Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

To naprawdę mogła być moja książka - ma wszystko to, co kocham; mroczny, baśniowy klimat, niejednoznaczną relację między bohaterami, tajemnicę, motyw przechodzenia przez drzwi do innego świata, a na dodatek jeszcze fantastyczną okładkę... Tym bardziej boli fakt, że "Dom sióstr marnotrawnych" ostatecznie okazał się dla mnie rozczarowaniem. Bardzo chciałam tę książkę pokochać, ale czuję, że zapomnę o niej po miesiącu.

Siostry Hollow są piękne. Siostry Hollow mają niesamowity wpływ na ludzi. Siostry Hollow zaginęły dziesięć lat temu - zniknęły z ulicy i wróciły w to samo miejsce po upływie trzydziestu jeden dni. Nie były już jednak takie same. Teraz, po dekadzie, wokół nich zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a jedna z sióstr znów znika.

Mam z tą książką kilka problemów. Po pierwsze, nie do końca wiem, do kogo jest kierowana i czym właściwie jest. Mroczną baśnią? Horrorem? Dla nastolatków? Czy dorosłych? Jest zawieszona gdzieś pomiędzy, a przez to nie realizuje się w żadnym z tych aspektów. Niby jest mrocznie, momentami obrzydliwie, ale jest to napisane w taki sposób, że w ogóle tej obślizgłości nie odczułam. A chciałam! Kocham historie, które są tak ohydne, że aż mam ciary przy czytaniu. Tutaj wszystko po mnie po prostu spłynęło, choć pomysły były fascynujące. Przenikające się piękno i brzydota, życie i śmierć, kwiaty wyrastające z ran, mrówki wychodzące z oczodołów - to wszystko jest bardzo moje, ale tutaj było jakieś takie... ugładzone. Spłynęły po mnie te opisy jak po kaczce i strasznie mnie to boli, bo powinnam się wewnętrznie skręcać, czytając takie rzeczy. Coś nie pykło.

Cała fabuła była dla mnie mocno przerysowana i momentami trudna do uwierzenia. I nie mówię tu nawet o motywach fantastycznych, ale o rzeczach całkowicie przyziemnych, jak relacje między postaciami. Abo takich jak mordowanie ludzi, które nie ma absolutnie żadnych konsekwencji w świecie przedstawionym. Bardzo mnie to irytowało.

No i zakończenie, które jest absolutnie dziwaczne i nie chodzi mi tu już nawet o ocenę moralną, ale o fakt jego niedorzeczności. Ech. Jeśli coś ma być absurdalne, to bądźmy w tym konsekwentni, od początku do końca. Tutaj dostajemy mroczną, okrutną bajkę, w której nie ma dobrych bohaterów, ale oczywiście na koniec okazać się musi, że "miłość i tak jest najsilniejsza i wszystko zwycięży", bla bla bla.

Naprawdę chciałam tę książkę pokochać. Chyba za bardzo sobie w głowie rozbudowałam oczekiwania.

To naprawdę mogła być moja książka - ma wszystko to, co kocham; mroczny, baśniowy klimat, niejednoznaczną relację między bohaterami, tajemnicę, motyw przechodzenia przez drzwi do innego świata, a na dodatek jeszcze fantastyczną okładkę... Tym bardziej boli fakt, że "Dom sióstr marnotrawnych" ostatecznie okazał się dla mnie rozczarowaniem. Bardzo chciałam tę książkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Ryby odlatywały stadami, każdy gatunek oddzielnie".

Bardzo lubię tego typu historie - rozgrywające się na wsi, tętniące magią, baśniowością, prostotą i zarazem głębią przekazu. "Małe Grozy" doskonale wpisują się w ten nurt literatury, ale niestety zabrakło im tego nieokreślonego "czegoś", czym mogłyby mnie zachwycić. To ciekawa próbka pisarska, ale nie do końca wiem, jak ją oceniać, bo mam wrażenie, że dostałam zaledwie jakiś wycinek historii, która w innym (szerszym!) wydaniu mogłaby naprawdę mnie porwać.

Małe Grozy to wioska położona na Warmii, zamieszkana przez ludzi zwyczajnych, ale jakże fascynujących. Każdy dom i każda dusza skrywa tu jakąś tajemnicę, a las, jezioro i niebo oraz fruwający po nim ksiądz są cichymi obserwatorami rozgrywających się na drogach i w polach ludzkich dramatów. Dużo tu erotyzmu, realizmu magicznego, momentami czyta się te historie jak biblijne przypowieści i niby wszystko się zgadza, a jednak czegoś mi tutaj zabrakło. Trochę treści - sięgając po krótką formę poprzeczkę zawieszam autorom bardzo wysoko, bo krótkie historie po prostu muszą być mięsiste. Tu każde zdanie musi tą treścią kipieć. U Staniszewskiego pięknych zdań jest całe mnóstwo, ale wyciągnąć z nich jakieś przesłanie było mi chwilami trudno. (Możliwe, że to tylko i wyłącznie moja wina.) Po drugie, uważam, że te opowiadania (czy w ogóle można je tak nazwać?) były zwyczajnie za krótkie. Dwustronicowe historie, które ledwo zdążyły się rozpocząć, a już się kończyły. Choć wszystkie spinały się w całość i przenikały, dla mnie było to jednak zbyt mało.

Momenty jednak były, a pojedyncze zdania bardzo mi się podobały. Fruwające po niebie ryby, ksiądz zmieniający się w kruka, kobieta oddająca się strachowi na wróble - to scenki, które na chwilę ze mną zostaną, ale obawiam się, że całość niestety bardzo szybko wyparuje z mojej głowy. Niemniej, to bardzo ciekawy debiut i z chęcią sięgnę kiedyś po inną książkę autora.

"Ryby odlatywały stadami, każdy gatunek oddzielnie".

Bardzo lubię tego typu historie - rozgrywające się na wsi, tętniące magią, baśniowością, prostotą i zarazem głębią przekazu. "Małe Grozy" doskonale wpisują się w ten nurt literatury, ale niestety zabrakło im tego nieokreślonego "czegoś", czym mogłyby mnie zachwycić. To ciekawa próbka pisarska, ale nie do końca wiem, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czuję przesyt. Albo ta część była wyraźnie słabsza, albo w moim książkowym krwiobiegu chwilowo krąży zbyt dużo Marty Kisiel i muszę na moment przystopować.

Historia Ody, zapowiedziana w "Szaławile", wydawała się być czymś, co z miejsca podbije moje serce. Kobieta po czterdziestce, twardo stąpająca po ziemi, z wyboru żyjąca samotnie, zmagająca się z traumą z dzieciństwa - dla mnie bohaterka idealna. I owszem, o Odzie czyta się świetnie, jest postacią, którą da się z łatwością polubić i można jej kibicować, ale co z tego, jeśli opowieść, w jakiej obsadzono ją w głównej roli, jest zwyczajnie nudna. "Dożywocie" i "Siła niższa" to też nie były książki z porywającą fabułą, a jednak tam wszystko działało - humor, postacie, prostota i codzienność. Tutaj miało być inaczej, dostajemy zagadkę, mroczniejsze tematy, tajemnicze rany pacjentów i potwory, przed którymi straszono nas w dzieciństwie - powinno być ciekawie i wciągająco, a nudziłam się przez połowę książki. Dość powiedzieć, że tym, co zainteresowało mnie w niej najbardziej, był wątek romantyczny!

Nie żegnam się z panią Kisiel, bo wciąż chcę poznawać jej twórczość, ale na moment robię sobie przerwę, żeby wrócić z lepszym nastawieniem.

Czuję przesyt. Albo ta część była wyraźnie słabsza, albo w moim książkowym krwiobiegu chwilowo krąży zbyt dużo Marty Kisiel i muszę na moment przystopować.

Historia Ody, zapowiedziana w "Szaławile", wydawała się być czymś, co z miejsca podbije moje serce. Kobieta po czterdziestce, twardo stąpająca po ziemi, z wyboru żyjąca samotnie, zmagająca się z traumą z dzieciństwa -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Klimatyczna, baśniowa opowieść. Pomysł na historię, kreowanie świata, bohaterowie - choć to wszystko znane motywy, to bardzo podobało mi się, w jaki sposób zostały wykorzystane. Poza tym Rebecca Ross naprawdę pięknie pisze.

Zabrakło mi jednak jakiegoś głębszego uczucia, którym zapałałabym to tej książki lub postaci, które odgrywają w niej główne role. Myślałam, że spodoba mi się dużo bardziej, niż to się ostatecznie stało - jakieś to wszystko było odrobinę płaskie, chciałabym wiedzieć więcej, o tym jak działa w tym świecie magia, dlaczego taka siła tkwi w muzyce, dostajemy jakieś skrawki i musimy wierzyć autorce na słowo. Liczę na to, że drugi tom bardziej rozbuduje świat, pokaże więcej folkloru i pogłębi relacje między bohaterami.

Klimatyczna, baśniowa opowieść. Pomysł na historię, kreowanie świata, bohaterowie - choć to wszystko znane motywy, to bardzo podobało mi się, w jaki sposób zostały wykorzystane. Poza tym Rebecca Ross naprawdę pięknie pisze.

Zabrakło mi jednak jakiegoś głębszego uczucia, którym zapałałabym to tej książki lub postaci, które odgrywają w niej główne role. Myślałam, że spodoba...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Egzemplarz zatwierdzony przez kościelny trybunał prawdy i wiary nr 476.

Zaskakująco dobry debiut literacki, który wciąga od pierwszego rozdziału. Może i jest to historia, którą doskonale znamy, bo pełnym garściami czerpie z powielanych w nieskończoność w fantastyce schematów, ale czyta się to niesamowicie i to jest dla mnie wartość dodana tej książki. Dominika Skoczeń naprawdę ma talent do snucia opowieści i sprawiania, by czytelnik był w nie zaangażowany od samego początku.

Laila jest dziedziczką najbogatszej rodziny w mieście, stoi na uprzywilejowanej pozycji, niczego jej nie brakuje i już niedługo ma wyjść za mąż. Narzeczony umiera jednak niemal w przeddzień ceremonii, a ona splotem nieprzewidzianych okoliczności trafia do poddanej kwarantannie dzielnicy nędzy, z której nie jest łatwo się wydostać. Życie w slumsach jest niebezpieczne nawet dla ich przeciętnego mieszkańca, a co dopiero dla bogatej wyznawczyni wiary, którą biedacy zdają się pogardzać. Jasne włosy, kosztowny strój i znaczący tatuaż na ręce tutaj nie będą już wyznacznikiem wysokiej pozycji społecznej, a tylko uczynią z niej obiekt polowania. Jak się jednak okaże nie wszyscy mieszkańcy najbiedniejszej dzielnicy są do cna zepsuci i bezduszni - na drodze Laili dość szybko pojawi się Tanuril, który stanie się dla niej przewodnikiem i pomocnikiem w przedostaniu się na drugą stronę rzeki.

Świat wykreowany przez autorkę jest barwny i żywy, tak samo jak bohaterowie, którym szczerze kibicowałam od samego początku. Historia wciąga i trzyma dobre tempo do samego końca. Zdarzył się może jeden moment przestoju, ale przyznaję, że mógł on wynikać bardziej z mojego podejścia do czytania w tamtej chwili, niż z faktycznych braków opowieści. Dla mnie dużo bardziej interesująca była pierwsza część książki, podobało mi się zderzenie Laili z nieznanym światem, a dzięki temu, że poznawała go od zera i musiała zmierzyć się z tym, że to, co jej o nim opowiadano, nie do końca pokrywa się z prawdą, również i my mogliśmy zobaczyć go w szerokiej perspektywie. Część druga, tocząca się w pozornie idealnym świecie bogaczy moim zdaniem była odrobinę mniej angażująca, ale rozgrywki na szczytach władzy i tak zawsze będą w jakimś stopniu ciekawe. Podobało mi się, w jaki sposób rozwijała się relacja między głównymi bohaterami i liczę na to, że powstanie drugi tom, bo już się nie mogę doczekać tego, w jaki sposób powróci na karty powieści Tanuril.

Uważam, że cały koncept świata jest świetny, choć dostaliśmy trochę za mało wyjaśnień. Po przeczytaniu książki nadal nie do końca rozumiem, czym tak właściwie są primiony, kim jest nadczłowiek w opozycji do człowieka i dlaczego Słudzy pokryci są wrzodami, a są to dość istotne kwestie, które cały czas mnie męczą. Trochę irytowało mnie też pomieszane nazewnictwo - rozumiem, że autorka chciała odróżnić mieszkańców dzielnicy biedoty od bogaczy, ale te imiona i nazwiska zupełnie ze sobą nie grają i brzmią, jakby były wyciągnięte z dwóch różnych języków. No i "Laila Hencelrinki" brzmi niemożliwie do wymówienia, jak żywcem wyciągnięte z jakiegoś generatora, ale nad tym pastwić się nie będę. Rzeczy, do których mam jakieś zarzuty to w większości drobiazgi, które można łatwo wyeliminować w następnym tomie - trochę więcej wyjaśnień, żebym nie czuła się jako czytelnik jak dziecko zagubione we mgle i wszystko będzie pięknie.

Kupowałam tę książkę bez żadnych oczekiwań, a okazała się zaskakująco dobrą lekturą, która niesamowicie wciągnęła mnie od pierwszego rozdziału, a to zdarza się rzadko. Z czystym sercem polecam.

Egzemplarz zatwierdzony przez kościelny trybunał prawdy i wiary nr 476.

Zaskakująco dobry debiut literacki, który wciąga od pierwszego rozdziału. Może i jest to historia, którą doskonale znamy, bo pełnym garściami czerpie z powielanych w nieskończoność w fantastyce schematów, ale czyta się to niesamowicie i to jest dla mnie wartość dodana tej książki. Dominika Skoczeń...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jasna okładka oznacza szczęśliwą, pełną radości historię, prawda? Nie wierzcie autorom, zwłaszcza tym, którzy tak jak Nora, uwielbiają kłamać. Nie żebym spodziewała się czegokolwiek innego. Czytając tę książkę, przeżyłam dokładnie to, czego oczekiwałam - złamała mi serce i zapomniała o tym, żeby później je posklejać. Oby kolejny tom miał pod tym względem lepszą pamięć.

"All for the game" to nie jest seria książek, to coś, co płynie w twoich żyłach od momentu, kiedy te książki przeczytasz i trzyma cię w uścisku przez lata. Fakt, że teraz jest o jedną powieść więcej, tylko pogłębia psychozę. Trzeba mieć wielkie jaja, żeby po takim czasie wrócić do serii po to, by opowiedzieć historię postaci, która miała nie przetrwać nawet wcześniejszej trylogii, zmierzyć się z oczekiwaniami czytelników, setkami headcanonów, które powstawały i były rozkładane na czynniki pierwsze przez lata i wyjść z tego z tarczą. Dała radę. Nie wiem, jak to zrobiła, ale naprawdę dała radę.

Jean, którego poznajemy w "The sunshine court" to ten sam, a zarazem zupełnie nowy bohater. Jego historia zostaje opowiedziana z odpowiednią dozą delikatności wobec postaci, ale równocześnie z typowym dla Nory umiłowaniem do rozbijania czytelniczych serc na drobne kawałeczki. Mimo wszystkiego, co przeżył nie jest ofiarą, ale tym, który przetrwał. I przetrwa dalej. A może nawet zacznie w końcu żyć. Bardzo podobało mi się to, że pierwszych kilka rozdziałów to cofnięcie się do wydarzeń, które znamy z końcówki oryginalnej trylogii, ale przedstawienie ich z nowej perspektywy. Bez tego historia Jeana nie byłaby pełna, bo przecież jego nowe życie nie zaczęło się w momencie, gdy dołączył do Trojan. Zaczęło się od wysłania wiadomości i odpowiedzi, na jaką nigdy nie liczył. (A z punktu widzenia psychofana serii cudownie było móc przeżyć jeszcze raz te ikoniczne momenty, jak chociażby finałowy mecz Lisów z Krukami. Zajrzeć do Fox Tower i zobaczyć ją z perspektywy pobocznego obserwatora. Przeczytać kilka fantastycznych tekstów Dadmacka. Przekonać się, że Andrew ma pełną szufladę słodyczy i pomyśleć o tym, do jakiej furii musi to doprowadzać każdego dnia Kevina. Ach, rozpływam się.) Uwielbiam to, że Jean nie jest postacią definiowaną przez swoją traumę, kocham jego sarkazm. Bardzo szanuję Norę za to, w jaki sposób zobrazowała jego relację z Krukami, która jest absolutnie dobijająca, a jednak za sprawą tego, jak została opisana, jestem w stanie uwierzyć w to, że równocześnie kocha on ten zespół i go nienawidzi. Idealnie oddała skrajne emocje, które w nim budzą. I nawet jeśli czytanie o tym, jak rzeczy, które powinny być oczywistością, najprostsze przejawy człowieczeństwa, dla niego były czymś nowym i niewyobrażalnym, łamało moje serduszko, to fakt, że w ogóle zobaczył świat z innej perspektywy niż czeluście Gniazda, wszystko mi wynagradza. A jakich cudownych ma przewodników po tej nowej rzeczywistości!

Mam wrażenie, że ta książka jest napisana dokładnie tak samo jak trzy poprzednie, a zarazem dużo lepiej. Nie wiem, jak to możliwe, ani z czego to wynika. Może po prostu potrzebowałam czegoś nowego, bo po przeczytaniu trylogii kilka razy, tamte zdania znam już na pamięć, a tu każda strona była nowym odkryciem. Uwielbiam fakt, że zostaliśmy w dawnej stylistyce i nawet jeśli nie byłam przekonana do okładki, to po przeczytaniu już rozumiem i jestem kupiona! Nie skłamię, gdy powiem, że pierwszy raz, gdy żonkile pojawiły się w fabule, miałam łzy w oczach. Biorąc pod uwagę, ile ich wylałam przy czytaniu całości, w sumie nie wydaje się to czymś wyjątkowym, ale naprawdę sądzę, że wpasowała te kwiaty w całość perfekcyjnie.

Zresztą, metafora kartonowego psa jest równie genialna. Fakt, że Cat jeździ na motorze? Lekcje gotowania? Magnesy i pocztówki od Kevina? Tyle tu szczegółów, tyle rzeczy, które cudownie budują świat i relacje między bohaterami, jestem w miłości, że tak pojadę górnolotnie. Neil w tej książce jest absolutną gwiazdą - wchodzi, cały na biało, załatwia, co ma do załatwienia, z tym swoim kultowym nastawieniem do wszystkich i wszystkiego, co wchodzi mu w drogę. Kocham też fakt, że dostaliśmy spojrzenie na Kevina (my sonest son and queen of my life) z perspektywy kogoś spoza Foxów, potrzebowałam dla niego trochę sprawiedliwości i ją dostałam, jestem ukontentowana. Wskazówki, że Jeremy i Jean mogą być w przyszłości więcej niż przyjaciółmi to już wisienka na torcie.

Strategicznie pomijam w tej opinii wszelkie kwestie związane z tym, co Jean przeżył w Evermore. Nie chce mi się tracić nerwów i czasu na bandę psychicznych pojebów, więc sobie oszczędzę. Przecież to wesoła książka, prawda? Z taką szczęśliwą okładką musi taka być.

Nie chce mi się wierzyć, że ta książka jest prawdziwa. Latka lecą, ale brainrot związany z "All for the game" jest na zawsze.

Jasna okładka oznacza szczęśliwą, pełną radości historię, prawda? Nie wierzcie autorom, zwłaszcza tym, którzy tak jak Nora, uwielbiają kłamać. Nie żebym spodziewała się czegokolwiek innego. Czytając tę książkę, przeżyłam dokładnie to, czego oczekiwałam - złamała mi serce i zapomniała o tym, żeby później je posklejać. Oby kolejny tom miał pod tym względem lepszą pamięć....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Found family? Jestem kupiona. Za każdym razem.

Długo zajęło mi dotarcie do tej serii, a droga do niej była kręta i wyboista, ale w końcu zażarło, więc idę jak burza. Kocham tych bohaterów całym serduszkiem, nawet jeśli przez połowę książki miałam ochotę grzmotnąć Tsadkiela w łepetynkę.

Found family? Jestem kupiona. Za każdym razem.

Długo zajęło mi dotarcie do tej serii, a droga do niej była kręta i wyboista, ale w końcu zażarło, więc idę jak burza. Kocham tych bohaterów całym serduszkiem, nawet jeśli przez połowę książki miałam ochotę grzmotnąć Tsadkiela w łepetynkę.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Po przeczytaniu tej książki ponownie po bez mała 15 latach, zaczynam rozumieć swoje skrzywienie psychiczne. Połknięcie całej Sagi w wieku gimnazjalnym musiało się jakoś na człowieku odbić i dla świętego spokoju wolę tego zbyt dogłębnie nie analizować.

Z jednej strony mam wrażenie, że pamiętałam z tego tomu bardzo dużo, z drugiej było trochę tak, jakbym odkrywała tę historię na nowo. Zacieram łapki na przygodę, jaką będzie czytanie Sagi w całości po raz drugi.

🩵

Po przeczytaniu tej książki ponownie po bez mała 15 latach, zaczynam rozumieć swoje skrzywienie psychiczne. Połknięcie całej Sagi w wieku gimnazjalnym musiało się jakoś na człowieku odbić i dla świętego spokoju wolę tego zbyt dogłębnie nie analizować.

Z jednej strony mam wrażenie, że pamiętałam z tego tomu bardzo dużo, z drugiej było trochę tak, jakbym odkrywała tę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Konrad i Licho odwiedzają grób Szczęsnego... I'm fine 🥹

Fajnie, że zgliszcza po Lichotce dostały drugie życie. Podoba mi się też wprowadzenie do historii nowych postaci fantastycznych (zawsze miałam słabość do płanetników, cóż poradzę). Mam nadzieję, że w którejś z książek pani Kisiel również i ta opowieść zostanie rozwinięta.

Konrad i Licho odwiedzają grób Szczęsnego... I'm fine 🥹

Fajnie, że zgliszcza po Lichotce dostały drugie życie. Podoba mi się też wprowadzenie do historii nowych postaci fantastycznych (zawsze miałam słabość do płanetników, cóż poradzę). Mam nadzieję, że w którejś z książek pani Kisiel również i ta opowieść zostanie rozwinięta.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo mój typ humoru i styl pisania, choć momentami miałam wrażenie, że autorka kocha imiesłowy równie mocno, jak lubi na nie narzekać ustami swoich bohaterów. Zabrakło trochę do miłości absolutnej - opowiadania wydawały mi się odrobinę zbyt długie, zabrakło w nich mimo wszystko jakiejś większej fabuły. Wszystko ratują jednak bohaterowie, którzy totalnie podbili moje serce. Licho, Szczęsny i reszta ekipy są fantastyczni. Z przyjemnością też poślubiłabym Konrada Romańczuka, żeby razem z nim opiekować się Lichotką.

Czuję, że moja przygoda z panią Kisiel dopiero się zaczyna - na pewno nie będzie to jednorazowy wyskok.

Bardzo mój typ humoru i styl pisania, choć momentami miałam wrażenie, że autorka kocha imiesłowy równie mocno, jak lubi na nie narzekać ustami swoich bohaterów. Zabrakło trochę do miłości absolutnej - opowiadania wydawały mi się odrobinę zbyt długie, zabrakło w nich mimo wszystko jakiejś większej fabuły. Wszystko ratują jednak bohaterowie, którzy totalnie podbili moje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świetne, klimatyczne opowiadanie. Dla tych, którzy jeszcze nie znają Wilczej Doliny w wersji Agaty Kasiak doskonała próbka tego, czym jest "Baśń o Wilczej Dolinie". Z kolei dla tych, którzy tamtą książkę pokochali, będzie to cudowny powrót do ulubionych bohaterów - Olchy i Wilka.

Autorka rozwija tutaj poboczną historię opisaną w podstawowej książce, daje nam dodatkowe informacje o tym, jak wyglądało życie Olchy zanim stała się Wiedźmą i pokazuje jak to się stało, że w jej ponurej chacie na skraju lasu zamieszkał też Wilko. To ciekawa historia z mrocznym tłem, które wypełniają wilkarzy i utopki, ale sporo tu też celnych obserwacji ludzi i świata oraz humoru, który do mnie trafia.

Olcha jest trochę jak Gniewicha ze "Śladów Leszego", a że Gniewichę kocham całym sercem, nie inaczej jest z Olchą.

Dodatkowym plusem jest audiobook w interpretacji Wojciecha Żołądkowicza, którego głos dla mnie zawsze jest strzałem w dziesiątkę w przypadku słowiańskich opowieści. ❤️

Świetne, klimatyczne opowiadanie. Dla tych, którzy jeszcze nie znają Wilczej Doliny w wersji Agaty Kasiak doskonała próbka tego, czym jest "Baśń o Wilczej Dolinie". Z kolei dla tych, którzy tamtą książkę pokochali, będzie to cudowny powrót do ulubionych bohaterów - Olchy i Wilka.

Autorka rozwija tutaj poboczną historię opisaną w podstawowej książce, daje nam dodatkowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Znowu to zrobił. Backman kolejny raz doprowadził mnie swoją książką do płaczu. Albo ze mnie miękka klucha, albo on po prostu umie w emocje. I to dokładnie te, które do mnie trafiają. 

Nie uważam tej książki za najlepszą z powieści autora, które do tej pory przeczytałam (wcześniej były co prawda zaledwie dwie, ale cieszy mnie niezmiernie to, że przede mną wciąż wiele przygód z jego twórczością). Od początku miałam z nią pewien problem - wynikał prawdopodobnie z tego, że nie do końca umiałam zaangażować się w opowiadaną historię i czułam się wrzucona w opowieść, jaką czytałam i widziałam już wcześniej wiele razy. Bo cóż w niej odkrywczego? Zgorzkniały, zgryźliwy starszy człowiek, który po śmierci żony nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości. Barwna galeria bohaterów z drugiego planu - sąsiadów, dzięki którym zrozumiemy, że on wcale nie jest taki zły, że tak naprawdę ma wielkie, czy nawet zbyt wielkie, serce. To wszystko już było i tak naprawdę od samego początku wiemy, jak ta historia się potoczy. Nie zmienia to jednak faktu, że niepostrzeżenie, przerzucając kolejne kartki, zaczęłam się czuć jedną z mieszkanek tego małego osiedla i ostatnich kilkanaście stron przepłakałam razem z nimi. Uwielbiam to, jak Backam potrafi zakraść się do mojego serducha, choć muszę przyznać, że tym razem przez dwie trzecie książki odrobinę się wynudziłam. Osobą, której jest z tego powodu najbardziej przykro jestem ja sama. 

Chciałabym, żeby każdy podstarzały zrzęda w rzeczywistości był taki jak Ove. Szkoda, że zwykle są to jednak wredne dziady, którym coś się w życiu nie udało i wyżywają się teraz na innych.

Znowu to zrobił. Backman kolejny raz doprowadził mnie swoją książką do płaczu. Albo ze mnie miękka klucha, albo on po prostu umie w emocje. I to dokładnie te, które do mnie trafiają. 

Nie uważam tej książki za najlepszą z powieści autora, które do tej pory przeczytałam (wcześniej były co prawda zaledwie dwie, ale cieszy mnie niezmiernie to, że przede mną wciąż wiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zawsze miło jest wrócić do Wilczej Doliny, choć mam wrażenie, że to w kółko jest ta sama historia.

Zawsze miło jest wrócić do Wilczej Doliny, choć mam wrażenie, że to w kółko jest ta sama historia.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Schemat goni schemat, historia jest prosta jak konstrukcja cepa, momentami głupiutka i bardzo naiwna, a jednak wciąga i czyta się to niemal na raz. Szczerze? Ani mnie to ziębi, ani grzeje, bohaterowie to kopie postaci i problemów, o których czytaliśmy już dziesiątki razy i w sumie spłynęła po mnie ta historia jak woda po kaczce.

Noah jest super i chcę dostać książkę, której akcja toczy się kilka lat później, a on rywalizuje z Declanem o miejsce w jakiejś zawodowej drużynie.

Schemat goni schemat, historia jest prosta jak konstrukcja cepa, momentami głupiutka i bardzo naiwna, a jednak wciąga i czyta się to niemal na raz. Szczerze? Ani mnie to ziębi, ani grzeje, bohaterowie to kopie postaci i problemów, o których czytaliśmy już dziesiątki razy i w sumie spłynęła po mnie ta historia jak woda po kaczce.

Noah jest super i chcę dostać książkę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wyobraźnia Dominiki Słowik i jej niezwykłe pomysły oczarowały mnie już kilka lat temu przy czytaniu "Zimowli". Po przeczytaniu "Samosiejek" mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że autorka świetnie operuje słowem i równie dobrze jak w rozwlekłej, rozbudowanej powieści sprawdza się też w krótkiej formie. Choć momentami miałam wrażenie, że te opowiadania były aż nazbyt krótkie! Część z tych historii z chęcią przeczytałabym w dużo dłuższych wersjach. (Wychodzi na to, że Słowik musi napisać książkę na tak mniej więcej trzysta stron i wtedy będę zadowolona - "Zimowla" była dla mnie za długa, tutaj było za krótko, trzeba to jakoś wypośrodkować.)

"Samosiejki" to zbiór niezwykle organicznych, roślinnych historii, które podejmują dyskusję z tematami takimi jak zmiana klimatu, przemijanie, samotność czy relacje rodzinne. Po przeczytaniu pierwszej historii w zbiorze byłam w absolutnym zachwycie i jestem pewna, że gdyby kolejne utrzymane były w podobnym klimacie, całość oceniłabym dużo wyżej. Kocham grozę w takim wydaniu.

Jak to zwykle bywa w przypadku zbiorów opowiadań, jedne podobały mi się bardziej, inne mniej. O części z nich pewnie za kilka dni zapomnę, fasola wyrastająca z nosa bohaterki zostanie ze mną jednak na długo. Podobnie jak kilka innych motywów wykorzystanych przez autorkę.

Myślę, że jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników roślin. Do mnie ten surrealizm trafia.

Wyobraźnia Dominiki Słowik i jej niezwykłe pomysły oczarowały mnie już kilka lat temu przy czytaniu "Zimowli". Po przeczytaniu "Samosiejek" mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że autorka świetnie operuje słowem i równie dobrze jak w rozwlekłej, rozbudowanej powieści sprawdza się też w krótkiej formie. Choć momentami miałam wrażenie, że te opowiadania były aż nazbyt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie chce mi się wierzyć, że nie przeczytałam tego w 2012, bo to jest dokładnie ta książka, która wtedy podbiłaby moje serce i na stałe zamieszkała w mojej głowie. Dziś dostrzegam pewne mankamenty, na które wtedy na pewno nie zwróciłabym uwagi, więc nie zachwyca mnie aż tak, jak mogłaby to zrobić dekadę temu, ale i tak czytanie jej było świetną przygodą.

Karou ma siedemnaście lat, uczy się w liceum plastycznym, mieszka w Pradze, a w przerwach między zajęciami podróżuje po całym świecie za pomocą magicznych przejść i zbiera zęby. Obraca się w dość nietypowym towarzystwie stworzeń z baranimi rogami na głowie, wężowymi ciałami i innymi, niekoniecznie ludzkimi atrybutami. Choć jej życie nie do końca można określić jako spokojne czy normalne, wywraca się ono do góry nogami, gdy na swojej drodze spotyka anioła.

Genialny świat, porywający od pierwszej strony, to jeden z najlepszych aspektów tej książki. Umiejscowienie akcji w Pradze, najbardziej magicznym mieście, w jakim miałam okazję być, uważam za wybór doskonały. Opisy praskich uliczek i placów, które tętnią tajemnicą, skradły moje serce. Równie mocno podobał mi się świat wymyślony przez autorkę - świat po drugiej stronie drzwi. Tkwi w nim ogromny potencjał i liczę na to, że kolejne tomy będą szansą na to, by go eksplorować i lepiej poznać. Tak samo jak zamieszkujące go postacie.

Podobało mi się też to, że tutaj to ona jest diablicą, a on aniołem - odwrócenie standardowych ról w tego typu książkach. Magia rządząca tym światem również jest niezwykle ciekawa, przekonanie się, po co właściwie są te wszystkie zęby było bardzo satysfakcjonującym momentem podczas czytania. W miarę szybko domyśliłam się, z czego wynika więź, która ekstremalnie szybko pojawia się między Karou i Akivą, więc nie przeszkadzałoby mi to tak bardzo, jak by mogło, natomiast opisywanie wszystkich jako pięknych i pociągających irytowało mnie dość mocno. Zrzucam to na karb czasów, w których książka powstała. W moim odczuciu w pewnym momencie siadło też odrobinę tempo - dwie trzecie książki było niezwykle wciągające, ale późniejsze rozdziały i wspomnienia Madrigal trochę mnie wymęczyły. Na pewno wnoszą sporo do historii, ale wydawały mi się odrobinę chaotyczne.

Estetyka tej książki to jest tak bardzo tumblr z 2012, że już nie mogę się doczekać czytania kolejnych tomów i przeglądania wszystkich fanartów z tamtych lat.

💙

Nie chce mi się wierzyć, że nie przeczytałam tego w 2012, bo to jest dokładnie ta książka, która wtedy podbiłaby moje serce i na stałe zamieszkała w mojej głowie. Dziś dostrzegam pewne mankamenty, na które wtedy na pewno nie zwróciłabym uwagi, więc nie zachwyca mnie aż tak, jak mogłaby to zrobić dekadę temu, ale i tak czytanie jej było świetną przygodą.

Karou ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wylanie na tę książkę kubła pomyj uważam za zgoła niepotrzebne i mocno przesadzone. Mam wrażenie, że wiele osób rozjechało się z nią już na wstępie, zakładając, że będzie jakąś wielce odkrywczą, porywającą powieścią fantasy z rozbudowanym światem i przemyślaną w każdym szczególe fabułą. Tyle że "Czwarte Skrzydło" tym nie jest, to fantastyczne (i używam tego słowa w obu znaczeniach!) czytadło, które daje czytelnikowi mnóstwo frajdy, jest angażujące i ma smoki. Tyle, kurtyna. Nie ma co się czepiać powtarzalności, schematycznej fabuły, prostej konstrukcji świata i bohaterów, bo jeśli tylko podejdzie się do czytania z założeniem, że chce się dobrze bawić, a nie przeczytać odkrywcze, wielkie dzieło, to właśnie to się dostanie. Jeszcze gorzej, gdy ktoś podchodzi do niej z założeniem, że czyta po to, by zhejtować. Serio, kto ma na to czas? Nieironicznie zazdroszczę.

Bawiłam się z "Czwartym skrzydłem" doskonale (nawet jeśli przez sceny erotyczne musiałam przelecieć wzrokiem z prędkością smoka frunącego przed siebie z klapkami na oczach). Pomijając główną parę, która jest do bólu schematyczna i sztampowa, polubiłam większość bohaterów z drugiego planu i liczę na ich większą aktywność w części drugiej. Logiki w treści momentami ciężko się doszukiwać, ale uznałam, że po prostu przez tę książkę płynę, nie zastanawiając się za bardzo nad tym, w którą stronę. Końcówka była w moim odczuciu nieco zbyt melodramatyczna, ale za to ostatnich zdań w ogóle się nie spodziewałam. No i największy plus - w końcu mamy książkę o smokach, w której te smoki faktycznie są! I to nie tylko na okładce. Odgrywają ważną rolę w całej powieści, nie są tylko rekwizytem albo jakąś opowieścią z zamierzchłych czasów, którą bohaterowie opowiadają sobie przy ognisku - latają, komunikują się, mają charakter i moce. Jestem kupiona.

Wylanie na tę książkę kubła pomyj uważam za zgoła niepotrzebne i mocno przesadzone. Mam wrażenie, że wiele osób rozjechało się z nią już na wstępie, zakładając, że będzie jakąś wielce odkrywczą, porywającą powieścią fantasy z rozbudowanym światem i przemyślaną w każdym szczególe fabułą. Tyle że "Czwarte Skrzydło" tym nie jest, to fantastyczne (i używam tego słowa w obu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Klimatyczna, wciągająca historia z niegłupią bohaterką w roli głównej. Czytało się to niesamowicie dobrze, a opowieść zainteresowała mnie na tyle, że podczas lektury zaczęłam tworzyć własne teorie na temat tego, kim są poszczególni bohaterowie, jakie łączą ich relacje i kto właściwie morduje. Super!

Signa niedługo skończy 20 lat i będzie mogła odziedziczyć rodzinny majątek - starą posiadłość Foxglove. Zanim do tego dojdzie musi jednak dotrwać do urodzin wśród otaczającej ją zewsząd śmierci, która odbiera jej kolejnych opiekunów. Splotem przypadków trafia do ostatnich członków rodziny i ich pięknego, tajemniczego domu, w którym zagnieździły się duchy. Jej ciotka nie żyje, kuzynka stoi na skraju śmierci, a w posiadłości prawdopodobnie mieszka truciciel. Signa, która posiada wyjątkowy dar - widzi duchy i potrafi komunikować się z uosobioną Śmiercią - musi rozwiązać zagadkę morderstw zanim będzie za późno.

Zabrakło mi odrobinę bardziej rozbudowanego świata, większej liczby opisów (a potencjał był dla nich ogromny - bale, ogród, biblioteka, ich opisy na pewno skradłyby moje serducho), chciałabym też dostać więcej informacji o Śmierci i przeznaczeniu głównej bohaterki, bo wydaje mi się, że było to nakreślone zaledwie kilkoma zdaniami i sporo musimy przyjąć na wiarę. Historia jednak trzymała moje zainteresowanie od początku do końca, a finał sprawił, że mam ochotę sięgnąć po kolejny tom natychmiast. Oby utrzymał poziom.

Klimatyczna, wciągająca historia z niegłupią bohaterką w roli głównej. Czytało się to niesamowicie dobrze, a opowieść zainteresowała mnie na tyle, że podczas lektury zaczęłam tworzyć własne teorie na temat tego, kim są poszczególni bohaterowie, jakie łączą ich relacje i kto właściwie morduje. Super!

Signa niedługo skończy 20 lat i będzie mogła odziedziczyć rodzinny majątek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chyba już wiem, dlaczego nie powinno się wracać do książek, które czytało się dawno temu. W czasach gimnazjalno-licealnych powieść ta wywarła na mnie duże wrażenie. Jeśli dobrze pamiętam, sięgnęłam wtedy po nią pod wpływem filmu, który powstał na jej podstawie. Dziś, kilkanaście lat później, czytałam ją na spotkanie dyskusyjnego klubu książki. Jestem pewna, że gdyby nie to, że chcę uczestniczyć w rozmowie na jej temat, nie doczytałabym jej tym razem do końca.

Historia Jana Baptysty Grenouille'a zaczyna się fascynująco. Losy przyszłego mordercy śledzimy od maleńkości, właściwie od momentu jego narodzin. Od samego początku jego życie przesycone jest okrucieństwem, małostkowością otaczających go ludzi i poczuciem dojmującej beznadziei. Podrzutek, którego nikt nie chce, którego inni się boją, który nie ma żadnych perspektyw na lepszą przyszłość. Ma jeden wyjątkowy talent – potrafi odczuwać i rozpoznawać zapachy na poziomie niedostępnym dla zwykłego śmiertelnika. Ta wyjątkowa zdolność staje się jednak dla niego przekleństwem. Popycha go ku samotności, robi z niego potwora, a ostatecznie prowadzi do morderstwa.

Książka niestety nie porywa, mimo naprawdę ciekawego pomysłu na fabułę. Nie wiem, na ile wynika to z faktu, że znałam już tę historię, a na ile z tego, w jaki sposób jest ona napisana. Każda strona to blok tekstu, przez który musimy się przedzierać, osaczeni mozolnymi, drobiazgowymi opisami. (Główny bohater tak przytłoczony musiał się czuć w Paryżu, który dla niego był stolicą smrodu i obrzydliwości.) Finał jest groteskowy i obrzydliwy, zupełnie niepotrzebny i niemożliwy do uwierzenia. Jak zresztą wiele rzeczy w tej książce - ostatnie sceny to jednak pod tym względem wisienka na torcie. Męczył mnie również stosunek narratora do postaci, zarówno do głównego bohatera, dla którego od początku nie ma nawet krzty sympatii i opisuje jako potwora, jak i do innych, przedstawionych tutaj w bardzo wynaturzony sposób. Kobiety w tej książce oczywiście nie istnieją, a jeśli tak, to tylko jako rekwizyt w zapisie jakichś chorych fantazji o pedofilskim podtekście.

Nie mam pojęcia jak tę książkę ocenić, dlatego zostawiam bez gwiazdek - gdybym miała powiedzieć, na ile mi się podobała, musiałabym dać jedną. Warsztatowo zasługuje może na trzy? Na pewno już nigdy do niej nie wrócę, bo wynudziła mnie okrutnie i, mimo stosunkowo niewielkiej objętości, pożarła zbyt wiele mojego czasu.

Chyba już wiem, dlaczego nie powinno się wracać do książek, które czytało się dawno temu. W czasach gimnazjalno-licealnych powieść ta wywarła na mnie duże wrażenie. Jeśli dobrze pamiętam, sięgnęłam wtedy po nią pod wpływem filmu, który powstał na jej podstawie. Dziś, kilkanaście lat później, czytałam ją na spotkanie dyskusyjnego klubu książki. Jestem pewna, że gdyby nie to,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Może i jest chaotyczna, zbyt długa, przegadana, może i przydałaby się tutaj porządna redakcja, wycięcie niektórych fragmentów i wprowadzenie odrobiny logiki w ten bałagan, którym momentami się stawała, ale dla mnie to książka wspaniala. Magiczny świat dawnych Słowian kreowany przez autorkę, pełen wierzeń, ludowych bajań, odważnych wojowników i jeszcze odważniejszych księżniczek, porwał mnie od pierwszej do ostatniej strony i nie żałuję ani jednej minuty spędzonej z tą powieścią.

Wolin - duszaniecka złotooka księżniczka o zbrukanej reputacji, która prowadzi armię do walki z odwagą i oddaniem, jakich mógłby jej pozazdrościć niejeden dowódca. Jej drogi przecinają się ze ścieżkami izbickiego palatyna, Pomira, który pewnego dnia pozwala jej ujść z życiem i uciec przed pościgiem, nie wiedząc jeszcze, że kolejne spotkanie z księżniczką zupełnie zmieni jego życie. Śledzenie ich losów, powoli rozwijającego się między nimi uczucia i wspólnego odkrywania tajemnic z przeszłości było niesamowitą przygodą. Ich niepewne pierwsze kroki w miłości i wzajemne oddanie absolutnie mnie urzekły. To zupełnie inne wydanie Wilczej Doliny niż książki pani Krajewskiej i pewnie nie powinnam ich porównywać, ale cóż, muszę to powiedzieć - Wolin i Pomir skradli moje serce szybciej i skuteczniej niż zrobili to Venda i DaWern. Choć i tak moją ulubioną parą są Wiedźma i Wilko, których losy śledzimy w drugim wątku.

Siłą tej książki są postacie, które wydają się bardzo prawdziwe. Nawet drugi i trzeci plan trzyma pod tym względem świetny poziom. Baśniowy klimat robi swoje, a wilkarzy, wilkołaki i mieszańce za sprawą opowieści obu sióstr na zawsze już ze mną zostaną.

Może i jest chaotyczna, zbyt długa, przegadana, może i przydałaby się tutaj porządna redakcja, wycięcie niektórych fragmentów i wprowadzenie odrobiny logiki w ten bałagan, którym momentami się stawała, ale dla mnie to książka wspaniala. Magiczny świat dawnych Słowian kreowany przez autorkę, pełen wierzeń, ludowych bajań, odważnych wojowników i jeszcze odważniejszych...

więcej Pokaż mimo to