Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Pomimo że jestem smakoszem słowa pisanego i z radością nieraz brodzę w homeryckich frazach, kwiecisty język przedmowy "Trzech Zorzy" Mileny Alicji Stali zniechęcił mnie do tego stopnia, że odłożyłem książkę na półkę pełen mieszanych uczuć co do sensu dalszej lektury. Kto dziś tak pisze?
Na szczęście ciekawość zwyciężyła. W kolejnych rozdziałach książka przypomina bardziej rozprawę religioznawczą, opartą solidnie na źródłach historycznych, które analizuje wnikliwie, tropiąc w zamierzchłych czasach szczątki wierzeń przodków dotyczących przedchrześcijańskiej Bogini, czy też Bogiń.
Tu znowu nastąpił u mnie lekki kryzys zachwytu i wiary w tezy autorki. Gdzie mi tam szukać dowodów na boskość Marzanny w legendach Szkotów czy Irlandczyków? Jeszcze mniej przemawiają do mnie - Słowianina, porównania z Hekate, Herą czy Hinduską Kali. Cierpliwość jednak się opłaciła. Te dalekie analogie traktowane jako wsparcie, a nie główny dowód hipotezy, wzmacniają tezę o uniwersalności pradawnej bogini, powszechnie czczonej w społecznościach agrarnych od zarania dziejów, czyli neolitycznej rewolucji rolniczej.
W dalszych rozdziałach autorka przytacza analizy znanych językoznawców i śledzi genezę pierwotnego imienia Bogini. Niestety wpada w samozachwyt nad swą własną erudycją i zamęcza czytelnika niezrozumiałymi wywodami lingwistów. Przytacza ich tezy i hipotezy oraz odsyła zainteresowanych do stosownych źródeł. W jednej chwili, w sposób ciekawy dowodzi idei jedności różnych postaci boskiej pramatki, którą znamy pod imionami Marzanny, Dziewanny czy Mokoszy, aby przez następne wiele stron udowadniać swe tezy zawiłymi porównaniami do legend i mitologii irańskiej, gaelickiej, czy sumeryjskiej. W końcu zgubiłem się w tym lesie semantycznych zawiłości, a zapewniam - jestem wytrwałym czytelnikiem rozpraw naukowych. Zacząłem odnosić wrażenie, że te same źródła przytaczane są wielokrotnie, lecz dowodzić mają różnych twierdzeń. W sumie styl literacki pani Stali przypomina bardzo dzieła Pana Kosińskiego. Niestety tu właśnie włączyła mi się pomarańczowa lampka nieufności.

Nie sposób nie docenić pracy włożonej w obszerną syntezę różnych opracowań, które poruszają temat słowiańskiego panteonu. Można się nie zgadzać  do końca z konkluzjami autorki, ale książka ta pozwala  poukładać sobie wiedzę i wyrobić zdanie na wielokrotnie poruszane w kręgach słowianifilskich i rodzimowierczych dylematy: Czy gnieźnieński Nyja jest tym samym bogiem co ruski Weles, czy bałtyjski Welinas? Albo czy potępiany przez kanoników Jasse jest tożsamy z Jaryłą i Jarowitem, którego zastąpił, podobnie jak oni zmartwychwstający w okolicach wiosennej równonocy Jezus?
Ogólnie Trzy Zorze -  jest to ciekawa książka. Uważny czytelnik, który dzielnie przebrnie przez gąszcze semantycznych analogii i lingwistycznych odniesień, doceni być może ogrom pracy, który autorka włożyła w zgromadzenie setek rozproszonych "dowodow" na przekonanie nas do swojej tezy o troistości Jedynej Bogini.
Jeszcze raz zaznaczam, że nie jestem filologiem i nie potrafię ocenić poprawności przytoczonych tłumaczeń, ani trafności językoznawczych genealogii omawianych teonimów. Pozostaje wierzyć autorowi (autorce) i liczyć na to, że szczere intencje nie przysłoniły poczucia uczciwości i naginanie faktów do założonych tez, nie wykoślawiły zbytnio obrazu całości zagadnienia.
Dlaczego ze mnie taki niedowiarek? Co mnie skłania do takiej nieufności? Otóż dzieje mi się to zwykle, kiedy ktoś usilnie próbuje mi udowodnić znaczenie, dajmy na to - słowiańskiej Południcy powołując się na mitologie Indyjskie i Irańskie, tylko po to, aby w finale utożsamić je z grecką Ceres i chrześcijańską Maryją. Ja rozumiem, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednej matki - tej, jak jej tam? - Lycy Pitekantropus - ale serio? Nie da się mówić o tych sprawach nie uciekając się do tak dalekich wycieczek?
Przecież w ten sposób da się udowodnić prawdziwość każdej, nawet najbardziej fantastycznej teorii!
I jeszcze jedno. Gotów jestem zrozumieć szukanie potwierdzeń w szeroko pojętej kulturze indoeuropejskiej, począwszy od Ajurwedy aż po sagi nordyckie, ale powoływanie się na fragmenty fantazmatów biskupa krakowskiego Wincentego Kadłubka to już jest w moich oczach przegięcie, wołające o pomstę do Wielkiej Bogini.

Pomimo że jestem smakoszem słowa pisanego i z radością nieraz brodzę w homeryckich frazach, kwiecisty język przedmowy "Trzech Zorzy" Mileny Alicji Stali zniechęcił mnie do tego stopnia, że odłożyłem książkę na półkę pełen mieszanych uczuć co do sensu dalszej lektury. Kto dziś tak pisze?
Na szczęście ciekawość zwyciężyła. W kolejnych rozdziałach książka przypomina bardziej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Na wstępie i przede wszystkim wielkie brawa i ukłon dla Moniki Maciewicz - autorki "WIEDMY", za ogrom pracy w zgromadzeniu, wcale nie tak łatwo dostępnej wiedzy o zwyczajach wierzeniach i przesądach związanych z wczesnośredniowieczną medycyną i obrzędach z nią związanych. W swej powieści pokazała życie i duchowość młodej wiedźmy, nie unikając jej trudnych i niejednoznacznych relacji z najbliższymi oraz społecznością, z której się wywodziła.
Mamy tu, jak w rasowej obyczajówce - miłość, nienawiść i plątaninę losów ludzkich, umiejętnie splecionych w skomplikowany wzór na całunie zwanym życiem. Tak, na całunie właśnie, bo dobry dramat obyczajowy balansuje właśnie na krawędzi życia i śmierci. Autorka stawia odważne pytania o moc przeznaczenia i rolę naszej woli w jego kształtowaniu. Słowem taki traktat: Jest li człowiek władny zmienić wątek przędzy utkanej przez Rodzanice, czy też są to próżne wysiłki i próby?
Piękna opowieść, chociaż przyczepiłbym się trochę do redakcji tekstu. Uważny redaktor powinien zauważyć, że narrator nie może się zdecydować czy jest współczesnym nam erudytą, dla którego bohaterka "konstatuje" i bywa "zdeprymowana", czy też może jest pradziejowym gawędziarzem, używającym archaizmów opisując "zawodzenie strapionych niewiast". Historia młodej wiedźmy i jej opętanego przez biesa brata, jest wielobarwna i ciekawa. Potrafi wciągnąć i oderwać od codzienności, a przecież po to właśnie czytamy fantastykę i historyczne fantasy.
To nic, że jako pasjonat tego okresu, nie wierzę w Morawianina, który wiernie służy kniaziowi Wiślan, po czym, ramię w ramię walczą z najazdem Madziarów. ( Taka historyczna nieścisłość).
Uśmiałem się też jak norka, kiedy pewna czarownica spod Łysej Góry wjechała we wrogą armię na grzbiecie Żmija, niczym Denerys Targerian na smoku. To było dobre!
Ogólnie "Wiedma" jest super przygodówką, pełną gotowych przepisów dla adeptek magii i domorosłych zielarek i szepuch. Podoba mi się to, że autorka ożywia naszą słowiańską duchowość i kulturę, czerpiąc pełnymi garściami z legend i rodzimego folkloru.

Na wstępie i przede wszystkim wielkie brawa i ukłon dla Moniki Maciewicz - autorki "WIEDMY", za ogrom pracy w zgromadzeniu, wcale nie tak łatwo dostępnej wiedzy o zwyczajach wierzeniach i przesądach związanych z wczesnośredniowieczną medycyną i obrzędach z nią związanych. W swej powieści pokazała życie i duchowość młodej wiedźmy, nie unikając jej trudnych i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Grody garnki i uczeni” to prowokacyjny i odważny tytuł. Zapożyczając ten kultowy tytuł od Cerama , Agnieszka Krzemińska świadomie wystawiła się na pastwę porównań z kultowym dziełem, które dla mnie ( podobnie pewnie jak wielu pasjonatów archeologii), był źródłem i przyczynkiem zainteresowania tą nauką.
Tak więc chcąc niechcąc, czytając ten świetny zbiór felietonów o polskiej archeologii, ciągle miałem gdzieś z tyłu głowy niedościgniony wzór pt. "Bogowie groby i uczeni"
Jak więc wypada porównanie? - Odpowiedź brzmi: ZNAKOMICIE!
Autorka ma niezwykły dar pisania prostymi, łatwymi zdaniami o zawiłych i skomplikowanych meandrach nauki zwanej archeologią ziem polskich.
Choć paleolit, neolit i brąz nie są moimi ulubionymi epokami, z ciekawością czytałem te rozdziały i po raz pierwszy chyba "załapałem" te nieoczywiste relacje pomiędzy "kulturami archeologicznymi" a epokami historycznymi do których "kultury" są przypisywane.
Skrupulatny, chronologiczny układ rozdziałów książki, pozwala prześledzić rozwój kultury ludów, które zamieszkiwały nasze ziemie w czasach "przedpolskich". Autorka, prowadzi nas za rękę przez te wszystkie epoki, i odkrycia i nie pozwala się zgubić w natłoku obco brzmiących nazw, nazwisk i dat. Agnieszka Krzemińska śmiało podejmuje się omówienia kontrowersyjnych hipotez i przedstawia je w świetle najnowszej wiedzy, nie unikając przy tym zaznaczenia własnego w tych sporach stanowiska.
Na deser dostajemy serię rozdziałów specjalistycznych takich jak "woniejący" - o archeologii latryn, "nietypowi" - o pochówkach wampirycznych, czy "podtopieni" - o archeologii podwodnej.
Cała książka jest ARCYCIEKAWA!
Gdybyż tylko wydawca nie popsuł efektu tą ubogą i nieczytelną grafiką, byłaby to najlepsza książka o archeologii polskiej od czasów Pawła Jasienicy i Janusza Roszko.

„Grody garnki i uczeni” to prowokacyjny i odważny tytuł. Zapożyczając ten kultowy tytuł od Cerama , Agnieszka Krzemińska świadomie wystawiła się na pastwę porównań z kultowym dziełem, które dla mnie ( podobnie pewnie jak wielu pasjonatów archeologii), był źródłem i przyczynkiem zainteresowania tą nauką.
Tak więc chcąc niechcąc, czytając ten świetny zbiór felietonów o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzecia część sagi o Wilczej Dolinie "Wezwijcie moje dzieci" to już jest Marta Krajewska 2,0 - Tu już podobało mi się WSZYSTKO!
Może dlatego, że przeczytałem ten tom po krótkiej przerwie, a może Marta dojrzała w międzyczasie i zaczęła pisać jak prawdziwa Mistrzyni Pióra?
W trzeciej części mamy tę samą bohaterkę, ale dojrzalszą. Nie tylko "zmarszczki rozgościły się na jej twarzy, wokół oczy i pomiędzy brwiami", ale także przestała wreszcie wmawiać sobie, że nie nadaje się na Opiekunkę i zaczęła robić to co do niej należy.
Mamy też hipnotyzująco piękne opisy przyrody, jak choćby burzę, która "grzmiała i huczała, jak gdyby sam Perun próbował zbudzić Matkę Mokosz z zimowego snu"
No i to zakończenie...
Stop! Nie powiem Wam ani słowa więcej!
Zakończenie zwala z nóg i zmienia obraz świata!
Jednym słowem Marta Krajewska przekonuje nas, że wszystko co wcześniej napisała to tylko dowód na to, że żaden człowiek nie ma takiej mocy, aby zmienić przeznaczenie, powalić czy też ożywić starych Bogów.
Może to zrobić tylko kochająca kobieta!

Trzecia część sagi o Wilczej Dolinie "Wezwijcie moje dzieci" to już jest Marta Krajewska 2,0 - Tu już podobało mi się WSZYSTKO!
Może dlatego, że przeczytałem ten tom po krótkiej przerwie, a może Marta dojrzała w międzyczasie i zaczęła pisać jak prawdziwa Mistrzyni Pióra?
W trzeciej części mamy tę samą bohaterkę, ale dojrzalszą. Nie tylko "zmarszczki rozgościły się na jej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wilcza Dolina
Trudno, na pierwszy rzut oka, oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna w czerwonej pelerynie z kapturem, negocjująca kwestie życia i śmierci z wilkiem, jest żywcem wyjęta z innej bajki.
Podobnie jak chatka wiedźmy na skraju lasu, wpisuje się w znaną konwencję baśni z naszego dzieciństwa. To jednak byłoby na tyle z oczywistych oczywistości, bo kiedy strach terroryzuje niewielką społeczność Wilczej Doliny, nikt nie może być już pewnym, kto z najbliższych zmieni się nagle w potwora.
Nawet demoniczne istoty, kryjące się pomiędzy ludźmi, nie przeczuwają, który z mieszkańców zmienia się nocą w wilkołaka i poluje na sąsiadów. Wszyscy zaś liczą, że obroni ich wątła dziewczyna zwana Opiekunką. Nic bardziej złudnego...
W powieści Marty Krajewskiej ludzie i nieludzie, kierują się niemal wyłącznie uczuciami. Nie "odwiecznym prawem przodków", nie rozumem, czy doświadczeniem... To bardzo kobieca wizja świata. Może nieco naiwna, ale tak piękna, że trudno przestać czytać. Nawet jeśli jest już naprawdę późno, a za oknem, w ciemności, krzyczą złowrogo sowy i wyją głodne wilkołaki.

Wilcza Dolina
Trudno, na pierwszy rzut oka, oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna w czerwonej pelerynie z kapturem, negocjująca kwestie życia i śmierci z wilkiem, jest żywcem wyjęta z innej bajki.
Podobnie jak chatka wiedźmy na skraju lasu, wpisuje się w znaną konwencję baśni z naszego dzieciństwa. To jednak byłoby na tyle z oczywistych oczywistości, bo kiedy strach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Piast” Grzegorza Gajka, to nie tylko znakomita gawęda, jak to ją określił Pan Witold Jabłoński, ale przede wszystkim, świetna POWIEŚĆ HISTORYCZNA o czasach i osobach absolutnie LEGENDARNYCH.
W swej pełnej przygód, historii z młodzieńczych lat Olecha Piasta – protoplasty przyszłej dynastii, autor opisał pięknie świat wczesnośredniowiecznych Polan, Sasów i wikingów, przez których ziemie, wiedzie tytułowego bohatera, ukazując jego dojrzewanie i dorastanie do swej życiowej roli.
Ogromny plus dla autora za to, że oparł się pokusie gloryfikacji bohatera i jego Piast jest żywy i wielobarwny, wraz ze wszystkimi wadami i podłościami, jakie popełnia na swej drodze. Czyż nie taki jest właśnie nasz świat? Czy nie jest prawdą, że dobrzy i szlachetni ludzie trafiają co najwyżej do legend, a do władzy, dobijają się wyłącznie sk***syny?
Warto także zwrócić uwagę na piękny styl prozy pana Grzegorza, oraz na odważny zabieg powiązania dwóch linii fabularnych. Mamy więc najpierw gawędę, opowiadaną w pierwszej osobie, a potem widzimy te same zdarzenia, przedstawione przez „narratora wszystkowiedzącego”, (jak go kiedyś określiła nasza noblistka – Olga Tokarczuk), który opowiada nam o tym, jak to naprawdę było.
Polecam tę powieść każdemu miłośnikowi świata Słowian, choć nie jest to rasowy SLAVICBOOK.
U Gajka, bogowie nie wtrącają się w życie śmiertelników, a chłopców nad rzeką uwodzą nie rusałki a śliczne dziewczęta. Mimo to, słowiańskość bije z każdej strony tej pasjonującej książki i niech nikt mi nie mówi, że jest za gruba! Ona jest jak Maniek z Epoki Lodowcowej, po prostu – puszysta!

„Piast” Grzegorza Gajka, to nie tylko znakomita gawęda, jak to ją określił Pan Witold Jabłoński, ale przede wszystkim, świetna POWIEŚĆ HISTORYCZNA o czasach i osobach absolutnie LEGENDARNYCH.
W swej pełnej przygód, historii z młodzieńczych lat Olecha Piasta – protoplasty przyszłej dynastii, autor opisał pięknie świat wczesnośredniowiecznych Polan, Sasów i wikingów, przez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Robert F. Barkowski, jest dla mnie wzorem pisarza – popularyzatora historii. W swoich świetnych książkach „Tajemnicze Początki Państwa Polskiego”, oraz „Słowianie Połabscy – dzieje zagłady” ukazuje rzetelny, pracowicie podbudowany źródłami, obraz historii Słowian po obu stronach Odry. To dzięki niemu, zrozumiałem, że aby pojąć sens wydarzeń historycznych, trzeba na nie spojrzeć z szerokiej perspektywy zdarzeń, które rozgrywają się jednocześnie w innych krajach.
W ubiegłym roku, Pan R.F. Barkowski zdecydował się wydać przygodową wersję powieści historycznej pt. „Włócznia”. Opisuje w niej misję specjalną drużyny młodych wojów, których król Bolesław wysyła na tereny wroga.
Mamy w niej bardzo sugestywne sceny walk, barwne i ciekawe opisy grodów połabskich, a nawet krwawe rytuały składania ofiar z ludzi przez pogańskich Redarów. Niestety bohaterowie powieści, pozostają lekko niedopracowani i nie zachwycają skomplikowanymi portretami psychologicznymi. Ich przygody zaś, rozczarowują swą mało realistyczną, komiksową fabułą.
Szanuję autora „Włóczni” za jego ogromną wiedzę historyczną i pracowitość w jej popularyzacji i będę niecierpliwie czekał na każde wydanie jego historioznawczych opracowań. Jednakże na dalszy ciąg przygód Gromosława i jego kompanii, który ponoć już „pisze się”, z całym szacunkiem, ale chyba nie znajdę dość czasu.

Robert F. Barkowski, jest dla mnie wzorem pisarza – popularyzatora historii. W swoich świetnych książkach „Tajemnicze Początki Państwa Polskiego”, oraz „Słowianie Połabscy – dzieje zagłady” ukazuje rzetelny, pracowicie podbudowany źródłami, obraz historii Słowian po obu stronach Odry. To dzięki niemu, zrozumiałem, że aby pojąć sens wydarzeń historycznych, trzeba na nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zagubiony w mnogości współczesnych opracowań, dotyczących wiary słowiańskich przodków, sięgnąłem po wydany przez Replikę reprint dzieła uznanego religioznawcy, doktora nauk humanistycznych Leonarda Pełki, pt. „U stóp słowiańskiego Parnasu”
Przyznam, że nieco dziwnie, czytało mi się zdania, opisujące początki Słowian w epoce brązu, a cytaty z Herodota o wilkołakach - Neurach z Vw. p.n.e. jako pierwszą o nich wzmiankę historiograficzną. Oczytany nieco we współczesnych historykach, z pewnym zażenowaniem, czytałem o tym, że kultura łużycka to Prasłowianie a wędrówka ludów odbywała się w odwrotnym kierunku (sic!). No cóż, taki urok czytania opracowań sprzed 60-ciu lat.
Z drugiej strony – patrzcie, jak bardzo zmieniła się nasza perspektywa na historię, wsparta odkryciami archeologicznymi, dendrologią, datowaniem radio-węglowym, a nawet genetyką.
Do takich badań interdyscyplinarnych, autor nie miał dostępu, bo napisał swe dzieło w roku 1960, a więc jeszcze przed słynnymi odkryciami milenijnymi.
Mimo wszystko, jednak, Słowiański Parnas Leonarda Pełki jest skromny i bardzo ostrożnie opisany, wyłącznie na podstawie znanych i uznanych źródeł historycznych, a tych, jak wszystkim wiadomo, jest niewiele.
Nieco szerzej, Pełka opisuje zwyczaje Słowian. Małżeństwo, urodziny, postrzyżyny, a potem święta i obrzędy, które opracował już na podstawie badań etnograficznych. (Tu mamy ukłon dla jego mistrza, profesora Bohdana Baranowskiego)
Na koniec, rozdział „Mitologia słowiańska a chrześcijaństwo”, pokazuje nam ponownie badacza historii i religioznawcę, oceniającego przeszłość przez pryzmat współczesnego pojmowania problemów społecznych, a nawet Marksistowskiej nauki o społeczeństwie.
Tak, że z całym szacunkiem, dla naukowych tytułów autora, nabyłem od wydawnictwa Replika, pięknie oprawioną książkę, która obok „Polskiej demonologii ludowej” będzie zdobić naszą biblioteczkę, ale mojej wiedzy religioznawczej, zbytnio nie wzbogaciła.

Zagubiony w mnogości współczesnych opracowań, dotyczących wiary słowiańskich przodków, sięgnąłem po wydany przez Replikę reprint dzieła uznanego religioznawcy, doktora nauk humanistycznych Leonarda Pełki, pt. „U stóp słowiańskiego Parnasu”
Przyznam, że nieco dziwnie, czytało mi się zdania, opisujące początki Słowian w epoce brązu, a cytaty z Herodota o wilkołakach - Neurach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Na prawdę nie wiem, czy „Nienasycenie” Karoliny Kaczyńskiej-Piwko, jest tylko mrocznym kryminałem z pogranicza political-fiction, czy jest czymś więcej – do bólu szczerą i bezlitosną w swym realizmie relacją z gnijącego świata polityki w „mieście bez nazwy”.
Nie wiem, i nie czuję się dobrze po przeczytaniu jej zakończenia. Czyż kryminały nie powinny się kończyć wyjaśnieniem brudnych zbrodni i ukaraniem sprawców?
Niestety, w życiu tak nie jest! W „Nienasyceniu” – również i nie chce się w to człowiekowi wierzyć, bo jak mówi jeden z bohaterów: „To wszystko dzieje się tuz obok ciebie. Jeśli jakieś kryminalne bzdury lecą w telewizji, to łyka się je dużo łatwiej. Poczucie że takie straszne rzeczy, dzieją się w świecie”, w którym przyszło nam żyć, przygnębia i burzy w człowieku poczucie ładu i przyzwoitości.
Jedno jest pewne. To jest dobra książka. Kawałek gorzkiej ale prawdziwej opowieści i naszym świecie. Polecam każdemu, kto potrzebuje kubełka zimnej wody na głowę.

Na prawdę nie wiem, czy „Nienasycenie” Karoliny Kaczyńskiej-Piwko, jest tylko mrocznym kryminałem z pogranicza political-fiction, czy jest czymś więcej – do bólu szczerą i bezlitosną w swym realizmie relacją z gnijącego świata polityki w „mieście bez nazwy”.
Nie wiem, i nie czuję się dobrze po przeczytaniu jej zakończenia. Czyż kryminały nie powinny się kończyć wyjaśnieniem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio, po długim okresie wstrzemięźliwości, spowodowanym pisaniem własnej książki, zacząłem nadrabiać zaległości w literaturze. Skusiła mnie recenzja na @lubimyczytac.pl
Milena Wójtowicz – skok z niedowierzaniem na stronę autorki. Przecież ona to raczej kryminały albo sciente fictiony popełnia nałogowo. No i faktycznie!
Ale nie tylko. Na Fahrenheit.net.pl można poczytać opowiadanka. Patrz: „Memento Mori”
No, ma dziewczyna gadane, i ten język… Interesujące!
Scena na pogrzebie babci Reginy, która w chwilach wolnych bywała STRZYGĄ, trzeba więc, zaspawać ja w trumnie. Na wszelki wypadek, ale dokładnie!
Jest – trop słowiańskich demonów – a więc jednak pisze takie rzeczy!
Jest śmiesznie i strasznie. Ciekawość rośnie, bo w linkach, odnośniki do kolejnych powieści: "Post scriptum” i „Vice Versa” Znawcy mówią, że to „urban fantasy”
Może i urban ale współcześni słowianie, choćby nie wiem jak chcieli zgrywać reko i etno to i tak będą science-urban-slavic-real. Tak jak bohaterowie Mileny
Dla mnie to jest slavicbook

To jest doskonałe!
Nie ukrywam, że jestem raczej ponurakiem, który dla rozrywki, potrafi puścić sobie „Mszę żałobną” Mozarta, ale czytając „Post Scriptum” Mileny Wójtowicz, rżałem w głos, jak młody źrebrak.
Powieść jest pastiszem kryminalnego horroru, ale te postacie…
Strzyga – inspektorka BHP, inkub – psycholog, coach i ich asystentka – dziad… Nie - dziadówa borowa. Do tego, wilkołak – posterunkowy Wilczek i cała plejada innych.
Wszystko napisane językiem, który oscyluje pomiedzy psycho-coachingowym bełkotem terapeuty a profesjonalno-psyhotyczną gwarą BHPówki. Wiem o czym mówię, bo mam szwagra w tym fachu!
Poza tym, mamy tu, wyraźnie zarysowane, zabawne charaktery postaci i żywe i dosadne dialogi.
Połknąłem obie części (druga to „Vice Versa”) jak spragniony wielbłąd, małe piwo.
Zapomniałem o problemach świata i nabrałem fajnego dystansu do rzeczywistości.
Milena Wojtowicz stworzyła niezwykłą opowieść w scenerii zwykłej rzeczywistości.
Choć nie wszystkie postacie wywodzą się z słowiańskiego bestiariusza, to akcja toczy się współcześnie, na słowiańskiej ziemi. Dla mnie to jest piękny slavicbook

Ostatnio, po długim okresie wstrzemięźliwości, spowodowanym pisaniem własnej książki, zacząłem nadrabiać zaległości w literaturze. Skusiła mnie recenzja na @lubimyczytac.pl
Milena Wójtowicz – skok z niedowierzaniem na stronę autorki. Przecież ona to raczej kryminały albo sciente fictiony popełnia nałogowo. No i faktycznie!
Ale nie tylko. Na Fahrenheit.net.pl można...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Główną zaletą powieści "Chąśba" Katarzyny Pużyńskiej, jest niesłychanie wartka akcja powieści, która trwa raptem dwa dni, lecz pozwala nam poznać wielu barwnych bohaterów i ich mały światek wokół zagubionego w lesie grodziska bez nazwy.
Ciekawa jest również, nieźle zbudowana, wielowątkowa zagadka kryminalna, którą muszą rozwiązać jej bohaterowie, chociaż każdy ma w tym inny interes i inspirację.
Najbardziej podobała mi się niecodzienna koncepcja świata bogów, którzy żyją jednocześnie w przeszłości i przyszłości, oraz tu i teraz w czasie rzeczywistym, jako swoiści podróżnicy w czasie, który wiedzą wszystko, bo już to przeżyli, a jednocześnie dają się zwieść i zaskoczyć pomysłowym i niesfornym ludziom, którzy wiecznie sprawiają jakieś problemy.
Postacie przedstawione w powieści są liczne i różnorodne. Mamy tu bogów, demony i ludzi, a nawet stolemy i konia, wszyscy obdarzeni wyrazistymi, choć komiksowo jednoznacznymi cechami charakterów.
Zrozumiałe jest, że w tak skondensowanej w czasie akcji, nie ma miejsca na pogłębione psychologicznie portrety, ale tu właśnie autorka, pozwoliła sobie na skrajne uproszczenia.
Mężczyzn, autorka przedstawia stronniczo i niesympatycznie. Nawet główni bohaterowie, są albo męscy, przystojni, ale na wskroś źli, pazerni na władzę i pieniądze, albo dobrzy, ale naiwni i gamoniowaci.
Kobiety natomiast, wszystkie są mądre, ambitne, silne i zaradne. Nawet wielokrotna morderczyni - rusałka, morduje niewinnych wieśniaków wyłącznie z miłości macierzyńskiej i to ją doskonale usprawiedliwia. (!)
Jedna zaś z bogiń, postanawia nagle wyrzec się swojej boskości dla mężczyzny, chociaż nie rozumiemy do końca jej zauroczenia starym (siedemdziesięcioletnim(!) katem(!), który gotów jest zrobić wszystko i zdradzić każdego dla pieniędzy, a marzy tylko o tym, aby na stare lata(!) prowadzić burdel dla ludzi i nieludzi i podnieca się(!) na widok każdej nieubranej panny.
Mimo wszystko jednak, polecam Katarzynę Pużyńską jako autorkę i jej slavicbook "Chąśba", ponieważ jest to barwna i lekka historyjka bez zadęcia na rekonstrukcję historii i "Prawdziwej Wiary Przodków"
Znajdziemy tu zabawne anachronizmy, jak kamienne zamki, srebrne klucze, studnie z kołowrotem i potrafiący czytać i pisać karczmarze, ale co tam.
Ubawiłem się czytając tę historię zgodnie z "drogowskazami" autorki, skacząc pomiędzy rozdziałami - "gawędami" a "anegdotami", które znakomicie uzupełniają obraz świata powieści i podnoszą jej wartość, czyniąc ją żywą i wciągającą lekturą.

Główną zaletą powieści "Chąśba" Katarzyny Pużyńskiej, jest niesłychanie wartka akcja powieści, która trwa raptem dwa dni, lecz pozwala nam poznać wielu barwnych bohaterów i ich mały światek wokół zagubionego w lesie grodziska bez nazwy.
Ciekawa jest również, nieźle zbudowana, wielowątkowa zagadka kryminalna, którą muszą rozwiązać jej bohaterowie, chociaż każdy ma w tym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspaniała poezja miłosna
Tym piękniajsza, że w przekładzie na współczesny język, wydaje się bliższa.

Wspaniała poezja miłosna
Tym piękniajsza, że w przekładzie na współczesny język, wydaje się bliższa.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to