać.

Kiedy zaczęłaś pisać?

W podstawówce znalazłam sobie taki sposób, żeby dzięki pisaniu być osobą lubianą i akceptowaną. Zaczęłam pisać powieści, które dystrybuowałam w klasie. Występowały tam moje koleżanki. Dziś bym powiedziała, że to były mocno żenujące hity, ale zdobyłam popularność (śmiech).

Czy wtedy pomyślałaś sobie, że miło jest mieć czytelników, którzy Cię doceniają?

Tak, to było bardzo fajne. Chociaż nie mogłam napisać nic złego o tych koleżankach, bo nie chciałam stracić ich przyjaźni. Generalnie każda z bohaterek była fantastyczna. Przez podstawówkę brnęłam na fali takiej śmiesznej popularności.

To dlaczego poszłaś na prawo?

Prawo narzucili mi rodzice. Byłam dzieckiem, które nie miało poczucia własnej wartości i tak też niestety weszłam w dorosłość. Walczę z tym i pewnie będę walczyć do końca życia, chociaż staram się nad tym panować. Rodzice chcieli, żebym miała porządny zawód, nie chcieli słyszeć o moich marzeniach, o ASP. Wyśmiewali moje próby twórcze i zainteresowanie sztuką. O pisaniu to w ogóle nie mówię, bo wiele lat się tego wstydziłam i pisałam tylko do szuflady.

Jak miałam trójkę dzieci i lata pracy zawodowej za sobą, to pomyślałam, że to jest ostatni moment, żeby wyjść z pisaniem do świata. Zadebiutowałam mając 35 lat - to jest dosyć późno. Wiele lat żyłam w takim przekonaniu, że zajmuję się tym, co mnie w ogóle nie obchodzi, że marnuję swoje życie. Miotałam się, myślałam o sobie, że jestem tchórzem. Śmierć moich rodziców była przełomowym momentem, wtedy postawiłam na siebie.

W „Hotelu Varsovie” bohaterowie mają podobne rozterki.

Wydawało mi się, że nie piszę o sobie, ale tam jest bardzo dużo mnie. Widać ten konflikt bohaterów, którzy są rozdarci między porządnym, mieszczańskim życiem, a życiem artystycznym. Niektórzy próbują skupić się na sztuce, inni chcą pogodzić te dwa światy. Laurenty jest muzykiem, który żyje twórczością, ale jest równocześnie przedsiębiorczy. Jego postać oparłam na postaci historycznej - Adamie Jarzębskim, który był XVII-wiecznym artystą-biznesmenem i umiał połączyć te dwie sfery. To dla mnie fascynujące rozdarcie. Od wieków ludzie próbują połączyć te dwa światy i jest to bardzo ciężkie. Zwłaszcza dla kobiet.

Rzuciłam pracę w korporacji, bardzo dobre zarobki, stanowisko managera i zajęłam się książkami. To wieczny dylemat, czy być artystą, który żyje dla sztuki i musieć odmawiać sobie wielu rzeczy, czy nie iść za tym pragnieniem twórczym i żyć dostatnio. Moi bohaterowie to prezentują, z różnym skutkiem. Próbują zostać artystami, ale różnie im to wychodzi. Nie mają samozaparcia albo ogranicza ich płeć albo realia społeczne.

Twoi bohaterowie są fikcyjni, ale w powieści pojawiają się postacie historyczne.

W „Buncie chimery” pojawia się dwudziestoletni Chopin, który tuż przed wybuchem powstania wyjeżdża z Warszawy i zostawia kilka zakochanych w sobie pań, wśród nich jest jedna moja bohaterka. Jest też Józef Poniatowski, dziś patrzymy na niego jak bohatera, który zginął walcząc w armii Napoleona. Nie ujmując mu bohaterskich czynów, ja chciałam pokazać jego wcześniejsze lata, gdy był hulaką i urządzał wyścigi przez całą Warszawę. Nago na koniu. Korzystał z życia! Chciałam odsłonić mniej znane momenty z historii miasta pod pruskim zaborem, a Warszawa zawsze potrafiła się świetnie bawić.

Opisuję też romans Napoleona i pani Walewskiej, która została mu podsunięta na zamówienie. Zresztą on na miłość nie miał dużo czasu - 15 minut to była jego norma.

Skąd Ty wiesz takie rzeczy?!

Staram się docierać do różnych ciekawostek. W książkach historycznych nie ma tych smaczków. Oprócz prac stricte historycznych, sporo czytam po francusku o obyczajowości różnych epok, słucham audycji radiowych, przeglądam prasę z epoki, siedzę w archiwach, czytam też powieści, pamiętniki, listy z danej epoki. Lubię to ogromnie. To wielka przygoda!


komentarze [6]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Batalia 11.03.2018 02:13
Czytelniczka

Nie będzie równości w traktowaniu kobiet i mężczyzn, jeżeli w wywiadach z pisarzami pytania w rodzaju "jak łączysz pisanie z życiem rodzinnym" będzie zadawane tylko kobietom.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Gosia_7 08.03.2018 18:05
Czytelniczka

"Hotel Varsovie" już przeczytałam i zamieściłam opinię (entuzjastyczną). Nie mogę się doczekać kolejnego tomu tej fascynującej sagi z Warszawą w tle.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
ahenathon 08.03.2018 17:07
Czytelnik

A więc nie chodzi tu o "moment", lecz o "czas".
Sama siebie namalowała nago? Feministki są jak dzieci.
Trzeba zrozumieć, że cywilizacja to nienaturalny wytwór męskiego ego. Cywilizacja jest zdominowana przez mężczyzn bo sami dla siebie ją zbudowali. Feministki chcą wygryźć w nim miejsce bo nie widzą innego wzorca, a jeżeli nawet widzą, bo czytały Żylińską, to cywilizacja...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
MałaPisareczka 08.03.2018 13:02
Czytelniczka

Już chcę przeczyta Hotel Varsovie :D

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Tomek 08.03.2018 10:40
Czytelnik

uwielbiam takie historie, sagi, opowieści związane z konkretnymi interesujacymi miejscami, postaciami, wydarzeniami :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Zofia 07.03.2018 15:58
Autorka/Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post