-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus9
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
Biblioteczka
Tej Japonii już nie ma, zniknęła, przepadła, jak i cały piękny świat przełomu lat 80-tych i 90-tych, przed inwazją Internetu i smartphone zombies. Świat może i miejscami siermiężny i surowy, nawet w tym słynnym kraju przyszłości, jakim jest (była...?) Japonia, nawet w Tokio, tym wielkim tyglu milionów ludzi, zatłoczonych na maleńkim skrawku przestrzeni, usiłujących wieść żywot zajmując przy tym możliwie niewiele miejsca, docierając (z trudem) do wieżowców przepełnionym metrem, wciskanych do sterylnie czystych wagonów przez dżentelmenów-upychaczy w białych rękawiczkach. No dobrze, ciasnota została, podobnie jak i oblegane metro, ten obraz wrósł w pejzaż ogromnego miasta. Tym niemniej, czuć w tej książce ów smak minionych czasów, który już nie wróci, aż żal człowieka ścisła, że go nie doświadczy, pomimo jego niewygód...!
Tokio to niemalże państwo w państwie, gigantyczne metropolis zabudowane blokami i gęste od ciżby ludzkiej, pełne własnych zwyczajów i tajemnic. Rzucony w sam środek autor opisuje w wyrywkowej formie 10 lat zmagań, od biednych czasów studenckich, przez początki kariery pracownika korporacji, później w miarę niezależnego konsultanta, by ostatecznie opuścić kraj (z powodu zmęczenia i irytacji, ponoć między innymi na wskutek braku ogrzewania). Wszystko opisuje z własnej perspektywy, nie jako jakiś znawca-teoretyk od historii i kultury Japonii, lecz jako zwykły mieszkaniec, co na własnej skórze praktycznie doświadczył warunków codziennego życia w tym miejscu, w całej ich odmienności. Wszystko to po prostu żywcem z życia wzięte, tyle że w egzotycznej, nietypowej scenerii. Historii, przygód i anegdot oczywiście uzbierało się przez ten czas co nie miara.
Szczególnie co tu się podoba to pokazanie ludzkiej strony mieszkańców owych miejskich molochów, jakże różne od powszechnego wyobrażenia armii uprzejmych robotów w garniturach. Chociażby słynne polskie kombinatorstwo, owe wchodzenie oknem, gdy nam drzwi przed nosem zamkną - wcale nie jest tak bardzo nasze i tutaj też można znaleźć wiele przykładów znajomego cwaniactwa, czy też, uczciwiej pisząc, zwykłego ludzkiego pragmatyzmu:
* "Zepsute" automaty umożliwiające właścicielowi sprzedaż alkoholu po 22 wbrew prawu, po zgłoszeniu i naprawieniu dziwnym trafem psuje się inny (tym cała książka się otwiera)
* Koszt wywozu dużych śmieci jest duży, więc taniej wychodzi po prostu podrzucić je po cichu pod drzwi handlarzy starzyzna (skąd mogą je spokojnie zbierać pragmatyczni gaijini)
* Hazard jest nielegalny, więc w salonach pachinko i mahjonga (stoliki schowane pod obrusem w restauracji Curry) wygrywa się fanty, które wymienia się barterem na gotówkę w budynku obok - każde samo z siebie legalne, a współdziałanie nie do udowodnienia
* Fabryka samochodów używa robotów, ale do składania części robionych w lokalnych wytwórniach przy maszynach przez tanią siłę roboczą pokroju Pakistańczyków, bo taniej i ma się nad tym kontrolę (na przykład gdy chce się zwiększyć produkcję), zamiast zwozić części od zagranicznych podwykonawców (owi pracownicy niestety tracą nieraz palce w tych zakładach z powodu niedostatecznego wyposażenia)
* Hodowla kapusty na polu pod miastem by zachować jej rolniczy charakter i zaoszczędzić na prawie podatkowo-spadkowym
Jak widać nawet w Japonii interesy załatwia się tak, by i wilk (urzędnik) i owca (obywatel) byli cali: na papierze wszystko ładnie, uśmiechy i elegancja, natomiast życie swoje. I dobrze, bo dzięki temu zyskują ci Japończycy ludzki wymiar zza ich masek sztucznej, wymuszonej kulturą grzeczności. Gorzej, gdy nie mamy już do czynienia z oportunizmem, a zwykłymi oszustwami pokroju użycia (dla oszczędności) tańszych materiałów (drewna) w budowie mostu w Kobe, przez co runął w czasie wielkiego trzęsienia ziemi, czy też powszechności zabiegów przywracania utraconego dziewictwa...
Jest tu ponad to mrowie pamiętnych obrazów. Chociażby "ufo na peronie", czyli biedny gaijin, który rozbił jaskrawy namiot pod dachem czekając poranka i nie zbudził się w porę, powodując małą sensację. Czy też całe rzesze ciekawostek na temat samych Japończyków, pokroju
* Jachty stoją nienaruszone, bo ludzie, którzy na nie stać nie mają czasu nimi pływać, to tylko symbol statusu
* Żadną tajemnicą są kochanki polityków, w rzeczy samej żona takiego się ponoć rozwiodła z takim, bo jej nie miał, co było ujmą przy jego pozycji
* Złodzieje też ściągają buty przed wejściem na tatami i jeśli policja ich nakryją, uciekają boso
* Większość samochodów jest biała, ponieważ handlarze takie właśnie pojazdy wciskają klientom, mając tak pomalowane sztuki na zapleczu a inaczej pokolorowane trzeba by dopiero zamawiać z fabryki
Jeszcze innym fascynującym obrazem są narodziny prawdziwej komputeryzacji, w końcu lata 90-te to tryumfalny marsz PC-tów i powolne ich przenikanie we wszelkie dziedziny życia, chociażby istny Dziki Zachód szalejących standardów dla prymitywnych procesorów tekstów. Obraz Japońskiej korporacji w sumie też nie różni się tak bardzo od swoich współczesnych, zachodnich odpowiedników, może jest tylko nieco bardziej zrytualizowany: i tu i tam normą jest praca bez sensu i wypełnianie niezliczonych kartek zgodnie z zasadami rozrośniętego nowotworu biurokracji.
Jest też obraz innej Japonii, gdy autorowi, z rzadka, udaje się wyrwać z miasta i wyjechać poza granice Tokio, gdzie panują zupełnie odrębne zwyczaje. Odmienność stolic zdaje się być powszechna, nawet i w Polsce przepaść między Warszawą a prowincją jest ogromna, w Japonii zaś szczególnie - w małych wioskach, gdzie pewnie od dziesięcioleci nie widziano obcokrajowca, wywołuje on mniejszą sensację niż w Tokio, gdzie można się na nich natknąć regularnie. Jak widać gdy tylko ścisk i ciasnota oceanu zabudowań (zdjęcia lotnicze ogromu tej masy i wieżowców rozrzuconych jak klocki aż po podstawy szczytu Fuji przerażają) ustępuje, a szczurzy wyścig salarymanów łagodnieje, zmienia się spojrzenia, zmieniają się nastroje i oblicza Japończyków. To akurat sam miałem doświadczyć wizytując ten ciekawy kraj i z premedytacją unikając monstrualnie zatłoczonej stolicy z jej przytłaczającą skalą, na rzecz średniej wielkości miasta, gdzie dało się nawet i pieszo dojść z centrum aż na skraj i zadymione (jakiś sezon na wypalania traw...?) poletka ryżowe - przy czym na standardy Japońskie "średniej wielkości" oznacza tu około pół miliona mieszkańców. Miałem wrażenie normalnego traktowania dość odmiennego od jakiejś uprzedzonej uprzejmości (czy wręcz skrytego rasizmu) znanego z różnych lektur i nikt nigdzie nie marł z przerażenia na widok niecywilizowanego, zachodniego barbarzyńcy w mojej skromnej osobie. Ileż to naszych wyobrażeń i stereotypów na temat tego kraju pochodzi z prozaicznego faktu, że pisarze, dziennikarze i inni twórcy nigdy nosa nie wyściubili na prowincję, poza macki betonowej, tokijskiej dżungli?
Niestety, autor sam przyznaje na blogu, że część opisywanych historii zdarzyła się nie jemu, lecz jego przyjaciołom, a prezentowane postacie łączą w sobie wielu ludzi. Chociażby Sean, choć ponoć oparty na prawdziwym Irlandczyku, znajomym autora, jest określany jako "postać literacka". Tym samym nie jest to rzetelny reportaż, lecz historia fabularyzowana, a poznanie tego faktu momentalnie ujmuje z niej mnóstwo uroku. Nie bardzo byłem też się w stanie zżyć z samym autorem, by patrzeć jego oczami, uprzykrzało mi się chociażby ciągłe gadanie o alkoholu, jakby niemal całe życie Polaka miało się kręcić wokół procentów, Żubrówki i piwa. Wylewająca się z kart pewna zawadiackość autora również różnie może czasem męczyć.
Tej Japonii już nie ma, przepadła...
Tej Japonii już nie ma, zniknęła, przepadła, jak i cały piękny świat przełomu lat 80-tych i 90-tych, przed inwazją Internetu i smartphone zombies. Świat może i miejscami siermiężny i surowy, nawet w tym słynnym kraju przyszłości, jakim jest (była...?) Japonia, nawet w Tokio, tym wielkim tyglu milionów ludzi, zatłoczonych na maleńkim skrawku przestrzeni, usiłujących wieść...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Z jednej strony trzeba przyznać, że przyjemnie się to czyta i chłonie obraz Japonii lat 90-tych. Nie brakuje to interesujących spostrzeżeń, jak i opisów egzotycznych raczej miejsc, gdzie przeważnie nie dochodzi stopa gaijina, skupionego raczej na wizycie w wielkich, sztandarowych metropoliach. Tutaj zaś ruszany bocznymi drogami, po mniej znanych lokalizacjach spoza głównego szlaku. Autor potrafi również umiejętnie wpleść w to masę ciekawostek i informacji historycznych, jak również sporo własnych obserwacji, oraz obrazowo sportretować swoje przygody jak i napotkanych ludzi. Zdarzają się tu zarówno zabawne incydenty, jak i nieco bardziej melancholijne, pokroju spotkania ze starym weteranem. Nie brakuje też poruszania trudniejszych tematów, pokroju obskurności w małomiasteczkowych portach czy rasizmu, których to istnienie co poniektórzy japanofile ignorują jako niemożliwą do przyjęcia skazę na obrazie idealnego społeczeństwa ich wyobrażeń. Koniec końców trudno się też nie zgodzić z wypalonym autorem, że owa szaleńcza pogoń za frontem kwitnącego kwiecia przesuwającego się od południa na północ jest jakąś nienaturalną aberracją, bo całe ich piękno tkwi właśnie w ich ulotności i przemijalności.
Z drugiej zaś strony osoba autora potrafi drażnić tym, jak bardzo patrzy on na wszystko z góry i zachowuje się często niczym arogancki, nieprzyjemny dupek. Szczególnie złe wrażenie robi naigrywanie się z tych wszystkich ludzi, którzy z dobrej woli wzięli go w trasę autostopem. Wszystkie te społeczne potknięcia nie wynikają tu z niewiedzy czy ignorancji, lecz ze świadomego ich ignorowania przez awanturniczego obieżyświata. A potem dziwi się taki, że Japończycy traktują "obcych" z rezerwą i się trzymają od nich na dystans... wywlekając na wierzch wszystkie japońskie stereotypy jednocześnie autor sam maluje swój własny, mało przyjazny. Warto w tym miejscu wspomnieć, że po powrocie do ojczyzny i doznaniu powrotnego szoku kulturowego, autor zaczął karierę od napisania jakże wymownej w tytule książki "Dlaczego nie cierpię Kanadyjczyków". Normalnie, cóż za przemiły i sympatyczny facet...
Odniosłem jednak poniekąd wrażenie, że w jakimś tam stopniu była to rola i próba grania zabawnego, ironicznego i dowcipnego. Wychodzi to z różnych skutkiem, czasem udanych, czasem opłakanym, czasem w lekturze to trafia i wzbudza uśmiech, czasem wprost przeciwnie, zażenowanie i niechęć. Szczególnie, że taka postawa po prostu gryzie się z przyjętymi w Japonii normami społecznymi. Wymagana zatem jest pewna doza do dystansu tak do autora, jak i jego obserwacji i jego prostackich figli. Wolę wierzyć, że faktycznie podkolorował on swoje wyczyny.
Poza tym znowu (po Bruczkowskim i jego "Bezsenności w Tokio") alkohol i regularne pijatyki na trasie są istotną częścią całej przygody. Aż tak ciężko o japońską literaturę podróżniczą, w której bohater nie próbuje się uchlać przy każdej okazji...?
Z jednej strony trzeba przyznać, że przyjemnie się to czyta i chłonie obraz Japonii lat 90-tych. Nie brakuje to interesujących spostrzeżeń, jak i opisów egzotycznych raczej miejsc, gdzie przeważnie nie dochodzi stopa gaijina, skupionego raczej na wizycie w wielkich, sztandarowych metropoliach. Tutaj zaś ruszany bocznymi drogami, po mniej znanych lokalizacjach spoza głównego...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to