-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać1
-
ArtykułyBracia Grimm w Poznaniu. Rozmawiamy z autorkami najważniejszego literackiego odkrycia tego rokuKonrad Wrzesiński2
-
Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik4
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać5
Biblioteczka
2016-01-22
2016-01-17
Po więcej recenzji zapraszam na: http://book-wszechmogacy.blogspot.com/
Każdy ma takie książki, które leżą u niego na półce i leżą, i leżą i się kurzą. No może nie każdy, ale ten wstęp miał być taki klimatyczny.
Pomarudzę sobie trochę na okładkę. Każdy ma inny gust, ale okładka mi się nie podoba. A już na pewno nie podoba mi się w porównaniu z okładkami Zwiadowców tego samego autora. Podejrzewam, że wynika to z naprawdę jaskrawego tytułu Wyrzutki. Nie lepiej, gdyby bardziej wpasował się w ogólną kolorystykę okładki? No i ta czcionka też jakaś lewa. Ta na oryginalnej okładce prezentowała się dużo lepiej.
Polska wersja Wyrzutków została wydana przez wydawnictwo Jaguar. Tłumaczyła Zuzanna Byczek - tak, to ta od Zwiadowców. Samo tłumaczenie jest dobre (choć "wyszczerzanie się" w każdym rozdziale mogło irytować). Bardziej przeszkadza mi korekta, która wydaje się nieco bardziej niechlujna od "zwiadowczej". Dość często - jak na taką książkę - zdarzały się literówki i poprzekręcane imiona. Ja posiadam wydanie pierwsze, więc może poprawiono to w następnych.
Książka ma czterysta czterdzieści stron, więc wydaje się gruba, ale to pozory - czcionka i marginesy są dość duże. Ta historia zmieściłaby się na trzystu stronach. Nie jest to wada. Dużą czcionkę przyjemniej się czyta, a wedle moich danych - grube książki lepiej się sprzedają.
Przejdźmy jednak do meritium, czyli świata przedstawionego. Zacznijmy od bohaterów.
Bohaterowie to mocny punkt tej książki. W przeciwieństwie do Zwiadowców autor w tej książce zręcznie unika marysuizmu, choć nadal niezbyt dobrze sobie radzi z postaciami żeńskimi. Każda z postaci ma swoje własne wady i zalety, a ich osobowość nie zmienia się ze strony na stronę bez większego powodu. Jedyne, co mam w tej kwestii do zarzucenia, to niesamowite podobieństwo niektórych postaci do tych ze Zwiadowców.
Hal - Will (tak samo jak on jest raczej słabowity, ale inteligentny).
Thorn - Halt (nieco mroczny mentor z tajemniczą przeszłością).
Stig - Horace po przemianie (wierny, osiłkowaty kumpel protagonisty).
Thursgud - Horace przed przemianą (wkurzający, nie za mądry, ciągle wywyższający się osiłek).
Lotte - Alyss (bez komentarza. Podobieństwo jest oczywiste).
Przejdźmy dalej - fabuła. Skandia jest chyba moim ulubionym terenem położonym w świecie Flanagana, a umiejsowienie w niej akcji było świetnym pomysłem. Tytułowe drużyny wydawały mi się ciekawe, ale szkolenie na wojowników miejscami przypominało raczej obóz harcerski niż prawdziwy, wojskowy trening. Antagoniści w książkach pana Flanagana nigdy nie byli zbyt dobrze wykreowani i ta książka nie zmienia mojej opinii. Zarówno Thursgud, jak i Zavac nie mają żadnych dobrych cech i mogliby z powodzeniem grać czarne charaktery w disneyowskich produkcjach.
Za to wielki plus należy się autorowi za zakończenie. Z jednej strony mamy sytuację, przez którą naprawdę jest nam głównych bohaterów szkoda, ale ostatni rozdział napisany jest w taki sposób, aby czytelnik czuł się usatysfakcjonowany.
Podsumowując: książka dobra, ale nie genialna. Fanom Zwiadowców powinna się spodobać.
Cierpię na hiperflanaganozę, więc raczej nie zobaczycie prędko niczego tego autora z mojej strony. Ale nie martwcie się - następna recenzja jest już w drodze!
Po więcej recenzji zapraszam na: http://book-wszechmogacy.blogspot.com/
Każdy ma takie książki, które leżą u niego na półce i leżą, i leżą i się kurzą. No może nie każdy, ale ten wstęp miał być taki klimatyczny.
Pomarudzę sobie trochę na okładkę. Każdy ma inny gust, ale okładka mi się nie podoba. A już na pewno nie podoba mi się w porównaniu z okładkami Zwiadowców tego...
2016-01-08
Niedawno przyszła do mnie tajemnicza, złota paczka - co to może być? Tata poinformował mnie, że to od mojej cioci, od której dostałam książkę Świat Zofii, wieć byłam bardzo pozytywnie nastawiona. Po zdjęciu papieru ukazała mi się dość chuda książka Dziewczyna z pomarańczami. Jak wrażenia?
Zacznijmy może od okładki, która zauroczyła mnie w pierwszej kolejności. Jest biała, matowa i miła w dotyku. Srebrne litery są polakierowane. Co ciekawe, okładka składa się z dwóch części - pierwsza biała, z tytułem, autorem i okienkiem, druga przedstawia pomarańczę na tle nocnego nieba.
Książka autorstwa Josteina Gaardera została wydana przez wydawnictwo Czarna Owca. Lubię okładki z tego wydawnictwa, zazwyczaj są proste, ale bardzo eleganckie. Tłumaczką została Iwona Zimnicka - nie przepada za tłumaczeniami tej pani, bo mają dużo niekonsekwencji, ale książkę czyta się przyjemnie. Nie jest gruba, ma zaledwie sto czterdzieści cztery strony, przeczytałam ją w jeden wieczór. Oryginał, Appelnsinpiken, został wydany w 2003 roku, polska wersja pierwszy raz pojawiła się rok później.
Ojciec piętnastoletniego Georga zmarł jedenaście lat temu. Chłopak już dawno pogodził się ze stratą, ale jego babcia znajduję przedśmiertny list od ojca dla syna. Jan Olav opowiada o swoim życiu i swojej miłości do tajemniczej Dziewczyny z Pomarańczami.
Przejdźmy jednak do fabuły, bo to ona jest tutaj najważniejsza. Lubię happy-endy, więc zaczniemy od największych minusów. A jest jeden.
DIALOGI.
Dialogi to zdecydowanie największa wada tej książki. Często wydają się sztuczne i niepotrzebnie patetyczne, a wszyscy bohaterowie mówią zdaniami iście literackimi, a nawet wielokrotnie złożonymi. W zwykłej rozmowie! A to przecież mógł być taki dobry sposób na przestawienie psychologii bohaterów z nieco innej strony. Na szczęście, w książce wielu dialogów nie uświadczymy, więc nie jest to duża wada. A teraz przejdźmy do tego, dlaczego uważam tę książkę za wybitną.
Z jednej strony dialogi nie oddają emocji postaci. Ale opisy to rekompensują w stu procentach! Czytając list Jana Olava do młodego Georga naprawdę czuć, co przeżywał nasz bohater. Uczucia opisane są naprawdę realistycznie. Choć czasem wydają się dziwne, to czytelnik naprawdę może się wczuć. Dodatkowo, podobają mi się opisy tytułowej Dziewczyny z Pomarańczami. Autor znalazł idealny balans pomiędzy zachwytami Jana a obiektywizmem. Dzięki temu Dziewczyna nie wydaje się Mary Sue.
Bałam się, że książka będzie opierać się na "Georg czyta list i komentuje". Tak się na szczęście nie stało. W fabułę wplecione jest ŻYCIE Georga, historia jego ojczyma i tajemnicza Isabelle/Kari. To bardzo dobry zabieg. Sprawia, że nasz narrator nie wydaje się tylko pustą marionetką.
Styl Josteina Gaardera jest prosty i za to go lubię, Potrafi w niesamowicie łatwy sposób opowiedzieć o tematach trudnych. Wątek teleskopu Hubble'a jest ciekawy i, o dziwo, ma swoje uzasadnienie. Dialogi mogłyby być lepsze, ale nie ujmuje to wiele.
Ta książka jest wybitna. Polecam każdemu.
A ja naprawdę nie lubię romansów.
Niedawno przyszła do mnie tajemnicza, złota paczka - co to może być? Tata poinformował mnie, że to od mojej cioci, od której dostałam książkę Świat Zofii, wieć byłam bardzo pozytywnie nastawiona. Po zdjęciu papieru ukazała mi się dość chuda książka Dziewczyna z pomarańczami. Jak wrażenia?
Zacznijmy może od okładki, która zauroczyła mnie w pierwszej kolejności. Jest biała,...
2016-01-07
Więcej recenzji na: http://book-wszechmogacy.blogspot.com/
"Jedna to smutek, dwie - szczęście odchodzi,
na trzy jest wesele, cztery - ktoś odchodzi.
Pięć na niebo, sześć na piekło,
siedem - diabła coś przywlekło."
Ciężko jest pisać recenzję książki, której nie da się wcisnąć w wygodny szablon. Jest to coś w rodzaju encyklopedii - nie uświadczycie tu akcji, ani bohaterów.
W tej książce Terry Pratchett łączy siły wraz z brytyjską folklorystką Jacqueline Simpson. Na wstępie dowiadujemy się, że poznali się dzięki temu, iż Jacqueline znała dużo wierszyków o srokach. To dość ciekawe.
Ale jak prezentuje się sama książka, bo to jest najważniejsze pytanie?
Okładka jest naprawdę ładna. Zdania na temat oprawy graficznej Świata Dysku są podzielone. Ja tam je lubię, mają swój klimat. Ta jednak podoba mi się wyjątkowo. Cudowny obrazek na okładce.
Osobiście jestem troszeczkę rozczarowana, ale tylko troszeczkę. Styl nadal jest czarujący i genialny, ale zabrakło mi jednego - humoru. Oczywiście, nadal znajdują się tam śmieszne fragmenty, ale jest ich niedużo i głównie w cytatach.
Folklor Świata Dysku nie jest jednak czarną owcą! Nadal jest świetnie napisany i ciekawie opowiada o coraz to kolejnych aspektach dyskowego uniwersum. Im dalej czytało się książkę, tym bardziej byłam zainteresowana. Autorzy chyba zostawili najlepsze na koniec - rozdział o Śmierciu. Każdy kolejny rozdział był na coraz ciekawszy temat, przez co nie mogłam przerwać czytania ("zaraz będzie o Wiedźmikołaju!").
W całość wplecione są fragmenty książek z serii o Świecie Dysku oraz wierszyki z "naszego świata". Tutaj trzeba pochwalić autorów za fenomenalny dobór cytatów moi faworyci to poemat o moście kolejowym, króciutki wierszyk o smoku i bajka o Nożycorękim kończąca się słowami:
"Płacze Julek, żal, niebodze,
A paluszki na podłodze."
Kończąc: czy poleciłabym tą książkę? Tak. Nie porwała mnie tak, jak inne książki o Dysku, ale nadal trzyma poziom, jest napisana fenomenalnym językiem i spełnia swoje najważniejsze zadanie - opowiada o folklorze. Fani "ludowych mądrości" nie powinni być zawiedzeni.
Książka zawiera też bardzo mądre zdanie na temat tego, co obecnie dzieje się z tradycjami. Ale to już zostawiam wam do odkrycia.
Więcej recenzji na: http://book-wszechmogacy.blogspot.com/
"Jedna to smutek, dwie - szczęście odchodzi,
na trzy jest wesele, cztery - ktoś odchodzi.
Pięć na niebo, sześć na piekło,
siedem - diabła coś przywlekło."
Ciężko jest pisać recenzję książki, której nie da się wcisnąć w wygodny szablon. Jest to coś w rodzaju encyklopedii - nie uświadczycie tu akcji, ani...
2015-12-30
Po więcej moich recenzji zapraszam na http://book-wszechmogacy.blogspot.com/.
"Wszystko się gdzieś zaczyna, choć wielu fizyków ma inne zdanie. Ludzie jednak zawsze niejasno zdawali sobie sprawę z problemów, jakim są początki. Zastanawiali się głośno, jak dociera do pracy kierowca pługu śnieżnego albo gdzie autorzy słowników sprawdzają pisownię słów. Mimo to istnieje odwieczne pragnienie, by w skręconych, splątanych, skłębionych sieciach czasoprzestrzeni znaleźć taki punkt, który można wskazać metaforycznym palcem i stwierdzić, że tutaj właśnie wszystko się zaczęło..."
Cytat z Wiedźmikołaja zamiast wstępu. Nie dość, że oddaje ducha książki, to jeszcze jest świetnym wstępem nie tylko dla tej polecanki (bo recenzji nie spełnia wymagań), ale także dla całego bloga! Toż to perfekcyjne!
Jak zapewne wiecie*, zaledwie tydzień temu odbywały się Święta Bożego Narodzenia. Właśnie w ten dzień w moje łapki trafiła książka Wiedźmikołaj. Bardzo chciałam ją przeczytać, więc cieszę się, że ją dostałam.
No i jestem zachwycona.
Oczywiście inne książki Terry'ego Pratchetta też są zachwycające. Jednak Wiedźmikołaj spokojnie im dorównuje. Bardzo spokojnie.
Parę faktów dla niewtajemniczonych: Wiedźmikołaj jest dwudziestą wydaną książką z uniwesum Świata Dysku i czwartą z podcyklu o Śmierci (Śmierciu?). Według definicji z Wikipedii "temat lub obiekt satyry" to dzieci i Boże Narodzenie.
Osobiście książki Pratchetta czytam cyklami i zaczęłam od podcyklu o Śmierci. Ominęłam (ale tylko przypadkiem!) książkę "Muzyka duszy", przeczytałam już "Kosiarza" i "Morta".
I w Wiedźmikołaju podobnie jak w poprzednich częściach, zaczynamy z kilkoma kompletnie niezwiązanymi wątkami, które później powoli, z rozdziału na rozdział łączą się w perfekcyjną kombinację. Niczym sernik z wiśniami.
"Uczeni wyliczyli, że jest tylko jedna szansa na milion, by zaistniało coś tak całkowicie absurdalnego. Jednak magowie obliczyli, że szanse jedna na milion sprawdzają się w dziewięciu przypadkach na dziesięć."
[Równoumagicznienie, T. Pratchett]
Jednak najwspanialszy w tej książce jest Śmierć. Śmierć ogółem, w całym pratchettowskim uniwersum jest moją ulubiona postacią, a w każdej kolejnej części jest coraz lepszy. Z jednej strony ta jego nieporadność mogłaby wydawać się nie pasować do tak majestatycznej postaci jak ta, ale kreacja jest niesamowita i dużo bardziej pasująca do śmierci niż "mroczny pan-władca ciemności".
"[Albert] - Rozumiesz, ludzie słyszą o czymś takim i mówią: "Może i jesteśmy ubożsi niż kaleki banan i mamy do jedzenia tylko błoto i stare buty, ale i tak powodzi się nam lepiej niż tej biednej dziewczynce z zapałkami". Dzięki temu czują się szczęśliwi panie. I wdzięczni za to, co mają.[...]Śmierć spojrzał na niewielką postać pod padającym śniegiem. Potem ustawił życiomierz w powietrzu i dotknął go palcem. Strzeliła iskra.
- Tak naprawdę panie, to nie wolno ci tego robić.
WIEDŹMIKOŁAJ MOŻE. WIEDŹMIKOŁAJ DAJE PREZENTY. A NIE MA LEPSZEGO PREZENTU NIŻ PRZYSZŁOŚĆ."
Polecam. Każdemu. Bezwzględnie. Nawet tym, co mówią "Ale książki powinny być poważne!". Chociaż tym to w szczególności.
Kochany Wiedźmikołaju!
Na Szczerzenie Wiedźm bym chciała bębenek i lalkę i misia i Strasznom Izbę Tortur Omniańskiej Eksizycji z nakręcanym kołem i prawie prawdziwą krwią, kturej można użyć znowu, możesz jom znaleść w sklepie zabawkowym przy Krutkiej, a kosztuje 5 dolarów i 99 pensów. Byłam grzeczna i zostawiam kieliszek szery i pasztecik dla ciebie i cztery rzepa dla Dłubacza i Kła i Grzebacza i Ryja. Myśle, że Komin jest duży, ale muj pszyjaciel William muwi, że naprawde jesteś tatusiem.
Pozdrawiam Wirginia Prod
Po więcej moich recenzji zapraszam na http://book-wszechmogacy.blogspot.com/.
"Wszystko się gdzieś zaczyna, choć wielu fizyków ma inne zdanie. Ludzie jednak zawsze niejasno zdawali sobie sprawę z problemów, jakim są początki. Zastanawiali się głośno, jak dociera do pracy kierowca pługu śnieżnego albo gdzie autorzy słowników sprawdzają pisownię słów. Mimo to istnieje...
Po więcej moich recenzji zapraszam na: http://book-wszechmogacy.blogspot.com/
Są takie książki, które ocenić trudno. Zazwyczaj są to dobre książki. Bo kto czytałby recenzje, która tylko i wyłącznie wychwala dane dzieło? Jeszcze ktoś stwierdzi, że recenzent nie potrafi wskazać wad w książce.
"What if?" to jedna z tych książek.
Książka została wydrukowana na białym papierze nakładem wydawnictwa Czarna Owca. Okładka jest kremowa z kilkoma czarnymi rysunkami, obwoluta wygląda podobnie (ale na niej widnieje tytuł, autor i opis). Okładka mi się wyjątkowo podoba, ale ostrzegam - błyszczący tytuł może łatwo się zetrzeć. Tłumaczem został Sławomir Paruszewski.
W książce autor odpowiada na najbardziej absurdalne pytania, jakie można było wymyślić. Ja się na dziedzinach prezentowanych przez pana Randalla, niestety, zbytnio nie znam (choć może to skutkować tym, że nie uda mi się znaleźć wszystkich wad), ale wszystko udało mi się zrozumieć. To chyba zaleta?
Lubię zaczynać recenzje od największych wad. Mówiąc szczerze, mam problem. Bo czytam. I czytam. I czytam.
I za nic nie mogę nic znaleźć!
W końcu, po wielu intelektualnych bojach, znalazłam jedną rzecz - czasami nie rozumiałam obliczeń i omijałam nawet pół strony, by zobaczyć uproszczoną wersję. Ale to chyba nawet nie jest wada.
Przejdźmy zatem do zalet! Już na wstępie książka zachwyciła mnie samym pomysłem. Recenzje na okładkach książek bywają złudne, ale pozytywna opinia Billa Gatesa wydała mi się dość solidna. Zakupiłam książkę i już wracając samochodem do domu zaczęłam ją czytać.
Zacznę od świetnego, niesamowicie przystępnego stylu. Tak właśnie powinno się pisać książki popularnonaukowe. Łopatologicznie. Bo czytelnika nauką się zainteresuje i nie będzie on musiał co chwila spoglądać do słownika. "What if?" to produkt łatwo przyswajalny i to jego główny atut.
Dalej - humor. Obrazki mnie po prostu zauroczyły. Styl rysowania pana Munroe może nie zachwyca (choć jest sympatyczny), ale nadrabia to humorem i urokiem. Przedstawienie trudnych zagadnień w formie rysunków wyszło autorowi na dobre i pozwoliły mi zrozumieć nawet najbardziej skomplikowane tematy.
Bardzo dobrym pomysłem było umieszczenie w książce przerywników w postaci "Dziwnych (i niepokojących) pytań z >>What If?<<". Były to pytania, na które autor nie udzielał długiej, skomplikowanej odpowiedzi, tylko komentował krótkim celnym spostrzeżeniem albo w ogóle zostawiał pytanie bez odpowiedzi. Mówiąc szczerze, niektóre z tych pytań były... naprawdę dziwne i niepokojące.
Podsumowując, książka What if? ląduje na mojej liście ulubionych książek i mam nadzieję, że szybko ujrzymy polskie wydanie drugiej książki tego autora.
Po więcej moich recenzji zapraszam na: http://book-wszechmogacy.blogspot.com/
więcej Pokaż mimo toSą takie książki, które ocenić trudno. Zazwyczaj są to dobre książki. Bo kto czytałby recenzje, która tylko i wyłącznie wychwala dane dzieło? Jeszcze ktoś stwierdzi, że recenzent nie potrafi wskazać wad w książce.
"What if?" to jedna z tych książek.
Książka została wydrukowana na białym...