Rzadko czytam kryminały, ale czasem jakiś wpadnie mi w ręce. Ostatnio trafił w nie debiut, "Szantażystka", Marty Ryczko. Wcześniej czytałem Chandlera, którego ogólnie uwielbiam, poza tym że przedstawia swoje bohaterki kobiece jak istoty, z którymi trzeba toczyć boje egzystencjalne. W porównaniu z nim książka Marty Ryczko ma zupełnie inny klimat, choć też jest pełnokrwistym kryminałem. To fascynujące jak różnorodne teksty może prezentować jeden gatunek.
Historia zaczyna się od zaginięcia matki i żony (z rozmysłem tak ją określam) Izaury Chemielewskiej - tak, Izaury, jak w tym serialu, "Niewolnica Izaura". Śledztwo prowadzi naznaczony osobistą tragedią podkomisarz Konrad Lis. Chcąc nie chcąc, wchodzi z butami w sam środek rodzinnych niesnasek i choć nie jest mu łatwo w nich lawirować, musi odkryć, w jaki sposób tajemnice Chemielewskich były powiązane z zaginięciem. Napotyka przy tym przeszkody, do których prawdopodobnie nie był przygotowany - np to, jak właściwie ma przesłuchać męża zaginionej, kiedy ten musi jednocześnie zajmować się dwoma małymi córkami?
Równocześnie z wątkiem Lisa, Autorka zapoznaje nas z drugą główną postacią, którą jest Anna Kaczmarek, młoda dziennikarka, niegdyś żyjąca ideami dziennikarstwa śledczego, a obecnie zarabiająca na życie pisząc artykuły dla portalu plotkarskiego o celebrytach. Dlaczego? Na jej karierze położyła się cieniem tragedia, która postawiła przed młodą Anią w znaku zapytania to, czy w ogóle jest odpowiednią osobą do takiej pracy. Ale teraz przypadkiem trafia na trop tajemnicy jednej z aktorek i postanawia stawić czoło wielu demonom, spośród których tylko część stanowią te w ludzkiej skórze, ale drugą część, być może straszniejszą, skrywa właśnie przeszłość.
W jaki sposób obie sprawy są powiązane? Zdaje się, że zaginiona Izaura Chmielewska szantażowała aktorkę wyjawieniem jej sekretu. Ale czy naprawdę go znała? I czy to aktorka odpowiada za uciszenie Chmielewskiej? Co właściwie stało się z Chmielewską? A może winnych (czego w zasadzie?) należy szukać w najbliższym otoczeniu zaginionej? Takie pytania stawia sobie czytelnik zwłaszcza w pierwszej połowie książki. To mi się bardzo spodobało, jak stopniowo Autorka ujawniała szczegóły związane ze sprawą i umiejętnie trzymała czytelnika w niepewności co do szczegółów różnych wątków. W ten sposób historia może i traci na sensacyjności, ale za to zyskuje życiową wiarygodność.
W istocie bowiem jest to opowieść o osobie wyalienowanej, nierozumianej, która sama skrywa (czy naprawdę wstydliwy?) sekret. Jest to opowieść o osobie, o której inni uważają, że już realizowanie się w rolach żony i matki jest jej wielkim osiągnięciem. Nie twierdzę, że nie jest to wielkie osiągnięcie - dla każdego człowieka - ale prawdziwy dramat zaginionej polega na tym, że ze względu na własne ograniczenia zostaje sprowadzona przez społeczeństwo do jednostki, która powinna trzymać się na uboczu i cieszyć tym, co ma. Izaura może więc tylko marzyć, przyglądać się życiu innych ludzi, zamknięta w swoim małym świecie ograniczającym się do domu i spacerów po okolicznych lesie. Nierozumiana, pewnie wzbudzająca lęk, zostaje wyalienowana przez miejscową społeczność, która tak naprawdę w ogóle jej nie zna, redukując wyłącznie do pełnionych przez nią ról.
Książka, o której piszę, nie jest bowiem tylko kryminałem. Owszem, ma wszystkie jego cechy, na takiej półce można ją postawić. Ale kryje się tu też głębsza, bardzo mądra i czuła opowieść. Wcale nierzadko literatura gatunkowa staje się pretekstem do powiedzenia czegoś wartościowego na tematy ważnych społecznie spraw. I tak jest w tym przypadku. Życzyłbym sobie, żeby było więcej takich książek, które odkłamują powszechne mity, a zwłaszcza te - co mówię już z niemal zawodowym skrzywieniem - dotyczące zdrowia psychicznego. Życzyłbym sobie więcej bohaterów, którzy zmagają się z chorobą i traumą, i niekoniecznie są sprawcami przerażających przestępstw. Bo to nie są jakieś potwory, których perspektywy nie potrafimy zrozumieć. To są ludzie tacy jak my, którzy po prostu zmagają się z problemami, których wielu z nas oszczędzono. Ale też zasługują na zrozumienie. Nieznane budzi lęk, ale czasami lęk jest drogowskazem, który pokazuje nam, niekoniecznie to, przed czym powinniśmy uciekać, ale czasem to, co boimy się poznać i co być może uczyni nas dojrzalszymi ludźmi.
Dlatego właśnie bardzo dobrze oceniam ten debiut, który nie żeruje na czystej sensacji i nie sprowadza się do odhaczenia wszystkich punktów z listy gatunkowych klisz, ale chce powiedzieć też coś mądrego. Poza tym po prostu świetnie się go czyta, Autorka potrafi kreować przekonujące wizualnie sceny, różnorodnych, pogłębionych bohaterów i dialogi, które nie brzmią papierowo.
Rzadko czytam kryminały, ale czasem jakiś wpadnie mi w ręce. Ostatnio trafił w nie debiut, "Szantażystka", Marty Ryczko. Wcześniej czytałem Chandlera, którego ogólnie uwielbiam, poza tym że przedstawia swoje bohaterki kobiece jak istoty, z którymi trzeba toczyć boje egzystencjaln...
Rozwiń
Zwiń