Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że przed dwoma dniami zakończyliśmy okres Bożego Narodzenia. Mogę się tłumaczyć różnymi powodami, dla których z recenzją „Tajemnicy Bożego Narodzenia” Josteina Gaardera przychodzę do Was dopiero dzisiaj. Prawda jest jednak taka, że to jest naprawdę genialna książka i bardzo chciałam o niej napisać, a wcześniej nie było kiedy. Natomiast czekanie do kolejnego grudnia, czy choćby listopada, uznałam za stratę czasu. Wszak, jak mawiała Matka Teresa z Kalkuty: Boże Narodzenie jest zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata i wyciągasz do niego ręce, kiedy milkniesz, aby wysłuchać, kiedy dajesz odrobinę nadziei więźniom, kiedy rozpoznajesz w pokorze, jak bardzo znikome są twoje możliwości i jak wielka jest twoja słabość, ilekroć pozwolisz by Bóg pokochał innych przez ciebie.

Ta książka to to swoisty kalendarz bożonarodzeniowy (choć adwent na ogół rozpoczyna się już w ostatnich dniach listopada), jakże jednak inny od tych, do których przywykliśmy. Zresztą nie tylko my, bo i bohaterowie powieści oswojeni są z czekoladowymi wkładkami kalendarzy i dziwią się tym, który trafia w ich ręce.

Książki będące kalendarzami adwentowymi są w ostatnich latach dość popularne. Co roku przynajmniej kilka wydawnictw wypuszcza na rynek coś nowego, głównie dla dzieci. „Tajemnica Bożego Narodzenia” nie jest jednak książką nową. Ma już 30 lat. Nie jest też typową literaturą dla dzieci. Raczej dla młodzieży. Choć moje niespełna sześciolatki świetnie sobie z nią poradziły i z ogromnym zainteresowaniem słuchały kolejnych rozdziałów.

Tych jest 24. Tyle ile dni od początku grudnia do Wigilii Bożego Narodzenia włącznie. Historia rozpoczyna się od gorączkowego poszukiwania kalendarza. Joachim i jego ojciec trafiają do niewielkiego, nieco staroświeckiego sklepiku, gdzie na jednej z półek znajdują wyblakły, spłowiały w słońcu stary kalendarz, z którego istnienia nie zdawał sobie sprawy nawet właściciel tego przybytku. Już na pierwszy rzut oka widać, że kalendarz jest inny niż wszystkie, jakie dotąd widzieli. Kryje w sobie jednak znacznie więcej tajemnic, a ich odkrywaniem zajmie się Joachim przez kolejne 3,5 tygodnia. Będzie to doprawdy niewiarygodna historia, podróż z Norwegii do Betlejem, ze współczesności do tej cichej, spokojnej nocy, kiedy aniołowie obwieścili pastuszkom radosną wieść, że oto narodził się im Zbawiciel. Podróż, w którą wyruszymy z Elisabet Hansen, aniołem Efirielem i barankiem, który uciekł z domu towarowego, „bo nie miał już siły wysłuchiwać brzęku aparatów kasowych”. Dołączą do nich na przestrzeni czasu pastuszkowie i aniołowie, przyłączą się do tej niezwykłej gromady mędrcy, namiestnik Syrii, cesarz imperium rzymskiego i właściciel gospody oraz całkiem milutka gromadka owieczek.

Cała recenzja dostępna na Dune Farytaes pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że przed dwoma dniami zakończyliśmy okres Bożego Narodzenia. Mogę się tłumaczyć różnymi powodami, dla których z recenzją „Tajemnicy Bożego Narodzenia” Josteina Gaardera przychodzę do Was dopiero dzisiaj. Prawda jest jednak taka, że to jest naprawdę genialna książka i bardzo chciałam o niej napisać, a wcześniej nie było kiedy. Natomiast...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzy dni temu, we wtorek wieczorem, pomyślałam sobie, że chciałabym dostać szansę się wyspać. Odkąd mąż ma ortezę na dłoni i nie może prowadzić, właściwie wszytko na mojej głowie. A poranne wstawanie do przedszkola to dla mnie prawdziwy bój. I chciałabym móc rano pospać chwilę dłużej. Cóż, nic z tego. W środę, w dniu premiery „Miłości na święta”, nie jechałam do przedszkola, ponieważ czekała mnie rano wymiana opon na zimówki. Wstać i uszykować dzieci jednak i tak musiałam. Pojechałam, oddałam samochód mechanikom i pomyślałam, że teraz czeka mnie miły, półgodzinny spacer. Skoro nie mogę się wyspać, to chociaż dotlenię się w naszym rezerwacie przyrody. Kochani, uważajcie, czego sobie życzycie! Najpierw naskoczyły na mnie dwa psy (ja w ogóle boję się psów więc było to podwójnie stresujące). Dosłownie kilka minut później otrzymałam wiadomość, że cała nasza grupa przedszkolna trafiła właśnie na kwarantannę. Chciałam się wyspać? Proszę bardzo. Przez kolejny tydzień z okładem nie muszę po ciemku szykować dzieci na zajęcia. Zamiast tego mam zdalną racę z dwiema pięciolatkami, które cały czas chcą się ze mną bawić, wszystkie codzienne obowiązki bez chwili spokoju i jeszcze zdalną naukę. Brawo ja!

Dlaczego w ogóle piszę o tym w recenzji książki? Ponieważ Maelyn też miała do wszechświata prośbę. Niby niepozorną, jako i moja. Chciała zrozumieć, co tak właściwie by ją w życiu uszczęśliwiło. Cóż, na kwarantannę nie trafiła (choćby dlatego, że powieść została napisana jeszcze przed pandemią), ale... wpadła w pętlę czasu. Wracała wciąż w ten sam moment, kiedy samolotem podróżowała w celu spędzenia spokojnego tygodnia świątecznego z rodziną i przyjaciółmi. Wydaje się, że można trafić gorzej, czyż nie? Szczególnie, że dla niej ten czas, ci ludzi i to miejsce to najprzyjemniejsze, co się trafia przez cały rok. Tyle że, pomijając w ogóle pomysł podróżowania w czasie, coś jest bardzo nie tak.

Zacznijmy jednak od początku i uporządkujmy sobie kilka spraw, byście mogli pojąć, dlaczego ta książka jest wyjątkowo mądra i naprawdę błyskotliwa.

Mae ma dwadzieścia sześć lat i nadal mieszka w rodzinnym domu. Z mamą, siedemnastoletnim bratem i nowym mężem mamy. Wyprowadziła się co prawda jakiś czas temu, ale wróciła, gdyż pierwsze zetknięcie z prawdziwym życiem nie okazało się dla niej łaskawe. Pracę ma beznadziejną, nie znosi jej, choć miała co do niej wielkie oczekiwania. Jest singielką, od trzynastu lat na zabój zakochaną w tym samym facecie, Andrew Hollisie. Spędziła w nim właśnie kilka wspaniałych dni okołoświątecznym. Są przyjaciółmi od pieluch, a on wcale nie zdaje sobie sprawy z jej uczuć. Do tego Maelyn już przywykła. Problem tkwi w czym innym. Po pierwsze, w stanie odurzenia alkoholowego obściskiwała się z jego młodszym bratem. Niezbyt komfortowo, nieprawdaż? Na domiar złego tuż przed powrotem do domu dowiaduje się, że ich ukochany domek, w który od kilku dekad parę zaprzyjaźnionych rodzin spędza każde ważniejsze święta razem, ma zostać sprzedany. Wszystko to doprowadza ją do cichej rozpaczy. Zła na wszechświat, na siebie, na brata, który ją irytuje, i pewnie na jeszcze kilka innych osób, wypowiada życzenie. Chciałaby dowiedzieć się, co mogłoby ją uszczęśliwić. Chwilę później, samochód, którym podróżuje bierze udział w kolizji. Gdy Mae otwiera oczy, nie widzi jednak roztrzaskanego auta, poranionych najbliższych, krwi i śniegu. Znów jest w samolocie, leci do chatki, cofnęła się w czasie o niemal cały tydzień i będzie musiała przemyśleć, co zrobić inaczej, by swoją szansę dobrze wykorzystać. Prób będzie kilka, a każda kolejna, choć zbliża ją do celu, przede wszystkim frustruje i ukazuje jej, że to nie wszystko wokół winno się zmienić, ale ona sama. To ona, Maelyn Jones, kieruje swoim losem i ona musi swoje życie poukładać. Przepracować wiele spraw i przede wszystkim zacząć myśleć bardziej o sobie, a mniej o tym, co pomyślą inni.

Cała recenzja dostępna jest na blogu Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/

Trzy dni temu, we wtorek wieczorem, pomyślałam sobie, że chciałabym dostać szansę się wyspać. Odkąd mąż ma ortezę na dłoni i nie może prowadzić, właściwie wszytko na mojej głowie. A poranne wstawanie do przedszkola to dla mnie prawdziwy bój. I chciałabym móc rano pospać chwilę dłużej. Cóż, nic z tego. W środę, w dniu premiery „Miłości na święta”, nie jechałam do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzisiaj premierowo. Wydawnictwo Wilga właśnie dzisiejszego dnia proponuje nam wszystkim trzeci tom opowiadań o rezolutnej Natce, która ma całą masę pomysłów i której wydaje się, że doskonale rozumie świat dorosłych. Szkoda, że oni nie rozumieją jej.

W tomie znajdują się trzy opowiadania. W pierwszym nasza młoda bohaterka, niezwykle pomysłowa i charakterna dziewczynka ma świetny humor. Wszak wszystko dokoła wprowadza ją w świąteczny nastrój. Nawet nauczyciel, pan Goniec, daje się mu ponieść. Nic więc dziwnego że ubrana choinka, a pod nią cała góra pięknie opakowanych prezentów spowodują nie lada zamieszanie w życiu kilkulatki. Szczególnie, że we wszystko wmiesza się pewien niesforny elf, który niczym rajski wąż będzie kusił – chcącą przecież dobrze – Natkę do zrobienia czegoś, co mogłoby położyć na szali całe rodzinne świętowanie.

Akcja drugiego opowiadania rozgrywa się w szkole. Natka jest pierwszoklasistką i postrzega świat bardziej chyba jeszcze oczami przedszkolaka niż ucznia szkoły. Ta jawi jej się jako miejsce nudne, bo powtarzalne. Na nic zdają się jej zabiegi, by nieco tę sztywną atmosferę rozluźnić. Kiedy więc do klasy dochodzi nowy kolega, widzi w tym szansę dla siebie, okazję do złamania rutyny. Bardzo sili się na to, by nowy chłopiec zwrócił na nią uwagę. Skończy się to wszystko stłuczonym łokciem włożonym w temblak, ale Natki wcale to nie zniechęca. Przecież ona całe życie marzyła o tym, by mieć rękę w temblaku! Czyż to nie fantastyczne?

Trzecie opowiadanie to prawdziwa płachta na byka dla rodziców małych dzieci. Natka i jej siostra, Nina, mają się zaopiekować swoim małym kuzynem. Chłopiec dopiero zaczyna mówić i choć nie jest już niemowlakiem jest przy nim całkiem sporo pracy. A zostanie w ich domu na noc. Natka, co oczywiste, pali się do zadania. Widzi oczami wyobraźni to wszystko, co będzie mogła robić z małym Wiktorem.

Cała recenzja dostępna jest na Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/

Dzisiaj premierowo. Wydawnictwo Wilga właśnie dzisiejszego dnia proponuje nam wszystkim trzeci tom opowiadań o rezolutnej Natce, która ma całą masę pomysłów i której wydaje się, że doskonale rozumie świat dorosłych. Szkoda, że oni nie rozumieją jej.

W tomie znajdują się trzy opowiadania. W pierwszym nasza młoda bohaterka, niezwykle pomysłowa i charakterna dziewczynka ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z niecierpliwością czekałam na zakończenie opowieści o gdańskim rodzie Jaśmińskich. I samym Gdańsku, bo ta saga jest również o samym mieście, nie sposób tego nie dostrzec. W subtelny sposób prowadzi nas Anna Sakowicz jego uliczkami, zaułkami, poprzez port, pomiędzy kamienicami, przez biedniejsze i bogatsze dzielnice. I przez kolejne dekady burzliwego wieku dwudziestego.

Akcja tego tomu rozpoczyna się od wydarzeń marcowych 1968 roku. Dla Jaśmińskich będzie to ważny rok, przepełniony bólem i radością. W pewnym stopniu zakończy się jakiś etap, będzie to taki czas graniczny. Szczególnie dla Stasi i Katarzyny. A jak sobie z nagonką na Żydów poradzą Joseph i Hania? Komu ta sytuacja polityczna wywróci życie do góry nogami? Ktoś odejdzie, ktoś powróci, ktoś umrze i ktoś się narodzi. Odwieczne koło życia. Pewnych prawidłowości nie da się ominąć, szczególnie w tak burzliwej historii, jaka jest udziałem mieszkańców Gdańska w ubiegłym stuleciu.

Przemiany polityczne, gospodarcze, społeczne niepokoje nie są tu tylko tłem dla wydarzeń na łonie rodziny. Nie sposób od nich uciec, gdy jest się w samym ich środku. Nawet ci, którzy starają się robić tylko swoje, nie angażować się politycznie, nie brać udziału w strajkach, nie wygłaszają wszem wobec swoich opinii – nie są bezpieczni. Bo kiedy Polak strzela do Polaka to kto może czuć się bezpiecznie? Dlaczego, mimo że od zakończenia wojny minęły już przeszło dwie dekady, wciąż na ulicach czai się śmierć? Dlaczego wciąż bieda, wciąż strach, wciąż podzielone rodziny? Anna Sakowicz w piękny, wzruszający, i jakże prawdziwy, sposób odmalowuje życie tamtych pokoleń. Nienachalnie pokazując szczegóły, wtrącając cytaty z ówczesnej prasy, umieszczając co jakiś czas dyskusje pomiędzy bohaterami. A przecież całej panoramy i tak nie mogła ukazać, bo wiele jeszcze innych kwestii dzieliło ówczesne społeczeństwo. Tym bardziej więc wyraźnie ukazuje nam, jak trudny to był czas. Czas goryczy dla tych, którzy liczyli, że po wojnie nastanie pokój, sytuacja się ustabilizuje i w końcu będzie czuć prawdziwą wolność.

Strajk na wybrzeżu, powstanie "Solidarności", stan wojenny. Te momenty poznaczyły karty gdańskiej historii. Zaznaczyła je rozlana krew. Także krew Jaśmińskich. Co kilka lat Stasia wyjmowała pudełeczko z suszonymi płatkami jaśminu i rzucała je na trumny kolejnych członków rodziny, którzy umarli.

Cała recenzja dostępna na Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/

Z niecierpliwością czekałam na zakończenie opowieści o gdańskim rodzie Jaśmińskich. I samym Gdańsku, bo ta saga jest również o samym mieście, nie sposób tego nie dostrzec. W subtelny sposób prowadzi nas Anna Sakowicz jego uliczkami, zaułkami, poprzez port, pomiędzy kamienicami, przez biedniejsze i bogatsze dzielnice. I przez kolejne dekady burzliwego wieku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zgodnie z zapowiedzią, Boot powrócił. Co nas bardzo cieszy. Mam nadzieję, że Was również. Jesteście ciekawi, jakie przygody tym razem spotkają małego, przyjaznego robota? A może jeszcze nie znacie Boota i chcielibyście się z nim zaprzyjaźnić? Niezależnie od tego, zapraszam do zapoznania się z recenzją.

Mała awaria starej karuzeli w sali rozrywki doktora Drgawki powoduje, że Gerry traci nos. A, jak być może pamiętacie, ten robot bardzo często wymienia różne swoje uszkodzone części. Nie potrafi bez nich żyć. Choć nos akurat nie jest mu do tego życia de facto potrzebny, wszak jest tylko zewnętrznym elementem, który do niczego konkretnego nie służy. Gerry postanawia jednak znaleźć odpowiedni zamiennik. Gdzie? Jest w mieście takie miejsce... Nazywa się Laboratorium Testów i Gerry jest tą perspektywą szczerze przerażony. Natomiast Noke, jak to on, już czuje zew przygody. Nie może się wprost doczekać wycieczki, nowych doświadczeń, wspomnień, którymi będzie mógł się później dzielić.

Wyruszają zatem. Noke, Poochy, Gerry i Boot. Laboratorium okazuje się rzeczywiście miejscem strasznym. Okrutnym. To istny obóz pracy dla robotów. Z perspektywy ludzi to zwykłe miejsce, które ma im ułatwić życie. Z punktu widzenia robotów, które czują – prawdziwe piekło. Uszkodzone roboty trafiają tam, by wykonywać w kółko jedno i to samo działanie. Tak długo, aż sprzęt, który testują ulegnie zniszczeniu. On, albo... one. Wówczas trafiają do nieba dla robotów. Nijak ma się to miejsce jednak do naszego konceptu niebios. To miejsce, w którym uszkodzony robot zostaje zgnieciony i pozostają z niego już tylko strzępy. Boot ma jeszcze jak żywo wspomnienie swej niegdysiejszej ucieczki z wysypiska śmieci i momentu, kiedy sam był już o krok od zgniecenia. Nie chciałby za żadne skarby świata dopuścić do tego, by tak straszna sytuacja spotkała kolejnego myślącego robota. Nic więc dziwnego, że kiedy trafia przypadkowo na Rdzawego, któremu to grozi, postanawia zrobić wszystko, by mu pomóc. Szczególnie że sam się poniekąd przyczynił do jego kiepskiej sytuacji.

Cała recenzja dostępna na Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/

Zgodnie z zapowiedzią, Boot powrócił. Co nas bardzo cieszy. Mam nadzieję, że Was również. Jesteście ciekawi, jakie przygody tym razem spotkają małego, przyjaznego robota? A może jeszcze nie znacie Boota i chcielibyście się z nim zaprzyjaźnić? Niezależnie od tego, zapraszam do zapoznania się z recenzją.

Mała awaria starej karuzeli w sali rozrywki doktora Drgawki powoduje,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy zobaczyłam tę okładkę, od razu się w niej zakochałam. Potem przyszła paczka i się przestraszyłam. Raz, że książka ma 600 stron. Dwa, że to drugi tom serii, czego wcześniej nie zauważyłam. Zaczęłam czytać i... zatopiłam się w lekturze. Przeniosłam się na urokliwe uliczki Wilna, o odwiedzeniu którego marzę od dłuższego czasu (mam nadzieję, że może w przyszłym roku się uda). I razem z główną bohaterką wędrowałam pomiędzy litewską stolicą a barwnym, nieco tajemniczym Podlasiem. Była to przepiękna i nad wyraz pouczająca podróż. Chcecie dowiedzieć się, dlaczego? Zapraszam do przeczytania recenzji.

Niekwestionowaną główną bohaterką jest Olga, dziewczyna przed trzydziestką (zabijcie, jeśli się pomyliłam). Wychowana bez matki, przez troskliwego, kochającego ojca, który jednak nie potrafił, mimo ogromu swej miłości, wypełnić tej dziury, którą spowodowała matka, porzucając własne dziecko. Olga jest introwertyczką, mającą bardzo niską samoocenę, czuje się brzydka (choć de facto jest piękną kobietą, równie zewnętrznie). Całe swe szczęście buduje na prowadzonej przez siebie niewielkiej księgarni i związku z ukochanym Daliusem, o którego uczuciu marzyła od dziecka. Względny spokój i stabilizacja, o uzyskanie których po śmierci ojca nie było łatwo, nagle zostają mocno zachwiane. Jej świat trzęsie się w posadach. Olga dostaje wypowiedzenie umowy najmu lokalu i ma zaledwie miesiąc, by zamknąć ukochaną księgarnię – swoje miejsce na ziemi, swój azyl. Na dodatek związek z Daliusem znalazł się w niezbyt przyjemnym miejscu. Coś jest nie tak, tylko Olga jeszcze nie do końca wie co i dlaczego.

Wsiada zatem w samochód i jedzie do wujka, który mieszka na Podlasiu. Wie, że tam znajdzie ukojenie, dobrą radę, miłość. Chwilę wytchnienia, nawet jeśli sporą część weekendu spędzi za kółkiem, wszak musi pokonać łącznie około 800 km (w obie strony). I tak poznajemy kolejne postaci ważne w życiu Olgi. Jej wuja Joachima i jego pasierba Aleksandra. Oraz Nataszę, odnalezioną przed rokiem siostrę Olgi. Choć przez całe życie się nie znały, teraz łączy je głęboka przyjaźń i są ze sobą bardzo blisko.

Akcja się rozpędza się, kiedy w drodze powrotnej do Wilna, Oldze pęknie opona. "Zaatakowana" przez wytarzanego w kupie psa, poznaje Leszka i Lorenę. To oni całkowicie odmienią jej życie. Lori jest osobą z niepełnosprawnością intelektualną. Bardzo zamkniętą w sobie, nieufną wobec nieznajomych. Opuszczoną prze matkę. Być może właśnie to podobieństwo tak je do siebie z Olgą zbliża. Grunt w tym, że Lori do Olgi od pierwsze chwili przylgnie i nie będzie chciała już żyć bez jej ciągłej obecności w pobliżu. To z kolei popchnie Leszka do zaproponowania, bezrobotnej bądź co bądź, Oldze pracy w roli opiekunki Loreny. Pomijam tu cały szereg rozterek, które ma Olga zanim podejmie decyzję i opuści Wilno, przeprowadzając się do dworu na Jesionce. Szczególnie, że wielokrotnie jeszcze będzie tę długą trasę pokonywała, co jest pięknym odzwierciedleniem drogi, jaką przyjdzie jej pokonać w poszukiwaniu samej siebie.

Na 600 stronach książki czeka czytelnika prawdziwa uczta literacka. Powieść napisana jest pięknym językiem. Akcja toczy się wartko. I dwutorowo, o czym za chwilę. Jest barwna, magiczna, tajemnicza, mądra. Gąsiorowska ma dar do plastycznego oddawania tego, o czym opowiada. Widziałam te miejsca, czułam te zapachy, słyszałam śpiew rusałek… W te zimne i deszczowe dni, w które przyszło mi czytać "Dwór rusałek" przeniosłam się na budzące się do życia łąki, płynęłam łódką po lśniącym jeziorze, dotykałam pokrytych rosą czerwonych róż w samym środku lata. I z bohaterami przeżywałam ich rozterki.

Postaci przedstawione przez Gąsiorowską to niesamowity wachlarz charakterów, życiorysów, osobowości. Szczególnie dotyczy to bohaterów współczesnych, ci z przeszłości zdają się nieco bardziej jednowymiarowi. Introwertyczność Olgi stoi w opozycji do charakteru i sposobu życia Nataszy. Bezkompromisowość, podłość i nieumiejętność patrzenia dalej niż na koniuszek własnego nosa matki Daliusa w opozycji do osobowości jego babci, Soni, która jest ciepłą, przyjazną kobietą, zawsze gotową nieść pomoc, uczynną i serdeczną. Bardzo różni są również bracia Leszek i Liam.

Gąsiorowska porusza wiele ważnych tematów. Nie tylko problem osób z niepełnosprawnością intelektualną (Lori), samotnych osób starszych (Rasa), ale i osób skrzywdzonych w dzieciństwie przez tych, którzy najbardziej powinni je chronić (Lori, Olga, Alicja). To powieść o poszukiwaniu siebie (tutaj też zasługująca na wymienienie bardzo ważna męska postać Liama) i o dojrzewaniu – do trudnych decyzji, do miłości, do zamykania pewnych rozdziałów swego życia, co bywa nieprzyjemne i trudne. To również historia fizycznej podróży w poszukiwaniu rozwiązania rodzinnej zagadki, która jest jednocześnie piękną metaforą, bo często przecież poszukiwanie kolei cudzych losów pozwala nam lepiej zrozumieć siebie. Autorka poruszyła też kwestię wychodzenia ze sfer komfortu, co jest szczególnie trudne dla osób skrzywdzonych i mających niską samoocenę, które zamykają się w swoim "bezpiecznym" świecie. Wszystko to robi jednak taktownie, nienachalnie. To subtelności, które dostrzega chyba jedynie uważny czytelni, bądź taki, który się z tymi problemami na co dzień spotyka.

W "Dworze rusałek" ogromne znaczenie mają starodawne wierzenia, na co wskazuje już przecież sam tytuł powieści. Wierzenia słowiańskie wplecione są jednak bardzo delikatnie, choć przecież stanowią niejako oś wydarzeń. A gdzieś spomiędzy nich wychylają się do nas postaci z mitologii celtyckiej, które – jak się okazuje – również mają pewien wpływ na akcję (tu bardzo ładnie wpleciony został wątek pochodzenia Liama). Czytelnik cały czas zastanawia się (ja przynajmniej niemal do samego końca zastanawiałam się) na ile rusałki w tej historii są prawdziwe, a na ile to jedynie wytwór wyobraźni i mitologii. Opowieść starej Michaliny i to, co ostatecznie spotyka Olgę zdaje się wyjaśniać te kwestie, za co jestem Autorce wdzięczna – że nie pozostawiła tego wątku otwartego, niedopowiedzianego.

Cała recenzja dostępna na Dune Fairytales pod adresem:
https://dune-fairytales.blogspot.com/

Gdy zobaczyłam tę okładkę, od razu się w niej zakochałam. Potem przyszła paczka i się przestraszyłam. Raz, że książka ma 600 stron. Dwa, że to drugi tom serii, czego wcześniej nie zauważyłam. Zaczęłam czytać i... zatopiłam się w lekturze. Przeniosłam się na urokliwe uliczki Wilna, o odwiedzeniu którego marzę od dłuższego czasu (mam nadzieję, że może w przyszłym roku się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wybuchła wojna i wszystko wywróciła do góry nogami. Choć w Gdańsku już od dawna drżało w posadach i trudno było mówić o spokojnym życiu. Teraz dopiero mieszkańcy miasta dostrzegli, jak wiele potrafi ich dzielić, choć przecież są sąsiadami i znają się od pokoleń. Czy przyjaźń Antoniego i Adama przetrwa? Co stanie się z dziećmi Stasi, które są przecież w połowie Niemcami? Czy plan Josepha uratuje jego rodzinę od zguby? Już na samym początku czeka nas wiele pytań, a jeszcze ich z upływem lat przybędzie. Bo Joseph trafi do obozu w Stutthofie. Stasi, a wcześniej Maciejowi, przyjdzie spędzić niekrótki czas na przymusowych pracach, Nikodem dostanie powołanie do wojska... do Wermachtu... Iza i Julia będą pracowały w szpitalu. Tymczasem Kasia i Zygmunt stoczą niełatwe bitwy w okupowanej Warszawie, gdzie pod rządami nazistów homoseksualiści mieli tak samo trudno jak Żydzi. Antoni straci swój warsztat i to, na domiar złego, na rzecz Hansa. Czy w całym tym piekle wojenne zawieruchy znajdzie się chwila wytchnienia? Chwila spokoju, najmniejszego chociaż szczęścia? Jak poradzi sobie Stasia, kiedy na świat przyjdzie Hania, córka Żyda? Czy miłość Izy okaże się silniejsza od wojny, od narodowości, w końcu od rodzinnych przeszłych animozji?

Choć Stasia, Julia i Kasia nadal wiodą prym w tej historii, Sakowicz wiele miejsca poświęca ich dzieciom. Bo kolejne pokolenie Jaśmińskich, choć noszących już przecież nazwiska Reitzig, Zapolski i Cichońska, ma też wiele do powiedzenia. Niejednokrotnie wprowadzając chaos, strach, łzy. A i Antoni przecież ma jeszcze swoje kilka groszy do dorzucenia, choć lat mu nie ubywa. Również Carla odegra w tym tomie znacznie ważniejszą rolę, niż można by się początkowo spodziewać. Autorka pokaże nam również Piotra, brata Stasi, Julii i Kasi, który w "Czasie grzechu" był postacią raczej trzecioplanową. Pamiętajmy jednak, że trwa wojna, toczą się bitwy, codziennością Polaków pod okupacją są bombardowania, łapanki, wywózki do obozów koncentracyjnych, przydziały do pracy. Ludzie giną w różnych okolicznościach i nie macie co liczyć na to, że wszyscy Jaśmińscy spotkają się w dniu zakończenia wojny i będą świętowali zwycięstwo nad nazistami. I im przyjdzie oddać ziemi swoich bliskich. Kogo? Tego nie zdradzę, to już musicie sami przeczytać. Gwarantuję jednak wiele emocji, wiele wzruszeń.

Lepiej też poznajemy Josepha, bo już nie jest tylko ukochanym Stasi. Staje się jakby pełnoprawnym bohaterem. A może antybohaterem? To już sami oceńcie. Sakowicz pozwala nam wejść w jego psychikę, widzimy jego działania i dowiadujemy się więcej o jego przeszłości, ale Autorka go nie ocenia. A ja, choć sama nie wiem, dlaczego, wciąż mu kibicuję. Jemu i Stasi. Choć obiektywnie rzecz ujmując, raczej nie powinnam za nim przepadać. Zresztą takich barwnych (bo w żadnym razie nie można ich nazwać szarymi) postaci znajdziemy w tym tomie znacznie więcej. Takich ani czystych, ani brudnych. Bo i ten czas, czas gniewu, taki był. Mówi się, że ciężkie czasy sprawiają, że z dobrych ludzi wychodzi więcej dobra, a ze złych uwalnia się większe zło. Nie jestem co do tego przekonana. Już obecna pandemia pokazała, że świat jest wielobarwny, a tym bardziej tak straszliwa wojna jak tamta, musiała wyzwalać w ludziach wiele skrajnych emocji i zmuszać ich do niezwykle trudnych wyborów. Czasem między złem a większym złem. Między dobrem a większym dobrem. Między życiem swoim a życiem innych. I cieszę się, że ocenę każdego bohatera (może z jednym wyjątkiem) Sakowicz pozostawiła czytelnikom. Cała recenzja dostępna na Dune Faiytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/2021/04/jasminowa-saga-czas-gniewu-anna-sakowicz.html

Wybuchła wojna i wszystko wywróciła do góry nogami. Choć w Gdańsku już od dawna drżało w posadach i trudno było mówić o spokojnym życiu. Teraz dopiero mieszkańcy miasta dostrzegli, jak wiele potrafi ich dzielić, choć przecież są sąsiadami i znają się od pokoleń. Czy przyjaźń Antoniego i Adama przetrwa? Co stanie się z dziećmi Stasi, które są przecież w połowie Niemcami? Czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie znamy wcześniejszych części książki, ale Ariunia już kazała zapisaś, że od Zająca będzie chciała je dostać. Peggy zrobiła u nas prawdziwą furorę, a na końcu recenzji będę miała i dla Was pewną niespodziankę związaną z tą powieścią. Przeczytajcie jednak najpierw, dlaczego ta książka zrobiła na nas tak wielkie wrażenie.
Okładka. Jest prześliczna, pozłacana, bardzo bożonarodzeniowa. I od razu wywołała masę pytań. Ale jak to, piesek reniferem? Ależ, mamo, to tylko opaska. A dlaczego ma listki na ogonku... I tak dalej. Zaintrygowane opowieścią, słuchały zatem, nastawiając uszy i nie mogąc się doczekać kolejnych ilustracji.
A tych jest wiele, naprawdę. Bardzo ładne i eleganckie. Zabawne, czasem nieco śmieszne, dodające całej książce wyjątkowości. Biało-czarne, co może nie zachwycać najmłodszych, ale czterolatkom już się bardzo podobało. Mnie również.
Co dalej? Od razu dowiadujemy się, że Peggy została zaadoptowana przez rodzinę Chloe w okolicy poprzedniego Bożego Narodzenia, tymczasem kolejne Święta właśnie się zbliżają. Niedługo minie zatem rok odkąd mopsik mieszka ze swoimi nowymi właścicielami, których bardzo kocha. Z racji wspomnień jest zdania, że Boże Narodzenie to najpiękniejszy czas w roku, pełen radości, szczęścia i rodzinnej bliskości. Nie pojmuje, co się właśnie dzieje wśród jego najbliższych. Chloe pokłóciła się z przyjaciółką, Ruby nie lubi swojej nauczycielki z przedszkola, Finn posprzeczał się z przyjacielem, a mama codziennie przychodzi do domu przygnębiona, ponieważ brakuje klientów w jej nowo otwartej kawiarni. Sami widzicie, że sytuacja nie jest zbyt przyjemna, a atmosfera mało świąteczna.
Peggy postanawia wziąć sprawy we własne łapki i... zostać reniferem. Renifery mają bowiem moc, a na dodatek są przecież blisko Świętego Mikołaja. Niestety wszystkie pomysły, które ma Peggy nie tylko nie przynoszą sukcesu, ale kończą się fiaskiem. Rodzina jest w rozsypce, a działania pieska jeszcze bardziej ją denerwują. Pewnego dnia Peggy, nie mają innego wyjścia, przynajmniej w jej mniemaniu, wykopuje tunel pod płotem i ucieka. Musi trafić do szkoły Chole, gdzie przebywają prawdziwe renifery. Niestety i to się nie udaje, postanawia zatem ruszyć na Biegun i tam naprawić sytuację swojej rodziny.

Cała recenzja dostępna jest na blogu Dune Farytales pod adresem https://dune-fairytales.blogspot.com/
Tam również można znaleźć konkurs związany z książką.

Nie znamy wcześniejszych części książki, ale Ariunia już kazała zapisaś, że od Zająca będzie chciała je dostać. Peggy zrobiła u nas prawdziwą furorę, a na końcu recenzji będę miała i dla Was pewną niespodziankę związaną z tą powieścią. Przeczytajcie jednak najpierw, dlaczego ta książka zrobiła na nas tak wielkie wrażenie.
Okładka. Jest prześliczna, pozłacana, bardzo...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zimowa magia Amy Alward, Emma Carroll, Berlie Doherty, Abi Elphinstone, Jamila Gavin, Michelle Harrison, Michelle Magorian, Geraldine McCaughrean, Lauren St. John, Piers Torday, Katherine Woodfine, praca zbiorowa
Ocena 6,8
Zimowa magia Amy Alward, Emma Ca...

Na półkach:

Chyba już Wam kiedyś wspominałam, że jestem Christmas freakiem. Wszystko, co bożonarodzeniowe budzi we mnie jakiegoś szalonego elfa i powoduje pikawkę. Jednym z moich największych życiowych marzeń jest mieć dom ozdobiony jak na amerykańskich filmach. Wiecie, choinka, kolejka, całe świąteczne miasteczko, na zewnątrz przystrojone lampkami chojny... Co roku coraz bliżej ziszczenia tego marzenia!
Tymczasem powróćmy do książek. Zaczynamy recenzje zimowo-świątecznych lektur dla dużych i małych czytelników. Na początek coś dla dzieci, ale nieco starszych, raczej już szkolnych, więc na razie przeczytałam jedynie ja. Moje Córeczki są jeszcze za małe. Dlaczego? Czytajcie dalej, wszystko wyjaśnię.
Przyznam szczerze, że okłada, którą widzicie powyżej nie oddaje rzeczywistości. Średnio mi się podoba. Na szczęście naprawdę wygląda dużo lepiej. Jest przepiękna. Byłam urzeczona, kiedy wyjmowałam ją z paczki. Od razu poczułam zapach świerków i drobiny mrozu na palcach. I tak już pozostało do końca lektury, bo od pierwszej do ostatniej strony jest doprawdy zimowo.
"Zimowa magia" to zbiór 10 opowiadań i jednego wiersza stworzony przez uznanych i popularnych autorów literatury dziecięcej, zebranych przez Abi Elphinstone, autorkę "Podniebnej pieśni". Teksty są bardzo różnorodne, napisane w różnych konwencjach, poruszające przeróżne tematy. Jedne podobały mi się bardziej, inne mniej, nie potrafię jednak powiedzieć, który jest moim faworytem. Wśród opowiadań znajdziecie baśnie, fantastykę, opowieści grozy (oczywiście odpowiednie dla dzieci), kryminał... Sami widzicie, że będzie się działo i trudno się przy takim wyborze nudzić.
W pierwszym opowiadaniu, "Noc na Lodowym Jarmarku" przenosimy się w czasie. Wszystko zaczyna się zwyczajnie i dość smutno, a potem główną bohaterkę czeka niesamowita przygoda, której skutki mogą zaważyć na czyimś życiu. Czy kawałek starego piernika może odmienić czyjeś losy? Czy zamarznięta Tamiza okaże się naprawdę bajkowym miejscem? I jak wydostać się z mroźnego XVIII-wiecznego Londynu do współczesności? Razem z przygodą i ściganym młodym chłopcem, Maya odkryje pewne tajemnice, które nie pozostaną bez wpływu na jej codzienne życie. Opowieść jest piękna i bardzo mądra, porusza temat pozostawienia ukochanej babci w domu opieki, niezrozumienia starszych ludzi, nadgorliwego dbania o chore dziecko. To nie tylko przygoda dla przygody, sztuka dla sztuki. To kawałek świetnej literatury, z którego młody czytelnik może się sporo nauczyć.
W "Magii zimowego przesilenia" razem z księżniczką Evelyn i jej przyjaciółką Samanthą odwiedzamy elfy ze Smalandu. Nie, nie, nie ma tu żadnego słodkiego elfiego brokatu, pyłu, czy czegoś tam. Jest... epidemia śmiertelnej choroby i, jak się okazuje, jedynie Samantha ma szansę ją pokonać. Musi jednak najpierw uwierzyć w siebie i co nieco pokombinować. Czy uda jej się uratować święto i całą elfią rasę? Możecie się domyślić, wszak to opowieść dla dzieci, ale znajdziecie w opowiadaniu niejedną niespodziankę.
"Głos pośród śniegu" jest częścią powieści "The Other Alice" i tym tekstem, który zrobił na mnie najsłabsze wrażenie. Do połowy zupełnie nie widziałam, o czym czytam, zasnęłam nawet kilka razy. Potem było lepiej, a zakończenie było całkiem dobre i zaskakujące, ale kiepskie wrażenie pozostało. Może Wam spodoba się bardziej.
"Zimne serce" jest tym opowiadaniem, przy lekturze którego zdałam sobie sprawę, że moje Dziewczynki poczekają na tę książkę jeszcze kilka dobrych lat. To naprawdę opowiadanie grozy i może zbyt młodego czytelnika przerazić. Jest piękne, nadaje całemu zbiorowi niesamowitego charakteru, to taki tekst z pazurem, ale naprawdę nie dla maluchów. Żyjący od niemal tysiąca lat pod ziemią, ludzie, którzy nie widzieli słońca i są od pokoleń przekonani, że takie życie to kara za radość... Naprawdę prejmujące wrażenie.
"Casse-Noisette" to opowieść o pierwszym wystawieniu na scenie "Dziadka do orzechów" Piotra Czajkowskiego. Dzisiaj to jeden z najbardziej znanych i cenionych baletów, ale początkowo nie spotkał się z pozytywnym odbiorem i o tym jest ta historia. Historia napisana przepięknie, z prawdziwie świątecznym klimatem godnym carskiego Petersburga. To także opowieść o spełnianiu się świątecznych marzeń, o miłości siostrzanej i pomocnej dłoni, która nieraz daje znacznie więcej, niż wskazywałby nominał banknotu. Daje nadzieję.

Cała recenzja dostępna jest na blogu Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com

Chyba już Wam kiedyś wspominałam, że jestem Christmas freakiem. Wszystko, co bożonarodzeniowe budzi we mnie jakiegoś szalonego elfa i powoduje pikawkę. Jednym z moich największych życiowych marzeń jest mieć dom ozdobiony jak na amerykańskich filmach. Wiecie, choinka, kolejka, całe świąteczne miasteczko, na zewnątrz przystrojone lampkami chojny... Co roku coraz bliżej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Żywoty świętych to nudne opowieści, w których ludzie nie przypominają ludzi tylko jakieś rozanielone postaci, którym nie można dorównać? Opowieści o świętych nie są dla dzieci, które potrzebują książek o przygodach? Książki o świętych zilustrowane są sztampowo i nijak odpowiadają współczesnym gustom młodych czytelników? Nic bardziej mylnego, przekonajcie się sami.
Przedstawiam Wam "Opowieści o świętych. Inspirujące przygody pełne łaski i odwagi" Carey Wallace i Nicka Thornborrowa, które waśnie ukazały się nakładem wydawnictwa Nowa Baśń. Wydawnictwa, które przecież specjalizuje się w literaturze przeznaczonej dla młodszych moli książkowych. Serie o kocich wojownikach, psach ze sfory, czy o sowich strażnikach na dobre zagościły już na polskim rynku książki. Nowa Baśń ma na swoim koncie również "Ostatniego jednorożca", "Bambi", czy "Rumcajsa". Gołym okiem widać, że wychodzi naprzeciw dzieciom i młodzieży. Przyszedł więc czas na książkę zdecydowanie bardziej uduchowioną, a jednak opisującą przygody "nie z tej ziemi".
"Opowieści o świętych..." od pierwszej do ostatniej strony trzymają w napięciu. Przedstawiają ponad siedemdziesięciu świętych, w kolejności chronologicznej, co pozwala również na śledzenie otaczającego ich świata, postępu, a czasem cofnięcia w rozwoju w różnych dziedzinach. Począwszy od prześladowań pierwszych chrześcijan, którzy na modlitwę gromadzić musieli się w rzymskich katakumbach po współczesność. Od opisywanych w Dziejach Apostolskich Perpetuy i Felicyty poprzez starożytnych świętego Mikołaja, świętą Łucję i świętego Marcina. Przez średniowiecznych świętego Hieronima, świętego Benedykta z Nursji, czy (tak "modną" ostatnio) świętą Hildegardę. I dalej przez świętego Jana od Krzyża, świętego Wincentego a Paulo, świętego Dominika Savio, aż do współczesnych nam: świętej Tereski, świętego Maksymiliana Kolbego i świętej Teresy z Kalkuty.
A każda z tych opowieści, krótkich na zaledwie kilka stron, opowiada o losach ludzi zwyczajnych, a jednocześnie niezwykłych Ludzi, którzy byli jak my. Mieli swoje słabości, ot choćby święty Hieronim czy święty Augustyn. Swoje krzyże i swoje wory grzechów. A jednak, przynajmniej w pewnym momencie swego życia, na pierwszym miejscu postawili Jezusa Chrystusa. Jedni czuli powołanie od dziecka, inni nawracali się na łożu śmierci, ale swym słowem, a przede wszystkim czynem oddawali się służbie Najwyższemu. Przemierzali lądy i morza, ziemie przyjazne i wrogie. Umierali w samotności, w tłumie, na stosie. Docenieni przez współczesnych albo zupełnie przez nich niezrozumiali, wyśmiewani, poniżani, skazywani na okrutną śmierć. Przezywali mniejsze i większe przygody, rozmawiali z Jezusem i Maryją, którzy im się nieraz ukazywali. Z biednych lepianek trafiali na dwór papieski. Inni oddawali swe bogactwa i porzucając pałace, zamieszkiwali na pustyni, a nawet na wysokich palach, po to tylko, by w całości oddać się Bogu.

Cała recenzja dostępna jest na Dune Fairytales pod adresem http://dune-fairytales.blogspot.com/

Żywoty świętych to nudne opowieści, w których ludzie nie przypominają ludzi tylko jakieś rozanielone postaci, którym nie można dorównać? Opowieści o świętych nie są dla dzieci, które potrzebują książek o przygodach? Książki o świętych zilustrowane są sztampowo i nijak odpowiadają współczesnym gustom młodych czytelników? Nic bardziej mylnego, przekonajcie się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie znałam dotąd twórczości Anny Sakowicz, choć z tego, co widzę, napisała już naprawdę sporo książek. Co zatem powodowało mną, że zapragnęłam poznać właśnie tę najnowszą? Oczywiście, moja miłość do sag! "Czas grzechu" jest bowiem pierwszym tomem "Jaśminowej sagi", a ja, mogę to zdradzić już teraz, wprost nie mogę się doczekać dalszej części opowieści o siostrach Jaśmińskich.
Razem z bohaterami powieści przenosimy się do Danzig. Trwa Wielka wojna, a portowe miasto wciąż leży w granicach zaboru pruskiego. Właściciel introligatorni, Antoni Jaśmiński marzy o wolnej Polsce, ale na marzeniach się kończy, Niedawno wrócił z frontu i teraz zajmuje się domem i pracą. Marzyć sobie może, ale na pierwszy plan wysuwa się wydanie za mąż najstarszej córki, Katarzyny. Szczególnie, że dopiero co stracił syna, który miał odziedziczyć po nim interes Czas zatem zabrać się za zadbanie o rodzinne interesy.
Ktoś kiedyś powiedział (napisał?), że dla ojca ważniejsze są córki, ponieważ wydając je za mąż, prowadzi niejako interesy. Zapewnia swojej rodzinie dostatek właśnie poprzez koligacje wynikające z zamążpójścia córki (czyżby to było z którejś powieści E. Cherezińskiej?). Tak, Katarzyna jest niejako towarem. Z tym, że wcale jej niespieszno do małżeństwa. O, jej młodsza siostra, Stasia, marzy o mężu, własnym domu i własnych ładnych meblach Kasia jednak chce być samodzielna, pracować na własne utrzymanie, sama stanowić o sobie To nie spodoba się rodzinie, która stoi na stanowisku, że "dziewucha" powinna słuchać ojca (a potem męża) i robić co Pan Bóg nakazał. Być posłuszną, cichą i pracowitą – przy czym ta pracowitość ma się ograniczyć do rodzenia i wychowywania dzieci, stania przy garach, prania, zakupów itp.
Wybrany przez ojca kandydat na małżonka wcale się Kasi nie podoba i to nie tylko dlatego, że jest Niemcem. Programowo, małżeństwo nie jest jej w głowie, Próbuje się buntować, tłumaczyć, zdobywa nawet pracę w gazecie, rodzice są jednak nieustępliwi Gdyby tylko wiedzieli, jak dalej potoczy się życie ich najstarszej córki... Nie mogli tego jednak wiedzieć, więc naciskali.
Tymczasem Stasia dorasta, wciąż marząc o zamążpójściu. Jednocześnie pracuje w introligatorni. Jak się okazuje, ma wielki talent, który doprowadzi ją do spotkania gdańskiego Żyda, Josepha Hirsza. Ich losy splatać się będą jeszcze prze długie lata, a i z pewnością w kolejnych tomach to ich pierwsze spotkanie nie pozostanie bez echa. Jednak ojciec postanawia wydać ją za syna rzeźnika. Sąsiada, który jest w połowie polskiego pochodzenia, co nie pozostaje bez znaczenia dla Antoniego. Cóż, kiedy w Wolnym Mieście Gdańsku antypolskie podejście jest coraz częściej odczuwalne, a proniemieckie manifestacje stają się powoli codziennością.
Najmłodsza z córek, Julka, wpada w oko uczniowi Jaśmińsiego, Maćkowi. Można by powiedzieć, dobra jej, bo – w odróżnieniu od sióstr, które charakteryzują się wielką pięknością – jest raczej nieatrakcyjna. Na szczęście Maciej jest w stanie dojrzeć w niej coś znacznie ważnieszego, niż tylko urodę. Czy jednak będzie mogła wyjść za "gołodupca", który jeszcze nawet zawodu nie ma, o żadnym majątku nie wspominając? Czy Antoni zrozumie, że świat się zmienia, a kobieta jest człowiekiem w takim samym stopniu, jak mężczyzna?

cała recenzja dostępna na Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/

Nie znałam dotąd twórczości Anny Sakowicz, choć z tego, co widzę, napisała już naprawdę sporo książek. Co zatem powodowało mną, że zapragnęłam poznać właśnie tę najnowszą? Oczywiście, moja miłość do sag! "Czas grzechu" jest bowiem pierwszym tomem "Jaśminowej sagi", a ja, mogę to zdradzić już teraz, wprost nie mogę się doczekać dalszej części opowieści o siostrach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Twórczość Ałbeny Grabowskiej poznałam, kiedy napisała drugi tom "Stulecia Winnych". Wówczas też miałam przyjemność i zaszczyt przeprowadzić z nią wywiad (możecie go znaleźć tu). Od tego czasu śledzę jej literackie poczynania, kilkakrotnie udało nam się również spotkać i porozmawiać. Oczywiście oglądam serial na podstawie jej bestsellerowej sagi i, choć podoba mi się, zdecydowanie wolę wersję książkową. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko dotarła do mnie wieść, że Ałbena Grabowska zaczyna kolejny cykl, od razu chciałam się z nim zapoznać. Zatem przedstawiam Wam "Doktora Bogumiła", książkę bardzo ważną dla samej autorki, traktującą o lekarzach,bo i ona jest z wykształcenia i wieloletniej praktyki lekarzem.
Autorka świetnie poradziła sobie oddając klimat XIX-wiecznej Polski (tak, wiem, że Polski nie było wówczas na mapach). Pięknie opisała nie tylko światek medyczny, ale i inne grupy społeczne. Jednak klimat wyczuwalny jest nie tylko na poziomie fabuły, charakterystyk bohaterów, czy opisów miejsc, ale również w języku i kompozycji powieści. Rozdziały są długie, mają około 50-60 stron. Cała powieść ma 500 stron i zaledwie siedem rozdziałów. Choć nie do końca. Ponieważ pomiędzy nimi są jeszcze "krótsze" przerywniki, o których za chwilę. Poczułam się trochę jak przy lekturze "Ziemi obiecanej" Reymonta, którą kończę, a która niesamowicie mi się podoba. Do tego dochodzą jeszcze opisy, czego w danym rozdziale czytelnik się dowie. Rewelacja, jak w starych powieściach z XIX i początków XX stulecia! To naprawdę nadaje klimat lekturze. Niby drobiazg. a tak wiele zmienia.
Język samej powieści nie jest sztucznie archaizowany, ale bardzo literacki, ładny. To nie jest współczesne romansidło pisane przez grafomankę, ale literatura z wyższej półki, którą należy smakować. Wspomniałam o przerywnikach. Ciekawym elementem kompozycyjnym powieści jest to, że pomiędzy rozdziałami mówiącymi o perypetiach głównych bohaterów możemy poczytać o realnych lekarzach, którzy kładli podwaliny pod nowoczesną medycynę. Takich pionierów w tej dziedzinie. Zarówno takich, którzy w swoim czasie zostali uznani, jak i takich, którzy zakończyli życie jako przegrani, czasem z poczuciem, że to oni przysporzyli pacjentom cierpienia, albo przyczyniali się do śmierci dziesiątek ludzi działaniem, które miało ich uleczyć.
Przejdźmy do głównej części powieści, czyli do opowieści o tytułowym doktorze Bogumile i jego otoczeniu. Bogumił Korzyński pochodził ze wsi, "cudem" otrzymał spadek po zmarłej ciotce, co pozwoliło mu na kształcenie się na Uniwersytecie Wileńskim. Tam właśnie został lekarzem. Niestety, z Wilna musiał uciekać (dlaczego, nie zdradzę, żeby nie psuć Wam przyjemności czytania) i w ten oto sposób zastajemy go w Warszawie. Właściwie poznajemy go w Krakowie,do którego udał się na pokazową sekcję zwłok. Tak, tak! Pokazowe sekcje zwłok dla lekarzy w tamtych czasach to mogło być naprawdę coś! Smród, brud, robaki podgryzające wnętrzności, latające wokoło muchy, krew i fragmenty ludzkich tkanek na ubraniach i butach lekarzy...Brrr! Poczujecie się jak w prawdziwej mordowni!
Po powrocie do domu Bogumił zostaje po raz trzeci ojcem (znowu dziewczynki!) i otrzymuje pracę w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Wydawałoby się, że spełnia się właśnie większość jego marzeń, ale... przed nim jeszcze wiele trudności, jak to w życiu. Będzie musiał poradzić sobie z nowymi współpracownikami, irytującą rodziną żony, bratem-nierobem, który pakuje się ciągle w nowe problemy, pewną staruszką, której tożsamości nie mogę teraz zdradzić... Czekają go nowe badania, nowe odkrycia, kilku ciekawych pacjentów i spotkania z równie intrygującymi lekarzami. Bogumił skrywa wiele tajemnic ze swej przeszłości, spróbuje również zrozumieć, co powodowało niedoszłym teściem jego żony, że spowodował wielki skandal, w którym oczernił Domicelę i niemalże zniszczył jej reputację, co w ostateczności doprowadziło do jej ślubu z Bogumiłem.
Cała recenzja dostępna na Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/2020/08/doktor-bogumi-abena-grabowska.html

Twórczość Ałbeny Grabowskiej poznałam, kiedy napisała drugi tom "Stulecia Winnych". Wówczas też miałam przyjemność i zaszczyt przeprowadzić z nią wywiad (możecie go znaleźć tu). Od tego czasu śledzę jej literackie poczynania, kilkakrotnie udało nam się również spotkać i porozmawiać. Oczywiście oglądam serial na podstawie jej bestsellerowej sagi i, choć podoba mi się,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ile cierpień może znieść jeden człowiek? Wydawałoby się, że w pewnym momencie każde kolejne jest już niemożliwe. A jednak... Fatum na Magdalenie zdaje się ciążyć od pokoleń, choć ona o swoich przodkach właściwie nic nie wie.
Wszystko zaczyna się od powrotu z wakacji na Islandii. Magda razem z synkiem Piotrusiem udają się do Warszawy. Do mieszkania Konrada. Jej męża, jego taty. Choć mieszkają na stałe w Katowicach, ona ma swoje mieszkanie właśnie w stolicy. Od lat z niego korzysta, uciekając przed codziennymi troskami. A tych życie rodzinie Kostrzewskich nie szczędzi. Najpierw ciężka choroba ich córeczki Sary, potem jej śmierć. Konrad zdaje się zupełnie sobie z tym nie radzić, wypiera ze świadomości te wydarzenia. Teraz jest gdzieś w Ameryce. Kiedy wróci, nie wiadomo. Magda dojrzewa do poważnej rozmowy z mężem, bo dociera do niej, że tak dalej żyć nie można. Rodzina powinna być razem.
Do tych wniosków doszła na Islandii, w domu na skale. W domu dziadka Einara. Niespokrewnionego z nią człowieka, który otoczył ją opieką. Pojechała tam w towarzystwie jego wnuka, Michała. Takie wakacje zorganizował im Konrad. Z tym że Magda zaczyna czuć coś do Michała, coś, czego się boi, czego nie rozumie, a co jednak sprawia, że w innym świetle zaczyna widzieć swoje małżeństwo. Na Islandii wiele sobie poukładała. Zaczęła dostrzegać siebie jako jednostkę. Szukać swojego miejsca w świecie. To w tym mroźnym, dzikim kraju, gdzie ludzie żyją znacznie bliżej Natury, Magda odnalazła spokój i chęć do zrobienia czegoś ze sobą.
Mieszkanie Konrada jest wspaniałe, a jednak ona czuje się w nim obco (Piotruś jest zachwycony i mieszkaniem i samą Warszawą). Nie tylko dlatego, że nigdy wcześniej, będąc jego żoną, w nim nie była. To miejsce jest takie dopieszczone, takie inne od ich wspólnego lokum, takie eleganckie. I nie ma w nim żadnych zdjęć Sary, czego Magda nie potrafi pojąć ani wybaczyć. Jakby Konrad zupełnie wymazał córkę z ich życia. Są jednak liczne zdjęcia, pamiątki z wielu podróży, bibeloty, filmiki nagrywane w czasie wyjazdów. Wszystko to, co potwierdza, jak wiele Konrad w życiu osiągnął. A jednak zupełnie kłóci się to z tym, co zawsze mówił – że pamiątki nie mają znaczenia, że przeszłość się nie liczy, że ważna jest tylko rodzina i to, co się robi teraz. Magda nie potrafi rozgryźć męża.

Cała recenzja dostępna na Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/

Ile cierpień może znieść jeden człowiek? Wydawałoby się, że w pewnym momencie każde kolejne jest już niemożliwe. A jednak... Fatum na Magdalenie zdaje się ciążyć od pokoleń, choć ona o swoich przodkach właściwie nic nie wie.
Wszystko zaczyna się od powrotu z wakacji na Islandii. Magda razem z synkiem Piotrusiem udają się do Warszawy. Do mieszkania Konrada. Jej męża, jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Widziałam dużo "reklam" tej książki w Internecie. Wyświetlały mi się w różnych miejscach. Przeczytałam więc krótki opis i pomyślałam, że bardzo chciałabym ją mieć. Zbeletryzowana biografia wojennej lekarki. Na dodatek napisana na podstawie jej pamiętników. Brzmiało bardzo zachęcająco.
Myślałam, że jest to powieść raczej luźno inspirowana postacią Ireny Ćwiertni, tymczasem okazało się, że dość dokładnie bazuje na jej pamiętnikach oraz opowieściach jej syna. Co jednak na końcu "wstrząsnęło" mną najbardziej to jej zdjęcie. Nie to, o którym w posłowiu wspomina Katarzyna Droga. Owszem, chciałam zobaczyć fotografię, która spowodowała, że Autorka zainteresowała się postacią pani doktor. Jednak pierwszym wynikiem poszukiwania było zdjęcie Ireny Ćwiertni w bardzo już podeszłym wieku (zmarła w grudniu 2018 roku, mając 98 lat). Zdjęcie, które doskonale kojarzę z Muzeum Powstania Warszawskiego. Wówczas uświadomiłam sobie, że słuchałam jej wypowiedzi, że znam jej głos. I, szczerze mówiąc, strasznie żałuję, że tego posłowia nie przeczytałam na początku. Jakże ciekawsze musiałoby być czytanie powieści z taką świadomością...
Zresztą lektura i bez tego była niezmiernie ciekawa. Choć na tylnej okładce pogrubioną czcionką zaznaczono, że "wojna to najgorszy czas na miłość", to jednak ta miłość zawarta jest już w samym tytule książki. Wyraża ją również jedno z najbardziej znanych zdjęć czasu powstania warszawskiego, fotografia ze ślubu Alicji i Bolesława Biegów. Nie liczcie jednak na rzewne romansidło. Co to, to nie. To książka o ludziach z krwi i kości. Dlatego też poza walką, partyzantką, małym sabotażem, tajnym nauczaniem, czy zwyczajnych schodzeniem Niemcom z drogi i staraniom o przeżycie jest w niej miejsce na radość i śmiech, które – na co zwraca uwagę sama Irka – towarzyszyły jej bohaterom każdego dnia.
Akcja rozpoczyna się w 1990 roku, na szpitalnym korytarzu. Doktor Ćwiertnia zostaje wezwana do jednego ze swych pacjentów. Biegnąc do niego upuszcza na podłogę książkę, którą podnosi pielęgniarka Joasia. Zaczyna rozumieć smutek i zadumanie doktor Ireny. Teraz, po zmianie ustrojowej, wszyscy już wiedzą, że była w powstaniu. Wcześniej o tym nie mówiła, wcześniej unikała tematu. Jak wielu, którzy w tamtych dniach oddawali swe życie, zarówno w służbie, jak i we krwi. Irena zaczyna opowiadać Joasi swoją wojenną historię. Historię, w której kluczowe miejsce ma jej ukochany, Jerzy.
W ten oto sposób cofamy się do 1941 roku, kiedy to, pod przykrywką zawodowej szkoły, Fachschule Zaorskiego, powstaje w ramach tajnego nauczania Wydział medyczny Uniwersytetu Warszawskiego. Na liście przyjętych znajduje się również nazwisko Irki. Będzie się uczyła na lekarza, choć Niemcy nie pozwalają na to Polakom. Ci mogą zostać co najwyżej sanitariuszami, pomocami medycznymi, masażystami. Jednak Polacy, zaprawieni w stawianiu pozytywistycznego oporu, wszak mają za sobą ponad wiek zaborów, potrafią obejść i te ograniczenia. Nie bez wyrzeczeń, rzecz jasna. Tajne nauczanie wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami, nawet w formie nauki indywidualnej, a co dopiero przy powołaniu całego wydziału. Przecież to nie tylko studenci i wykładowcy, ale również sale wykładowe, pomoce naukowe, a w przypadku lekarzy, żywi ludzie, których się bada, leczy, operuje... Nie sposób w tym miejscu nie pomyśleć, na jak wielkie trudności napotykali nasi przodkowie, kiedy chcieli się kształcić. W XX wieku, w środku Europy, w cywilizowanym świecie przecież. A dzisiaj? Przyszła pandemia, trzy miesiące zdalnego nauczania i wielki horror! Co będzie we wrześniu, bo przecież rodzice mają dość siedzenia w domu z dziećmi... Dla takich marudnych ludzi powinno się jako lektury obowiązkowe ustanowić książki o tajnym nauczaniu.
Było ciężko. Śmierć groziła za tak wiele "przewinień". Nikt nie wiedział, czy wychodząc rano z domu, wróci jeszcze do niego. Ginęli żołnierze, ale i cywile. Każdego dnia. Z głodu, zmęczenia, wyziębienia w zimie, braku wody, z chorób, na które nie było leków, od niemieckich kul, zrzucanych bomb, wybuchów... A jednak był to też czas na miłość. Był to też czas na śmiech. Był to też czas na radość, na przyjaźń. Nawet w czasie powstania ludzie się zakochiwali, pobierali, rodziły się dzieci. I o tym życiu w obliczu śmierci jest właśnie ta powieść. O pełni życia, niemalże wbrew wszystkiemu i wszystkim. O potrzebie posiadania nadziei i celu. Bo kiedy nadejdzie upragniona wolność... Bo kiedy staniemy przed ołtarzem... Bo kiedy i my zatańczymy na weselu... Bo kiedy... Ta nadzieja na lepszy świat napędzała ówczesnych ludzi. Również do wytężonej pracy. Bo w wolnej Polsce będą potrzebni lekarze. Jak się okazało, byli potrzebni znacznie wcześniej. I w czasie warszawskiego zrywu dali z siebie wszystko.
Nie zapominajmy jednak, że wojna (podobnie jak pandemia) jest w stanie wycisnąć z każdego człowieka jego prawdziwe ja. Nawet wśród Niemców byli tacy, którzy nieśli pomoc Polakom. Nawet wśród polskich lekarzy byli tacy, którzy, nieraz z najniższych pobudek, donosili na Gestapo. Irka i jej najbliżsi spotkali na swej drodze i jednych i drugich. Każdy stawał przed trudnymi wyborami, każdy mógł nieść pomoc, każdy mógł przyłożyć rękę do czyjejś śmierci. Chcąc, nie chcąc. Różnie bywało. I ta świadomość pozostawała we wszystkich, nieraz w bardzo mocny sposób zmieniając, a nawet kończąc, ich życie. W jaki sposób? Przekonajcie się sami, bo takich historii jest w tej powieści kilka.
Cała recenzja dostępna na Dune Fairytales, pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/

Widziałam dużo "reklam" tej książki w Internecie. Wyświetlały mi się w różnych miejscach. Przeczytałam więc krótki opis i pomyślałam, że bardzo chciałabym ją mieć. Zbeletryzowana biografia wojennej lekarki. Na dodatek napisana na podstawie jej pamiętników. Brzmiało bardzo zachęcająco.
Myślałam, że jest to powieść raczej luźno inspirowana postacią Ireny Ćwiertni, tymczasem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta zima wciąż nas zaskakuje. Jutro kończy się styczeń, a dopiero raz spadł u nas śnieg. Wczoraj. I to taki, że dzisiaj o świcie nie było już po nim śladu. Czy to dlatego mam w tym roku jakąś taką słabość do mroźnych klimatów? Czy może z ciepłolubnej istotki zmieniam się w istną Królową Śniegu? Cóż, można znaleźć niejedno wytłumaczenie tej sytuacji, ale to nie czas ani miejsce na takie rozważania. Grunt, że w moje ręce wpadła kolejna "zimowa" powieść. Tym razem bardziej dla młodzieży.
Już sama okładka pozwala nam poczuć klimat opowieści – zimna, przygody, czegoś nadzwyczajnego. A to przecież dopiero początek. Jednak od razu wspomnę, że poza okładką, w książce znajduje się około dziesięciu przepięknych grafik Tomislava Tomića, do których wraca się z wielką przyjemnością. Pięknie oddał to, co słowami przedstawiła Alex Bell.
Główną bohaterką jest Stella Gwiazdenka Pearl, śnieżna sierota, która nie pamięta niczego z czasów zanim została odnaleziona przez odkrywcę należącego do Klubu Odkrywców "Niedźwiedź Polarny", Feliksa Pearla. Adoptował ją i od lat traktuje jak rodzoną córkę. Szkoda tylko, że on często bywa na różnych wyprawach, w których ona nie może wziąć udziału. Dlaczego nie może? Ponieważ dziewczynkom nie wolno... Stella wielce się tym stanem rzeczy denerwuje i robi, co w jej mocy, by namówić Feliksa na złamanie zasad.
Trochę przez przypadek, trochę na przekór marudnej siostrze, Feliks pewnego dnia, w urodziny Stelli, podejmuje decyzję, że na kolejną wyprawę wyruszą razem. Zatem, witaj przygodo! Śnieżne zaspy, nieskończone lodowce, zaprzęgi ciągnięte przez wilki, yeti, mróżki... Tak, w świecie Alex Bell istnieją prawdziwe jednorożce (nawet pasiaste), maleńkie dinozaury, miniaturowe pingwiny, a Feliks jest wróżkologiem. To świat przepełniony magią – z jednej strony niesamowicie podobny do naszego u schyłku XIX wieku, z drugiej zupełnie odmienny. Tym właśnie ciekawszy. Za każdym razem, kiedy już wydawało mi się, że jakoś coś sobie poukładałam, że coś wygląda znajomo, pojawiał się znów dzwoneczek, dający znać, że teraz czas na magię!
Już od samego początku podróż nie jest łatwa, a towarzysze Stelli i Feliksa są bardzo różnorodni. Na szczęście są tam również rówieśnicy dziewczynki. Choć, co oczywiste, jedynie chłopcy. Nie ze wszystkimi będzie jej się łatwo dogadać. Każdy bowiem z młodych ludzi skrywa pewne bolesne wspomnienia i ma jakieś swoje dziwactwa. Poza łamiącą zasady, marzycielką Stellą poznajemy również szlachetnego zaklinacza wilków Shaya, wszystkowiedzącego Żelka (który, moim zdaniem, ma Zespół Aspergera) i Ethana, którego tajemnicze rany są "pamiątką" po stracie kogoś bliskiego. Wszystkim im przyjdzie zmierzyć się z wieloma niebezpieczeństwami, a największym z nich okażą się oni sami. Ale...

Cała recenzja dostępna jest na Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com

Ta zima wciąż nas zaskakuje. Jutro kończy się styczeń, a dopiero raz spadł u nas śnieg. Wczoraj. I to taki, że dzisiaj o świcie nie było już po nim śladu. Czy to dlatego mam w tym roku jakąś taką słabość do mroźnych klimatów? Czy może z ciepłolubnej istotki zmieniam się w istną Królową Śniegu? Cóż, można znaleźć niejedno wytłumaczenie tej sytuacji, ale to nie czas ani...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nastał grudzień, a wraz z nim zmiana scenerii. Prawda, śniegu za oknem brakuje, ale dziecięce półki na książki wyglądają już zupełnie inaczej. Królują na nich teraz książki związane z zimą i Bożym Narodzeniem. W tym roku nie może na nich zabraknąć "Pierwszej Gwiazdki nad Świerkową Polaną" Anieli Cholewińskiej-Szkolik. Książki, w której zakochałyśmy się od razu, i do której miłość nie ustępuje z biegiem, kolejnego już, czytania.
W Leśnym Przedszkolu rozpoczynają się przygotowania do Gwiazdki. Nauczycielka, Pani Borsukowa proponuje dzieciakom przeróżne formy zabaw, które mają je wprowadzić w świąteczny nastrój, a jednocześnie doprowadzić do spełnienia dobrych uczynków. Na początek rozdaje role do jasełek. W Święta zostanie odegrane przedstawienie. I to nie w przedszkolu, ale na Świerkowej Polanie, na prawdziwej scenie, przed wszystkimi mieszkańcami lasu! Dzieci są bardzo podekscytowane i z wielkim przejęciem uczą się swoich kwestii, by wypaść jak najlepiej. Niestety okazuje się, że obsadzony w roli diabełka dzik Rysio nie bardzo radzi sobie z wymaganiami, jakie stawia przed nim bohater, którego ma odegrać. Tymczasem jego najlepszy przyjaciel, mały jeż Funio, który sam bardzo o tej roli marzy, postanawia mu pomóc. Dochodzą wspólnie do nieoczekiwanych wniosków, które zadziwią nawet ich nauczycielkę. Na szczęście wszystko zakończy się dobrze, a na ostatnich stronach książki przedstawienie zostanie w końcu odegrane i otrzyma moc braw i wiwatów.
Zanim jednak dojdzie do długo wyczekiwanych i pieczołowicie przygotowywanych Świąt, grudzień będzie obfitował w inne przygody. I tak wiewiórka Tusia zaprzyjaźni się z małą śniegową chmurką, która pomoże przedszkolakom dostarczyć listy do Świętego Mikołaja. Sarenka Iskierka zrobi piękny lampion, który ostatecznie podaruje swojemu wujkowi, choć będzie to oznaczało, że jako jedyna nie przyniesie swego dzieła do przedszkola i nie zawiesi go na olbrzymiej choince.

Cała recenzja znajduje się na blogu Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/

Nastał grudzień, a wraz z nim zmiana scenerii. Prawda, śniegu za oknem brakuje, ale dziecięce półki na książki wyglądają już zupełnie inaczej. Królują na nich teraz książki związane z zimą i Bożym Narodzeniem. W tym roku nie może na nich zabraknąć "Pierwszej Gwiazdki nad Świerkową Polaną" Anieli Cholewińskiej-Szkolik. Książki, w której zakochałyśmy się od razu, i do której...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pucio umie opowiadać Marta Galewska-Kustra, Joanna Kłos
Ocena 8,2
Pucio umie opo... Marta Galewska-Kust...

Na półkach:

To już piąty tom znakomicie przyjętej, zarówno przez dzieci, jak i ich rodziców, serii książezek o sympatycznym chłopcu i jego rodzinie.
My poznaliśmy Pucia trochę przypadkowo. Bo choć w wielu miejscach czytałam o tym, jak dobra jest to książka, to jakoś nie mogłam się do niej przekonać. Tymczasem Dziewczynki dostały Pucia (tom pierwszy) na swoje pierwsze urodziny i... zakochały się w nim. Ja, początkowo sceptyczna, też ostatecznie uznałam, że to fantastyczna książka, mająca wielki potencjał. To z Puciem, Misią i ich najbliższymi uczyłyśmy się pierwszych dźwięków, a potem słów. Drugiej części nie nabyłyśmy, ponieważ jakoś zupełnie nie była nam potrzebna, a i nie spotkaliśmy się z zachęcającymi opiniami. Natomiast trzecia okazała się strzałem w dziesiątkę. Czwartą wypożyczyłyśmy w bibliotece, a teraz trafiła do nas piąta. I muszę przyznać, że jesteśmy bardzo zadowolone. Bo Pucio to nie tylko świetna zabawa, ale nauka na najwyższym poziomie, świetnie dopasowana do możliwości dzieci. To natomiast zasługa autorki, doświadczonej pedagog i logopedy, Marty Galewskiej-Kustry i ilustratorki, bez której te książki nie miałyby racji bytu, czyli Joanny Kłos.
O ile w pierwszej części dzieciaki uczyły się dźwięków, o tyle piąta przeznaczona jest dla tych maluchów, które potrafią już ładnie i składnie mówić. Podobnie jak Pucio, opowiadają, czy też przynajmniej uczą się opowiadać. Wiadomo nie od dziś, że aby snuć opowieść potrzebny jest pewien zasób słownictwa oraz świadomość istnienia związków przyczynowo-skutkowych. I na te ostatnie położony jest w tej książce duży nacisk. Co bardzo cieszy, bo nie jest to temat tak łatwy, jakby się mogło zdawać.
Tym razem nie poznajemy dalszych losów Pucia i jego rodziny. Pucio zabiera nas w przeszłość i... opowiada o tym, jak na świecie pojawił się Bobo, jak się o tym dowiedzieli, skąd to imię, i jak w ogóle wyglądał świat w czasie, kiedy w rodzinie przybyło kolejne dziecko. O wszystkich strachach, radościach, oczekiwaniach, zmianach, które niesie za sobą pojawienie się nowego malucha. Fantastyczna opowieść z perspektywy dziecka, która oswaja je z tym trudnym i nieraz bolesnym tematem. U nas co prawda żadne nowe dziecko nie ma się pojawić, ale Dziewczynki uwielbiają rozmawiać o tym, jak to było, kiedy były "mini-mini", w mamusi brzuszku, w szpitalu, w koszu Mojżesza itd. Książka zatem od razu przypadła im tematycznie do gustu.
Pod opowieścią Pucia – trzeba przyznać dość mocno rozbudowaną, co jest wielkim plusem – mamy na dole każdej strony dodatkowe obrazki i pytanie o to, co się wydarzyło. Zatem po przeczytaniu historii dzieci mogą same opowiedzieć, po kolei, co dzieje się w danym "rozdziale". Dodatkowym atutem są pytania do rodziców. Podpowiedzi, o czym mogą porozmawiać z dzieckiem i jak przedstawić dany etap, który sami przeżywali, kiedy ono miało się pojawić na świecie bądź już się na nim pojawiło. My akurat mamy to już dobrze przerobione, myślę jednak, że przed wieloma rodzicami te rozmowy dopiero są i Pucio z pewnością może im w tym pomóc.

Cała recenzja dostępna jest na blogu Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/

To już piąty tom znakomicie przyjętej, zarówno przez dzieci, jak i ich rodziców, serii książezek o sympatycznym chłopcu i jego rodzinie.
My poznaliśmy Pucia trochę przypadkowo. Bo choć w wielu miejscach czytałam o tym, jak dobra jest to książka, to jakoś nie mogłam się do niej przekonać. Tymczasem Dziewczynki dostały Pucia (tom pierwszy) na swoje pierwsze urodziny i......

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA:

Jako wielka fanka serialu "Downton Abbey" nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki. Na dodatek dzisiaj właśnie mamy polską premierę pełnometrażowego filmu będącego kontynuacją serialu. Czy osiągnie równie spektakularny sukces to się okaże. Wierzę, że tak właśnie będzie. Tymczasem nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka w najbliższą środę wyjdzie polska edycja książki opowiadającej o losach prawdziwego Downton Abbey, czyli Highclere i jego mieszkańców. Tak więc recenzja przedpremierowa, a premiera już za parę dni, za dni parę...
Serial, wielokrotnie nagradzany, jest jednym z moich ulubionych, a bożonarodzeniowa płyta Downton Abbey jest jedną z tych, które w okolicach Świąt słucham najczęściej. Opowieść o rodzinie Crawleyów wzbudzała emocje w każdym odcinku serialu, a ostatni odcinek każdego sezonu sprawiał, że przez kolejne miesiące z wielką niecierpliwością czekałam na następny. Wiele więc oczekiwałam po tej książce, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że na jej stronach nie znajdę żadnego ze znanych mi bohaterów. Ale... jest miejsce. Miejsce, które pokochałam i które widziałam oczami wyobraźni, kiedy o nim czytałam. Bo dla każdego, to serial zna, Downton Abbey ożywa na stronach "Lady Alminy...".
Autorka książki, Fiona, jest ósmą hrabiną Carnarvon. Almina była piątą hrabiną, żoną piątego i matką szóstego earla Carnarvon. Dlatego Autorka mogła skorzystać z bogatego archiwum rodzinnego, co uczyniła. Kwerendę przeprowadziła na podstawie listów, fotografii, zapisków i artykułów prasowych, a także wykorzystała całkiem imponującą, jak na książkę, która nie jest pracą historyczną, bibliografię. Z tyłu książki znajduje się spis przeszło trzydziestu pozycji, do których zainteresowani mogą sięgnąć, by więcej dowiedzieć się o czasach, w których przyszło żyć lady Alminie.
Jest to postać naprawdę nietuzinkowa. Nieślubna córka Alfreda de Rothschilda i "jego francuskiej utrzymanki" zostaje w wieku dziewiętnastu lat żoną szlachcica. Człowieka z tytułem, włościami, szanowanego, bywającego na królewskim dworze. Zadłużonego. Ratuje go swoim majątkiem (czy też raczej majątkiem ojca), jednocześnie sama zyskując tytuł i poważanie wśród angielskiej szlachty. Jednak nie jest to typowe małżeństwo, na którym korzystają dwie rodziny, a młoda para jest poniekąd zmuszona do wzięcia udziału w wielkiej szaradzie.

Cała recenzja dostępna na blogu Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA:

Jako wielka fanka serialu "Downton Abbey" nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki. Na dodatek dzisiaj właśnie mamy polską premierę pełnometrażowego filmu będącego kontynuacją serialu. Czy osiągnie równie spektakularny sukces to się okaże. Wierzę, że tak właśnie będzie. Tymczasem nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka w najbliższą środę wyjdzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już pierwszy rozdział sprawia, że czujemy się zauroczeni poetyką języka, którym posługuje się Autorka. Jednocześnie zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń tak niesamowitych, że od razu chcielibyśmy wiedzieć, jak do tego w ogóle mogło dojść i... co będzie dalej. Interesuje nas natychmiast zarówno przeszłość bohaterów, jak i ich przyszłość.
Sonja Yoerg pokazuje nam niejako dwa światy. Jeden to ten, który doskonale znamy z codzienności – samochody, komputery, lodówki, równo przystrzyżone trawniki, dzieciaki w szkole, rodzice zagonieni codzienną pracą. W tym przypadku akurat dość bogate małżeństwo mieszkające na przedmieściach. On ciężko pracuje w nieruchomościach i osiąga sukcesy. Ma swój cel i jest bliski jego osiągnięcia. Ona zajmuje się domem, nastoletnimi dziećmi, organizowaniem spotkań w szkole, klubie sportowym, eventów charytatywnych. Oboje strasznie zabiegani, nie mają czasu na nic. Dzieciaki się uczą. Córka jest popularna w szkole, najważniejszy dla niej jest wygląd i życie w mediach społecznościowych. Syn, wycofany nieco buddysta, chce mieć spokój i odciąć się od materialistycznego podejścia do życia, które reprezentuje jego rodzina, szczególnie ojciec. Ojciec nie dogaduje się z synem, matka nie umie już trafić do córki. Do tego jeszcze jej rodzice – apodyktyczna babcia, która uważa, że najważniejsze jest "dobre towarzystwo" i to, żeby mąż zajmował się pracą, a żona mężem i dziećmi. Nagle w ich życiu pojawia się dziewczyna... z tego drugiego świata. Iris, która od szesnastu lat mieszka w lesie. Od trzech lat sama, jest już sierotą. Wcześniej mieszkała tam z rodzicami, którzy swoich dzieci strzegli przez zgubnym życiem, które może zaoferować współczesny świat. Umie zapolować, przemykać się cichcem, przyzwyczajona jest do spania pośród liści i traw, kocha las, rozumie zachowania zwierząt. Nagle trafia do świata nie tylko zupełnie jej obcego, ale takiego, przed którym przestrzegli rodzice. Nie rozumie podstawowych zasad, nie widzi sensu w codziennych zachowaniach i działaniach otaczających ją osób. Choć jest bardzo inteligentna, oczytana to nie potrafi się dopasować do tej "szklanej pułapki".
Zestawienie tych dwóch światów, dwóch zupełnie innych światopoglądów i sposobów życia nie jest jednak banalne. Autorka daleka jest od oceniania, który z nich jest lepszy. Czy to Iris powinna się dopasować, czy może Suzanne i Whit z dziećmi powinni przejąć część jej zachowań? Właściwie wszyscy bohaterowie oddziaływują na siebie non stop, jak to w prawdziwym życiu bywa. I to jeden z największych plusów tej powieści – jest do bólu autentyczna. Nie ma w niej jakichś złotych myśli, które można sobie wypisać i powiesić nad łóżkiem. Nie ma rad, jak żyć. Jest po prostu życie. W całym swoim pięknie, w całym swoim brudzie. Przyjaźń, miłość, uzależnienie, strach, pogarda, poszukiwanie siebie, zależność od drugiego człowieka, niezagojone rany z przeszłości, marzenia... Wszystko to, i znacznie więcej, znajdziecie w "Naszym miejscu".

Cała recenzja dostępna na blogu Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/

Już pierwszy rozdział sprawia, że czujemy się zauroczeni poetyką języka, którym posługuje się Autorka. Jednocześnie zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń tak niesamowitych, że od razu chcielibyśmy wiedzieć, jak do tego w ogóle mogło dojść i... co będzie dalej. Interesuje nas natychmiast zarówno przeszłość bohaterów, jak i ich przyszłość.
Sonja Yoerg pokazuje nam niejako dwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już na samym początku można śmiało napisać, że Autorka miała świetny pomysł. Na kolejnych stronach poznajemy opowieść o szesnastu godzinach (ale właściwie dlaczego nie 24?) z życia jej bohaterów. Jest to doprawdy zwariowana przygoda, bo tych bohaterów jest przynajmniej kilkudziesięciu. Choć na początku książki przedstawia nam się sześć osób i to one, w założeniu, mają być pierwszoplanowe. Jednak tutaj pojawia się pierwszy problem. Otóż na każdej stronie znajdują się również krótkie zadania do wykonania. Należy czegoś poszukać, coś wyjaśnić, kogoś odnaleźć. Są podane imiona, ale... my nie mamy pojęcia o kogo chodzi, bo znamy przecież tylko sześciu bohaterów książki. Trochę mnie to na początku zdenerwowało, bo Dziewczynki były niecierpliwe, chciały, żeby im pomóc w szukaniu, a ja sama miałam spore problemy (i to niewynikające z mojej niewiedzy geograficznej). Choć sam pomysł z tymi zadaniami jest bardzo ciekawy i jeszcze bardziej aktywizuje dzieciaki. Bo tak – jest to zdecydowanie książka zaliczająca się do grupy, o której można powiedzieć "aktywne czytanie".
Szesnaście godzin... Na jednej półkuli jest północ, gdzie indziej już ranek, jeszcze dalej południe i końcu niemalże tea time. Poza postaciami, podpisano część ważniejszych miast. Przy każdym z nich znajduje się również dobrze widoczny zegarek, wiemy więc od razu, która gdzie jest godzina. To duży plus. Łatwiej to dzieciakom pokazać. Na dodatek, co Arii i Rebece bardzo się spodobało, po tej stronie, gdzie panuje noc, świecą gwiazdy. Więc nawet takie maluchy szybą łapią, gdzie jest noc, a gdzie dzień. Bo choć są tu zadania, a książka skupia się na zmianach czasu, nie jest ona – przynajmniej w mojej opinii – przeznaczona jedynie dla dzieci umiejących czytać i posługujących się zegarkiem. My sobie świetnie radzimy, choć Dziewczynki dopiero uczą się literek, o czytaniu słów nawet jeszcze nie myślę. I choć nie używają jeszcze zegarka, to dzięki "Cześć, Ziemio!" lepiej zaczynają rozumieć upływ czasu.
W książce ładnie pokazana jest różnorodność ludzkości choć już zdecydowanie mniej widać różnorodność przyrody czy kultury. Ale o to nie można mieć pretensji. Ta książka skupia się na czymś zupełnie innym. Jeśli jednak szukacie czegoś traktującego sprawę holistycznie, we wrześniu powinna pojawić się recenzja "Map" od Dwóch Sióstr i to będzie prawdopodobnie to, o co Wam chodzi.
Szata graficzna może zachwycać. I pewnie wiele osób się nią zachwyci. Być może niektórzy się w niej zakochają. Wszak nie bez powodu Fiske zdobywała już w życiu nagrody jako artysta plastyk. Osobiście graficznie wolę jednak Aliego Mitgutcha (jeśliby porównywać typ książek), ale Dziewczynki są stylem Anny Fiske chyba zachwycone, bo wciąż sięgają po tę książkę. Dla mnie jest tam wszystkiego za wiele.

Cała recenzja dostępna na blogu Dune Fairytales pod adresem: https://dune-fairytales.blogspot.com/2019/07/czesc-ziemio-anna-fiske.html

Już na samym początku można śmiało napisać, że Autorka miała świetny pomysł. Na kolejnych stronach poznajemy opowieść o szesnastu godzinach (ale właściwie dlaczego nie 24?) z życia jej bohaterów. Jest to doprawdy zwariowana przygoda, bo tych bohaterów jest przynajmniej kilkudziesięciu. Choć na początku książki przedstawia nam się sześć osób i to one, w założeniu, mają być...

więcej Pokaż mimo to