Baśnie grzeczne i te mniej. Od Grimma do kina
Mądrzejsi ode mnie na przestrzeni tych przeszło dwustu już lat, odkąd bracia Grimm zebrali ludowe opowieści, wypowiadali się na temat ich kulturowej doniosłości, nierzadko się przy tym habilitując. Tym samym zbędne wydaje się przekonywanie już pewnie i tak przekonanych co do rzeczy oczywistej: ich dzieło jest dla nowoczesnej cywilizacji zachodniej absolutnie fundamentalne. Tytaniczna praca wykonana przez braci, będąca wypadkową kronikarskiej zaciętości, talentu literackiego i historycznego bakcyla, jest bezprecedensowa, także dlatego, że zainspirowała do podobnej działalności innych dziejopisarzy i bajarzy.
Ponadto plastyczna formuła spisanych przez nich baśni pierwotnie niezupełnie przeznaczona była dla dzieci – sam zbiór, napisany i skompilowany przez braci, był na przestrzeni lat regularnie przez nich redagowany, a brutalne treści finalnie uładzono (ciekawe, czy już wtedy krzyczano o tej jakże demonicznej poprawności politycznej?) Pozwoliło to na ich swobodne adaptowanie, zarówno przez przedstawicieli literatury postmodernistycznej, jak i kina, które narodziło się nie tak znowu długo po śmierci braci Grimm.
Myśląc Disneyem
Pewien popkulturowy kanon wyznaczyły, a jakże, animacje Disneya. Czy nam się to podoba, czy też nie, to produkcje amerykańskiego studia ukształtowały zbiorową wyobraźnię i zadecydowały o formie podania opowieści wyciągniętych od Grimma, Perraulta, Andersena i innych. Trudno zresztą kwestionować zarówno ich kunszt, jak i znaczenie iście mitotwórcze. Ba, skłonny jestem zaryzykować stwierdzenie, że to owe filmy zadecydowały o tym, że kiedy słyszymy, na przykład, o królewnie Śnieżce, widzimy… czyżby charakterystyczną postać z animacji z 1937 roku, a nie, dajmy na to, Kristen Stewart? Charakterystyczna żółto-niebieska sukienka z czerwonymi elementami na bufkach jest już przecież niemalże ikoniczna. Znaleźć ją można, oczywiście poddaną odpowiednim krawieckim przeróbkom, nawet i w niejednym sex-shopie.
Disnejowskie wersje słynnych baśni można by uznać za cokolwiek konserwatywne – choć im bliżej dwudziestego pierwszego stulecia, tym częściej i głośniej sfrustrowani zmieniającym się światem krytykanci poczęli wytykać im postępującą progresywność – i, jak chcą niektórzy, ugrzecznione, mimo że przecież nie o brutalność Grimmom chodziło. Animacje te miały z założenia być, z braku lepszego słowa, bezpieczne, odwoływać się do dobrze znanej tradycji i przemawiać do masowej publiczności. I nic w tym złego, przeciwnie. Rzecz jasna trudno wcisnąć do jednego wora wszystkie te filmy, toć rzeczoną „Królewnę Śnieżkę” i „Piękną i Bestię” dzieli prawie półwiecze; dla kina to nawet nie epoka, ale ze trzy. Lecz moim celem było jedynie określenie ich pozycji jako dla popkultury kanonicznej. Co tu kryć, myślimy Disneyem.
Baśnie dla dorosłych?
Ale nie oznacza to, że jesteśmy na Disneya skazani i że to ostatni przystanek naszych poszukiwań, bynajmniej. Sam zawsze byłem zainteresowany raczej literacką konserwą i bliżej mi było, na przykład, do wydanych parę lat temu baśni braci Grimm według Philipa Pullmana niż do ich retellingów czy postmodernistycznych odczytań. Nie równa się to jednak z tym, że nic ciekawego na półki księgarń nie trafiało, przeciwnie. Bo przecież „Cinder” Marissy Meyer łączy wariację na temat „Kopciuszka” z science fiction, gdzie tytułowa dziewczyna jest cyborgiem, a niewydane (jeszcze) u nas „Girls Made of Snow and Glass” Melissy Bashardoust czy „A Curse So Dark and Lonely” Brigid Kemmerer to, odpowiednio, przepisane z autorskim stemplem opowieści o królewnie Śnieżce oraz o Pięknej i Bestii. Tyle że to rzeczy YA, niekoniecznie dla mnie, bo i nie ja jestem ich targetem, stąd po podobne podniety zwracałem się najczęściej do kina.
A tam, nie licząc produkowanych teraz przez Disneya aktorskich wersji animowanych baśni, na których studio, jakby nie było, zbudowało dawniej swoją potęgę (może za wyjątkiem nieco odważniej podchodzącej do tematu dylogii o Czarownicy), dominują interpretacje reklamowane hasłami „dla dorosłych” tudzież skąpane w sosie ponurej fantastyki. Weźmy chociażby dwa retellingi baśni o Śnieżce, które wyszły mniej więcej w tym samym czasie, czyli „Królewnę Śnieżkę i Łowcę” oraz, po prostu, „Królewnę Śnieżkę”; oba filmy miały premierę w 2012 roku. Pierwszy z nich, ze wspomnianą przeze mnie wyżej Kristen Stewart, był generyczną, przepełnioną fabularnymi kliszami opowiastką, bliższą charakterem modelowi filmowego fantasy opracowanego przez „Władcę Pierścieni” niż baśni, a drugi, z Lilly Collins, urokliwą bzdurką. Nie wyszła też — trzymając się tej dekady — ani historia z Jasiem i Małgosią polującymi na czarownice, ani „Dziewczyna w czerwonej pelerynie”, gdzie za wilka robił wilkołak, ani nowojorska „Piękna i Bestia” z 2011 roku, za to niemałą publikę znalazły seriale „Grimm” i „Dawno, dawno temu”.
Między wierszami
Dlatego trzeba pokopać nieco głębiej, ale niekoniecznie aż do problematycznej z punktu widzenia dzisiejszej obyczajowości czechosłowackiej klasyki, pierwszego filmu Alfreda Hitchcocka nakręconego na obczyźnie czy pewnego znakomitego, powojennego filmu słynnego Jeana Cocteau (umyślnie piszę enigmatycznie, aby zostawić coś do samodzielnego odkrywania), choć to lśniące perełki. Mam na myśli raczej „Spojrzenie mordercy” z Reese Witherspoon i Kieferem Sutherlandem i śpieszę dodać, że cokolwiek obskurny tytuł kryje równie obskurną zawartość, ale poczytuję to za plus, bo baśń o Czerwonym Kapturku przełożono tutaj na język kina sensacyjnego traktującego o młodej uciekinierce pędzącej do dawno niewidzianej babci. Nadmieńmy, że nie ma tutaj myśliwego, który wybawi dziewczę z opresji (co nie znaczy, że nie poradzi sobie samo), a postać grana przez Sutherlanda nosi nazwisko Wolverton. Finezyjnie. I cenię sobie podobnie odważne eksperymenty bardziej niż odgrzewane lembasy fantasy. Choć i w wydaniu nieco bardziej tradycyjnym trafiają się rzeczy niezłe, jak „Śnieżka dla dorosłych”, gdzie, na długo przed disnejowską „Czarownicą” i z lepszym skutkiem, nadano głównej złej ludzkie rysy i to bez usprawiedliwiania jej motywacji. Królowa nadal pozostaje zołzą. Rewizjonistyczne założenia miało też „Towarzystwo wilków” Neila Jordana, czyli, znowu, opowieść o Czerwonym Kapturku, będąca nie tylko iście gotycką historyjką z dreszczykiem, ale i filmem traktującym o kobiecej seksualności. Ale to wszystko filmy sprzed lat i wydaje się, że dzisiaj Hollywood nie ma na podobne projekty ani sił, ani pomysłu, szczególnie po dotkliwych komercyjnych klapach „Łowcy i Królowej Lodu” oraz „Dziadka do orzechów i czterech królestw” (również disnejowskiego).
Pytanie, co przyniesie świeżutka premiera, czyli „Małgosia i Jaś” mającego już na koncie dwa całkiem głośne horrory Oza Perkinsa — syna Anthony’ego, czyli niezapomnianego Normana Batesa z „Psychozy” — zwłaszcza że zwiastun sugeruje dorzucenie do baśni tematyki okultystycznej, a zabawa z tytułem wątki feministyczne. Mało tego. Perkins przed paroma dniami powiedział, że jego marzeniem jest stworzyć całe baśniowe uniwersum grozy, lecz zapewne wszystko rozbije się o to, czy jego film zarobi dość, aby przekonać do tej idei studio. A to znakomita metafora naszego czasu: żeby móc snuć swoje baśnie, trzeba mieć spore pieniądze.
Fotografia otwierająca: Kadr z filmu „Królewna Śnieżka”
komentarze [10]
Dla mnie świetnym retellingiem jest serial z zeszłego roku "Tell me a story". 1 sezon świetnie przenosi we współczesne czasy bajki o trzech świnkach, czerwonym kapturki oraz Jasiu i Małgosi. I to wcale nie w słodki i ugłaskany sposób. Bardzo polecam!
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Seria "Baśnie" Billa Willinghama również sporo dodaje do tematu. Kapitalnie wykorzystuje znane motywy, łącząc je w bystry i niespodziewany sposób i podaje w przestrzeni współczesnego świata, oferując ciekawą lekturę dorosłym czytelnikom.
Pomysły ma świetne -ot, choćby ten, by Książę z Bajki był dokładnie tą samą osobą w każdej z opowieści o księżniczkach. Dostajemy cwanego...
Jak myślę o Królewnie Śnieżce, to oczyma duszy widzę książkę z ruchomymi częściami Królewna Śnieżka, a nie Disneya. Z innymi tytułami jest podobnie.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postUżytkownik wypowiedzi usunął konto
Świetny film z 1984, "Czerwony kapturek" dla dorosłych: https://www.filmweb.pl/film/Towarzystwo+wilk%C3%B3w-1984-31575
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postChociaż faktycznie retellingi baśni są popularne w literaturze młodzieżowej, to jednak to nie tak, że nie znajdziemy w tym temacie książek "ambitniejszych", skierowanych do starszych czytelników i zostaje nam kino. Jest na przykład Księga rzeczy utraconych Johna Connolly'ego, Dziki łabędź i inne baśnie
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejA dark fantasy?Czy to nie rodzaj bajki dla dorosłych ?
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post