-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1159
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać415
Biblioteczka
2019-03-29
2019-03-12
2019-04-07
2019-03-13
2020-03-25
2020-03-21
2020-03-18
2020-03-16
2020-03-16
2019-04-09
2019-04-04
2019-03-15
2019-03-14
2012-10-28
Nicholas Sparks to jeden z najbardziej znanych współczesnych pisarzy. Swą popularność zawdzięcza powieściom obyczajowym, które cieszą się dużym uznaniem wśród żeńskiego grona czytelników. Zadebiutował w 1997 roku "Pamiętnikiem", który kilka lat później został przeniesiony na wielki ekran. Od tamtej pory filmowcy chętnie współpracują z pisarzem, ekranizując kolejne jego książki - "List w butelce", "Jesienną miłość", "Szczęściarza" i inne.
Z racji tego, iż "Pamiętnik" po raz pierwszy poznałam w ubiegłym roku, a i obszerną lekturą nie jest, postanowiłam sobie odświeżyć jego fabułę, w połowie słuchając audiobooka i przyjemnego głosu Henryka Drygalskiego, a w połowie czytając. Właściwie to nie wiem, czego spodziewałam się po ponownym zagłębieniu się w debiut literacki Sparksa, może tego, że tym razem spodoba mi się bardziej? Może za pierwszym podejściem pominęłam jakieś istotne, ciekawe i zachwycające fragmenty, słowa czy szczegóły? Żadna z tych rzeczy nie miała miejsca. I w dalszym ciągu nadziwić się nie mogę, iż ta powieść została okrzyknięta bestsellerem, dzięki któremu amerykański pisarz zyskał ogromną popularność na całym świecie. "Pamiętnik" to historia o miłości - najwyraźniej bardzo niezwykłej i wyjątkowej, choć zastanawiam się, czy aby na pewno. Bo owszem, coś w opisywanym w niej uczuciu jest. Coś, co potrafi porwać czytelnika i gdzieniegdzie wzruszyć. Ale na ogół jest ono tak wyidealizowane, że aż niewiarygodne i niekoniecznie realne. A o tym fakcie autor zapewnia odbiorcę od pierwszej do ostatniej strony, co, niestety, bardzo przytłacza.
Rzecz dzieje się pod koniec XX wieku, w pewnym domu opieki. Osiemdziesięcioletni mężczyzna, Duke, borykający się z niejedną dolegliwością i chorobą, codziennie od czterech lat znajduje czas na to, by spędzić go w towarzystwie kobiety cierpiącej na Alzheimera, czytając jej stary pamiętnik opisujący historię miłości dwojga młodych ludzi, Noaha i Allie, która narodziła się w latach trzydziestych. Uczucie, jakie tych dwoje połączyło, z całą pewnością było jedyne w swoim rodzaju, ale napotkało na swej drodze sporo przeszkód, które przy pomocy mniejszej lub większej woli i siły walki, stopniowo były pokonywane.
Do stylu pisarskiego Sparksa jestem już przyzwyczajona - prosty i przystępny, ale w przypadku "Pamiętnika" także niezwykle barwny, jeśli chodzi o opisy piękna miłości, przyrody i charakterów poszczególnych postaci. Są one zbyt dokładne i często się powtarzają. Praktycznie, gdyby tak je pominąć, niewiele by z tego utworu zostało. Dlatego uważam, że równie dobrze ta historia mogłaby przybrać formę opowiadania. Autor bowiem nie wybiega w niej dalej niż poza relacje panujące między Noahem i Allie, w wielkim skrócie przedstawiając okres wakacji, podczas których się oni poznali, i na trochę dłużej zatrzymując się na dwóch dniach ich ponownego spotkania po czternastu latach rozłąki. Całość wieńczą czasy współczesne i wydarzenia mające miejsce w domu opieki, które są jednym z najciekawszych elementów książki.
Przedstawiony w niej charakter miłości należy do takich, z którymi chyba większość zwyczajnych ludzi chciałaby w swym życiu mieć do czynienia. Piękna, szczera, wyjątkowo głęboka i szczęśliwa, trwająca aż po grób. Moim zdaniem jednak pasująca bardziej do świata marzeń aniżeli rzeczywistości, aczkolwiek nie twierdzę z całą pewnością, że taka miłość nie ma szans czy prawa zaistnieć. Rozpływanie się autora w zachwytach nad uczuciem kwitnącym między głównymi bohaterami, a także nad nimi samymi, przekształca "Pamiętnik" w utwór taki trochę bajkowy, a zarazem bardzo romantyczny, miejscami nawet zbyt ckliwy, do czego w dużej mierze przyczyniają się postaci Noaha i Allie. Czytelnik bowiem wielokrotnie może dowiedzieć się o tym, jak wspaniale zbudowany jest Noah, i jak piękna jest Allie. Najgorsze jednak w tym wszystkim są liczne powtórzenia dotyczące kwestii zmian, jakie zachodzą w bohaterach w ciągu kilkunastu lat, i wspomnień, jakie zachowują się w ich pamięci. Dla przykładu - według Allie wygląd jej ukochanego, którego widzi po bardzo długim czasie, na przemian zmienia się i nie zmienia wcale, a ona sama utwierdza się w przekonaniu, że zakochuje się w nim na nowo w kilku różnych sytuacjach towarzyszącym ich spotkaniom. Bywały takie chwile, kiedy to zastanawiałam się, czy to tylko wykreowani Noah i Allie są tak drażniąco niezdecydowani i niepewni, czy też sam Sparks.
Do minusów powieści zaliczyłabym również opis sceny erotycznej z udziałem głównych bohaterów - taki niespecjalnie interesujący i troszeczkę niesmaczny pod względem padającego w nim słownictwa, dzięki któremu, jak się domyślam, miał on przybrać formę niemalże poetycką, co jednak nie do końca spełniło to zadanie. Natomiast najbardziej skrzywiło moją twarz w wyrazie niedowierzania i odrzuciło mnie samo zakończenie "Pamiętnika", a dokładniej jego ostatnie zdanie, którego nie chciałabym tutaj przytaczać z oczywistych względów. Kompletnie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Wyobraźnia pisarza zawiodła go nie tam, gdzie trzeba, czyniąc sam kres książki zupełnie niepasującym do charakteru całej jego reszty.
Zdecydowanie zatem wolę koniec filmowej adaptacji tej pozycji Sparksa. Zresztą, co tu się rozdrabniać - cały film jest o niebo lepszy od swego pierwowzoru. A na dodatek jest jednym z moich ulubionych filmów w ogóle. Pomimo kilku różnic między obiema formami, jakie rzucają się w oczy, można stwierdzić, że to doskonałe uzupełnienie powieści. Tak jak brakuje w niej szerszego rozwinięcia niektórych wątków, jak na przykład narodziny młodzieńczej miłości Noaha i Allie, charakterystyka rodziców dziewczyny czy godna podziwu postawa Duke'a, tak ekranizacja wszystko to dokładnie obrazuje, a rewelacyjne role Ryana Goslinga i Rachel McAdams czynią ją jeszcze piękniejszą i wzruszającą. Tak, na filmowej wersji "Pamiętnika" można wylać morze łez... Naprawdę rzadko zdarza się, że film, który powstał na podstawie książki, jest od niej lepszy. I to dużo lepszy.
Nicholas Sparks wykonał przyzwoitą pracę, jak na swój debiut, ale to, co chciał przekazać czytelnikowi, równie dobrze mógł umieścić w opowiadaniu albo nawet scenariuszu. Ale może to właśnie ze względu na prostotę "Pamiętnika" twórcy filmowi szybko, o ile dobrze kojarzę z autobiografii pisarza, się nim zainteresowali i potem jego kariera rozwinęła się w zawrotnym tempie? Cieszę się jednak, że z biegiem czasu autor udoskonalił swój warsztat, bo gdyby wszystkie jego utwory ubrane zostały w taki klimat, jaki panował w "Pamiętniku", oszalałabym ze znużenia. Albo po prostu zrezygnowałabym z dalszego poznawania jego twórczości. To opowieść, którą z wypiekami na twarzy i wielkim zachwytem przeczytają miłośnicy romantycznych historii, marzyciele, osoby łatwo się wzruszające i nieszczęśliwie zakochane. Nie polecam jej natomiast tym, którzy twardo stąpają po ziemi i gardzą przesłodzonymi romansami, choć myślę, że tak naprawdę każdy czytelnik jest w stanie znaleźć w tej książce choć niewielką cząsteczkę czegoś, co go zauroczy, co przypadnie mu do gustu, bo zła "do szpiku kości" to ona na pewno nie jest.
Recenzja pochodzi z tajusczyta.blogspot.com.
Nicholas Sparks to jeden z najbardziej znanych współczesnych pisarzy. Swą popularność zawdzięcza powieściom obyczajowym, które cieszą się dużym uznaniem wśród żeńskiego grona czytelników. Zadebiutował w 1997 roku "Pamiętnikiem", który kilka lat później został przeniesiony na wielki ekran. Od tamtej pory filmowcy chętnie współpracują z pisarzem, ekranizując kolejne jego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-04-22
Nicholas Sparks to jeden z najbardziej znanych współczesnych pisarzy. Swą popularność zawdzięcza powieściom obyczajowym, które cieszą się dużym uznaniem wśród żeńskiego grona czytelników. Zadebiutował w 1997 roku "Pamiętnikiem", który kilka lat później został przeniesiony na wielki ekran. Od tamtej pory filmowcy chętnie współpracują z pisarzem, ekranizując kolejne jego książki - "List w butelce", "Jesienną miłość", "Szczęściarza" i inne.
Również "Noce w Rodanthe" doczekały się swego odpowiednika filmowego. Tak jak nie miałam okazji go obejrzeć, tak utwór o tym tytule przeczytałam już dwukrotnie. Za pierwszym razem było to moje pierwsze podejście do twórczości Sparksa. Za drugim - potraktowałam go jako "odświeżacz" pamięci, a także krótką rozrywkę pomiędzy innymi lekturami. Ta książka bowiem nie należy do obszernych, licząc sobie trochę ponad dwieście stron. Opowiada zwięźle i konkretnie o miłości dwojga ludzi w średnim wieku, których bagaże doświadczeń do lekkich nie należą. Dzięki wzajemnej bliskości i wsparciu oboje uświadamiają sobie, że życie jednak potrafi być piękne. Ratują siebie nawzajem, zmieniając się już na zawsze.
Adrienne Willis ma prawie sześćdziesiąt lat. Przeżyła już wiele - prawdziwą miłość, ślub, rozwód, doczekała się dzieci i wnuków. Widząc, jak jej córka Amanda rozpacza i zaniedbuje własnych synów, nie mogąc pozbierać się po zbyt wczesnej śmierci męża, Adrienne postanawia opowiedzieć jej najważniejszą historię swojego życia, historię, której nie znał nikt prócz niej samej i jej zmarłego ojca. Kilkanaście lat wcześniej, kiedy główna bohaterka nie najlepiej radziła sobie z trudami codzienności po tym, jak odszedł od niej mąż, zostawiając ją z trójką nastoletnich dzieci, poznała Paula Flannera, który wywrócił jej życie o sto osiemdziesiąt stopni. Do ich spotkania doszło w niewielkiej wiosce rybackiej Rodanthe, kiedy to Paul zawitał w Gospodzie, ośrodku wypoczynkowym nad oceanem, nad którym pieczę sprawowała akurat Adrienne, zastępując przyjaciółkę. W ciągu zaledwie kilku dni tych dwoje ludzi zdołało się przed sobą otworzyć, zaprzyjaźnić i zakochać. Wzbogaceni o nowe doświadczenie i prawdziwą miłość, obiecują sobie spotkanie za rok i pozostanie ze sobą do końca życia. Los jednak nie był dla nich łaskawy. Dlaczego? Jak Amanda zareaguje na opowieść matki? Czy zdoła w końcu pozbierać się po śmierci męża?
Jak to zazwyczaj bywa z książkami Sparksa, "Noce w Rodanthe" czyta się szybko, lekko i przyjemnie. Aczkolwiek odnoszę wrażenie, że ta pozycja zahacza o bardziej melancholijny klimat. Być może przez chłodną porę roku, podczas której toczy się zdecydowana większość akcji, być może też przez postać Paula Flannera, do której nie mogę się przekonać, mimo że przeczytałam tę powieść po raz drugi. Owszem, nie wszyscy bohaterowie literackiego świata muszą cechować się kolorowym charakterem i stylem bycia. Paul należy do tych, których życie nie jest łatwe, ale też jego cechy przyczyniają się do tego, że toczy się ono w taki, a nie inny sposób. Bohater ten sprawia wrażenie człowieka, do którego ciężko dotrzeć, milczącego, trochę sztywnego i zbyt grzecznego. Za mało w Paulu... samego Paula, jego osobowości, energii, emocji. W przeciwieństwie do Adrienne, której postać da się lubić o wiele bardziej, która wnosi do powieści odrobinę słońca i świeżości.
"Noce w Rodanthe" to utwór, który nie należy do skomplikowanych, bo w dużej mierze składa się ze wzajemnych opowieści głównych bohaterów, ale zaskakuje, a pod koniec także wzrusza. Sparks koncentruje się tutaj na przedstawieniu pewnego etapu ludzkiego istnienia, który zapewne dotyka niejednego z nas w prawdziwym życiu. Chodzi o zmianę. Gotowość do zmiany na bycie kimś lepszym po tym, jak dochodzi się do wnioski, że dotychczasowy byt nie był bytem szczęśliwym, zarówno dla samego siebie, jak i bliskich. Taka zmiana to pewnego rodzaju przełom w życiu, na który duży wpływ ma coś ważnego, istotnego, coś, z czego człowiek wcześniej nie zdawał sobie sprawy. Może to być przeprowadzka, zmiana pracy albo, jak w przypadku Adrienne i Paula, po prostu nowa znajomość. Rozmowa. Dzielenie się własnymi problemami z osobą, która nas przypomina, która nas rozumie. Być może brzmi to dość banalnie, ale ubrane przez Sparksa we właściwe słowa, nie jest już banalne, lecz potrafi zaintrygować i dać do myślenia.
"Noce w Rodanthe" to dobra, że tak to ujmę, "spokojna" książka. Króciutka, ale konkretna. Tematycznie - no cóż, typowy Nicholas Sparks. Miłość dwojga ludzi, trudna przeszłość, mnóstwo przemyśleń, poszukiwanie własnego ja. Dla fanów autora pozycja jak najbardziej obowiązkowa, literatury kobiecej - myślę, że odpowiednia. Mnie nie pozostaje teraz nic innego, jak tylko zapoznać się z filmem, który powstał na podstawie tej powieści. Zrobię to na pewno, przede wszystkim ze względu na postać Paula Flannera - być może Richard Gere przekona mnie do niej dużo lepiej.
Recenzja pochodzi z tajusczyta.blogspot.com.
Nicholas Sparks to jeden z najbardziej znanych współczesnych pisarzy. Swą popularność zawdzięcza powieściom obyczajowym, które cieszą się dużym uznaniem wśród żeńskiego grona czytelników. Zadebiutował w 1997 roku "Pamiętnikiem", który kilka lat później został przeniesiony na wielki ekran. Od tamtej pory filmowcy chętnie współpracują z pisarzem, ekranizując kolejne jego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2007-08
2007-06
2007-08
2007-07
2009-12-25
Harlan Coben to jeden z najpopularniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich, którego specjalnością są kryminały z licznymi zwrotami akcji, nierozwiązanymi sprawami i zagadkami z przeszłości bohaterów. Najbardziej znaną postacią wykreowaną przez niego jest Myron Bolitar, były koszykarz, obecnie agent sportowy, który nienawidzi swojego imienia, i który pojawia się w aż dziesięciu powieściach. Coben na ostatnim roku college'u uświadomił sobie, że chce pisać. Jego pierwsza książka, "Mistyfikacja", powstała w 1990 roku. Jako jedyny współczesny autor otrzymał trzy najbardziej prestiżowe nagrody literackie przyznawane w kategorii powieści kryminalnej, w tym najważniejszą - Edgar Allan Poe Award.
Na początku może od razu zaznaczę, że Coben jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Ulubionym natomiast, jeśli chodzi o kryminały. Tak naprawdę to on oraz Dan Brown, w okolicach lat 2005-2006, zaszczepili we mnie miłość do thrillerów i utworów kryminalnych, oczywiście tych dla dorosłych, bo, jakby na to nie patrząc, już w dzieciństwie lubiłam zaglądać do książek pełnych zagadek i detektywistycznych przygód. Chyba wszystkie powieści Cobena, które miałam okazję poznać, przeczytałam więcej niż raz. I nadal chętnie do nich wracam, zwłaszcza wtedy, gdy zacierają mi się w pamięci poszczególne części składowe fabuł. Tak też zrobiłam ostatnio, sięgając po pierwszą książkę z cyklu opowiadającego o Myronie Bolitarze, a mianowicie "Bez skrupułów". Kilka lat wcześniej, korzystając z wersji papierowej, przeczytałam ją ze dwa, może nawet trzy razy. Teraz, w ramach umilenia sobie czasu poświęconego pracy, postanowiłam wysłuchać audiobooka czytanego przez Mirosława Uttę. Niestety, nie przypadła mi do gustu interpretacja tego lektora, który nieco zniechęcał mnie swoim monotonnym, beznamiętnym i raczej powolnym sposobem czytania. Całe szczęście, że rewelacyjna treść utworu nie pozwoliła mi na to, by jej lekturę przerwać.
Na terenie kampusu Uniwersytetu Restona w New Jersey znika studentka, Kathy Culver. Jej poplamiona krwią bielizna zostaje znaleziona w koszu na śmieci. Wygląda na to, że dziewczyna padła ofiarą gwałtu. Ale co stało się potem? Została porwana? A może zamordowana? Półtora roku później jej były narzeczony, wschodząca gwiazda futbolu, Christian Steele, otrzymuje dziwną przesyłkę, której zawartość stanowi pismo pornograficzne, a w nim, na jednej ze stron, widnieje zdjęcie zaginionej Kathy. Jej głos z kolei słyszy w słuchawce, odbierając pewnego wieczoru telefon. Czy Kathy żyje? Zaniepokojony całą tą sytuacją, chłopak prosi o przyjrzenie się jej bliżej Myrona Bolitara, swego agenta sportowego. W tym samym czasie prawie że o to samo prosi go jego dawna ukochana, Jessica Culver, starsza siostra Kathy, która po tym, jak parę dni temu ktoś zamordował ich ojca, zaczyna podejrzewać, że obie sprawy - obecna i ta sprzed osiemnastu miesięcy - są ze sobą powiązane. Czy rzeczywiście?
"Bez skrupułów" to kryminał bez wątpienia dla dorosłych czytelników. Przemoc, wulgaryzmy, seks i pornografia nie opuszczają jego stronic ani na krok, ale nie tylko te elementy składają się na całość powieści. Bardzo ważne są tutaj liczne, niepozbawione sarkastycznego humoru dialogi pomiędzy bohaterami, no i przede wszystkim sami bohaterowie, spośród których na pierwszy plan wysuwają się już wcześniej wspomniany Myron Bolitar i jego przyjaciel, Win Lockwood, bogacz o arystokratycznej urodzie, a przy tym wyrafinowany zabójca, który dosłownie nie może się doczekać chwili, w której złamie komuś choć jeden palec albo, nie oszukujmy się, najlepiej, gdy kogoś po prostu zabije. Tego duetu nie da się nie lubić. Ale pozostałe postaci występujące w utworze również zasługują na uwagę. Z prostego powodu - każda z nich ma jakiś związek z rodziną Culverów, posiada cenne informacje, odznacza się intrygująca przeszłością, a więc może wnieść do dochodzenia prowadzonego przez nieustraszonego Bolitara coś ważnego, a nawet stać się podejrzanym o to czy owo. Bo ktoś z całą pewnością za zniknięcie Kathy odpowiada. Podobnie jak za śmierć ojca dziewczyny. Dwie różne osoby? A może tylko jedna?
Kryminał Cobena wciąga niesamowicie. I trzyma w napięciu do ostatniej strony. Czytelnik bezustannie balansuje na granicy prawdy i kłamstwa, nie wiedząc, komu wierzyć i czyim tropem podążać. Obawia się tego, co jeszcze może odkryć, i z czym jeszcze będzie musiał się zmierzyć - z szokującą przeszłością Kathy czy może okrutną teraźniejszością, w której musi żyć jej najbliższa rodzina. "Bez skrupułów" to powieść, której nie da się tak po prostu odłożyć. Za dużo interesujących rzeczy się w niej dzieje. Zbyt często nas zaskakuje. Także jej zakończenie do banalnych nie należy, wręcz przeciwnie, zostało sprytnie wykombinowane, podobnie jak cały przebieg śledztwa Bolitara operującego inteligentnym pokładem metod zapobiegawczego i odkrywczego działania. Harlan Coben wykonał świetną robotę, powołując do życia ten utwór. Nie dziwię się, że otrzymał za niego Anthony Award oraz nominację do Edgar Allan Poe Award. Polecam gorąco zarówno fanom tego amerykańskiego pisarza, jak i tym, którzy nie mieli jeszcze styczności z jego prozą, a gustują w thrillerach i kryminałach. Dodam jeszcze tylko, że warto mieć na uwadze zachowanie kolejności czytania książek z cyklu z Myronem Bolitarem. Każda z nich może i opowiada o zupełnie innej sprawie, ale wątki poboczne typu perypetie miłosne Bolitara lub jego współpracownicy, Esperanzy Diaz, są kontynuowane, dlatego można się w nich pogubić, czytając poszczególne utwory "jak leci".
Recenzja pochodzi z tajusczyta.blogspot.com.
Harlan Coben to jeden z najpopularniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich, którego specjalnością są kryminały z licznymi zwrotami akcji, nierozwiązanymi sprawami i zagadkami z przeszłości bohaterów. Najbardziej znaną postacią wykreowaną przez niego jest Myron Bolitar, były koszykarz, obecnie agent sportowy, który nienawidzi swojego imienia, i który pojawia się w aż...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to