rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Postanowiłam, w końcu, po paru miesiącach, że jednak do tej powieści nie wrócę, mimo, że przeczytałam jej 65%. Dawno nic mnie tak nie znudziło i nie zawiodło - opisy przyrody nie wzbudzają żadnych uczuć, postaci nie wzbudzają żadnych uczuć, ich relacje są absolutnie nieinteresujące i szczerze mówiąc, jak dochodzę do momentu kiedy mam być w nerwach, że o mójbożecosięstało a sobie tylko myślę, że mam nadzieję, że wszyscy umarli i to już koniec...to może jednak szkoda mojego czasu.

Postanowiłam, w końcu, po paru miesiącach, że jednak do tej powieści nie wrócę, mimo, że przeczytałam jej 65%. Dawno nic mnie tak nie znudziło i nie zawiodło - opisy przyrody nie wzbudzają żadnych uczuć, postaci nie wzbudzają żadnych uczuć, ich relacje są absolutnie nieinteresujące i szczerze mówiąc, jak dochodzę do momentu kiedy mam być w nerwach, że o mójbożecosięstało a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nierówna.
Koncept Dojrzałego Dorosłego bardzo do mnie przemawia, niektóre rozdziały definitywnie skłaniają do głębszego pochylenia się nad własną (nie)dojrzałością. Dla mnie jednak za dużo tutaj było aspektów self-helpowych, imiennych przykładów Kasi czy Joasi, które dla mnie są zawsze w jakimś stopniu cringy. Podcast autorki polecam z całą pewnością, zaznajomienie się z konceptem Dojrzałego Dorosłego również, ale jak ktoś ma alergię na książki mówiące "a teraz zrób listę, a teraz porozmawiaj z kimś, tutaj jest przykład Oli, zastanówmy się co mogła zrobić w tej sytuacji" tak jak ja, to przestoje w czytaniu i pewne znudzenie będą tu nieuniknione.

Nierówna.
Koncept Dojrzałego Dorosłego bardzo do mnie przemawia, niektóre rozdziały definitywnie skłaniają do głębszego pochylenia się nad własną (nie)dojrzałością. Dla mnie jednak za dużo tutaj było aspektów self-helpowych, imiennych przykładów Kasi czy Joasi, które dla mnie są zawsze w jakimś stopniu cringy. Podcast autorki polecam z całą pewnością, zaznajomienie się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

może i byłoby 8 gdyby nie obsesja autorki z formaliną i jej pochodnymi. czytanie o tej całej obróbce sprawiało, że czułam, że wolałabym żeby ktoś moje oczy wsadził w jakiś słoik niż czytać dalej, a zwykle interesują mnie naokołośmierciowe tematy. pozdrawiam Annuszkę, jej historia zdecydowanie umocniła moją ocenę.

może i byłoby 8 gdyby nie obsesja autorki z formaliną i jej pochodnymi. czytanie o tej całej obróbce sprawiało, że czułam, że wolałabym żeby ktoś moje oczy wsadził w jakiś słoik niż czytać dalej, a zwykle interesują mnie naokołośmierciowe tematy. pozdrawiam Annuszkę, jej historia zdecydowanie umocniła moją ocenę.

Pokaż mimo to


Na półkach:

To nie jest powieść o kobiecym pożądaniu - to, w żadnym stopniu wyjątkowa, książka o męskiej przemocy i obojętności wobec kobiet. Wszystkie bohaterki są ofiarami, żadna nie ma władzy nad swoim życiem, a ich seksualność, pożądanie i fantazje opisane przez autorkę wynikają z chęci wpasowania się w patriarchalne, heteronormatywne schematy. Tak, bohaterki przekraczają niewidzialne granice wyznaczane przez społeczeństwo pod wpływem mężczyzn i za to płacą; nie są jednak w żadnym stopniu siłą sprawczą we własnych historiach. Uniwersalność ich przeżyć też można podważyć - oczywiście, wszechobecność męskiej przemocy jest niepodważalna, ale biorąc pod uwagę, że wszystkie trzy historie są opowieściami o białych, heteroseksualnych Amerykankach z klasy średniej, wyobrażam sobie, że wielu czytelniczkom zabraknie tu niuansów, które mogłyby sprawić, że widziałyby siebie w bohaterkach. Ciężko uwierzyć, że ta książka jest zwieńczeniem ośmioletniej pracy autorki. Nie ma w niej żadnych wniosków, nie ma w niej inspiracji, nie ma nic odkrywczego o seksie (oprócz soft porno opisów faktycznych zbliżeń bohaterek). Dziennikarskie fanfiction autorki marzącej o zostaniu ikoną ruchu feministycznego.

To nie jest powieść o kobiecym pożądaniu - to, w żadnym stopniu wyjątkowa, książka o męskiej przemocy i obojętności wobec kobiet. Wszystkie bohaterki są ofiarami, żadna nie ma władzy nad swoim życiem, a ich seksualność, pożądanie i fantazje opisane przez autorkę wynikają z chęci wpasowania się w patriarchalne, heteronormatywne schematy. Tak, bohaterki przekraczają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyrazy współczucia dla autora, bo pisanie tego reportażu musiało być drogą przez mękę i nie dziwię się wcale, że w podziękowaniach wspomina, że często miał serdecznie dość.
Czułam, jakby dla mnie to lektura uzupełniająca do też w miarę świeżej książki Eda Wintersa This Is Vegan Propaganda, która mówi o przemyśle hodowlanym na skalę światową, a przykładami domowymi są dla Eda sytuacje z UK. Sabela narysowuje sytuację światową, po czym skupia się na Polsce, opisując temat dogłębnie (tak dogłębnie jak się da w 300 stronnicowym reportażu). Mimo, że bardzo często sięgam po treści o weganizmie, prawach zwierząt i obserwuję profile aktywistów interweniujących, gdy zwierzętom dzieje się zło, Sabela był w stanie zaskoczyć mnie nowymi (często przerażającymi...) informacjami. Mimo ciężkiego tematu sam reportaż czyta się bardzo dobrze. Polecam, polecam, polecam, to powinna być lektura obowiązkowa.

Wyrazy współczucia dla autora, bo pisanie tego reportażu musiało być drogą przez mękę i nie dziwię się wcale, że w podziękowaniach wspomina, że często miał serdecznie dość.
Czułam, jakby dla mnie to lektura uzupełniająca do też w miarę świeżej książki Eda Wintersa This Is Vegan Propaganda, która mówi o przemyśle hodowlanym na skalę światową, a przykładami domowymi są dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo waham się jeśli chodzi o ocenę zakończenia tej trylogii, ale chyba muszę zdecydować się na szóstkę. Powieść na niższym poziomie niż poprzednie. Mało Essun, bardzo dużo backstory do stone eaters, która aż do jej zwięczenia wydaje się być dość mocno niepotrzebna (w sensie - nie miałabym przeciwko, żeby historia utracenia księżyca nie była do końca wyjaśniona, bo absolutnie tego nie oczekiwałam), akcji prawie zero, no i największy minus, że Father Earth jest świadomym bytem z agendą. Myślałam, że 'Ziemia żyje' nie będzie tak dosłowne, co dla mnie byłoby lepsze. Nie wiem, zakończenie ani mi się podoba, ani nie podoba, ogólnie mam poczucie takiej bylejakości. Może nie zawodu, bo Jemisin stworzyła naprawdę interesujący świat i w większości podołała własnym pomysłom, a pierwsze dwa tomy były naprawdę bardzo dobre. Ale jednak jakiś niedosyt i lekkie rozczarowanie zostało.

Bardzo waham się jeśli chodzi o ocenę zakończenia tej trylogii, ale chyba muszę zdecydować się na szóstkę. Powieść na niższym poziomie niż poprzednie. Mało Essun, bardzo dużo backstory do stone eaters, która aż do jej zwięczenia wydaje się być dość mocno niepotrzebna (w sensie - nie miałabym przeciwko, żeby historia utracenia księżyca nie była do końca wyjaśniona, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pięknie napisana - myślałam, że dostanie ode mnie wyższą ocenę, ale zakończenie było dla mnie dużym zawodem. Śmierć Franny miałaby dla historii dużo większą wartość - przez to, że przeżyła, nagle z opowieści odartej z nadzei na ostatnich paru stronach robimy obrót o 180 stopni. Wiem, że chodziło o to, że nie przezwyciężyła swojej natury, ale jakieś to takie....tandetne. Unosiłam też brwi na te trochę nieprzemyślane przesłanie, że czteroletnia odsiadka za zabicie kogoś po pijaku jest wystarczającą karą, jak się chce być ukaranym. Moim głębokim przekonaniem jest, że kierowcy zabijający ludzi po pijaku powinni być sądzeni za morderstwo, więc przyznanie się Franny do właśnie tego zarzutu nie wydało mi się czymś, czego nie powinna była zrobić (a co autorka implikuje).

Pięknie napisana - myślałam, że dostanie ode mnie wyższą ocenę, ale zakończenie było dla mnie dużym zawodem. Śmierć Franny miałaby dla historii dużo większą wartość - przez to, że przeżyła, nagle z opowieści odartej z nadzei na ostatnich paru stronach robimy obrót o 180 stopni. Wiem, że chodziło o to, że nie przezwyciężyła swojej natury, ale jakieś to takie....tandetne....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak, przeczytałam ją w jeden wieczór i tak, doprowadziła mnie do łez, ale szczerze mówiąc to chyba tylko dlatego, że miałam wolny cały wieczór i do płaczu ogólnie niewiele mi potrzeba.
Z założenia miał to być wyciskacz łez, jak każda książka o raku (dziwne jest, swoją drogą, że rako-literatura to tak duży gatunek). Więcej niż dobrą tej książki nazwać nie mogę, a mam wrażenie, że zapomnę o niej prędzej niż później. Generalnie dziwne uczucie, jak ocierasz łzy z policzka i w tym samym momencie myślisz sobie 'trochę słaba ta książka'.
Historia trochę słaba, postaci trochę słabe, przesłanie banał, no ale w miarę ładnie napisane, więc do wybaczenia.

Tak, przeczytałam ją w jeden wieczór i tak, doprowadziła mnie do łez, ale szczerze mówiąc to chyba tylko dlatego, że miałam wolny cały wieczór i do płaczu ogólnie niewiele mi potrzeba.
Z założenia miał to być wyciskacz łez, jak każda książka o raku (dziwne jest, swoją drogą, że rako-literatura to tak duży gatunek). Więcej niż dobrą tej książki nazwać nie mogę, a mam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

'But a sky does not die, it is I who am dying, who was already dying in the bunker - and I tell myself that I am alone in this land that no longer has any jailers, or prisoners, unaware of what I came here to do, the mistress of silence, owner of bunkers and corpses.'

Powieść, która sprawia, że chce się umrzeć i zacząć żyć aż do bólu w tym samym momencie. Przytłaczająca, niedająca nadziei. Bohaterka bez imienia, wątpiąca w swoje człowieczeństwo w trakcie gdy każda jej myśl i czyn są tak zatrważająco ludzkie. Jak wielka może być przestrzeń, w której jesteśmy uwięzieni?

'But a sky does not die, it is I who am dying, who was already dying in the bunker - and I tell myself that I am alone in this land that no longer has any jailers, or prisoners, unaware of what I came here to do, the mistress of silence, owner of bunkers and corpses.'

Powieść, która sprawia, że chce się umrzeć i zacząć żyć aż do bólu w tym samym momencie. Przytłaczająca,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ocena tylko i wyłącznie tłumaczenia, Bańkowska zaskakuje ilością nietrafionych wyborów, a jej chęć unowocześnienia słownictwa młodzieży avonleaskiej spełzła na niczym, jako że tłumaczka sama ma 80 lat i i tak używa słów, które dzisiejsza młodzież uznałaby za przestarzałe. przykładowo, scrumptious party: z Bernsteinowej bajecznej zabawy przemienia się w Bańkowską byczą zabawę, co w moim odczuciu brzmi dziwniej. Eh.

Ocena tylko i wyłącznie tłumaczenia, Bańkowska zaskakuje ilością nietrafionych wyborów, a jej chęć unowocześnienia słownictwa młodzieży avonleaskiej spełzła na niczym, jako że tłumaczka sama ma 80 lat i i tak używa słów, które dzisiejsza młodzież uznałaby za przestarzałe. przykładowo, scrumptious party: z Bernsteinowej bajecznej zabawy przemienia się w Bańkowską byczą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miało być mrocznie, przemocowo, przytłaczająco. To lubię i tego oczekiwałam po przeczytaniu Sharp Objects. I tak było, ale nie było to zrobione chociaż w połowie tak dobrze, jak w Sharp Objects. Postaci Flynn nie dają się łatwo lubić i takie mają być, ale w przypadku Dark Places nie da się im też współczuć. Całe założenie, że z Dayami jest po prostu coś nie tak, coś we krwi, co pobudza ich skłonności do przemocy, jest pójściem na łatwiznę i dziwnym sposobem wytłumaczenia rzeczy, które obronie podlegać nie powinny. Sytuacja Bena z Krissi jasno pokazuje jego skłonności pedofilskie - wszystkie zabiegi mające czytelnikom później udowodnić, że Ben wcale pedofilem nie jest w moim przypadku definitywnie spełzły na niczym. Libby i jej nieogarnięcie życiowe są prawie zrozumiałe. Prawie, bo Flynn trochę z tym nieogarnięciem przesadza - Libby nie radzi sobie w ogóle, telefon do firmy energetycznej ją przerasta, nie umie obsługiwać internetu, nie jest w stanie pracować, ale jakimś cudem jadąc samochodem jest w stanie znaleźć wszystko i wszystkich, nie boi się tych interakcji, a także jest w stanie ukraść coś z każdego miejsca, w którym się znajdzie.
Michelle jest opisana jako irtująca, przemądrzała dziewczynka której wścibliwość w jakimś stopniu sprawia, że zasługuje na śmierć - nie jest to oczywiście bezpośrednio napisane, ale niechęć wszystkich postaci do Michelle jest namacalna i przez to łatwo jest podejść do jej morderstwa jak do czegoś, co wydarzyło się z jakiegoś logicznego powodu, mimo, że tak nie jest.
Cała reszta postaci, czy to biedna, nieogarnięta Patty, stereotypowa lesbijka Diane czy szalona Diondra...wszystkie są równie nieinteresujące.
Po przeczytaniu 3/4 książki spodziewałam się innego zakończenia i szczerze mówiąc, zakończenie które sobie wyobraziłam było dużo lepsze niż to, co faktycznie się wydarzyło, haha. Prawdopodobnie przeczytam coś jeszcze od Gillian Flynn - zależności i relacje pomiedzy jej postaciami w Sharp Objects były fascynujące i bardzo dobrze napisane. Szkoda, że w Dark Places tego kompletnie zabrakło.

Miało być mrocznie, przemocowo, przytłaczająco. To lubię i tego oczekiwałam po przeczytaniu Sharp Objects. I tak było, ale nie było to zrobione chociaż w połowie tak dobrze, jak w Sharp Objects. Postaci Flynn nie dają się łatwo lubić i takie mają być, ale w przypadku Dark Places nie da się im też współczuć. Całe założenie, że z Dayami jest po prostu coś nie tak, coś we...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kategoria książki: do spalenia.
Po pierwsze, Kawaguchi pisarzem (a dobrym to już w ogóle) nie jest i raczej już nie będzie.
Jego język jest prosty, sceny ckliwe, a opisy postaci, zwłaszcza kobiet, wołają o pomstę do nieba. Wow, była piękna i nie wiedziała o tym? Odkrywcze, nikt wcześniej na to nie wpadł, na pewno nie One Direction.
Mizoginia generalnie zdaje się być czy to świadomym czy podświadomym motywem przewodnim tej książki.
Wstępne opisy bohaterek skupiają się na ich wyglądzie i ubiorze i nie dają im żadnych cech charakteru które odróżniłyby je od przedmiotów. A ich późniejsze decyzje i wybory są krytykowane, jeśli nie wpisują się w tradycyjne role przydzielone kobietom, albo jeśli w jakimś stopniu negatywnie wpływają na mężczyzn w ich życiu.
Parę przykładów.
Pierwszy, krótki lecz bardzo kłujący: bohaterka płaci swój rachunek w kawiarni, okazuje się, że bardzo dużo zjadła. Automatycznie czuje głębokie poczucie winy i wstydu w związku z tym, a wszystkie osoby przebywające w tym momencie w kawiarni postanawiają skomentować, ile zjadła, łącznie z innym klientem, mężczyzną, którego ta bohaterka w ogóle nie zna.
Kolejny.
Małżeństwo tuż po ślubie, żona ma zaraz urodziny, znajduje schowany prezent od męża. W dniu swoich urodzin, zanim on wspomni tenże prezent, ona, podekscytowana, się sama o niego pyta. Na co szanowny pan mąż udaje, że żadnego prezentu nie ma i nie było, a żona go później znajduje w śmieciach. Czytając, można sobie pomyśleć "Wow, ale toksyk, wtf." Ale nie, Kawaguchi dochodzi do innego wniosku. Mąż po prostu nie lubi, jak mówi się mu, żeby zrobił coś co i tak już planuje zrobić. Więc żona popełniła BŁĄD, którego teraz żałuje. Aha, i ta scenka opisana jest jako…w jakimś stopniu romantyczne zajście, z którego żona wyciągnęła wnioski…czy coś.
I następny przykład.
Kobieta, która wyprowadziła się z domu rodzinnego i nie chciała NIGDY przejąć rodzinnego biznesu. Nie chciała go do tego stopnia, że urwała kontakt ze swoją rodziną i unikała wizyt od swojej siostry, która starała się ją namówić do powrotu. Więc, jej siostra umiera. I kierowana poczuciem winy (chociaż autor stara się nam wmówić, że kieruje nią chęć uczczenia życia jej siostry bla bla bla), wraca do domu rodzinnego i przejmuje biznes, którego nigdy nie chciała. Smutne, nieprawdaż? Poprzez traumatyczne zdarzenie zrezygnowała z życia, które chciała wieść, na rzecz życia, przed którym uciekała latami. Ale nie, Kawaguchi pokazuje to nam jako coś pozytywnego: wcześniej była zagubioną, nieszczęśliwą kobietą w wielkim mieście, a teraz, wracając do RODZINY i TRADYCJI i na SWOJE MIEJSCE, teraz dopiero stała się szczęśliwa. Mimo, że rodzice nadal ją traktują beznadziejnie.
Oczywiście, ostatnia historia to prawdziwa wisienka na torcie: kobieta przenosi się w przyszłość, by poznać dziecko, przy którego porodzie umrze. I to dziecko dziękuje jej za swoje życie. Ah, tak, moje ulubione konserwatywne przesłanie: lepiej donosić ciążę do końca i umrzeć, niż dokonać bezpiecznej, rekomendowanej przez specjalistę, aborcji, żeby żyć dalej. Bo jakimś cudem przetrwanie płodu in utero ma taką samą wartość, jak życie jego przyszłej matki. Przestańmy, naprawdę PRZESTAŃMY, wmawiać kobietom, że umieranie przy porodzie jest WZNIOSŁE, że jest PIĘKNE, i że WARTO.
Także, panu już podziękujemy.
Żeby pisać wzruszające książki, żeby pisać z przesłaniem, trzeba jednak traktować połowę społeczeństwa jak równowartościowych ludzi, a człowieczeństwo kobiet jednak Kawaguchiemu ucieka.

Kategoria książki: do spalenia.
Po pierwsze, Kawaguchi pisarzem (a dobrym to już w ogóle) nie jest i raczej już nie będzie.
Jego język jest prosty, sceny ckliwe, a opisy postaci, zwłaszcza kobiet, wołają o pomstę do nieba. Wow, była piękna i nie wiedziała o tym? Odkrywcze, nikt wcześniej na to nie wpadł, na pewno nie One Direction.
Mizoginia generalnie zdaje się być czy to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wahałam się trochę pomiędzy 7 a 6, ale jednak pozostanę przy niższej ocenie. 'Lonely Castle...' czyta się bardzo przyjemnie, historia wciąga mimo, że przez 3/4 książki tak naprawdę nic się nie dzieje.(Bardziej opieramy się tu na relacjach między bohaterami, jednakże ich niechęć do poznawania fantastycznego świata, w którym sie znaleźli, niechęć do zadawania pytań i faktycznego wykonywania zadania, które zostało im powierzone...jest dziwna, biorąc pod uwagę, że cała grupa ma po 13, 14, 15 lat. Może to tylko ja, ale jakby mnie ktoś w wieku lat trzynastu przeniósł do innego świata i fantastycznego zamku to moimi głownymi zajęciami nie byłoby granie na konsoli i picie herbaty.) I może gdybym nie wiedziała, jaki będzie plot twist na końcu od praktycznie samego początku, możliwe, że dałabym jednak tę siódemkę. Jednak bardzo szybko zorientowałam się, co się stanie i czekałam tylko aż bohaterowie sami zdadzą sobie z tego sprawę, więc...
Minusem też jest tłumaczenie, które z pewnością nie jest zbyt dobre.
Nie miałam wielkich oczekiwań, więc czytając wszystko mi się podobało. Po przeczytaniu jednak ciężko przymknąć swoje krytyczne oko na wszystkie niedociągnięcia, więc nie mogę powiedzieć, że ta powieść jest więcej niż dobra.

Wahałam się trochę pomiędzy 7 a 6, ale jednak pozostanę przy niższej ocenie. 'Lonely Castle...' czyta się bardzo przyjemnie, historia wciąga mimo, że przez 3/4 książki tak naprawdę nic się nie dzieje.(Bardziej opieramy się tu na relacjach między bohaterami, jednakże ich niechęć do poznawania fantastycznego świata, w którym sie znaleźli, niechęć do zadawania pytań i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lektura obowiązkowa - książka dobrze zreaserchowana, pełna odniesień, jednak dostępna jezykowo. Temat poruszony z wielu stron. Wyposaża w argumenty do dyskusji, jeśli ktoś się czuje na nie na siłach.

Lektura obowiązkowa - książka dobrze zreaserchowana, pełna odniesień, jednak dostępna jezykowo. Temat poruszony z wielu stron. Wyposaża w argumenty do dyskusji, jeśli ktoś się czuje na nie na siłach.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Opinię piszę półtorej roku po przeczytaniu tego arcydzieła, bo nadal regularnie o nim myślę.
White jest absolutnym mistrzem prozy. Jego opisy przyrody da się czytać z wypiekami na twarzy, jednym zdaniem jest w stanie poruszyć czytelnika do łez.
Namiętnie przepisywałam cytaty z tej książki i czytałam je osobom wokół.
Ostatni rozdział przeczytałam trzy razy pod rząd, bo jest tak piękny.
Pochowajcie mnie z tą książką.

Opinię piszę półtorej roku po przeczytaniu tego arcydzieła, bo nadal regularnie o nim myślę.
White jest absolutnym mistrzem prozy. Jego opisy przyrody da się czytać z wypiekami na twarzy, jednym zdaniem jest w stanie poruszyć czytelnika do łez.
Namiętnie przepisywałam cytaty z tej książki i czytałam je osobom wokół.
Ostatni rozdział przeczytałam trzy razy pod rząd, bo jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytanie tej książki wyssało ze mnie całą energię i z dziesięć razy po prostu chciałam się poddać. Wytrwałam tylko po to, by upewnić się, że powieść naprawdę jest tylko i wyłącznie o Fionie (self-insercie autorki) i że ona sama napisała po prostu trauma porn na prawie 600 stron. Miałam rację.
Od samego początku powieść jest nudna, postaci nie da się lubić, związek Charliego z Yalem niezrozumiały biorąc pod uwagę, że od początku wydają się siebie nie cierpieć, wątek z 2015 nie do czytania, absolutnie niezwiązany z wątkiem z lat osiemdziesiątych jeśli nie liczyć Fiony.
To nie jest literatura, to jest fan-fiction o AIDS. Autorka wyobraziła sobie siebie samą - co by się wydarzyło, gdyby mój brat był gejem w latach 80tych i umarł na AIDS? I napisała książkę o kobiecie, która zostaje wielką przyjaciółką, obrończynią i prawie-wybawicielką przyjaciół swojego staraszego brata. Którą kochają wszyscy, którą ci, którzy przeżyli, wspominają 30 lat później z rozrzewieniem i egzaltacją. Jej cierpienie jest na pierwszym miejscu - jej córka odrzuciła ją, przez to, co spotkało ją w przeszłości, jej miłość wobec Yale'a to coś, czego nie może się wyzbyć, ona jest strażnikiem wszystkich wspomnień, ona, ona, ona.
Może i przekaz miał być taki, że ci, którzy zostają, obciążeni są obowiązkiem pamięci. Może miało być to głębsze. Ale pozostał niesmak: w historii o umierającym pokoleniu żadna z postaci należących do tego pokolenia nie jest tak naprawdę końcowo ważna. A postać, która jest na pierwszym miejscu, już omijając to, że nie powinna być, jest napisana nierówno, jedna jej wersja nie łączy się z drugą. Fiona z 2015 w ogóle nie przypomina Fiony z lat osiemdziesiatych. A jeśli czytałabym tylko wątek z 2015, szczerze nie cierpiałabym jej postaci. Całościowo mogę tylko wywracać na nią oczami, tak samo zresztą jak na wszystko w tej powieści.
Co za zawód. Kolejny, po Hanyi Yanagiharze, dowód, że może heteroseksualne kobiety nie powinny siadać i pisać o wielkich życiowych tragediach osób queer, bo wychodzi im tylko i wyłącznie trauma porn. Ale zapewne bedę tutaj w mniejszości, biorąc pod uwagę ochy i achy jakie zawsze słyszę w przypadkach tych niesłusznie wychwalanych i nagradzanych powieści. Eh.

Czytanie tej książki wyssało ze mnie całą energię i z dziesięć razy po prostu chciałam się poddać. Wytrwałam tylko po to, by upewnić się, że powieść naprawdę jest tylko i wyłącznie o Fionie (self-insercie autorki) i że ona sama napisała po prostu trauma porn na prawie 600 stron. Miałam rację.
Od samego początku powieść jest nudna, postaci nie da się lubić, związek Charliego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka dla osób, do których istnienie feminizmu dotarło dopiero w 2016 przy okazji czarnych protestów. Ewentualnie dla kobiet, które nadal rękoma i nogami zapierają się, że one się w Polsce dyskryminowane nie czują. Czyli, generalnie, dla dużej części polskiego społeczeństwa, więc można uznać, że książka jednak potrzebna.

Mi jednakże wiele tutaj brakowało. Wniosków, przede wszystkim. Rozważań nad Polską. Poczucia siostrzeństwa. Fakt, że niektóre problemy społeczne podsumowane są w formie dwóch czy trzech anegdot daje uczucie, że temat jest potraktowany powierzchownie.

Książka dla osób, do których istnienie feminizmu dotarło dopiero w 2016 przy okazji czarnych protestów. Ewentualnie dla kobiet, które nadal rękoma i nogami zapierają się, że one się w Polsce dyskryminowane nie czują. Czyli, generalnie, dla dużej części polskiego społeczeństwa, więc można uznać, że książka jednak potrzebna.

Mi jednakże wiele tutaj brakowało. Wniosków,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Literatura LGBT w Polsce nadal leży i kwiczy. Jak nudne jest ciągłe, nieprzerwane cierpienie każdej niehetero postaci? Jak ciężko jest chociaż jedną historię zakończyć happy endem? Czy wszędzie muszą występować tragiczne śmierci, zdychające psy, zdrady kochanków, rozpady związków, mordobicia no i koniecznie HIV? Wątek zaburzeń snu miał chyba dodać tej książce głębi, niestety nie wyszło. Wszystko tu takie przeciętne, a miało być poruszające. Ugh.

Literatura LGBT w Polsce nadal leży i kwiczy. Jak nudne jest ciągłe, nieprzerwane cierpienie każdej niehetero postaci? Jak ciężko jest chociaż jedną historię zakończyć happy endem? Czy wszędzie muszą występować tragiczne śmierci, zdychające psy, zdrady kochanków, rozpady związków, mordobicia no i koniecznie HIV? Wątek zaburzeń snu miał chyba dodać tej książce głębi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zwykle unikam tematu macierzyństwa jeśli chodzi o książki non fiction jak i o dyskurs feministyczny. Zdecydowałam się jednak sięgnąć po tę pozycję od Nell Frizzell, bo autorka od samego początku stara się wziąć pod uwagę ludzi child free i to, że matką być w życiu nie trzeba. Uczucia względem książki mam mieszane - nie przeczytałam o niczym, co byłoby dla mnie nowe, ale jednak miło było zobaczyć niektóre myśli nt. macierzyństwa, które mi samej często krążyły po głowie, przelane na papier.
Ciężko generalnie jest mi pogodzić się z tym, że niezależnie czy tego chcemy czy nie, jako kobiety, jesteśmy oceniane pod względem tego czy jesteśmy matkami, czy chcemy nimi być, kiedy nimi zostajemy. Ciężar tej oceny, presja społeczeństwa i nieuchronna, biologiczna data końca naszej płodności, jest wg. Nell Frizzell czymś, co wpływa na wystąpienie u nas tak zwanych Panic Years, w których to większość naszych decyzji życiowych będzie w jakimś stopniu podporządkowanych naszej chęci lub jej braku do zostania matkami. Mimo, że z niechęcią, muszę przyznać autorce rację: ta decyzja wpływa na wiele aspektów naszego życia, nawet jeśli jesteśmy niematkami i planujemy nimi pozostać. Jest zawsze z tyłu naszych głów, np. w momencie wyboru naszego życiowego partnera czy partnerki. Co ważne, autorka podkreśla, że mężczyźni nie dzielą z nami tego kłopotu. W trakcie gdy my zawsze mamy naszą płodność gdzieś w podświadomości w trakcie podejmowania decyzji, mężczyźni są w stanie spokojnie przeżyć nawet trzydzieści parę lat swojego życia bez głębszego zastanowienia się nad pytaniem "czy chcę mieć dzieci?". Autorka wiąże to po części z tym, że obowiązek antykoncepcji w ostatnich dekadach spadł w dużej mierze głównie na kobiety, i to je wini się za niechciane ciąże.
Tak jak wspomniałam wyżej, nie są to wnioski w żaden sposób nowe, ale pierwszą część książki dzięki tym rozważaniom odebrałam bardzo pozytywnie.
Autorka zaczęła mnie trochę tracić w drugiej części, w której to została matką. Prawda jest taka: zmusiła, zmanipulowała ona swojego partnera do zostania ojcem. Oczywiście, sama dochodzi do wniosku, że tego nie zrobiła, ale biorąc pod uwagę wszystkie opisane przez nią sytuacje...Muszę się nie zgodzić. Plus wniosek, że kobiety nie powinny być zmuszane przez swoich partnerów na czekanie ze swoimi marzeniami i na odkładanie posiadania dzieci na później jest...dziwny. Jakby tak, zgadzam się, jeżeli twój parter mówi ci: 'chcę mieć dzieci, ale nie wiem kiedy, jeszcze nie teraz' i powtarza to przez lata, w trakcie gdy ty czujesz, że jesteś gotowa od dawna i tracisz cenne lata swojej płodności, wtedy tak. Możesz mieć z tym problem. Ale jeśli twój partner od początku mówi, że dzieci mieć nie chce, a ty decydujesz się z nim zostać i go prędzej czy później zmusić....To nie on jest tutaj winny.
Nasz odbiór tej książki na pewno będzie zależał od naszej własnej opinii na temat macierzyństwa, ale generalnie polecam.

Zwykle unikam tematu macierzyństwa jeśli chodzi o książki non fiction jak i o dyskurs feministyczny. Zdecydowałam się jednak sięgnąć po tę pozycję od Nell Frizzell, bo autorka od samego początku stara się wziąć pod uwagę ludzi child free i to, że matką być w życiu nie trzeba. Uczucia względem książki mam mieszane - nie przeczytałam o niczym, co byłoby dla mnie nowe, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie czytam YA generalnie z zasady, bo wiem, że wady tego gatunku są wadami dla mnie często nie do przeskoczenia. Czasem robię wyjątek dla fantastyki, czasem ogólnie, jeśli myślę, że powieść może mnie pozytywnie zaskoczyć. Oczekiwań wygórowanych nie mam raczej nigdy.

Tutaj spodziewałam się od początku romansu. I zostałam pozytywnie zaskoczona, bo przez znaczną część książki nie był on mi wpychany do gardła. Tak, od początku było wiadomo, że do niego dojdzie, ale. Nie było źle. Jakieś tam żarciki, banter na poziomie romansu gimnazjalnego, ok, whatever. Niestety, kiedy doszło już co do czego, od razu przeszliśmy do opery mydlanej, poświęcania się dla drugiej osoby, niemożności wyobrażenia sobie egzystencji bez niej, rozszarpywania osób zagrażających jej życiu. Ugh. No ale to jest ten element YA, który mi zwykle przeszkadza i na który byłam gotowa.

Nie byłam gotowa na całą resztę.

W gruncie rzeczy powieść Christo czytało mi się dobrze. I w trakcie lektury nie miałam do niej zbyt wielu zastrzeżeń. Niestety, im dłużej myślę o szczegółach, tym bardziej wydaje mi się, że przeczytałam coś, co było dobre tylko w założeniu.
Bo autorka ratuje się pomysłem. Znaczy, jedzie na swoim pomyśle. To jest, pomysł, to jedyne, co miała, a resztę już musiała czarować z rękawa. I jej ta magia, krótko mówiąc, nie idzie.

Najbardziej chyba leży tutaj budowanie świata. Nie wiem o co chodzi, ale mam często wrażenie, że autorzy powieści młodzieżowych uparli się wręcz na tworzenie światów, których części są w stanie opisać jednym słowem. Przykład, w którym działa to dobrze, to oczywiście Igrzyska Śmierci. Mamy dystrykty, każdy zajmuje się czymś innym, ten dystrykt to dystrykt drewna, ok, tak naprawdę nie musimy wiedzieć więcej jeśli autorce zabraknie na to miejsca. Christo idzie podobną drogą, tylko że...nie musi. Kreuje świat stu wysp, w którym każda posiada jedną cechę wyróżniającą ją od innych. Wyspa złota, wyspa wynalazku, wyspa...miłości, bo oczywiście, że istnieje wyspa miłości. I tutaj, naprawdę, zaakceptowałabym dosłownie cokolwiek innego. Niejasne wyjaśnienie tego, jak wygląda świat, bo szczerze mówiąc, na początku założyłabym, że jest po prostu duży i nawet nie zastanawiałabym się, skąd w nim tylu książąt, że Lira może sobie jednego rocznie zabić i nadal jest ich pełno. Albo chociaż, nie wiem, świat stu wysp, ale wspomniane i lepiej opisane są tylko te, w których dzieje się akcja książki. Wszystko tylko nie te jednozdaniowe wspominanie miejsc, w które książka mnie nigdy nie zabierze, a które brzmią komicznie. Najgorszym strzałem w piętę chyba była dla autorki wyspa wynalazku, bo...pod sam koniec ksiązki, dziejącej się w królestwach, na pirackich statkach itd, dowiadujemy się, że jedna z wysp ma tak szeroko rozwiniętą technologię, że posiadają ogromne samoloty. I milion innych rzeczy stawiajacych ją ponad inne wyspy jeśli chodzi o rozwój. Uhm. Ale najlepszym sposobem na zabijanie syren, które notorycznie mordują niewinnych ludzi, nadal jest koleś ze statkiem i mieczykiem? Czy może naszej wyspy wynalazku nie interesuje problem syren? Czy może jednak ten cały ogólnoświatowy pakt pokoju nie obejmuje dzielenia się swoimi odkryciami? A Midas,wyspa, która jest najbogatsza i której językiem posługuje się cały świat, nie jest wyspą najlepiej rozwiniętą technologicznie, bo przecież pieniądze nie równiają się rozwojowi....tak?

Oczywiście, nie mówię, że opis postaci jest lepszy. Bo nie jest.
Lira jest piękna, przerażająca, porażająca, pewna siebie, niepokonana, silna - i tak tutaj sobie mogę dalej grać w przymiotnikową ruletkę mającą nam opisać typowego GIRLBOSSA literatury młodzieżowej roku 2021. W skrócie, typowa i nudna, bo stworzenie postaci kobiecej, której jedyną wadą jest niewyparzony język jest takie...przeciętne.
Elian za to wzbudza tyle współczucia. Ah. Bogaty koleś który chce się wymigać od wykonywania swoich obowiązków i całe życie pływać na statku ze swoją zgrają kryminalistów za pieniądze tatusia. Creme de la creme jeśli chodzi o mężczyzn i potencjalnych kandydatów na protagonistę.
Matka Liry i nasza królowa oceanu jest za to ZŁA. I to tyle.
Backstory? Nie. Cokolwiek co uczyniłoby ją postacią wartą uwagi a nie przerysowaną karykaturą? Też nie. Jest ZUA. Koniec, kropka.

Zakończenie najgorsze z tego wszystkiego, nawet nie chce mi się o tym pisać. Wywróciłam oczami z tysiąc razy.

Szkoda! Bo pomysł był naprawdę dobry. Cała reszta wygląda tak, jakby autorka pracowała pod jakimś kosmicznym terminem i po prostu wymyślała kolejne rzeczy podczas pisania, tylko po to, żeby napisać wystarczającą ilość słów, bez zbytniego zastanawiania się 'czy to ma sens, czy to działa, czy tego potrzebuję, czy tutaj nie powinnam dać z siebie więcej?'. Niestety.

Nie czytam YA generalnie z zasady, bo wiem, że wady tego gatunku są wadami dla mnie często nie do przeskoczenia. Czasem robię wyjątek dla fantastyki, czasem ogólnie, jeśli myślę, że powieść może mnie pozytywnie zaskoczyć. Oczekiwań wygórowanych nie mam raczej nigdy.

Tutaj spodziewałam się od początku romansu. I zostałam pozytywnie zaskoczona, bo przez znaczną część książki...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to