rozwiń zwiń
Tadeusz

Profil użytkownika: Tadeusz

Kraków Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 5 lata temu
75
Przeczytanych
książek
91
Książek
w biblioteczce
40
Opinii
499
Polubień
opinii
Kraków Mężczyzna
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

"Poddany" Henryka Manna sytuuje się gdzieś w pobliżu "Buddendbroków" swojego bardziej uznanego brata, ale jednak odrobinę poniżej. Starszy Mann potrafi tak samo jak Tomasz malowniczo przedstawić świat przemijających Niemiec, jest równie dowcipny, ironiczny, wysoko ma ustawioną poprzeczkę moralności. Ale jednak...

Henryk Mann gubi się w zalewie drobiazgów, w podkreślaniu swojego przesłania moralnego, w jednoznacznym malowaniu postaci tak, aby nikt nie miał wątpliwości. Tu nic nie zostaje niedopowiedziane, a prawdziwe dramaty ludzi uczciwych wyglądają raczej płasko. Brak w tym wielkości Tomasza Manna, który bronił się przed taką karykaturalną jednostronnością, a jego dramaty były ciężkie przez brzemię cierpienia, a nie przez powtarzanie tego, kto jest uczciwy, a kto nie.
Czytelnicy, którym przyjemność sprawili "Buddenbrokowie", również "Poddanego" przeczytają z zaciekawieniem, chociaż będzie to raczej jednorazowa lektura. Oczywiście można się zamyślić nad tym, że Henryk Mann już przed 1914 rokiem przewidział nieuchronne (faszyzm), o czy mówił, że nie miał jeszcze pojęcia, ale znał już treść. Niestety, jego poddany, Diederich Hessling, jest zbyt jednostronny, zbyt karykaturalny i spłaszczony, namalowany zbyt tendencyjnie. "Poddany" to solidna powieść mieszczańska, ale bez polotu.

Warto zwrócić uwagę na coś jeszcze, co chyba wynikło u Henryka Manna niezamierzenie. W "Poddanym" większość Niemców, stojących u progu pierwszej wojny światowej, ochoczo szermujących rasizmem i innymi "zdobyczami" mieszczańskości to ludzie przyzwoici, uczciwi, czasem nieszkodliwi hipokryci, ale nie idioci. Tych (narodowcy, gleba przyszłego nazizmu) jest tylko garstka i choć są głośni, to nie potrafią zagłuszyć zdrowego rozsądku u większości. To ja się pytam - jakim cudem ten cny, rozsądny i liberalny naród rozpętał takie piekło na świecie? Henryk Mann, moim zdaniem, stanął na czele takich ludzi jak H. H. Kirst - z całych sił zamykających oczy na to, że Niemcy w swojej naturze mają skłonność do przemocy i okrucieństwa, do uległości wobec silniejszego i krzywdzenia słabszego. I to nie tylko ci narodowi idioci, ale większość Niemców. Mann, niestety, powielał mit "dobrych Niemców" (ta sama ohyda, co w filmowej wersji "Złodziejki książek") i za to mu minus. Wydaje mi się, że więcej prawdy o Niemcach jest w ponurych książkach Hansa Fallady, gdzie tych zdrowo myślących można liczyć na palcach rąk. Tomasz Mann - w "Doktorze Faustusie" - jakoś potrafił się ustrzec takiego uproszczenia, a mimo to pokazał dramat niemieckiego cierpienia.

"Poddany" Henryka Manna sytuuje się gdzieś w pobliżu "Buddendbroków" swojego bardziej uznanego brata, ale jednak odrobinę poniżej. Starszy Mann potrafi tak samo jak Tomasz malowniczo przedstawić świat przemijających Niemiec, jest równie dowcipny, ironiczny, wysoko ma ustawioną poprzeczkę moralności. Ale jednak...

Henryk Mann gubi się w zalewie drobiazgów, w podkreślaniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Czarodziejka z Florencji" nie jest dobrą dobrą książką - przynajmniej na tle innych rzeczy Salmana Rushdiego. Wprawdzie czyta się ją przyjemnie, ale brak jej czegoś, co skłaniało by do powrotu do niej. Moim zdaniem najbardziej zaszkodziła jej "kulturowa wszystkożerność", związana pewnie z zaangażowaniem pisarza w Hollywoodzie (jest tam reżyserem, scenarzystą, aktorem i celebrytą). Ale po kolei.

W wymiarze fabularnym powieść rozpięta jest na cały wiek XVI, czemu służy z jednej strony aktualne umocowanie w czasie (wydarzenia na dworze Akbara, władcy z dynastii Wielkich Mogołów w Indiach), z drugiej zaś retrospekcje związane z wcześniejszymi wypadkami we Florencji (czasy Machiavellego). Zresztą czas, jak zwykle u Rushdiego, ma wymiar magiczny (coś jak u Borgesa) i niekoniecznie liniowy. Jest to historia człowieka, który dociera na dwór Akbara i snuje opowieść, przekonany o posiadanej tajemnicy. Sama w sobie fabuła jest przeciętna, i już to odstaje na minus. Nawet w krytykowanym "Grimusie" istnieje ciekawy wątek fabularny - w innych swoich książkach Rushdie często pokazywał, że jest zarówno gawędziarzem jak i twórcą znakomitych fabuł. W "Czarodziejce" niestety jest przeciętnie.

U Rushdiego na ogół chodzi - oprócz samej historii - o sposób prowadzenia gawędy. Pod tym względem "Czarodziejka" jest rewelacyjna - aż iskrzy się od perełek, opowiastek, dygresji i szczególików. Jeśli ktoś lubi barwne gawędy tego pisarza, to nie zawiedzie się.

Moim zdaniem największą słabością tej powieści jest wspomniana "kulturowa wszystkożerność" - próba stworzenia epickiej powieści totalnej, w której znajdzie się niemal wszystko. W "Czarodziejce" jest cesarz Akbar, Andrea Doria, Niccolo Machiavelli, Medyceusze, Savonarola, Krzysztof Kolumb, Amerigo Vespucci, Buonaccorsi (z jego Wenus), Camoes, wielu przedstawicieli kultury indyjskiej - nie ma tylko sensu i celu dla tego rozmachu. Często postacie te pojawiają się, żeby było wiadomo, że Salman Rushdie wie o ich istnieniu - erudycja na pokaz, pusta igraszka. Częścią tej "wszystkożerności" jest próba utworzenia pomostu pomiędzy renesansem florenckim a renesansem Akbara (uchodził za władcę tolerancyjnego w kwestiach religijnych). Dość sztucznie i nieciekawie tworzy się w odczuciu czytelnika niemal równoległość pomiędzy tymi światami (odległymi czasowo i mentalnie) - powstaje wrażenie jakiejś łączności w stylu postmodernistycznym (tygiel kulturowy, zależności, związki). W rzeczywistości nie istniały takie powiązania, zbyt duże były rozbieżności między tymi światami, aby sensownie dało się pokazać, że ludzie "w gruncie rzeczy wszędzie są tacy sami". Do tego należy dodać piętrowe konstrukcje charakterologiczne głównych postaci (raczej nie psychologiczne), które istnieją same dla siebie. To również jest inne, niż w pozostałych książkach Rushdiego, gdzie piętrowe charakterystyki do czegoś służyły. W "Czarodziejce" to jak droga prowadząca daleko, ale tak naprawdę donikąd. Nawet typowy dla pisarza "realizm magiczny" (znowu kłania się Borges) nie jest tu ciekawie wykorzystany - a przecież Rushdie jest mistrzem tej techniki.

"Czarodziejka z Florencji" przypomina pojemnik, do którego włożono zbyt wiele, bez potrzeby, poprzestając na warstwie formalnej opowieści. Moim zdaniem znacznie lepszą od niej powieścią jest "Grimus" uznawany za słabą książkę Rushdiego. Nie warto zaczynać przygody z tym pisarzem od "Czarodziejki", bo ona nie pokazuje prawdziwego geniuszu Salmana Rushdiego.

"Czarodziejka z Florencji" nie jest dobrą dobrą książką - przynajmniej na tle innych rzeczy Salmana Rushdiego. Wprawdzie czyta się ją przyjemnie, ale brak jej czegoś, co skłaniało by do powrotu do niej. Moim zdaniem najbardziej zaszkodziła jej "kulturowa wszystkożerność", związana pewnie z zaangażowaniem pisarza w Hollywoodzie (jest tam reżyserem, scenarzystą, aktorem i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Manicheizm średniowieczny" to pierwsza z książek Stevena Runcimana, która mnie rozczarowała. Może nie do końca zawiodła, ale jednak nie jest tym, do czego Runciman przyzwyczaił swoich czytelników. Trochę za dużo w niej "wszystkiego", a za mało historii, przez co zamienia się w erudycyjny popis wybitnego historyka, który nie musi niczego udowadniać. Ale najlepiej po kolei o jej wadach i zaletach.

Przede wszystkim nie do końca wiadomo o czym jest ta książka: na dobrą sprawę ani o herezji średniowiecznej, ani o manicheizmie, ani o historii religijnej. Piszę tak dlatego, że wszystko to w niej jest, ale z konieczności pobieżne. Tak wielkich tematów nie da się zamknąć w książeczce średniej objętości. Można się wprawdzie dopatrzeć wątku przewodniego (o tym za chwilę), ale ciągle jest on rozmywany dygresjami i wahaniami co do tego, który kierunek wybrać. Jak na książkę prezentującą kwestie religijne, za mało tu odniesienia do tych spraw, jak na analizę filozoficzną - zbyt wiele dykteryjek nastawionych na zabawienie czytelnika. Z kolei jak na książkę historyczną - zbyt wiele pobieżnie ujętych spraw, z różnych kręgów czasowych i przestrzennych, na siłę splecionych razem wokół jednej koncepcji. Z tego względu książka Runcimana "galopuje" przez trzynaście wieków historii, krąży po Azji Mniejszej, Bałkanach, Europie a nawet i po Rusi, wprowadza wielki kalejdoskop imion, które występują tylko po to, żeby pokazać, że autor o nich wie. Wskutek tego rozpada się na wiele wątków (osobny związany z paulicjanami w Azji, inny z kościołami ormiańskimi, kolejne z bogomiłami, katarami, waldensami), a żaden nie zostaje przedstawiony gruntownie. Ciekawa historia katarów we Francji jest zarysowana nader skromnie, niejako na marginesie wielkich ruchów w innych częściach świata. Słowem - ani to książka historyczna, ani filozoficzna. Na dodatek nadmiernie dygresyjna, ze zbyt wielką liczbą powtórzeń po sobie, z wprowadzaniem postaci bez ich głębszego umocowania.

"Manicheizm średniowieczny" nie jest pozycją całkiem złą i można z niego sporo wyczytać. Pierwsza część książki moze stanowić świetne uzupełnienie "Labiryntów herezji" J. Prokopiuka, szczególnie, że w dość przystępny sposób i z zacięciem historycznym przedstawia kształtowanie się i treść doktryny dualistycznej.

Kolejnym ciekawym pomysłem jest pokazanie, jakimi drogami doktryna ta wędrowała w średniowieczu: z Persji do Armenii i Azji Mniejszej, następnie na Bałkany, dalej poprzez Bułgarię, Bośnię i Hercegowinę do Italii, aż na południe Francji. Wydaje mi się, że koncepcją książki miało być właśnie pokazanie tej swoistej wędrówki idei, z jej kierunkami, sposobem rozprzestrzeniania się, głównymi aktorami. Jest to o tyle ciekawe, że długa i zawiła droga tego "płynięcia", które połączyło tak odległe społeczeństwa jak ludy Azji i zachodniej Europy, jest naprawdę interesująca i niezwykła. W tym względzie Runciman tworzy interesujące koncepcje i mocno trzyma się narzuconego schematu.

Wreszcie - jak zwykle u Stevena Runcimana - pełno tu dykteryjek czy po prostu autentycznych postaw i zjawisk (np. wydzielanie demona śluzem z nosa w nauce mesalian czy koncepcja wejścia i wyjścia Chrystusa przez ucho Marii, co gwarantowało jej trwanie w dziewictwie), które z perspektywy czasu mogą jedynie śmieszyć. W tym widać znakomite pióro historyka, który po prostu wie, jak pisać o historii. Z drugiej strony - podkreślam ponownie - jak na wytrawnego pisarza, autor wprowadził zbyt wiele powtórzeń z siebie i dygresji.

Książka jest przeznaczona - moim zdaniem - dla fanów pisarstwa Stevena Runcimana. Na drugim planie dla osób zainteresowanych herezja dualistyczną, zaś dopiero w tle dla tych, którzy ciekawi są jej dziejów w Europie (dotyczy przede wszystkim dualizmu w Azji i na Bałkanach). To trudniejsza pozycja, nie czyta się jej tak łatwo jak inne od tego autora, ale mimo wszystko warto po nią sięgnąć.

"Manicheizm średniowieczny" to pierwsza z książek Stevena Runcimana, która mnie rozczarowała. Może nie do końca zawiodła, ale jednak nie jest tym, do czego Runciman przyzwyczaił swoich czytelników. Trochę za dużo w niej "wszystkiego", a za mało historii, przez co zamienia się w erudycyjny popis wybitnego historyka, który nie musi niczego udowadniać. Ale najlepiej po kolei o...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Tadeusz Pawłowski

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [1]

Thomas Mann
Ocena książek:
7,3 / 10
48 książek
3 cykle
Pisze książki z:
481 fanów

Ulubione

Henryk Sienkiewicz Potop Zobacz więcej
John Updike Uciekaj, Króliku Zobacz więcej
Thomas Mann Doktor Faustus Zobacz więcej
Thomas Mann Doktor Faustus Zobacz więcej
Thomas Mann Doktor Faustus Zobacz więcej
Thomas Mann Doktor Faustus Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
75
książek
Średnio w roku
przeczytane
5
książek
Opinie były
pomocne
499
razy
W sumie
wystawione
66
ocen ze średnią 6,2

Spędzone
na czytaniu
488
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
6
minut
W sumie
dodane
2
W sumie
dodane
1
książek [+ Dodaj]