-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel1
-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński7
Biblioteczka
Recenzja została opublikowana na stronie www.kreatywna-alternatywa.blogspot.com
Moja absencja z twórczością Kinga jak widać nie trwała długo i po bardzo słabej ‘Bezsenności’ postanowiłam skusić się na poniżej zrecenzowaną książkę. Nawet nie podejrzewacie jak bardzo cieszę się, że udało mi się trafić konkretnie na ten tytuł – krótko i na temat: ‘Miasteczko Salem’ to majstersztyk! Klasyk nad klasykami! Prawdziwa perełka! Tak, tak moi Drodzy – wreszcie natrafiłam na cudo, które w pełni zaspokoiło moje wysokie wymagania!
Swoją recenzję zacznę od tego, co najbardziej mi się podobało w horrorze Stephena Kinga, mianowicie od wampirów! W ‘Miasteczku Salem’ nie mamy do czynienia z jakimiś przystojnymi panami bądź przepięknymi paniami, które błyszczą wychodząc na słońce i mogą żywić się zwierzętami. Nie znajdziemy tu również ciutnie „arystokratów”, czy czarujących uwodzicieli. Tutaj spotykamy się z „prawdziwymi” wampirami – krwiożerczymi potworami, które nie spoczną dopóki nie zwyciężą. Właśnie o takich wampirach chcę czytać, właśnie tak wykreowane postaci potrafią pobudzić moje „czytelnicze kubeczki” i właśnie one sprawiają, że po zapadnięciu zmroku mimowolnie rozglądałam się za jakimś nieznanym zagrożeniem (tak, tak, wiem jak dziwnie to zabrzmiało, ale taka była prawda). Mogłabym się nad tym jeszcze trochę porozwodzić, ale w sumie to, co najważniejsze już zostało powiedziane, dlatego też teraz mogę przejść do innych punktów recenzji.
Język! Przy okazji oceniania ‘Bezsenności’ mówiłam, że czego, jak czego, ale braku talentu pisarskiego nie można Stephenowi Kingowi odmówić. Uwielbiam ten jego charakterystyczny styl, który pozwala przenieść się w zupełnie inny, alternatywny świat. Czytając kolejne strony ‘Miasteczka Salem’ czytelnik może czuć się jakby był naocznym świadkiem wszystkich tych zdarzeń, które mają miejsca w Jeruzalem. Po prostu jestem oczarowana. Naprawdę. Żałuję tylko tego, że wcześniej nie miałam przyjemności zapoznać się tą konkretną pozycją Kinga.
Przyznam się szczerze, że nie chciałabym zbytnio zajmować się fabułą – ci, którzy przeczytali ‘Miasteczko Salem’ i tak wiedzą jak się rzeczy mają, z kolei ci, którzy jeszcze nie mieli sposobności do jej przeczytania mogliby mieć mi za złe małe spojlerowanie. Dlatego najkrócej, i przy okazji najbardziej ogólnikowo, postaram się oddać to, co zachwyciło mnie w akcji kingowskiego horroru. Po pierwsze - nie możemy narzekać na nudę. Rozdziały zazwyczaj kończyły się w takim momencie, że po prostu nie mogłam było nie przejść na następną stronę, żeby dowiedzieć się, co było dalej, a jak już tylko zaczęłam czytać kolejną kartkę to nie mogłam się oderwać od lektury, dopóki nie dokończyłam kolejnej partii. Ponad to mamy również mały paradoks – ot Jeruzalem, niewielkie miasteczko, zostaje wybrane przez potężnego wampira na miejsce, w którym zacznie budować swoje imperium. Wydawać by się mogło, że na takich peryferiach ludzie mogą się czuć bezpiecznie, tymczasem w Salem coraz częściej dochodzi do dziwnych zdarzeń, w wyniku, których umierają kolejni mieszkańcy. Sytuacja staje się na tyle patowa, że społeczeństwo powoli przeradza się w krwiożercze bestie, które nie spoczną dopóki nie zaspokoją swojego głodu. Kilku śmiałków stara się przezwyciężyć temu precedensowi – niestety kolejne działania przynoszą marne skutki, a grono ochotników zawęża się do dwóch osób. Reasumując – mamy akcje, mamy dynamizm, mamy rozbudzenie ciekawości czytelnika, mamy nieprzewidywalne zwroty akcji – jednym słowem: majstersztyk!
Ostatnią poruszaną przeze mnie kwestią będą bohaterowie. Na dobrą sprawę w ‘Miasteczku Salem’
mamy dwie postacie główne: Bena Mearsa – pisarza oraz Mark Petrie – nastoletniego chłopca. To właśnie ta dwójka gra tu przysłowiowe „pierwsze skrzypce”, inne postacie, chociaż równie interesujące, można nazwać drugoplanowymi. Gdybym chciała opisać wszystkich bohaterów, z pewnością zanudziłabym Was na śmierć, więc powiem bardzo krótko i zwięźle – wykreowane przez Kinga charaktery są w sam raz – nie za idealne, mające swoje wady i słabości, ale przede wszystkim trzeźwo i racjonalnie postrzegające otaczającą je rzeczywistość.
Książkę polecam wszystkim osobom o nerwach ze stali. Z pewnością ‘Miasteczko Salem’ nie przypadnie do gusty, tym którzy lubują się w literaturze miłej, przyjemnej i nieskomplikowanej. Osobiście muszę powiedzieć, że czytając powyżej zrecenzowaną pozycję naprawdę się bałam – ja się bałam, miłośniczka horrorów i wszystkich historii z dreszczykiem zgrozy.
A jeśli mogę oddać się małej prywacie – to moja pierwsza ocena, w której nie znajdziecie ani jednego zarzutu pod adresem książki. Czuję się wręcz dziwnie, że wszystko od początku do końca niezmiernie mi się podobało. Ba, powiem więcej! Horror Stephena Kinga wręcz mnie oczarował, zmroził mi krew w żyłach i sprawił, że bałam się nie na żarty.
„Zło żyło nadal, ale teraz towarzyszył mu niemal zawsze blask fluorescencyjnych lamp na parkingu lub milionów stuwatowych wiszących pod sufitami żarówek. W ty rzeczowym, chłodnym świetle generałowie planowali strategiczne ataki jądrowe i nikt nie mógł nad tym zapanować, podobnie jak nad pędzącymi w dół zbocza bez żadnych hamulców sankami. Ja tylko wykonywałem rozkazy. Tak, to prawda. Wszyscy jesteśmy żołnierzami, postępującymi zgodnie z otrzymanymi instrukcjami. Ale skąd one pochodzą? Zaprowadź mnie do dowódcy. Gdzie jest jego biuro? Ja tylko wykonywałem rozkazy. Zostałem wybrany przez ludzi. A kto ich wybrał?” – Stephen King, Miasteczko Salem, s.338
Recenzja została opublikowana na stronie www.kreatywna-alternatywa.blogspot.com
Moja absencja z twórczością Kinga jak widać nie trwała długo i po bardzo słabej ‘Bezsenności’ postanowiłam skusić się na poniżej zrecenzowaną książkę. Nawet nie podejrzewacie jak bardzo cieszę się, że udało mi się trafić konkretnie na ten tytuł – krótko i na temat: ‘Miasteczko Salem’ to...
2011-03-01
Przesympatyczna i ujmująca książka ukazująca więź jaka może wytworzyć się pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem ( w tym przypadku z przeuroczą suczką ). Dean Koontz jest znany przecież z jakiś strasznych, napawających grozą, pobudzających napięcie scen a tymczasem tutaj poznajemy go z zupełnie innej strony. Możemy wejść do świata, do którego klucz mają państwo Koontz oraz Trixie.
Przesympatyczna i ujmująca książka ukazująca więź jaka może wytworzyć się pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem ( w tym przypadku z przeuroczą suczką ). Dean Koontz jest znany przecież z jakiś strasznych, napawających grozą, pobudzających napięcie scen a tymczasem tutaj poznajemy go z zupełnie innej strony. Możemy wejść do świata, do którego klucz mają państwo Koontz oraz Trixie.
Pokaż mimo to
Recenzja pojawiła się na stronie www.kreatywna-alternatywa.blogspot.com
Przyznaję się bez bicia – jestem okładkową blacharą! Lubię, kiedy książka kusi nie tylko wnętrzem, ale również pozwala na miłe zawieszenie oka na ładnym wydaniu. Jeśli do wyżej wymienionego zestawu dołożymy jeszcze interesujący tytuł to wówczas trudno przejść mi koło książki obojętnie. Dlatego też bardzo ucieszyłam się, kiedy dostałam możliwość zrecenzowania Zdobywców oddechu Przemysława Piotra Kłosowskiego.
Wiktor, Piotr i Zbigniew to trzech facetów, którzy mimo iż się nie znają mają ze sobą wiele wspólnego. Początkowo może to wydać się wręcz nieprawdopodobne, przecież oprócz tego, że wszyscy mieszkają w Krakowie nic innego ich nie łączy – jeden jest głową rodziny, który musi utrzymać żonę i dwójkę synów, w tym jednego z zespołem Downa; drugi to gej, który szukając miłości nadal nie może otrząsnąć się z przeszłości, trzeci jest samotnym mężczyzną, który nie umie zawalczyć o samego siebie. Pozornie tak różni, grają w tej samej grze – każdego dnia muszą być tytułowymi zdobywcami oddechu. Wydaje się, że oddychanie to przecież tak prosta, intuicyjna czynność. Tylko, że u naszych bohaterów przypomina to codzienną walkę z piętrzącymi się problemami, uczuciem pustki czy przysłaniającymi świat kompleksami. Dla nich to prawdziwa walka… starcie z samym sobą…
Zdobywcy oddechu to w głównej mierze fragmenty przemyśleń głównych bohaterów. Nie ma tutaj dynamicznych zwrotów akcji, a tempo przypomina raczej spokojny spacer brzegiem morza niż emocjonujący wyścig Formuły 1. Na dobrą sprawę wiemy bardzo niewiele o tym jakim czynnościom oddają się tytułowi zdobywcy oddechu, za to głęboko wchodzimy w świat ich wewnętrznych przeżyć. Poznając ich myśli, w pewnym momencie zaczynamy dostrzegać, że w sumie podobnie jak oni również i my codziennie podejmujemy tą samą walkę – bijemy się z własnymi niepowodzeniami, czasami dajemy się przytłoczyć słabościom i sprawiamy, że zaczerpnięcie głębokiego oddechu wydaje się być czymś niewykonalnym.
Autor w sposób bardzo poważny, powiedziałabym, że wręcz filozoficzny, przedstawił problem, który na dobrą sprawę dotyczy nas wszystkich. Bo czy nikt z nas w pewnym momencie nie miał tak po prostu wszystkiego dość? Nie marzył, żeby wszystkie problemy zniknęły jak za pomocą czarodziejskiej różdżki? Może miejscami to wszystko było aż za bardzo wyolbrzymione, ale w sumie my Polacy tak właśnie robimy, więc coś z tą naszą mentalnością jest.
Pan Przemysław włożył bardzo dużo wysiłku, żeby stworzyć dokładne portrety psychologiczne swoich bohaterów. Mimo, że nie są oni materiałem do obdarzenia sympatią, każdy czytelnik znajdzie w nich coś z siebie. Ja osobiście poczułam największą więź z Leną, a zasadzie z Magdaleną (przyjaciółką Piotra) mimo, że nie grała pierwszych skrzypiec w powieści, miejscami miałam wrażenie, że „patrzę” na siebie.
Język zaserwowany przez autora jest specyficzny i niełatwy w odbiorze. Niemniej jednak dla mnie styl był dużym plusem, chociaż oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że książka nie jest przez to przeznaczona dla wszystkich. Jeśli ktoś szuka czegoś łatwego, przyjemnego i niezobowiązującego to w Zdobywcach oddechu tego nie znajdzie. Tutaj każde zdanie zostawia po sobie trwały znak w umyśle czytającego, zmuszając do refleksji i zastanowienia się nad własnymi uczuciami.
Zdobywcy oddechu w moim odczuciu to naprawdę dobra pozycja, którą śmiało mogę polecić wszystkim tym czytelnikom, którzy nie boją się zaangażować w powieść. Lektura na początku pozwala się „zdobywać”, poznawać strona po stronie, żeby za chwilę wręcz „zaatakować” nas przekazem – to książka dla nas i o nas. Język nienależny do najłatwiejszych, to fakt, ale z pewnością treść zasługuje na poświęcony czas i uwagę.
Jakiś czas temu miałam przyjemność zapoznania się z wywiadem z panem Przemysławem Piotrem Kłosowiczem u Doroty. Wówczas autor ujął mnie swoją wypowiedzią na temat adoptowanej kotki, wtedy to też skomentowałam ów rozmowę następującym komentarzem: „Swoją odpowiedzią na ostatnie pytanie pan Przemysław całkowicie mnie oczarował! Człowiek, który ma współczucie dla zwierząt i im pomaga, jest dobrym człowiekiem! A jeśli jest tak samo dobrym pisarzem jak człowiekiem to prawdziwa bomba!”. Teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć – jest bomba!
Recenzja pojawiła się na stronie www.kreatywna-alternatywa.blogspot.com
więcej Pokaż mimo toPrzyznaję się bez bicia – jestem okładkową blacharą! Lubię, kiedy książka kusi nie tylko wnętrzem, ale również pozwala na miłe zawieszenie oka na ładnym wydaniu. Jeśli do wyżej wymienionego zestawu dołożymy jeszcze interesujący tytuł to wówczas trudno przejść mi koło książki obojętnie. Dlatego też...