Niezwykła historia dziennikarza, który opowiedział światu prawdę o Wielkim Głodzie

LubimyCzytać LubimyCzytać
04.11.2019

W latach 30. XX wieku młody dziennikarz Gareth Jones odbywa kilka samotnych podróży po komunistycznym imperium. Jako jeden z niewielu ludzi z Zachodu odkrywa szokującą prawdę o sytuacji mieszkańców ZSRR. Rozmawia z członkami aparatu państwowego, ale też ze zwykłymi ludźmi – robotnikami, chłopami.

Niezwykła historia dziennikarza, który opowiedział światu prawdę o Wielkim Głodzie

Na własne oczy widzi sowieckie zbrodnie, na Ukrainie słucha o ludziach umierających z głodu i aktach kanibalizmu. Po powrocie na Zachód mówi światu prawdę o „komunistycznym raju”. Zostaje zaszczuty przez skorumpowanych zachodnich dziennikarzy, wszyscy podważają jego wiarygodność.

Po kilku latach ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Czy dlatego, że wyjawił prawdę?

Gareth Jones jako jeden z pierwszych zrozumiał mechanizmy rządzące światem w latach 30. – narodziny dyktatorskich reżimów czy rozwój propagandy. Przewidział atak na Polskę i wojnę Sowietów z nazistami. To m.in. on ujawnił mechanizmy sterujące sowieckim państwem, które później George Orwell ukazał w „Folwarku zwierzęcym”.

Przeczytaj fragment publikacji

Poniżej prezentujemy fragment książki Mirosława Wlekłego „Gareth Jones. Człowiek, który wiedział za dużo”:

[…]

„Jeśli ten samolot ulegnie awarii, wpłynie to na historię całej Europy” – notuje.

Siedzi przed nim dwóch mężczyzn. Wyglądają niepozornie i nikt by nie odgadł, kim się staną w przyszłości. Pierwszy wciąż śmieje się do rozpuku. Ma wąską iberyjską twarz z lekko spiczastym nosem, ciemne włosy starannie zaczesane do tyłu, brązowe oczy i bystre spojrzenie. Około metra sześćdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu. Nie przypomina swoich wysokich i postawnych blond rodaków. Ten niewielki człowieczek, obecnie trzydziestopięcioletni, w dzieciństwie przeszedł nieudaną operację prawej nogi i spartaczone leczenie stopy końsko-szpotawej bądź zapalenia szpiku. Dokładnie nie wiadomo. Z powodu krótszej kończyny nosi metalową obręcz i specjalnie uszyte dla niego buty. Kuśtykanie tłumaczy raną z czasów wielkiej wojny. Jego tajemnicą jest, że nie wziął w niej udziału, bo zabronił mu lekarz. Nazywają go „panem doktorem” i jest drugim najbłyskotliwszym mówcą w kraju.

Orator numer jeden siedzi rząd przed doktorem i akurat studiuje mapy. Nie wygląda na kogoś, kogo ubóstwiają miliony rodaków. Fizjonomię ma zwyczajną, skórę bladą, twarz nieco spiętą, czarne włosy zaczesane na lewo. Dawno temu zgolił obfite, niemal kajzerowskie wąsy i zamienił je w drobny wąsik à la Charlie Chaplin, modny za sprawą Amerykanów przybywających do Europy. Na żywo wydaje się naturalny, wciąż się uśmiecha i nie pozuje na takiego twardziela, jak się go przedstawia. Chwilami, mimo skończonych czterdziestu kilku lat, przypomina młodego chłopaka – jak pół godziny wcześniej, gdy na lotnisku w Berlinie emocjonował się nowym mercedesem swojego kompana o iberyjskiej twarzy. Przywitał się z pozostałymi pasażerami. Uścisk dłoni miał stanowczy, ale duże, wybałuszone oczy wydawały się pozbawione emocji. Niewielkimi krokami szedł po zaśnieżonej płycie lotniska, cieszył się i machał zabawnie do ludzi. Kiedy przed wejściem na pokład ta mała postać w bezkształtnym czarnym kapeluszu i jasnym prochowcu typu mackintosh wyprostowała zwiotczałe prawe ramię, by pozdrowić gapiów, widok był raczej żenujący.

Słynnego „Richthofena”, Junkers Ju-52 – najszybszy i najmocniejszy, trzysilnikowy samolot produkowany w Niemczech, pilotuje roześmiany pulchny bohater pierwszej wojny światowej kapitan Baur. Maszyna przecina niebo ponad chmurami na wysokości niespełna dwóch tysięcy metrów z prędkością dwustu trzydziestu kilometrów na godzinę.

Pierwszy orator kraju przegląda teraz humorystyczne strony „Berliner Illustrirte Zeitung”, pokazuje je siedzącemu za nim mężczyźnie o iberyjskim wyglądzie i obaj się śmieją. Ciepło, serdecznie, południowobawarsko.

Siedzący z tyłu po przekątnej Gareth Jones przez cały czas obserwuje obie postaci. Równocześnie gawędzi z mężczyzną z fotela obok, jednym z pięciu ochroniarzy, potężnie zbudowanym i obdarzonym nadzwyczajnym poczuciem humoru – dla draki co rusz szarpiącym śpiącego sąsiada. Jonesowi ochroniarz proponuje: dwa jajka na twardo, czekoladę, jabłko i ciasteczka. Z kolei szef ochrony podaje mu wodę sodową i pije za jego zdrowie, po czym chwali się srebrną odznaką wręczoną po trzynastu latach chronienia pierwszego oratora. Wciąż się uśmiecha. Cała piątka jest elitą krajowej armii, to najlepsi z najlepszych. Garethowi przychodzi do głowy, że ci mężczyźni nie są szorstkimi Prusami, jak można by się po nich spodziewać. Przeciwnie: trudno wyobrazić sobie bardziej przyjazne osoby, a wrażenia tego nie osłabiają ich czarne uniformy srebrzone brokatem. Na czapkach mają srebrne czaszki z jaskrawoczerwonymi oczodołami i skrzyżowane piszczele. Na mundurach czerwone odznaki: „złamany krzyż”, znacznie częściej niż swastyką zwany hakenkreuzem.

Gareth notuje, że poniżej samolotu roztacza się kraj pobudzony szałem. Chmury pod samolotem rozstępują się i widać meandrującą Łabę. Blask słońca mocno odbija się od silnika przed lewym skrzydłem. Pierwszy orator kraju drzemie, Gareth sięga po gazetę. Czyta, że siedzący przed nim mężczyzna o iberyjskim wyglądzie nazajutrz wieczorem w Pałacu Sportu w Berlinie spotka się z księciem Augustem Wilhelmem, który wciąż liczy na przywrócenie monarchii. Jakie ich łączą stosunki? – zastanawia się Gareth. Gazeta o tym nie informuje. Ale Jones przypomina sobie, że pierwszy orator niedawno upokorzył Herminę, drugą żonę ostatniego niemieckiego cesarza, każąc jej na siebie czekać dwadzieścia minut.

Kolejna informacja też dotyczy mężczyzny o iberyjskiej twarzy: w Hanowerze słuchało go pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Jones spogląda na niego znad gazety – doktor czyta „Czternaście punktów Wilsona”. Po raz pierwszy podczas tego lotu jego rozbawienie wyparowało, podbródek ma uniesiony. Gareth notuje: „Wygląda tak, jakby palił się, by pomścić to, co naziści nazywają zdradą 1918 roku”.

Trzeci artykuł opatrzono zdjęciem w czarnej ramce. Na fotografii przystojny chłopiec w mundurze. Matka samotnie wychowała go w duchu patriotyzmu. Ojciec był jednym z dwóch milionów ludzi, którzy zginęli za swój kraj. „Gerhard, który całą swoją energię poświęcił wolności Niemiec, został wczoraj trafiony bolszewicką kulą” . Miał dwadzieścia lat. Pierwszy orator kraju, który właśnie się przebudził, jak wielu w tym kraju uważa, że chłopców takich jak Gerhard trzeba pomścić. Ale na razie uśmiecha się do swojego adiutanta. Wygląda łagodnie. Gareth czuje się zbity z tropu: to ma być ten bezwzględny wróg bolszewizmu?

Samolot zbliża się do Frankfurtu nad Menem. Maszyna wyląduje bezbłędnie i delikatnie. Z samolotu wyjdzie już zupełnie inna osoba, odmieniona: chłopięcą radość zastąpi apodyktyczność, łagodne spojrzenie zmieni się w zdecydowane. Wśród niespotykanej liczby flag i transparentów dwadzieścia pięć tysięcy ludzi zgromadzonych w największej hali Niemiec na widok tych dwóch niewysokich, tak niepozornych mężczyzn poderwie się z miejsc. W powietrzu zawiśnie dwadzieścia pięć tysięcy wyprostowanych prawych rąk. Gareth ujrzy przed sobą upojony nacjonalizmem tłum i – jak zanotuje – poczuje moc czystego, prymitywnego kultu. Kiedy pierwszemu oratorowi kraju adiutanci zdejmą płaszcz, zapanuje idealna cisza. Przemowa będzie improwizacją, ale mistrz lejtmotywu wiele razy powtórzy: „Spełnimy nasz obowiązek”. Najpierw spokojnie, potem głośniej, głośniej, szybciej i szybciej; z początku niewielki, przygarbiony, ze skulonymi ramionami, gdy zacznie porywać tłum słowami, wyciągnie do niego ręce, wydawać się będzie większy i większy, i większy…

Na razie jest dwudziesty trzeci lutego 1933 roku, samolot „Richthofen” zbliża się do lotniska we Frankfurcie. Gareth Jones w swym dzienniku notuje, że pasażerowie tej maszyny są jak ludzki dynamit. Z wszystkich ludzi na pokładzie tylko on i korespondent Sefton Delmer z „The Daily Express”, pierwsi zagraniczni dziennikarze zabrani na pokład samolotu przez pierwszego oratora kraju, nie są nazistami.

Zabawny człowieczek o iberyjskim wyglądzie nazywa się Joseph Goebbels.

„Kilka kroków ode mnie – Jones zapisuje dalej w dzienniku – siedzi Adolf Hitler, kanclerz Niemiec i lider budzącego się najbardziej wybuchowego nacjonalizmu, jaki widział świat” .

Opinie o książce

Agnieszka Holland:

Jestem bardzo, bardzo wdzięczna za tę książkę. Oddaje sprawiedliwość Garethowi Jonesowi, nieznanemu żołnierzowi prawdy, pokazuje aktualność jego historii, jest wspaniałym dopełnieniem naszego filmu „Obywatel Jones”. Uczciwa, mocna opowieść.

Marcin Meller:

Znakomita reporterska opowieść o dziennikarskim Ikarze, który zapłacił życiem za dążenie do prawdy. A w tle totalitarne szaleństwa XX wieku i rozpętany przez Stalina Hołodomor – Wielki Głód na Ukrainie, który Gareth Jones starał się ujawnić światu. Mirosław Wlekły roztacza imponującą panoramę epoki, a jednocześnie pisze tak plastycznie, ma takie czucie do detali, że wchodziłem w tę rzeczywistość zapominając, iż opowiada o wydarzeniach sprzed 80 lat. Ta książka to zaprzeczenie prostactwa wszelkich „polityk historycznych”, to Historia przez duże H, intrygująca, fascynująca, niebezpieczna, przesiąknięta absurdem, odzierająca z nadziei i jednocześnie pobudzająca do myślenia. Jako historyk z wykształcenia, reporter z zawodu, czytelnik z powołania jestem zachwycony.

Artykuł sponsorowany


komentarze [2]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Patriseria  - awatar
Patriseria 07.11.2019 11:15
Czytelniczka

Mam i książkę i film na liście, myślę, że to fascynująca postać.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 04.11.2019 11:29
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post