Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Mam pierwsze wydanie, obecnie niemal w postaci luźnych kartek, ze starości i zaczytania. Według mnie najlepszy z tomów Jeżycjady. Odnajduję w nim moje dzieciństwo, mizerię stanu wojennego ale i żywość emocji, którą już słabo pamiętam. Książka, w której lekkość i dowcip przeplatają się z dużą mądrością, ciepłem i znajomością dziecięcej psychologii. Ostatni z serii tom pozbawiony przegadania, a także ironii, zjadliwości i oceny bliźnich oraz - z drugiej strony - "hagiografii" Borejków, tej moralistycznej czarno-białej wizji świata, którą serwuje nam autorka począwszy od tomu Brulion Bebe B. do dzisiaj.

Mam pierwsze wydanie, obecnie niemal w postaci luźnych kartek, ze starości i zaczytania. Według mnie najlepszy z tomów Jeżycjady. Odnajduję w nim moje dzieciństwo, mizerię stanu wojennego ale i żywość emocji, którą już słabo pamiętam. Książka, w której lekkość i dowcip przeplatają się z dużą mądrością, ciepłem i znajomością dziecięcej psychologii. Ostatni z serii tom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo pozytywna książka, w dodatku lżejsza, niż się początkowo wydaje. Za "trudnością" dzieci stoją przeważnie ich rodziny, ale nawet "czarne charaktery" okazują się mieć dobre intencje, tylko zostały skrzywione przez własne doświadczenia życiowe. Gdyby wszystkie dzieci specjalnej troski spotkały ludzi tak oddanych i kreatywnych jak autor książki i jego współpracownicy...

Bardzo pozytywna książka, w dodatku lżejsza, niż się początkowo wydaje. Za "trudnością" dzieci stoją przeważnie ich rodziny, ale nawet "czarne charaktery" okazują się mieć dobre intencje, tylko zostały skrzywione przez własne doświadczenia życiowe. Gdyby wszystkie dzieci specjalnej troski spotkały ludzi tak oddanych i kreatywnych jak autor książki i jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To nie jest recenzja książki. To inna wersja historii, którą książka opowiada.
Adam, Dorota i Justyna znali się z wyycieczek i wypraw klubu rowerowego. Tworzyli "paczkę" i trzymali się razem, a nawet oddzielali się niekiedy od większej grupy, żeby zrealizować we trójkę jakąś trudniejszą trasę. Tak było na Sycylii w 2003 r.
Rok 2004 był dla Justyny bardzo trudny. Miała nawrót ciężkiej depresji, z której długo nie mogła wyzdrowieć. W 2005 r. zaczęła znowu uczestniczyć w wyjazdach klubu, choć daleko jej było do poprzedniej formy - fizycznej, a zwłaszcza psychicznej. Kiedy pojawił się pomysł wyprawy do Mongolii, z jednej strony bardzo chciała wrócić do swojej ukochanej turystyki rowerowej, z drugiej - miała obiekcje, czy podoła wyzwaniu. Podzieliła się wątpliwościami z kolegami, uprzedziła, że "może nie być zbyt zabawna". Przekonały ją argumenty, że wyprawa będzie "lajtowa", "żadnych wyczynów", "do 70 km dziennie", "będziemy siedzieć wieczorami przy ognisku i gadać, będzie fajnie".
W Mongolii okazało się, że najważniejsze jest zrealizowanie planu. Jazda po drogach niewiele różniących się od bezdroży, w palącym słońcu i często pod górę, była bardzo wyczerpująca. Po paru dniach ustalił się następujący schemat: Dorota i Adam mieli szybsze tempo, za to co jakiś czas odpoczywali. Gdy Justyna się do nich zbliżała, wsiadali na rowery i ruszali w dalszą drogę. Bywało tak, że nie czekali na nią nawet tam, gdzie zmieniali kierunek jazdy. Justyna pedałowała godzinami sama, wpatrzona w drogę, żeby nie zgubić śladów rowerowych opon odbitych w pyle. Później w maszynopisie książki przeczytała, że jej towarzysze zmówili się, żeby nie dać się jej dogonić.
Kiedy dzienny dystans wyniósł 90 km, Justyna zaprotestowała, że nie taka była umowa. Usłyszała, że 90 km to żaden wyczyn. Dlatego, kiedy następnego dnia przejechali 120 km, nie odezwała się słowem.
Gwoli ścisłości, do niej też nikt się nie odzywał. Pogaduszki przy ognisku okazały się mitem. Po rozbiciu obozowiska i zjedzeniu posiłku każdy chował się w swoim namiocie. Justyna - żeby się ukryć i uciec w sen, Adam i Dorota - żeby spisać notatki z podróży. Kiedy do namiotów podchodzili mongolscy pasterze, ciekawi gości ze świata, który znali najwyżej z telewizji, kpili między sobą z "tubylców" i ich inteligencji.
Któregoś ranka Justyna próbowała przerwać panującą ciszę. Usłyszała: "No wiesz, nie jesteś fajna". Była tak zdeterminowana, żeby od tego uciec, że chciała zawrócić i tą samą drogą, bez mapy i kompasu, dotrzeć do Ułan Bator. Dała się jednak przekonać do dalszej jazdy, bo sama czuła, że byłoby to szaleństwo. Dopiero kiedy podróżnicy dotarli do małego miasteczka Moron i kiedy pojawiła się możliwość przerwania wyprawy, skorzystała z niej. Fizycznie dałaby radę jechać dalej, ale była wykończona mobbingiem. Wróciła sama do Polski, chociaż czasami trudno jej w to uwierzyć.
Skąd to wiem? Ja jestem Justyną.
Co mi pozostało po tej wyprawie?
-Nalepka z lotniska na ramie roweru.
-Dwie rolki zdjęć, do których nigdy nie wracam.
-Lęk przed rozległą przestrzenią.
-Duma z siebie, że znalazłam odwagę by wyrwać się z chorego układu i dałam radę przyjechać sama z drugiego krańca globu.
-Zasada, by unikać układów trójkowych, które często przybierają postać "dwóch na jednego".
-I druga - nigdy nie jechać tam, skąd nie da się wrócić samej w dowolnym momencie.
"Mongolia to kraj, w którym każdy odkrywa samego siebie"? Przede wszystkim poznaje swoich towarzyszy podróży. Ja odkryłam, jakimi są ludźmi i nie chcę mieć z nimi do czynienia. W relacjach z wyprawy stawiają sobie pomniki, a w rzeczywistości nie byli lepsi od kury, gotowej zadziobać najsłabszego.

To nie jest recenzja książki. To inna wersja historii, którą książka opowiada.
Adam, Dorota i Justyna znali się z wyycieczek i wypraw klubu rowerowego. Tworzyli "paczkę" i trzymali się razem, a nawet oddzielali się niekiedy od większej grupy, żeby zrealizować we trójkę jakąś trudniejszą trasę. Tak było na Sycylii w 2003 r.
Rok 2004 był dla Justyny bardzo trudny. Miała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka, po której spodziewałam się wiele dobrego (recenzje, rankingi, zachwyty autorytetów - jednym słowem marketing), ale która moich oczekiwań nie spełniła. Oto co mi się w niej nie podobało:
1) Sztuczny świat, niemal pozbawiony kobiet (gdzieś w tle przewija się parę lesbijek), czarno-biały nie tylko w sensie rasowym (tu poprawność polityczna), ale też moralnym. Czarne „czarne charaktery”, białe anioły w ludzkiej skórze; mroczna przeszłość małego sieroty i szczęśliwa adopcja w wieku dojrzałym - zdają się być żywcem wzięte z jakiejś baśni.
2) Narracja, tak pokręcona, że ważkie fakty podane są mimochodem, zaś nieważne rozrastają się na całe akapity. Dygresje, które są tak naprawdę ciągiem dalszym opowieści i ciągi dalsze, które okazują się być dygresjami. Stąd duży potencjał wzruszania czytelnika pozostaje całkowicie niewykorzystany. Mimo tematyki, mnie powieść chwyciła za gardło raz, a nie mam osobowości psychopatycznej, zaznaczam.
3) Wielkie Tajemnice Przeszłości bohatera potraktowane po macoszemu - doktor Traylor, o którym opowieść się urywa, Ana - ledwie wspomniana, mimo że tak wielki niby wpływ miała na Jude’a. Poza tym, wszystkie te pilnie przez Jude’a strzeżone sekrety (do ostatniej strony powieści) są albo przewidywalne dla średnio rozgarniętego czytelnika, albo zasygnalizowane wcześniej przez narratora (albo jedno i drugie).
4) Postać protagonisty Jude’a - jednowymiarowa, idealna, dobra, cierpiąca hiobowe męki, niedająca sobie prawa do żadnych słabości. Co więcej autorka też nie daje mu tego prawa. To dlatego Jude jest taki świetny w pracy (choć musi w niej całkowicie zmieniać osobowość), dlatego może skoczyć z dużej wysokości, chociaż ma skądinąd tak chore nogi, że jeździ na wózku. Jude nigdy się nie złości (no, może ze dwa razy na przestrzeni lat, kiedy naprawdę nikt go nie widzi), nigdy nie jest niewdzięczny (a jeśli mu się coś wymknie, to zaraz przeprosi). Pracuje wydajnie nawet podłączony do kroplówki, a na noc wraca do szpitala - ot, takie absurdy.
5) Dwu- albo i trzywątkowe zdania, które wołają o kropkę.
6) Rozdziały, w których trudno się domyślić, do kogo są adresowane i przez kogo opowiadane [drobiazg, ale wkurza].
7) I jeszcze jedno: nawet w realnym socjalizmie Bóg nie przestał być Bogiem, ale tu jest bogiem, co idiotycznie wygląda w druku i jeszcze bardziej podkreśla sztuczność wykreowanego świata.
Podsumowując - opasły tom cienkiej prozy, niestety. Nie odradzam, ale arcydzieło to to nie jest.

Książka, po której spodziewałam się wiele dobrego (recenzje, rankingi, zachwyty autorytetów - jednym słowem marketing), ale która moich oczekiwań nie spełniła. Oto co mi się w niej nie podobało:
1) Sztuczny świat, niemal pozbawiony kobiet (gdzieś w tle przewija się parę lesbijek), czarno-biały nie tylko w sensie rasowym (tu poprawność polityczna), ale też moralnym. Czarne...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetna ksiązka, bezkompromisowa w swej szczerości, napisana żywym, "soczystym" językiem. Myślę że niejeden/niejedna może sobie dzięki niej uświadomić, że problem uzależnienia dotyczy także jego osoby. I może nawet ruszy w ślady narratorki wyboistą drogą ku trzeźwości...

Świetna ksiązka, bezkompromisowa w swej szczerości, napisana żywym, "soczystym" językiem. Myślę że niejeden/niejedna może sobie dzięki niej uświadomić, że problem uzależnienia dotyczy także jego osoby. I może nawet ruszy w ślady narratorki wyboistą drogą ku trzeźwości...

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rzadki przykład, gdy książka jest gorsza niż film, nakręcony na jej podstawie (pod tym samym tytułem, rewelacyjny, ze świetną rolą Angeliny Jolie). Luźne obrazki z codzienności na oddziale szpitala McLean pod koniec lat 60. XX w.

Rzadki przykład, gdy książka jest gorsza niż film, nakręcony na jej podstawie (pod tym samym tytułem, rewelacyjny, ze świetną rolą Angeliny Jolie). Luźne obrazki z codzienności na oddziale szpitala McLean pod koniec lat 60. XX w.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu opisu i dotychczasowych recenzji oraz sugerując się okładką, wyrobiłam sobie zdanie, że książka jest autobiograficzna i współczesna. Tymczasem jest to powieść, a jej akcja toczy się w latach 40. XX wieku. W konsekwencji opisany tu świat szpitala psychiatrycznego nie przystaje do dzisiejszych realiów. Obecnie dzięki lekom na oddziałach nie ma tyle szaleństwa, co na kartach powieści.
Pierwsze strony są niezachęcające - czy to za sprawą autorki, czy przekładu, tekst jest nieporadny, postaci schematyczne, emocje i zachowania postaci niespójne. Później jednak, gdy świat zewnętrzny pozostaje za murami szpitala, a narrator śledzi życie szesnastoletniej Deborah chorej na schizofrenię, i jej funkcjonowanie w dwóch równoległych światach, książka staje się ciekawa. Pod wpływem terapii zachowanie dziewczyny ewoluuje, wymyślony przez nią świat - chroniący ją i zagrażający zarazem - stopniowo przestaje być potrzebny. Śledzenie tego procesu, który toczy się powoli i mozolnie przez 3 lata pobytu na oddziale zamkniętym, staje się fascynujące. Choroba nie ustępuje łatwo i droga do wyzdrowienia pełna jest cierpienia. Z czasem rodzi się nadzieja, choć są też chwile zwątpienia i pozornej regresji.
Co wyniosłam z lektury, to podziw dla odwagi Deborah wobec wewnętrznej przemiany.

Po przeczytaniu opisu i dotychczasowych recenzji oraz sugerując się okładką, wyrobiłam sobie zdanie, że książka jest autobiograficzna i współczesna. Tymczasem jest to powieść, a jej akcja toczy się w latach 40. XX wieku. W konsekwencji opisany tu świat szpitala psychiatrycznego nie przystaje do dzisiejszych realiów. Obecnie dzięki lekom na oddziałach nie ma tyle szaleństwa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po lekturze "Piątego piętra" czuję się wręcz oszukana, przede wszystkim przez informację na okładce. Znam realia oddziału zamkniętego i nie odnajduję ich w tej książce. Jest to literatura bardzo niskich lotów. Nie tyle powieść, co anegdota, tyle że nieśmieszna. Wyssane z palca "realia", wymęczone dialogi. Jednostronnie, krzywdząco nakreślony obraz personelu szpitala przeplata się z suchymi opisami "przypadków", zdradzając upodobanie do sensacji i babrania się w brudach. Brak choćby jednej postaci, która budziłaby moją sympatię. I na koniec ta żenująca, niezgrabna puenta... Odradzam!

Po lekturze "Piątego piętra" czuję się wręcz oszukana, przede wszystkim przez informację na okładce. Znam realia oddziału zamkniętego i nie odnajduję ich w tej książce. Jest to literatura bardzo niskich lotów. Nie tyle powieść, co anegdota, tyle że nieśmieszna. Wyssane z palca "realia", wymęczone dialogi. Jednostronnie, krzywdząco nakreślony obraz personelu szpitala...

więcej Pokaż mimo to