rozwiń zwiń

Wierzę, że wszystko jest po coś. Wywiad z Piotrem Strzeżyszem

LubimyCzytać LubimyCzytać
13.03.2020

Ciągle coś gdzieś go pcha, nie potrafi przebywać w jednym miejscu. Potrzebuje przestrzeni i wolności, a tę dają mu tylko podróże, które odbywa na rowerze. Piotr Strzeżysz – laureat Nagrody Kolosa 2014 w kategorii podróże: za wytrwałość w próbach odnalezienia życiowej prawdy w podróży i odwagę przyjmowania tego, co przyniesie droga – mówi o swojej najnowszej książce „Zaistnienia”, niesamowitej opowieści o wyprawie z Patagonii na Alaskę.

Wierzę, że wszystko jest po coś. Wywiad z Piotrem Strzeżyszem

Okładka książki [Opis wydawcy] Z materii przeżyć nagromadzonych w trakcie trwającej wiele miesięcy i liczącej tysiące kilometrów rowerowej wyprawy z Patagonii na Alaskę autor maluje słowem pojedyncze, pozornie banalne i niewiele znaczące obrazy – porysowany blat stołu, mężczyznę sprzedającego plecaki, porzuconą paczkę chipsów, odpoczynek pod sklepem, spotkanie z miejscowym wykidajłą, zalany aparat fotograficzny czy wizytę w domu zamieszkanym przez rudą kotkę.

Owe opisy stają się osnową fabularnej opowieści o wypełnionej zaistnieniami drodze, która – choć przebyta w realnie istniejącym świecie – prowadzi czytelnika poza empiryczną rzeczywistość, do krainy wewnętrznych przeżyć, gdzie czas i przestrzeń tracą na znaczeniu, wydarzenia niezauważalnie się zapętlają, fakty zlewają się z baśniami, a opisywana historia balansuje na krawędzi snu, stanowiącego w tej utkanej z marzeń opowieści niezwykle sugestywną metaforę każdego ludzkiego życia.

Justyna Gul*: Kilka dni temu ukazała się twoja kolejna książka ― „Zaistnienia”. Za inną publikację, „Powidoki”, otrzymałeś Bursztynowego Motyla w Konkursie im. Arkadego Fiedlera oraz Nagrodę Magellana w kategorii „najlepsza książka podróżnicza”. Jak myślisz, co stoi za sukcesem twoich książek?

Piotr Strzeżysz: Dziękuję bardzo za ciepłe słowa, ale mam wątpliwości, czy wydanie kolejnej książki i otrzymanie przez inną nagrody można utożsamiać ze słowem „sukces”.­ Niewątpliwie cieszę się, że ukazuje się kolejna publikacja ― i w zasadzie tyle. Mam nadzieję, że ktoś po nią sięgnie i że z tego spotkania czytelnika z wykreowanym przeze mnie światem coś dobrego wyniknie. Jeśli treść przeniesie kogoś do innego świata, poprawi nastrój czy w jakikolwiek sposób wzbogaci, to pewnie nazwałbym to sukcesem. Nagrody nie mają z tym wiele wspólnego, choć pewnie przyczyniają się do poszerzenia kręgu czytelników. Często też ich dopełnieniem jest gratyfikacja finansowa, a ta pomaga wyruszyć w dalszą drogę.

Piszesz, by dzielić się swoimi przemyśleniami? Z wewnętrznej potrzeby pisania?

I jedno, i drugie. Kiedyś pisałem w zasadzie dla siebie. Podczas podróży robiłem notatki, by rejestrować nazwy odwiedzanych miejsc, imiona napotkanych osób czy sporządzać krótkie opisy ważniejszych zdarzeń. Gdy się okazało, że ktoś chce to czytać, że dla niektórych osób ma to jakąś wartość, zacząłem przywiązywać większą wagę do słów. Przecież to poprzez słowa próbuję opisać swój świat. Gdybym umiał malować, to bym malował. Nie potrafię, więc piszę. Wydaje mi się to łatwiejsze, choć niekoniecznie takie jest.

Zdjęcie Piotra Strzeżysza w podróży.

W „Śnie powrotu” piszesz o podróży przez obie Ameryki, w najnowszych „Zaistnieniach” o wyprawie z Patagonii na Alaskę. Podróżujesz od ponad dwudziestu lat. W jaki sposób podróże zmieniły twoje życie?

W ogóle mnie nie zmieniły. Jeśli już, to tylko pogłębiły to, co nosiłem w sobie od dziecka. Jeśli byłem ufny ― teraz jeszcze bardziej ufam ludziom. Jeśli byłem uparty ― teraz trudno do czegokolwiek mnie przekonać. Nadal noszę w sobie ciekawość, wrażliwość, potrzebę kontaktu z przyrodą, ludźmi, ze światem. Jeśli widzę zmiany, to fizyczne: mam więcej zmarszczek od częstego uśmiechania się, nieco więcej tłuszczu, mniej elastyczną skórę ― ale to wszystko zmieniłoby się niezależnie od podróży.

Piszesz o tym również w swoich książkach. A jak i kiedy zaczęło się twoje podróżowanie?

Nigdy się nie zaczęło i ― chciałoby się dodać ― nigdy się nie skończy. Jak u Claudia Magrisa: „Podróżować nie po to, aby dotrzeć do celu, lecz aby dojechać jak najpóźniej, aby nie dojechać ― o ile to możliwe ― nigdy”.

Dla mnie podróżować to żyć. I nie chodzi tutaj o długie wyjazdy, o podróże do obcych krajów. Chodzi mi o egzystencjalną kondycję człowieka jako wędrowca. W takim ujęciu podróżowanie jest unikaniem śmierci, odwlekaniem jej, próbą permanentnego bycia w drodze.

Zwykle podróżujesz samotnie, choć niekiedy zapraszasz do wspólnej wyprawy na przykład niejaką Fidrygałkę. Inaczej się wówczas przemierza świat?

Tak. Cóż mogę więcej dodać? Podobne pytanie mogłabyś zadać komuś, kto mieszka samotnie, i tym ludziom, którzy mieszkają razem. Każda z tych form egzystencji ma swoje dobre i złe strony. Każda jest inna i trudno powiedzieć, która lepsza.

Zdjęcie Piotra Strzeżysza w podróży.

Jak to jest z tym pragnieniem samotności w drodze? W „Zaistnieniach” wspominasz, że tej wieczornej samotności wyczekujesz.

Bo samotność to bardzo przyjemny stan. I nie należy jej utożsamiać z osamotnieniem. Pięknie pisał o tym choćby Jan Szczepański w książce „Sprawy ludzkie”. Samotność w jego rozumieniu to brak kontaktu z drugim człowiekiem, ale doskonały kontakt z samym sobą, podczas gdy osamotnienie to brak kontaktu zarówno z otoczeniem, jak i ze sobą. A ja lubię siebie. Lubię pobyć ze sobą, lubię „powroty do siebie”, będące swego rodzaju schronieniem przed światem, który nie zawsze jest przyjemny. Dlaczego zatem ludzie tak rzadko korzystają z tego przywileju? Dlaczego boją się samotności? Dlaczego to budzi niepokój? Nie wiem, może dlatego, jak sugeruje we wspomnianej przeze mnie książce Jan Szczepański, że nie mają sobie samym nic do powiedzenia.

Które ze spotkań podczas podróży wywarło na tobie największe wrażenie?

Każde jest ważne. Każde szczególne na swój sposób. Każde jest najważniejsze.

W swojej ostatniej książce poruszasz temat koczujących na granicy Kubańczyków, którzy pragną lepszego życia w USA. Musisz być w trakcie swoich podróży świadkiem wielu takich dramatów.

Paradoksalnie wcale nie dostrzegam ich tak dużo. Spotkanie z Kubańczykami było dość specyficzne, przypadkowo natrafiłem na dość szczególną sytuację, wynikającą z aktualnych w tamtym czasie wydarzeń geopolitycznych. Nie będę tutaj opisywał konkretów, zainteresowanych odsyłam do książki, w której, co oczywiste, problem potraktowałem bardzo pobieżnie – moja książka nie jest przecież reportażem. Wracając do pytania: większość spotykanych w drodze osób pokazuje się z jak najlepszej strony, nawet jeśli na co dzień borykają się oni z wieloma problemami, do których ja, jako przypadkowo poznana osoba, po prostu nie mam dostępu. Co oczywiście nie wyklucza tego, że te problemy widzę i część z nich pojawia się ― może nie dość explicite, ale przecież się pojawia ― na stronach „Zaistnień”: bieda, nierówność, brak perspektyw, smutek, ból, śmierć. A jednak ludzie zachowują w tym wszystkim optymizm i radość ― częściowo wynika to ze specyfiki kulturowej opisywanych przeze mnie miejsc.

Nie boisz się demonów czających się po drodze? Musiałeś usłyszeć wiele takich historii, jak choćby ta o Puurowii.

Cóż, przed demonami nie ucieknę. Zresztą wystarczająco wiele mam ich w środku, by zaprzątać sobie głowę tymi, o których zasłyszałem w drodze.

Spotkania z innymi ludźmi w trakcie podróży są przypadkowe, ale każdy człowiek zostawia w nas swój ślad. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?

Nie, nie każdy zostawia, jest ich zbyt wielu. O niektórych zdarzeniach czy osobach zapomina się już po kilku dniach. Nie znaczy to oczywiście, że kiedyś nie pojawią się w myślach, we wspomnieniach, ale gwarancji nie ma. Po to zresztą prowadziłem i prowadzę w drodze dziennik. Pamięć jest zawodna, a notatki pozwalają przywołać niektóre sytuacje. Z drugiej strony jeśli jakieś zdarzenie było naprawdę ważne albo spotkanie wyjątkowo zapadające w pamięć, z jakichkolwiek powodów, to nawet czas ich nie wymaże. Może zniekształcić szczegóły, ale wspomnienie pozostanie.

Zdjęcie Piotra Strzeżysza w podróży.

W „Zaistnieniach” słuchamy pięknej opowieści o miłości zaklętej w hamaku. Myślałeś kiedyś o wydaniu książki tylko z takimi baśniami, trochę jak z „Księgi tysiąca i jednej nocy”?

Nie jesteś pierwszą osobą, która zadała mi to pytanie. Może rzeczywiście lepiej odnalazłbym się w tego typu literaturze? Nie wiem, może kiedyś.

Podróż rowerem wymaga nie tylko wielkiej odwagi, ale też doskonałej kondycji. Jak o nią dbasz pomiędzy podróżami?

Po prostu dużo się ruszam. Chodzę, biegam, wspinam się, jeżdżę rowerem, przytulam. Kolejność przypadkowa.

A jak powstają twoje książki? Tylko z tych luźnych notatek sporządzanych w drodze? Czy raczej rozpoczynasz pracę nad książką dopiero wtedy, kiedy wrócisz i w pełni możesz skoncentrować się na tym, co się zdarzyło, przeanalizować to, ubrać w słowa?

Kiedyś używałem tylko zeszytu i ołówka. Teraz zabieram zeszyt, ale również notebook. Podczas podróży powstają szkice, nad którymi pracuję po powrocie. Ostatnia książka powstawała też trochę w drodze, ale był to czas przeznaczony wyłącznie na pisanie. Podróżowałem z Fidrygałką po Azji Południowo-Wschodniej i najpierw na miesiąc zatrzymałem się w Chiang Mai, a potem na kolejny miesiąc, po powrocie z Birmy, w przygranicznym miasteczku. Budziłem się rano i pisałem do wieczora, z przerwami na posiłki i spacer. To był doskonały czas, przeznaczony w zasadzie tylko na pisanie.

Wierzysz w znaki i przeznaczenie? Nawiązuję między innymi do opisywanej w „Zaistnieniach” historii z aparatem.

Bardzo. Wierzę, że wszystko jest po coś. Zdarza mi się czasem czegoś w życiu nie zauważyć, przegapić, chyba jak każdemu na świecie, albo dostrzec coś ― i docenić ― dopiero wtedy, gdy się to utraci. Tyle że nie mówię teraz niczego odkrywczego. W podróży być może wyraźniej dostrzega się te wskazówki, drogowskazy, bliżej obcuje z czymś, co na co dzień trudniej zauważyć. Mam na myśli pewnego rodzaju energię, która się mocniej uaktywnia. A może nie tyle uaktywnia się energia, ile wyostrzają się dodatkowe zmysły, na co dzień nieużywane, które umożliwiają pewien kontakt z dziwnie wyczuwalną obecnością czegoś, co pewnie zawsze jest gdzieś obok, ale przez nadmiar bodźców pozostaje niewidoczne, niedostrzegalne. Podróż pozwala tej energii, tym spotkaniom zaistnieć.

Jak na te podróże reagują twoi bliscy?

Mama pewnie się martwi, jak to mama. A inni? Nie wiem. Jeśli ma się coś stać, to się zdarzy choćby za rogiem, nie trzeba daleko jechać. Na pewno w drodze więcej ryzykuję, ale też bardziej uważam. Za to bardziej beztrosko poruszam się po ulicach polskich miast niż, dajmy na to, na ruchliwej i wąskiej gwatemalskiej drodze.

W jaki sposób przygotowujesz się do podróży? Co w całym tym procesie przygotowywania się cieszy cię najbardziej, a co jest elementem, który chętnie byś pominął?

Przygotowania sprowadzają się do sprawdzenia roweru, wykonania potrzebnych napraw, czym zajmuje się zaprzyjaźniony mechanik, upewnienia się, że wszystkie potrzebne rzeczy są w sakwach, i kupna biletu, jeśli akurat nie startuję z Polski. Jestem ciągle gotowy do drogi. Nawet teraz, zobacz, jak przebieram nogami. Gdybyś mnie dziś zaprosiła w podróż dookoła świata, do wieczora byłbym gotowy do drogi.

Zdjęcie Piotra Strzeżysza w podróży.

Myślisz, że nadchodzi ten moment, by się zatrzymać?

Mam nadzieję, że taka chwila nigdy nie nadejdzie. Z drugiej strony, cóż, kiedyś umrę ― i ja, i ty, wszyscy się zatrzymamy. Choć w sumie nie wiadomo. Może to właśnie teraz tkwimy nieruchomo w jednym punkcie, niby w oku cyklonu, jak to ładnie opisał Cees Nooteboom w książce „Hotel nomadów”, a świat kręci się wokół nas? I dopiero po tamtej stronie nabierzemy prędkości i zaczniemy się gdzieś przemieszczać?

W takim razie w jakim kierunku kolejna podróż?

Ja kierunku nie wybieram. Od dziecka zmierzam w jedną stronę, jak wszyscy zresztą, innej nie ma. Zazwyczaj oczywiście staram się jechać z wiatrem, ale różnie bywa i zdarza się, że wieje mi w twarz. Ale to nie szkodzi ― wiatr się zmienia. Wystarczy poczekać. Coś jeszcze przyszło mi do głowy. Pytałaś, w jaki sposób podróż mnie zmienia. Teraz pomyślałem, że uczy mnie cierpliwości i wyobraźni. Bo gdy trzeci dzień z rzędu pada, a ty akurat siedzisz w namiocie wysoko w górach, to nic nie robisz, tylko cierpliwie czekasz na słońce. Jeśli jednak czwartego dnia nadal go nie ma, to żeby nie zwariować, trzeba je sobie wyobrazić. I od razu robi się jaśniej, cieplej, weselej. To proste ― jeśli nie chcesz, aby padało, pomyśl, że nie pada. Od dziecka noszę kolorowe kredki w kieszeniach wyobraźni i gdy widzę dookoła za dużo szarości, to je wyciągam i maluję sobie świat. A potem wsiadam na rower i jadę. Nieważne gdzie. Zacytuję na koniec Sándora Máraia:

„Wszystkie drogi zbiegają się w końcu u jednego wspólnego celu. Wtedy przystajemy i dziwimy się, z otwartymi ustami gapimy się i podziwiamy ten zagadkowy ład w plątawisku tak wielu dróg, szos i ścieżek, którymi idąc, w końcu dotarliśmy do tego samego celu. Tak, drogi mają swój sens. Ale o tym dowiadujemy się dopiero w ostatniej chwili, przed samą metą”.

*Justyna Gul – blogerka, miłośniczka książek.


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
pakuome 14.04.2020 17:58
Czytelnik

Pan mnie zachwycił słowami. Lecę sprawdzić książkę. Jestem pewna, że to, co wniesie w moją głowę, będzie można nazwać sukcesem.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 12.03.2020 13:39
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post