rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

"Jak być niezniszczalną. O uzależnieniu, depresji, przemocy..." to kolejna książka autorstwa Ilony Felicjańskiej. Krótki czas wcześniej miałam okazję przeczytać "Cała prawda o ...", która jest zbiorem wszystkich wydarzeń z życia głównej autorki. I jak tamta książka skupiona jest na całym jej życiu, tak w "Jak być niezniszczalną" temat krąży wokół uzależnienia i jego aspektów.
Jak "Cała prawda o ..." jest biografią, tak w tym przypadku to poradnik nie tylko dla osób ściśle uzależnionych od alkoholu lub innych używek, ale dla wszystkich, którzy pragną szczęśliwego życia, płynącego w zgodzie z samym sobą.

Po przeczytaniu wcześniejszej książki Ilony Felicjańskiej zostałam tak bardzo "zarażona" tematem oraz jej osobą, że miałam ochotę na kolejną lekturę jej autorstwa.
Zaczęłam szukać w internecie innych pozycji i tak dowiedziałam się, że lada moment następuje premiera "Jak być niezniszczalną".
Zamówiłam książkę przez internet, a potem w miarę możliwości czasowej chłonęłam każdą ze stron, aż dobiegłam do samego końca, który uwieńczony jest świetną sesją zdjęciową z Iloną Felicjańską.

"Jak być niezniszczalną" ma około 230 stron tekstu pisanego, którego każde słowo i każdy postawiony przecinek ma swój sens.
Warto zauważyć, że w teraźniejszym świecie jest multum książek o uzależnieniach, jednak większość z nich to pozycje czyto teoretyczne.
W "Jak być niezniszczalną" też odnajdziemy profesjonalne wypowiedzi ekspertów w danym temacie, jednak większość poradnika to zdania wypowiadane przez osobę osobiście związaną z uzależnieniem, która na prawdę ma pełną świadomość tematu, a jest nieprawdopodobnie wiarygodna poprzez ścisły związek z chorobą jaką jest uzależnienie od alkoholu.

Nie bez powodu piszę "choroba", ponieważ jak to sama Ilona Felicjańska przekonuje, że tak właśnie jest i nie powinno się wstydzić używać tego określenia.

Ważne jest to, że Ilona Felicjańska nie bagatelizuje tematu. który nie przemija i nie rozpływa się z dnia na dzień. Uzależnienie od czegokolwiek to aspekt, który był, jest i zawsze będzie, dlatego trzeba o nim mówić jak najwięcej. Felicjańska właśnie to robi, co często jest jej zarzucane.
Myślę, że każdy z nas niejednokrotnie w swoim życiu przeczytał artykuł w gazecie, internecie lub zobaczył w TV, że Ilona tylko i wyłącznie porusza temat alkoholizmu dla własnej promocji.
Jestem pewna, że nie. Gdyby pisała książkę czysto naukową można by było się trochę przyczepić, jednak ona tak bardzo obnaża się ze swojego życia i w pewnym stopniu zwierza czytelnikowi, że jestem przekonana, iż każda jej książka ma na celu pomoc innym ludziom, a nie promowanie swojej osoby.

Bardzo podoba mi się to, że w "Jak być niezniszczalną" można znaleźć fragmenty wiadomości jakie Ilona Felicjańska otrzymuje od ludzi, którzy nie wiedzą jak dalej żyć, nie potrafią zmierzyć się z alkoholizmem lub też mają w rodzinie kogoś, kto jest uzależniony.
Dla takich ludzi Felicjańska jest niepodważalnym wzorem. Pokazuje, że nawet osoba publiczna może wyjść na prostą i być szczęśliwa. Bo właśnie taką osobą jest Ilona Felicjańska - szczęśliwą.

Pragnę wyprowadzić z błędu wszystkich, którzy twierdzą, że "Jak być niezniszczalną" jest typowo skierowana do ludzi uzależnionych. Absolutnie nie ! To przede wszystkim poradnik dla ludzi, którzy chcą czerpać z życia jak najwięcej i spełniać swoje marzenia, starając się nie popełniać błędów.
Jasne, że głównym tematem jest alkoholizm, ale każdy może go sobie pojąć w inny sposób. Osoba uzależniona przyjmie pierwotną wersję i odczyta książkę w inny sposób, niż osoba, która nie ma nic wspólnego z tą chorobą.
Osobiście wspomniany alkoholizm tłumaczyłam sobie jako wszelakie pokusy, które każdy napotyka na swojej drodze, a które w konsekwencji mogą ściągnąć człowieka na samo dno.
Oprócz tego książka uświadamia jak łatwo jest wplątać się w wir picia, i jak niewiele potrzeba, aby się uzależnić.
Jest pewnego rodzaju przestrogą. Uświadomiła mi, że bardzo łatwo jest spaść w dół, jednak potem wspinaczka na sam szczyt zajmuję wiele wysiłku i przede wszystkim czasu.
Ilonie Felicjańskiej to się udało, co jest niewątpliwie zasługą jej silnej woli, determinacji, chęci i pomocy bliskich o życzliwych jej osób.
Ona jest takim "kopniakiem" dla ludzi, którzy mają wiele potyczek życiowych. Pokazuje, że wszystko jest możliwe, jeżeli się tego chce.
Moim zdaniem Felicjańska jest wzorem do naśladowania, nie tylko dla ludzi uzależnionych, ale też dla osób, które nie są związane z alkoholizmem. Jest ikoną siły. Pomaga wielu osobom i za to się ją ceni.
Chciałabym żeby po świecie chodziło więcej ludzi z podobnym nastawieniem jakie ma Ilona Felicjańska, bo wtedy życie stanie się bardziej barwne i po prostu lepsze.

"Jak być niezniszczalną" nie zagrzeje miejsca na mojej półce, ponieważ chcę aby książka ta żyła i spełniała swoje przeznaczenie. Dlatego też chcę puścić ją w świat. Pragnę, aby jak najwięcej osób przeczytało ten poradnik i wzięło coś dla siebie. Zacznę od swojej rodziny, przyjaciół ..... znajomych ...

Co ważne, "Jak być niezniszczalną" to nie ostatnia książka Ilony Felicjańskiej. Autorka zapowiada, że będzie kolejna. I dobrze, ponieważ to książki potrzebne ludziom i znajdujące swoich odbiorców. I mimo tego, że media z góry zakładają, że modelka nie ma prawa pisać książek, to ludzie doceniają i kibicują Ilonie Felicjańskiej. Może nie wszyscy, ale może lepiej mieć mniejsze grono prawdziwych fanów, niż ogromny tłum ludzi, którzy odwrócą się tak szybko, jak szybko się zgromadzili.

"Jak być niezniszczalną. O uzależnieniu, depresji i przemocy...", jak i poprzednią książkę "Cała prawda o ..." bardzo polecam.
Moja historia z nimi zaczęła się przypadkowo, ponieważ książkę "Cała prawda o ..." kupiłam z czystej ciekawości. Ilona Felicjańska wciągnęła mnie w swój świat i już "Jak być niezniszczalną" nabyłam z pełną świadomością. Na ten czas czekam na kolejną.

"Jak być niezniszczalną. O uzależnieniu, depresji, przemocy..." to kolejna książka autorstwa Ilony Felicjańskiej. Krótki czas wcześniej miałam okazję przeczytać "Cała prawda o ...", która jest zbiorem wszystkich wydarzeń z życia głównej autorki. I jak tamta książka skupiona jest na całym jej życiu, tak w "Jak być niezniszczalną" temat krąży wokół uzależnienia i jego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Cała prawda o... Ilona Felicjańska, Aneta Pondo
Ocena 5,8
Cała prawda o... Ilona Felicjańska,&...

Na półkach: ,

"Cała prawda o ..." - książka, która wpadła w moje dłonie z czystej ciekawości kobiety o imieniu Ilona Felicjańska. Ani to jej specjalnie nie ubóstwiałam, ani nie nienawidziłam. Ze świadomością jej obecności w szołbiznesie może troszkę objęłam postawę anty, ale tylko i wyłącznie zasugerowana nagonkami i (jak już teraz wiem) bredniami wypisywanymi pod adresem Ilony Felicjańskiej. Jak to się okazuje wiele dobrego potrafi być skreślone jedną wpadką, jednym błędnym posunięciem, które niesie za sobą stos niepochlebnych opinii i multum wylewanych brudów.

"Cała prawda o ..." to nic innego jak wywiad-rzeka Anety Pondo z Iloną Felicjańską.
Rozmowa, która porusza wiele istotnych aspektów życia. Historie te i wypowiedzi "głównej bohaterki" raz wpływają pozytywnie na jej konto, a raz okropnie ją oczerniają i stawiają w mało pochlebnym świetle. Jakkolwiek opowiada o sobie Ilona Felicjańska, możemy mieć pewność, że mówi to z pełną szczerością i świadomością własnej ja.
Tak na prawdę mogłaby skłamać i mówić o sobie w samych superlatywach, tyle, że moim zdaniem Ilona Felicjańska już na tyle dorosła i dostała od życia po dupie, że przede wszystkim chce być uczciwa w stosunku do samej siebie, co niesie za sobą prawdę przekazywaną czytelnikowi.
Książka opowiada o jej wzlotach i upadkach. Felicjańska mówi o swoim dzieciństwie, kompleksach małej dziewczynki; początkach pracy na wybiegu; małżeństwie, które miało być idealne, a okazało się klapą; alkoholizmie, który sprowadził ją na samo dno; zdjęciach ze słynnym paparazzo i co tu dalej pisać, po prostu "spowiada" się z własnego życia.

"Niesamowite" jest to jak łatwo można ocenić człowieka biorąc pod uwagę tylko to, co piszą o nim media. Sama się na tym złapałam, ale już wybrnęłam z tego błędu.
Pewnie, że nie mogę powiedzieć z pełną świadomością tego, że wiem kim jest Ilona Felocjańska, ponieważ nie znam jej osobiście, jednak ten post poświęcony jest temu co zdołałam wyciągnąć z książki i właśnie na tym głównie chcę się skupić. A wrażenie odniosłam bardzo pozytywne i dla wielu pewnie zaskakujące.

Czy ktoś teraz słysząc lub czytając o Ilonie Felicjańskiej skojarzy ją z niesamowitą top modelką z dawnych lat. Czy ktoś dostrzeże to, że chodziła w pokazach największych ikon światowej mody. I w końcu czy ktoś ma pojęcie o tym jak wiele dobrego uczyniła ta kobieta. Czy mamy świadomość, że jest ona założycielką fundacji "Niezapominajka", której oddała całe swoje serce. Otóż odpowiedź na wszystkie wcześniej zadane pytania jest dość prosta i banalna, brzmi NIE.
Nikt teraz nie wspomina o Ilonie Felicjańskiej jako o kobiecie sukcesu, dobrej i wrażliwej duszy, oddanej drugiemu człowiekowi.
Z jednej strony jest to jej wina, ponieważ popełniła błędy o których mediom i ludziom ciężko jest zapomnieć. Tylko, że należy pamiętać, że każdy popełnia błędy, ale sukcesem jest się do nich przyznać i otwarcie o nich rozmawiać. To właśnie robi Felicjańska, za co ogromny szacunek z mojej strony.
Sama wiem, że niektórych potknięć nie chcę rozpamiętywać i do nich powracać, ale może to jedyny ratunek żeby stać się nową, lepszą osobą.
Myślę, że Ilona Felicjańska wyszła właśnie z takiego założenia i postanowiła otwarcie mówić o swoim alkoholizmie i jego konsekwencjach.

Alkoholizm nie bierze się znikąd. Często spowodowany jest jakimiś załamaniami psychicznymi. Natomiast takie oto załamania zazwyczaj są zaczerpnięte z problemów jakie ktoś ma przez inne osoby.
Dlaczego zatem to na Felicjańskiej "wieszane są psy"? Czy, aż tak wiele zawiniła, aby umieścić ją na liście "straconych na zawsze"?
Moim zdaniem nie. Uważam, że powinna dostać jeszcze jedną szansę, aby udowodnić, że jest kobietą ucząca się na błędach i mimo wszystko należy jej się szacunek za to, co zrobiła kiedyś.
Należy pamiętać o jej latach chwały, a przymknąć oko na epizod, który już dziś nie ma dużego znaczenia.
Ilona Felicjańska pomogła wielu osobom jednocześnie płacąc za to własną reputacją. Myślę, że powinna mieć teraz przy sobie ludzi, którzy nawet kosztem złej opinii w mediach będą w stanie stanąć za nią murem. Nic tak nie uskrzydla jak świadomość tego, że ma się przy sobie osoby, które bez względu na wszystko pomogą.
Życzę jej tego z całego serca.
Podobno jest takie powiedzenie, że dobro do nas wraca. Oby się sprawdziło.

Książkę "Cała prawda o ..." polecam ludziom, którzy są na rozdrożu dróg i nie wiedzą co zrobić, żeby nie popełnić błędu. Ludziom, którzy wyolbrzymiają swoje problemu, żeby zobaczyli, że trzeba być silnym i nie wymyślać kłopotów tam gdzie ich nie ma. I w końcu tym, którzy zwątpili w drugiego człowieka, aby przekonali się, że czasami warto zaufać na nowo.

"Cała prawda o ..." - książka, która wpadła w moje dłonie z czystej ciekawości kobiety o imieniu Ilona Felicjańska. Ani to jej specjalnie nie ubóstwiałam, ani nie nienawidziłam. Ze świadomością jej obecności w szołbiznesie może troszkę objęłam postawę anty, ale tylko i wyłącznie zasugerowana nagonkami i (jak już teraz wiem) bredniami wypisywanymi pod adresem Ilony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Oblicza kina" to książka składająca się z trzynastu przeprowadzonych rozmów ze znanymi i cenionymi osobowościami świata filmu.
Moim obowiązkiem jest przytoczenie ich imion i nazwisk, ponieważ są to ludzie, którzy dużo wnieśli do sztuki, jaką jest teatr i film.
Ich nazwiska wymienię w takiej samej kolejności, w jakiej są one podane w książce, ponieważ nie chcę robić własnej selekcji wartości.
Krótkie, jednak treściwe wywiady zostały przeprowadzone z ludźmi takimi jak: Claudia Cardinale, Anna Dereszowska, Katarzyna Figura, Robert Gonera, Andrzej Grabowski, Krystyna Janda, Małgorzata Kożuchowska, Bogusław Linda i Maciej Ślesicki, Wojciech Mecwaldowski, Jan Nowicki, Cezary Pazura, Andrzej Seweryn oraz Adam Woronowicz.
Na pierwszy rzut oka można zauważyć, że są to wyjątkowe ikony filmowe.
Rozmowy z nimi przeprowadził dziennikarz radiowy i telewizyjny -Andrzej Sołtysik.

Czytając książkę, miałam w planach wyszczególnić najlepszy i najgorszy wywiad w niej zawarty. Przewracając co raz to nową kartkę, zastanawiałam się z kim do tej pory rozmowa była najbardziej pouczająca, mądra i prowadzona na poziomie ponadprzeciętnym. Z bólem serca, a może i z dużą radością stwierdzam, że nie potrafię utworzyć własnego rankingu, ponieważ każda z rozmów była na swój sposób wyjątkowa.

Andrzej Sołtysik nie poruszył tematów niczym z tabloidu, co za tym idzie plotkarskich, ale skupił się na poważnej, profesjonalnej i rzetelnej rozmowie.
To właśnie zasługuje na dużą pochwałę, ponieważ, ani jedno słowo zawarte w książce nie jest użyte "pod publiczkę", dla wzbudzenia nowego i pasjonującego skandalu.
Sołtysik przeprowadził wywiady, w których znane osobowości opowiadają o swoich początkach twórczych; o tym, co ich podkusiło do tego, aby wchodzić w świat filmu; jakie problemy napotkali na swojej drodze. Ponadto opowiadają o swojej najlepszej roli życia, o porażkach oraz mentorach z dawnych lat.
To rozmowy, w których nie znajdzie się pikanterii i ostrych stwierdzeń.
Człowiek, który czyta, bądź też planuje przeczytać "Oblicza kina" musi być gotowy na pewnego rodzaju monotonie. Jednak ona w tym przypadku nie ma negatywnego wydźwięku i jest jak najbardziej słuszna.
"Oblicza kina" nie prowokują ... one przekazują czytelnikowi dokładne informacje o znaczących osobowościach filmu i teatru.

Szczerze mówiąc, Andrzej Sołtysik zostawił za sobą otwartą furtkę, przez którą na zawsze będzie mógł powrócić do startowego miejsca. Trzynaście rozmów to nie jest aż tyle, aby móc stwierdzić, że temat został wyczerpany, ale jak na początek to w zupełności wystarcza.
Chciałabym, aby jeszcze kiedyś Sołtysik napisał nową, równie "pochłaniającą" książkę o tej samej formie.

Książkę Andrzeja Sołtysika polecam, ponieważ pokazuje to, czego zazwyczaj nie pokazują media.
Dobrze jest móc wtedy sięgnąć po "Oblicza kina".

"Oblicza kina" to książka składająca się z trzynastu przeprowadzonych rozmów ze znanymi i cenionymi osobowościami świata filmu.
Moim obowiązkiem jest przytoczenie ich imion i nazwisk, ponieważ są to ludzie, którzy dużo wnieśli do sztuki, jaką jest teatr i film.
Ich nazwiska wymienię w takiej samej kolejności, w jakiej są one podane w książce, ponieważ nie chcę robić własnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Nareszcie płaczę. Tyle chciałam mu opowiedzieć, tyle chciałam mu wyznać, ale to wszystko mogło poczekać. Docierało do mnie tylko to, że z oczu lecą mi gorące łzy. Spływały mi po policzkach tak gwałtownie, że przeszło to moje najśmielsze oczekiwania. Z każdą kroplą było mi lżej, czułam się szczęśliwsza, zdrowiałam ..."


Sarah Jio to autorka takich książek jak "Dom na plaży, "Kameliowy ogród", "Jeżynowa zima" i "Marcowe fiołki" będące głównym tematem dzisiejszego wpisu.
Oprócz pisania powieści zajmuje się też dziennikarstwem.
Współpracuje z "Real Simple", "Glamour" i "Health".
Mieszka w Seattle.

Z książką autorstwa Sarah Jio zetknęłam się po raz pierwszy. O "Marcowych fiołkach" słyszałam wiele dobrego, ale zanim zabrałam się za czytanie tej lektury, minęło sporo czasu. Fakt faktem leżała na mojej półce przez długi okres, jednak cały czas nietknięta. Było to dość dziwne, ponieważ pamiętam jak bardzo chciałam ją przeczytać. Może jej czas wegetacji musiał przeczekać moment, kiedy to będę mogła skupić się tylko i wyłącznie na niej. Ważne jest jednak to, że w końcu sięgnęłam po "Marcowe fiołki", a zarazem poznałam twórczość Sarah Jio i wiem, że to nazwisko zostanie w mojej głowie na stałe. Jestem pewna, że nie jest to ostatnia książka jej autorstwa, po którą sięgnę z zapartym tchem. Już planuję kolejną, ponieważ tak uzdolniona pisarka jak Sarah Jio musi tworzyć same perełki.

"Marcowe fiołki" to opowieść o kobiecie, pisarce, która parę dobrych lat temu miała wszystko, czego chciała.
Wspaniały dom, męża i wenę twórczą. Z biegiem czasu zaczęła tracić grunt pod nogami. Mąż, którego tak mocno kochała, odszedł do innej kobiety, a razem z nim zatraciła się radość pisania.
Żeby oswoić się z zaistniałą sytuacją i pójść naprzód, Em postanawia wyjechać do swojej ciotki Bee, której nie widziała od dawien dawna.
Pobyt na wyspie nie jest ucieczką od problemów, ale zapoczątkowaniem nowego rozdziału w życiu Emily. Tylko w momencie, kiedy uda jej się uporać z dawnym życiem, będzie mogła otworzyć się na wyzwanie, jakim jest napisanie książki. Tyle że tym razem będzie to książka bliska jej sercu.

Skoro wizyta u ciotki Bee ma pomóc jej spojrzeć "trzeźwym okiem" i z pewnej perspektywy na własne życie, to skąd na jej drodze znalazł się pamiętnik z roku 1943 ?
I dlaczego historia w nim zawarta tak bardzo oddziałuje na Emily ? Czemu wątek miłości Esther i Eliota wydaje się jej tak bliski i dobrze znany ?
To są pytania, na które Em sama będzie musiała poszukać odpowiedzi.
Jej głównym celem stanie się rozwikłanie mrocznej zagadki sprzed lat. Odkrywanie tajemnicy będzie jej priorytetem na najbliższe dni.
Na jej drodze staną ludzie, którzy będą chcieli jej to utrudnić.
Co się wydarzyło przed laty ? Dlaczego Bee jest pokłócona z jej mamą ? Kim jest Jack, od którego ciotka każe jej trzymać się z daleka ? Kim była tajemnicza kobieta widniejąca na tutejszych zdjęciach i obrazach ? I w końcu, dlaczego stary pamiętnik i dawna historia stają się dla Emily, aż tak znaczące ?
Jak widać powyżej, książka stawia multum pytań, na które odpowiedzi zawarte są w poszczególnych rozdziałach powieści "Marcowe fiołki".

Dodam jeszcze, że "Marcowe fiołki" zniewalająco porywają czytelnika w swój świat. Wciągają jak najlepszy film sensacyjny. Siedząc we własnym pokoju czułam zapach tamtejszych fiołków, a Jack stał się upragnioną miłością mego życia. Szłam za Emily, jak jej osobisty Anioł Stróż i mocno trzymałam kciuki, żeby udało jej się odkryć sekret.

"Marcowe fiołki" mają wiele zwrotów wydarzeń, obfitują w ogrom znaków zapytania.
Są bardzo przyjemne, jednak w wielu momentach powodują ciarki i dreszcze.

Książka jest opowieścią, w której roi się od niespodzianek. Nie jest przewidywalna, co często jest wadą wielu powieści. Ona od początku do końca trzyma w napięciu.
Ten, kto jest już przy ostatnich stronach i myśli, że zna całą historię, myli się. "Marcowe fiołki" do ostatniej strony pozostają owiane wielką tajemnicą.

Nie ma co się dłużej rozdrabniać. "Marcowe fiołki" proponuję jako lekturę obowiązkową, dla koneserów dobrych powieści.

Już wiem, dlaczego tak późno zabrałam się za tę książkę. Myślę, że wszystko ma swój czas, dokładnie tak jak łzy głównej bohaterki - Emily.

"Nareszcie płaczę. Tyle chciałam mu opowiedzieć, tyle chciałam mu wyznać, ale to wszystko mogło poczekać. Docierało do mnie tylko to, że z oczu lecą mi gorące łzy. Spływały mi po policzkach tak gwałtownie, że przeszło to moje najśmielsze oczekiwania. Z każdą kroplą było mi lżej, czułam się szczęśliwsza, zdrowiałam ..."


Sarah Jio to autorka takich książek jak "Dom na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam tytuł książki "Tatuaż z lilią" pomyślałam, że może być to kryminał. Przyznaję bez bicia, że pomyliłam się, ale cóż, nie mam zdolności przewidywania treści od razu po tytule książki.
Ku mojemu początkowemu zasmuceniu, "Tatuaż z lilią" okazał się powieścią paranormalną. Nie bez powodu użyłam słowa "zasmucenie", ponieważ ten, kto mnie zna, wie że nie za często sięgam po książki typu "fantasy".
Teraz już mogę oficjalnie wydać oświadczenie, że będę robiła to coraz częściej, pod warunkiem, że książka będzie tak solidnie dopracowana, jak w przypadku książki autorstwa Ewy Seno.
Serio, podobała mi się i pomogła mi zmienić nastawienie do tego typu lektur. Mam tylko nadzieję, że od tego czasu będę mogła śmiało powiedzieć, że lubię fantastyczne powieści.
Proszę tylko, żeby żadna inna książka nie zmieniła mojego podejścia, bo dość dobrze się z nim czuję.

Jak sam tytuł wskazuje, nie obejdzie się bez tatuażu, co mnie niezmiernie cieszy, ponieważ bardzo podoba mi się ten rodzaj wyrażania samego siebie. Nie mam żadnego ozdobnika ciała, ale kto wie ... może w przyszłości.
Mimo wszystko doceniam to, że dla niektórych ludzi tatuaż to pewnego rodzaju symbol. Czasem przypomina o wydarzeniach z przeszłości, czasem jest hołdem składanym innej osobie, a czasem określa osobowość człowieka.
Choćby nie wiem jak się uprzeć, można śmiało powiedzieć, że zawsze coś wyraża. Mało kto robi sobie tatuaż dla picu. Dla każdego ma on swoiste znaczenie i nie ma co się z tym kłócić.
Ja nie neguję i na pewno szanuję ten rodzaj "oszpecanie" ciała.

Koniec o samych tatuażach, wracamy do książki.
Nina, główna bohaterka, dziewczyna idealna pod każdym względem. Nie dość, że piękna to na dodatek inteligentna. Do pewnego czasu ma WSZYSTKO, dosłownie. Rodzina, chłopak, normalne życie, czego chcieć więcej ? Po prostu los obdarował ją najlepszym, co miał w zanadrzu.
I tu pojawia się prawdziwa niespodzianka, ponieważ okazuje się, że wcale nie jest tak pięknie i bajkowo.
Nina w dniu swoich urodzin dość poważnie kłóci się z ojcem. Postanawia pojechać na swoją urodzinową imprezę, ale nie spodziewa się, że tam też czeka ją kolejny zawód i ogromne rozczarowanie. Myślę, że gdyby o tym wiedziała, postanowiłaby nie wychodzić z domu.
Cóż, człowiek jest tylko człowiekiem i nie przewiduje przyszłości, ani nie ma zdolności układania biegu wydarzeń. No, może z małymi wyjątkami ... ale nie o tym mowa.
Otóż jesteśmy w momencie, kiedy Nina dociera na imprezę przygotowaną przez jej przyjaciółkę.
W tym momencie los zaczyna się buntować i rzucać jej kłody pod nogi, ponieważ na zabawę Nina dociera przed czasem.
Tam spotyka swojego chłopaka Marka i najlepszą przyjaciółkę Ankę i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że nakrywa ich na zdradzie.
I jak tu wierzyć w miłość do końca życia i przyjaźń po grób? Podobno faceci najlepszych przyjaciółek należą do kategorii "nie do ruszenia". Jak się okazuje, nie zawsze.
W tym momencie Nina nie dość, że jest w kłótni z ojcem, to jeszcze traci koleżankę, a w bonusie z nią chłopaka. Trzy osoby jak na jeden dzień to stanowczo za dużo.
Kto myśli, że to koniec złych wydarzeń niech przyszykuje się na totalną bombę, bo to zaledwie półmetek.
Lecimy dalej.
Cały świat obraca się do góry nogami, kiedy to funkcjonariusz policji oznajmia Ninie, że jej macocha wraz z ojcem zginęli w wypadku samochodowym.
Dobrze, że to tylko książka, bo naprawdę zaczęłabym bać się przewracać kolejne strony.
Ze świadomością, że książka jest fikcją, moja chrapka na nią znacznie się powiększyła.
Nina robi sobie tatuaż z lilią (jak nie trudno jest się domyślić) i jest to chyba najlepsza rzecz, jaka spotyka ją danego dnia.

Łatwo zauważyć, że książka zaczyna się ogromnym przytupem i nie ma opcji, że ten, kto ją zaczął skończy czytanie na tym etapie. To jest niemożliwie, czemu kompletnie się nie dziwię.
Tak przewracamy kartkę po kartce i wchodzimy w świat, jakiego na pewno nie spodziewaliśmy się patrząc na okładkę. Przynajmniej ja odniosłam mylne wrażenie, z czego bardzo się cieszę, bo "Tatuaż z lilią" zabrał mnie w świat dotąd kompletnie nieznany, który z sekundy na sekundę co raz to bardziej zaskakuje.

Autorka fenomenalnie przemyślała sprawę, ponieważ nie zamknęła sobie furtki do napisania kolejnych tomów. "Tatuaż z lilią" to fenomenalny początek serii. Można tworzyć ich ciąg dalszy i spokojnie wymyślać nowe historie i zaskakujące momenty zwrotne.
Za to ogromny plus, ponieważ zapewniam, że jeżeli kiedykolwiek pojawi się kolejna część, to na pewno stanę po nią w kolejce.

"Tatuaż z lilią" wciągnął mnie do reszty, przez co dzisiejsza noc zaczęła się dla mnie dość późno, a nawet nad ranem. Paradoksalne, a jednak.
Historia Niny była dla mnie świetną wycieczką w nieznane. Potrzebowałam tego rodzaju książki, przy której nie będę pogłębiać się w rozpaczy z biegiem kolejnych rozdziałów, ale zaczytam się tak, że nawet nie będę miała czasu, żeby pomyśleć o jakiejkolwiek łzie.
Super.

Zdecydowanie polecam i z całego serca gratuluję autorce. Nasze społeczeństwo ma tendencję do braku wiary w "swoich". Nawołuję o zmianę myślenia, ponieważ nie mam nic do zarzucenia Ewie Seno, autorce książki "Tatuaż z lilią". Tutaj sprawdza się powiedzenie, że Polak też potrafi.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam tytuł książki "Tatuaż z lilią" pomyślałam, że może być to kryminał. Przyznaję bez bicia, że pomyliłam się, ale cóż, nie mam zdolności przewidywania treści od razu po tytule książki.
Ku mojemu początkowemu zasmuceniu, "Tatuaż z lilią" okazał się powieścią paranormalną. Nie bez powodu użyłam słowa "zasmucenie", ponieważ ten, kto mnie zna, wie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Zawsze wiedziałem, że będę pracował w radiu i nic poza radiem mi się nie przydarzyło. U mnie praca równa się życie, a życie równa się praca. Jestem radiotą.
No i w końcu zupełnie szczerze stawiam sobie pytanie: po cholerę mnie ten wrzątek, to znaczy ta książka?"
...

"Tym razem bałem się - i nadal trochę się boję - że ktoś mi powie: wszyscy piszą i pan też znów dał się namówić. Ale przy pierwszej książce padało wciąż pytanie, dlaczego tak mało i kiedy będzie ciąg dalszy. Myślę, że to może być ten ciąg dalszy, na który ktoś czeka. Właśnie po to mi ten wrzątek"


"Radiota, czyli skąd się biorą Niedźwiedzie" nie jest pierwszą książką napisaną przez Marka Niedźwieckiego. Poprzednia nosiła tytuł "Nie wierzę w życie pozaradiowe" i z tego, co wiem, spotkała się z dość pozytywnym odbiorem wśród czytelników. Ja nie miałam okazji jej przeczytać, ale znam parę osób, które to uczyniły. Z ich opinii wiem, że wywarła ona bardzo dobre wrażenie. Był czas, kiedy miałam ochotę po nią sięgnąć, ale wtedy na rynku pojawiła się nowa książka Marka Niedźwieckiego i postanowiłam, że to ona właśnie trafi w moje ręce. Tak też się stało i dzisiejszy post chcę poświęcić książce "Radiota, czyli skąd się biorą Niedźwiedzie".

Zacznę od tytułu, który niewątpliwie zachęca czytelnika do sięgnięcia po tę lekturę. Nie jest on banalny, typu "Moje życie od A do Z", a bardzo unikalny i chwytliwy. Nie ukrywam, że często decyduję się na przeczytanie jakiejś książki, patrząc najpierw na jej okładkę. W tym przypadku może tak dokładnie nie było, ponieważ sama osoba Marka Niedźwieckiego jest dla mnie postacią bardzo barwną i wartą poznania (jak nie osobiście, to właśnie poprzez słowa zawarte w książce), ale jej tytuł pomógł mi w podjęciu ostatecznej decyzji. Lubię, jak ludzie nie idą na łatwiznę i nie próbują zrobić czegoś szybko, łatwo i wygodnie, a poruszają swój intelekt i wymyślają coś, po co wiele osób z wielką chęcią sięgnie.
Podsumowując, tytuł jest bardzo ważny i w przypadku tej książki sprawdził się, za to wielki plus.

Treść, bo to ona jest formą, która trafia, bądź też nie w serca czytelników.
Nie ma co się łudzić, książka Marka Niedźwieckiego nie jest historią, którą ktoś wcześniej musiał wymyślić. To prawdziwe życie tego człowieka, które na szczęście jest tak interesujące i pełne działań, że poznaje się je z wielką przyjemnością i zachwytem.
Znam wiele książek tego typu co "Radiota" i wiem, że często zostały napisane na siłę. Nie da się pominąć tego, iż taki rodzaj książki sprawdzi się tylko i wyłącznie przy osobie, która ma coś do powiedzenia i przekazania ludziom. Markowi Niedźwieckiemu tego nie brakuje, dlatego też jego książka nie nudzi, a niewątpliwie wciąga.
Ja wertowała kartkę po kartce z wielką ciekawością co będzie dalej. Tym sposobem czytanie zajęło mi krócej, niż myślałam, z czego zarazem cieszę się i smucę. Szkoda, że tak szybko "połknęłam" tę lekturę, bo czytało mi się ją z wielką przyjemnością.
I może jej jedyną "wadą" jest to, że przewracanie kartek jest szybkie i też szybko to zadanie dobiega końca.
No cóż, taki los miłośników książek.

"Radiota, czyli skąd się biorą Niedźwiedzie" nie tylko jest historią Marka Niedźwieckiego, ale też jego przekazem kierowanym do ludzi. Udowadnia on, że determinacja i wielkie chęci są kluczem do spełniania swoich marzeń. Pokazuje, że wytrwałością i ciężką pracą da się osiągnąć wielki i niepodważalny sukces. Uświadamia, że hobby może stać się też czyjąś pracą tak jak właśnie w przypadku Marka Niedźwieckiego. Jest on osobą, która czerpie przyjemność z tego, co robi. To niesamowity przywilej, który nie jest dany każdemu. Albo może inaczej, nie każdy potrafi zrobić tak, aby go otrzymać. Takie coś można osiągnąć tylko ciężką pracą i niesamowitym zaangażowaniem w swoje pasje.

Książka pozwoliła mi poznać Marka Niedźwieckiego z zupełnie innej strony, niż znałam go dotychczas. Może nie jestem fanatyczką słuchania radia, ale nie mogę ukryć, że towarzyszy mi one w różnych momentach życia. Na audycje Marka Niedźwieckiego czasami trafiam, ale nie zamierzenie, jednak przez czysty przypadek. Mimo to ogromnie doceniam jego pracę i chylę czoła przed profesjonalną postawą, jaką obejmuje.
Jako że lubię czytać książki, możliwość poznania jego osoby właśnie przez formę czytaną sprawiło mi wiele radości. Nie wątpiłam w to, że jest barwną postacią, ale książka utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Marek Niedźwiecki dał mi się poznać jako bardzo mądra osoba, która wie, czego chce. Ma własne zdanie i światopogląd, którego się trzyma. Oprócz tego wyróżnia się dużą siłą i wytrwałością.
Niedźwiecki miał dużo szczęścia w życiu, ale samo szczęście nie wystarcza. Trzeba mieć też talent, który on fenomenalnie wykorzystał.
To postać, którą warto poznać, bo można się od niej wiele dowiedzieć i nauczyć. Uwielbiam czytać historię ludzi, którzy mają za sobą sukcesy, porażki, ale przede wszystkim bogate doświadczenie, bo za każdym razem wynoszę z ich słów coś, co na pewno przyda mi się w przyszłości.
I w tym przypadku właśnie tak było, dlatego też książkę zaliczam do tych, które bez wątpienia należy przeczytać.

Kończąc całość mojej wypowiedzi, chcę zaznaczyć, że "Radiota" jest ciekawą propozycją na rynku książkowym. Lektura "pochłania", czyta się ją z przyjemnością i częstym uśmiechem na twarzy. Jest bardzo prosta, ale właśnie w tym tkwi jej plus. Marek Niedźwiecki nie używa słów, które dla 3/4 społeczeństwa są nieczytelne, ale posługuje się językiem, który rozumie każdy. To ważny element, ponieważ dzięki niemu trafia do szerszej liczby odbiorców i pokazuje się jako człowiek, który nie uważa się za kogoś, kim nie jest. Niedźwiecki ujawnia się jako osoba skromna, prawdomówna i co najważniejsze - NORMALNA. Nie wynosi siebie nad niebiosa, a bardziej utożsamia z ludźmi, którzy go otaczają. Dzięki temu staje się człowiekiem, którego da się lubić.

"Zawsze wiedziałem, że będę pracował w radiu i nic poza radiem mi się nie przydarzyło. U mnie praca równa się życie, a życie równa się praca. Jestem radiotą.
No i w końcu zupełnie szczerze stawiam sobie pytanie: po cholerę mnie ten wrzątek, to znaczy ta książka?"
...

"Tym razem bałem się - i nadal trochę się boję - że ktoś mi powie: wszyscy piszą i pan też znów dał...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W posiadanie książki "Coś pożyczonego" Emily Giffin weszłam kompletnym przypadkiem. Ani to nie planowałam przeczytać tej książki, bo jak nawet miałam planować, jak nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Tak naprawdę została mi on podrzucona przez osobę, która regularnie dba o to, aby na mojej półce nie zabrakło książek (tutaj należy wstawić podziękowania, bo to naprawdę miły gest).
Wzięłam lekturę do ręki, porządnie obejrzałam z każdej strony, jak to za każdym razem robię przed przeczytaniem i zabrałam się za krótki opis fabuły z tyłu okładki.
Stało się, już samo malutkie streszczenie sprawiło, że momentalnie nabrałam ochoty na "Coś pożyczonego" i postanowiłam rozpocząć czytanie.
06.08.2014 zakończyłam tę powieść z lekką nutką niedosytu, bo chciałoby się jeszcze. Na szczęście już zostałam zaopatrzona w książkę "Coś niebieskiego" będącą kontynuacją losów bohaterów, które są przedstawione z punktu widzenia innej osoby, niż w przypadku "Coś pożyczonego"

Zastanawialiście się kiedyś, jak może czuć się kobieta, której facet przespał się z jej najlepszą przyjaciółką ? Hmm ... może przespał się jest złym określeniem, bo dotyczy jednego razu.
Zatem poprawiam pytanie. Zastanawialiście się kiedyś, jak może czuć się kobieta, której facet regularnie sypiał z jej najlepszą przyjaciółką ? O tak, teraz trafiłam w sedno.
Myślę, że ktokolwiek by się wypowiadał na ten temat, opinie byłyby takie same. Dajmy przykład, aby dodać klarowności danemu tematowi. Otóż taka kobieta czułaby się oszukana, zdradzona, niepotrzebna, nie dość odpowiednia, nieatrakcyjna, porzucona; ponadto byłaby zła, wściekła, rozgoryczona, rozżalona itp. Wymieniać można bez końca.
Jak najbardziej biorę odpowiedzialność za napisane powyżej określenia uczuć i emocji, jednak nie do końca można wkładać wszystkie zdrady do jednego worka.
Może do czasu przeczytania książki uważałam inaczej, ale teraz mój pogląd na te sprawy uległ lekkiemu zniekształceniu.

"Coś pożyczonego" to książka opowiadająca historię ludzi, którzy na swojej drodze spotkali tak silną pokusę, że nie potrafili jej nie ulec. Pokusa okazała się wieloletnią miłością, którą ciężko samoistnie wymazać z pamięci.
Rachel - prawniczka, kobieta mająca zasady, którymi kieruje się w życiu. Mająca na karku 30 lat, jednak nieposiadająca partnera. Dość sfrustrowana tym faktem. Potrzebująca miłości i ciepła.
Darcy - totalne przeciwieństwo Rachel. Zwariowana, szalona i stuknięta kobieta, która skupia wokół siebie cały świat. Mająca wielu adoratorów. Świadoma swojej urody i wdzięku. Osoba, która dostaje wszystko, czego pragnie, a nawet więcej. Nie znająca takiego słowa jak kompromis.

Kiedy słyszymy stwierdzenie, że przeciwieństwa się przyciągają, od razu możemy przypisać do tego główne bohaterki książki "Coś pożyczonego" czyli Rachel i Darcy.
Są one z zupełnie innych światów, a jednak przyjaźnią się od parunastu dobrych lat. Traktują siebie jak siostry i nic nie wskazuje na to, że ich dobra relacja dobiegnie końca.
Mówiąc o Rachel i Darcy nie sposób nie przedstawić trzeciego bohatera książki, a jednocześnie osobę, przez którą całe dotychczasowe życie obu dziewczyn nabrało zupełnie innego rozbiegu.
Dex - jakby to powiedziały nastolatki - mega ciacho. Facet, który potrafi samym wyglądem przyprawić dziewczyny o dreszcze. Wszystko w jego wizerunku się zgadza, lecz sam nie do końca jest tego świadomy. Dex jest facetem o dobrym sercu, ma umiejętność współczucia i nie broni się przed pomocą innym ludziom.
Taki trochę można powiedzieć ideał. A jak nie ideał to na pewno facet, którego chciałoby mieć w domy 3/4 kobiet.
Nie można zapomnieć o dość istotnym fakcie, iż Dex zaręczony jest z Darcy. Ich ślub zbliża się wielkimi krokami, które nie koniecznie mkną do przodu.

Pewnego pięknego wieczoru, kiedy to Darcy postanawia urządzić imprezę urodzinową Rachel, dochodzi do sytuacji, której nikt, a nikt by się nie spodziewał.
Dex idzie do łóżka z Rachel, swoją przyjaciółką i kumpelą z lat studenckich.
Mimo iż następnego dnia budzą się w jednym łóżku z przerażeniem w oczach, postanawiają kontynuować ten romans i zaczynają spotykać się regularnie w wiadomych celach.
Czują się ze sobą wspaniale, bezpiecznie i bardzo komfortowo. Jest im przykro, że ranią Darcy, jednak ich miłość (bo tak to już potem sami określają) jest potężniejsza niż wszystko inne.
Tak ich uczucie trwa i trwa, jednak trzeba być świadomym tego, że nie do końca będzie tak bajkowo. Przypominam, że Dex i Darcy mają zaplanowany ślub, który ma nastąpić lada dzień.

W tym momencie chcę przerwać odtwarzanie fabuły, ponieważ cały smaczek historii dzieje się później i nie warto psuć zabawy osobą, które mają w planach przeczytać książkę.
Wspomnijmy jednak inną rzecz. Powyżej napisałam, że mój pogląd na zdradę z najbliższą przyjaciółką uległ lekkiej deformacji i chciałabym wyjaśnić co mam na myśli.
Otóż całkowicie nie popieram takich sytuacji. Są one dla mnie karygodne i niewybaczalne. Tyle że poniekąd rozumiem Dexa i Rachel. Już na studiach czuli do siebie coś więcej niż samą przyjaźń. Były między nimi momenty, które inicjowały dalszy rozwój sytuacji, jednak Rachel wzbraniała się ku temu. Rezygnowała z miłości swojego życia z obawy przed odrzuceniem. Nie była pewna uczuć Dexa więc nie chciała ryzykować. Wolała pozostać na bezpiecznym gruncie przyjaźni, a nie wchodzić w głębszą relacje, która niosłyby za sobą wielką niewiadomą.
Dex mimo, iż kochał się w Rachel na zabój, nie chciał jej do niczego zmuszać. Sam nie był pewien jej uczuć, więc nie chciał pakować się na minę. Wiele razy próbował dać jej do zrozumienia, że coś do niej czuje, jednak bez skutku. W końcu zrozumiał, że Rach traktuje go tylko jak przyjaciela i nie chce niczego więcej. Wtedy dał za wygraną i odpuścił.
W rezultacie zaczął spotykać się z Darcy i tak od słowa do słowa stali się parą zakochanych, a później parą narzeczonych.
Nie mogę jednak przeoczyć zachowania Darcy w stosunku do Dexa, jak i Rachel. Przez cały czas traktowała ich z góry. Uważała się za kogoś lepszego, z większym poczuciem humoru i bardziej skłonnego do zabawy. Dexter i Rachel byli dla niej nudziarzami, z którymi jednak lubiła spędzać czas.
Darcy wykazywała się strasznym rozkapryszeniem. Chciała, żeby na pstryknięcie palcem wszyscy pojawiali się u jej stóp. Nie rozumiała, że ktoś może mieć inne plany. Uważała się za pępek świata i nigdy nie dawała za wygraną.
I jak tu przy takiej osobie czuć się komfortowo? Ciężko, bo ma się świadomość, że zawsze jest się tym drugim, mniej ważnym.
Może właśnie dlatego Dexa tak bardzo pociągnęło do Rachel. Może zauważył w niej kogoś bardziej wartościowego niż Darcy. Kogoś mającego lepszy charakter i więcej empatii.
Myślę, że właśnie dlatego zdecydował się na tak brutalny krok, jakim jest zdrada. Gdyby było inaczej, nie zrobiłby tego. Był zbyt porządnym facetem, aby świadomie skrzywdzić drugą osobę.
Podkusiło go do tego coś więcej niż samo pożądanie, po prostu Dex po uszy zadłużył się w Rachel.

Książka "Coś pożyczonego" mimo że ma około 400 stron, przemija w mgnieniu oka. Przeczytałam ją z zapartym tchem, często nie śpiąc do późna w nocy. Cały czas powtarzałam sobie, że jeszcze jeden rozdział i idę się położyć. W ten sposób potrafiłam przeciągnąć tę chwilę nawet o kilka rozdziałów.
Historia Rachel, Dexa i Darcy jest bardzo wciągająca. Ma taki swoisty przebieg akcji, a co najważniejsze jest codzienna. W normalnym życiu jest wiele przypadków, w których kobiety są zdradzane przez swoich mężczyzn. Nie da się ukryć, że właśnie taka zdrada jest bardzo wdzięcznym tematem do czytania. Jest przyziemna, dlatego też tak bardzo naturalna dla czytelników.
"Coś pożyczonego" to typowo babska lektura. Myślę, że każda fanatyczka dobrych historii powinna sięgnąć po tę książkę.
Znam wiele jej opinii, ale w większości są one pozytywne.
Z ręką na sercu pozwolę sobie polecić tę książkę i zapewnić Was, że warto ją przeczytać.

W posiadanie książki "Coś pożyczonego" Emily Giffin weszłam kompletnym przypadkiem. Ani to nie planowałam przeczytać tej książki, bo jak nawet miałam planować, jak nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Tak naprawdę została mi on podrzucona przez osobę, która regularnie dba o to, aby na mojej półce nie zabrakło książek (tutaj należy wstawić podziękowania, bo to naprawdę miły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Pacjentka z sali numer 7" jest książką napisaną przez młodego francuskiego lekarza, który w 2012 roku rozpoczął działalność blogową. W bardzo krótkim czasie stronę tę odwiedziła niesamowicie duża liczba osób, a sam Baptiste stał się osobą rozpoznawalną i sławną. Dostawał mnóstwo zaproszeń na wywiady w telewizji oraz do prasy, a jego blog otrzymał nagrodę dla najlepszego blogu.
Baptiste Beaulieu odniósł ogromny sukces i postanowił napisać książkę, która zatrze granicie między ludźmi chorymi a tymi, których nie dotknęło nieszczęście w postaci przykucia do łóżka.


"Dla tych, którzy leżą, i dla tych, którzy ich podnoszą."

Cała akcja rozgrywa się w szpitalu, gdzie autor powieści opisuje swoją pracę podczas 7 dni i jednej nocy. Powieść przypomina dziennik. Ma daty, konkretne godziny i jest poukładana chronologicznie. Autor zmienia płeć bohaterów, jednak ich historie są jak najbardziej prawdziwie. Nazwiska zastępuje pseudonimami.

"Pacjentka z sali numer 7" opowiada historię ludzi, którzy cierpią na przeróżne choroby. Jednym z nich zostały ostatnie chwile życie, natomiast inni wymyślają sobie zbędne problemy. Są też tacy, którzy ani nie leżą na łożu śmierci, ani też nie wyszukują sobie schorzeń. Chorują, ale też nie na tyle, aby nazwać to czymś śmiertelnym.
W szpitalu leży pacjentka z pokoju numer 7. Jest to starsza kobieta, która już swoje najlepsze lata ma za sobą. Ogromnie tęskni za synem i za wszelką cenę pragnie go ujrzeć. Jest on najważniejszą osobą w jej życiu i jego nieobecność bardzo źle wpływa na jej stan zdrowia.
Narrator, a zarazem autor książki postanawia, że będzie opowiadał swojej pacjentce różne historię. Uważa, że dopóki on będzie mówił, ona będzie żyła. Bardzo zależy mu na jej dobrym samopoczuciu i stara się robić wszystko, aby ulżyć jej w cierpieniu. Swoją pacjentkę darzy dużą sympatią, dlatego też chce dla niej jak najlepiej.

Młody lekarz snuje się po szpitalnych uliczkach i zagląda do swoich podopiecznych. Jest oddany pracy i nie traktuje jej jako rutyny. Do szpitala przychodzą ludzie z różnymi objawami chorób, dlatego też nawet nie da się tego nazwać monotonnym zawodem.
Lekarz dla każdego ze swoich pacjentów ma chwilę czasu na drobne pogaduszki. Nie szczędzi też miłych słów, które podnoszą ich na duchu. Jest bardzo ludzki i ma w sobie duże poczucie empatii. Wie, że każdy człowiek jest inny i do każdego trzeba podchodzić w inny sposób, inną metodą. Pragnie, aby wszyscy jego pacjenci mieli możliwie dobry standard, jeżeli chodzi o warunki życia.
Młody lekarz okazuje wielkie wsparcie swoim podopiecznym i stara się zapewnić im komfort. Nie prowokuje wstydliwych sytuacji. Nawet przy wyciąganiu kału z pupy starszej kobiety, wykazuje odruchy ludzkie i nie robi z tego wielkiego "halo". Chce ulżyć w cierpieniu i tym kieruje się przy mało komfortowych czynnościach, jakie musi wykonywać.
Jest świadomy tego, że czasem milczenie jest złotem i zamiast wielkiego gadulstwa, oferuje swoim pacjentom pomoc samym swoim byciem. Wie, że czasem taka postawa znaczy więcej niż tysiąc słów.

"Pacjentka z sali numer 7" to bardzo poruszająca książka, która opowiada o najtragiczniejszych chorobach, jakie mogą spotkać każdego człowieka. Przy jej drastycznym tle, całość ukazana jest w dość humorystyczny sposób. Uważam, że to bardzo dobre posunięcie, ponieważ pokazuje, że choroba nie zawsze idzie w parze z żałobą. Najczęściej ludzie przykuci do łóżka potrzebują wsparcia innych osób, ale nie ich litości. Chcą być traktowani, jak normalnie ludzie, a nie jak ktoś, kto powiedzmy za parę dni umrze. Nie chcą wytwarzać granicy między sobą a społeczeństwem. Chcą żyć tak, jak wcześniej, bez żadnych "odstawianych szopek" i nadmiernej, denerwującej życzliwości innych.
Patrząc na książkę jako na całość, jest ona wbrew pozorom bardzo optymistyczna. Na pewno momentami przygnębia i wprowadza w stan smutku, ale jednocześnie pokazuje, że nie każdy lekarz podchodzi do swoich pacjentów obojętnie. Udowadnia, że ta praca jest powołaniem dla autora książki i jest on odpowiednią osobą na właściwym miejscu.
Jako że ten jest zwyczajny i ludzki, tak też inni go traktują. Właśnie dzięki temu sprawia, że dystans między nim a pacjentami nie istnieje, co korzystnie wpływa na relację obydwu stron.

"Pacjentka z sali numer 7" jest bardzo dobrą powieścią. Imponuje tym, że napisana jest przez prawdziwego lekarza, czyli człowieka znającego się na swoim fachu. Dzięki temu jest wiarygodna i czytelna w odbiorze. Zmusza do przemyśleń i pozostawia po sobie ślad w umyśle ludzi, którzy mieli okazję się z nią zetknąć.
Jest takim pamiętnikiem napisanym przez człowieka, który powinien stać się autorytetem dla niejednej osoby pracującej w służbie zdrowia. Pokazuje on, że chęć niesienia dobra nie jest, aż tak trudna, jak to się czasami niektórym wydaje.
Polecam książkę "Pacjentka z sali numer 7" ze względu na jej oryginalność i przymus do refleksji.

"Pacjentka z sali numer 7" jest książką napisaną przez młodego francuskiego lekarza, który w 2012 roku rozpoczął działalność blogową. W bardzo krótkim czasie stronę tę odwiedziła niesamowicie duża liczba osób, a sam Baptiste stał się osobą rozpoznawalną i sławną. Dostawał mnóstwo zaproszeń na wywiady w telewizji oraz do prasy, a jego blog otrzymał nagrodę dla najlepszego...

więcej Pokaż mimo to