Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Mniej więcej do połowy - naprawdę mocna, obrazowa opowieść o okrutnej szkolnej przemocy.
Końcówka nieco mnie zawiodła, wydała mi się nieadekwatna do wcześniejszych rozdziałów, choć ostatnim stronom nie sposób odmówić piękna.

Mniej więcej do połowy - naprawdę mocna, obrazowa opowieść o okrutnej szkolnej przemocy.
Końcówka nieco mnie zawiodła, wydała mi się nieadekwatna do wcześniejszych rozdziałów, choć ostatnim stronom nie sposób odmówić piękna.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jakież to było nudne! Niby coś się działo, ale wydarzenia wydały mi się nieciekawe, zbyt rozwlekle opisane (nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę).
Ciekawiej zrobiło się bliżej końcówki, zachęcając mnie do sięgnięcia po drugą księgę tego tomu.

Jakież to było nudne! Niby coś się działo, ale wydarzenia wydały mi się nieciekawe, zbyt rozwlekle opisane (nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę).
Ciekawiej zrobiło się bliżej końcówki, zachęcając mnie do sięgnięcia po drugą księgę tego tomu.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Niesamowity rozmach i świetnie przedstawiony, drobiazgowo opisany świat. Powieść podąża nie tylko za tytułową Anną i jej romantycznymi podbojami, ale także jej bliskimi.
Powieść może mogłaby być nieco krótsza, kosztem rezygnacji z choćby części opisów.

Niesamowity rozmach i świetnie przedstawiony, drobiazgowo opisany świat. Powieść podąża nie tylko za tytułową Anną i jej romantycznymi podbojami, ale także jej bliskimi.
Powieść może mogłaby być nieco krótsza, kosztem rezygnacji z choćby części opisów.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historia nieco inna, niż oczekiwałam, ale ogólnie dobrze bawiłam się podczas lektury.

Historia nieco inna, niż oczekiwałam, ale ogólnie dobrze bawiłam się podczas lektury.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przepełniona chwałą i patosem opowieść o sztukach walki i honorze, chińska aż do szpiku kości.

Przepełniona chwałą i patosem opowieść o sztukach walki i honorze, chińska aż do szpiku kości.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Space opera o intrygującym zakończeniu i irytującej całej reszcie.

Space opera o intrygującym zakończeniu i irytującej całej reszcie.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejne spotkanie z prozą H.G. Wellsa - ponownie udane i, co ważniejsze, zaskakujące!

Wątek podróży w czasie pozostaje jednym z moich ulubionych już od lat, choć mam wrażenie, że rzadko trafiam na pozycje satysfakcjonujące. Mając jednak na koncie już dwa spotkania z twórczością Autora, wierzyłam, że i "Wehikuł czasu" dostarczy mi sporo pozytywnych emocji.

Tak też się stało, choć powieść poprowadzona została zupełnie inaczej, niż oczekiwałam. "Wehikuł czasu" zaczyna się bowiem od opisu spotkania grupy mężczyzn w posiadłości jednego z nich. Gospodarz utrzymuje, że opracował metodę podróży w czasie - ba, udał się w taką podróż, i chętnie opowie towarzyszom o swoich przygodach. I to opis tychże zajmuje większość książki. Jak wygląda świat przyszłości? Podróżnik opisuje go jako niemal idylliczne miejsce zamieszkałe przez Elojów: istoty bierne, wręcz leniwe, obawiające się mroku. O zmierzchu spod ziemi wychodzi bowiem drugi rodzaj jej mieszkańców: mięsożerczy Morlokowie.

"Wehikuł czasu", w kontraście do "Wojny światów" i "Wyspy doktora Moreau", wydał mi się nieco nudny. Autor poświęcił bowiem sporo miejsca na opis spokojnego życia u boku Elojów. Z czasem przygody Podróżnika stają się coraz mroczniejsze - i muszę oddać H.G. Wellsowi honor, gdy już romansuje z horrorem, robi to umiejętnie i autentycznie wzbudza dreszcze - a ostatecznie prowadzą protagonistę do nadzwyczaj ciekawych i przenikliwych wniosków. Świat Elojów i Morloków nie jest jednak końcem drogi naszego dzielnego Podróżnika.

W moim odczuciu, to właśnie kilkadziesiąt ostatnich stron "Wehikułu czasu" stanowi o jego największej sile. Kreślona przez Autora wizja przyszłości wstrząsnęła mną i dała do myślenia. Mam wrażenie, że zapadła w pamięć znacznie lepiej niż wcześniejsze, szerzej opisane, sekwencje. Przygotowane przez Piotra Goćka posłowie, "Utopista u kresu dziejów", świetnie podsumowuje puentę tej opowieści, ale też podsuwa czytelnikowi popkulturowe twory próbujące adaptować lub rozwijać dzieło Wellsa (z lepszym lub gorszym skutkiem). Tak jak w przypadku "Wyspy doktora Moreau", posłowie wydaje mi się świetnym dodatkiem, którego nie warto pominąć.

W obliczu pomysłu na historię i niesamowitej, bardziej złożonej niż mogłoby się wydawać, wizji przyszłości, bledną kreacje bohaterów. Ani Podróżnik, ani jego towarzysze z "teraźniejszości" czy przyszłości, nie zapadają w pamięć, nie zwracają na siebie uwagi; stanowią raczej dodatek do opowieści, pionki niezbędne do przedstawienia wydarzeń.

"Wehikuł czasu", mimo świetnego zakończenia, podobał mi się nieco mniej niż przywoływane już "Wojna światów" i "Wyspa doktora Moreau". Nie potrafię nie zachwycić się przenikliwością i kreatywnością Autora, więc tę powieść nadal polecam. Nie jest długa, przy odrobinie samozaparcia można ją przeczytać w jeden wieczór, a choć chwilami się dłuży, pozostawia po sobie niesamowity posmak.

Kolejne spotkanie z prozą H.G. Wellsa - ponownie udane i, co ważniejsze, zaskakujące!

Wątek podróży w czasie pozostaje jednym z moich ulubionych już od lat, choć mam wrażenie, że rzadko trafiam na pozycje satysfakcjonujące. Mając jednak na koncie już dwa spotkania z twórczością Autora, wierzyłam, że i "Wehikuł czasu" dostarczy mi sporo pozytywnych emocji.

Tak też się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przygoda jak z dawnych lat, choć z dodatkiem grozy.

"Strażnik piekła" zwraca uwagę okładką oraz ciekawym opisem, ale początek opowieści nieco gasi entuzjazm związany z lekturą. I nie chodzi mi o wstęp, w którym poznajemy aspirującego dziennikarza szukającego sensacji i znajdującego ją w opowieści pewnego mężczyzny, a o samą historię opowiadaną przez Macieja Góreckiego, który "co przeżył i co widział, (...) wszystkim wam opowie". Długie akapity wypełnione informacjami o przeszłości protagonisty, jego przyjaciół i krewnych - czasami powtarzające jedną informację kila razy (o "złotym sercu" jednej z postaci przeczytałam chyba trzykrotnie na dziesięciu linijkach) - skutecznie studziły moje czytelnicze zapędy. Domyślam się, że Autor chciał poprzez nie lepiej przedstawić swoich bohaterów i położyć solidny fundament pod ich kreacje, ale w moim odczuciu poświęcił na to zbyt wiele czasu.

Na szczęście, nie samą ekspozycją "Strażnik piekła" stoi. To opowieść o niesamowitych wakacjach czwórki przyjaciół. Zaczyna się od testu odwagi, a kończy na świetnie napisanej i trzymającej w napięciu sekwencji. Pomiędzy znajduje się miejsce na kąpiele w jeziorze, wycieczki rowerowe po wsi, wyjazdy do krewnych, zbiory owoców, rozkwit młodzieńczej miłości, niełatwe relacje z rodzicami i rodzeństwem czy wreszcie zgłębianie historii obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Bo chociaż Autor chce przede wszystkim opowiedzieć nam historię grozy, nie zapomina, że za bohaterów obrał sobie nastolatków, których ciężko wyobrazić sobie bez takich wakacyjnych aktywności.

Bardzo podobał mi się sposób przedstawienia tych niemalże dziecięcych postaci. Ich słowne przepychanki, pojawiające się tu i ówdzie wulgaryzmy, pierwsze papierosy czy popijanie, wreszcie zgrywanie odważnych, żeby nie wyjść na "pipę" wypadają niesamowicie wiarygodnie, pomagają czytelnikowi uwierzyć w bohaterów. Na korzyść wiarygodności działa także wyraźnie zarysowana obecność rodziców, którzy nie są obojętni wobec wybryków pociech. Opisana przez Autora więź pomiędzy bohaterami, jak też pierwsze kilkanaście rozdziałów "Strażnika piekła", kojarzyły mi się z "Wakacjami z duchami" Adama Bahdaja - i nie jest to zarzut, bo zarówno książkę, jak i późniejszą ekranizację, bardzo lubię.

Nie do końca podobały mi się za to inne rzeczy. Poza wspomnianym wcześniej zalewem ekspozycji, nie przypadły mi do gustu zdania zapowiadające, co się wydarzy (w stylu "Niebawem mieli się przekonać, żę to dopiero początek ich kłopotów"), oraz swoisty chaos narracyjny - przy czym ostatnia uwaga może wynikać z faktu, że odzwyczaiłam się od narracji trzecioosobowej, przeskakującej pomiędzy bohaterami w ramach jednej sceny. Wydaje mi się też, że Autor poszedł o krok za daleko w kreacji Maćka i uczynił go zbyt dobrym. Szczególnie pod koniec powieści, w sekwencjach zamykających, ciężko było mi zaakceptować jego zaangażowanie w próbę ocalenia innego bohatera i argumentację, jakoby tamten już dosyć wycierpiał. Szanowni Czytelnicy, nie postrzegajcie mnie proszę jako osobę okrutną i pozbawioną empatii, jednak nie potrafiłam przekonać samej siebie do okazania jakiegokolwiek współczucia wobec tej konkretnej jednostki.

Podsumowując ten przydługi monolog, lektura "Strażnika piekła" sprawiła mi mnóstwo frajdy. Dzięki tej powieści przypomniałam sobie nie tylko jedną z bardziej lubianych powieści, ale też czasy mojego własnego dzieciństwa, kiedy wraz ze znajomymi w wakacje przeżywaliśmy Niesamowite Przygody, wybieraliśmy się na Wielkie Wyprawy Rowerowe czy próbowaliśmy budować swoją bazę. Ta historia to nie tylko sentymentalna wycieczka w przeszłość, ale też trzymająca w napięciu lektura z nutką grozy, idealna nie tylko na jesienne czy halloweenowe wieczory.

Przygoda jak z dawnych lat, choć z dodatkiem grozy.

"Strażnik piekła" zwraca uwagę okładką oraz ciekawym opisem, ale początek opowieści nieco gasi entuzjazm związany z lekturą. I nie chodzi mi o wstęp, w którym poznajemy aspirującego dziennikarza szukającego sensacji i znajdującego ją w opowieści pewnego mężczyzny, a o samą historię opowiadaną przez Macieja Góreckiego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Osadzony w realiach dwudziestowiecznego Szanghaju retelling "Romea i Julii". Nie sądziłam, że tak się wciągnę!

"These Violent Delights" niesamowicie mnie zaskoczyło. Ciekawy pomysł na fabułę, fajnie poprowadzona zagadka i charyzmatyczni bohaterowie sprawili, że nie potrafiłam oderwać się od lektury, a jeśli już musiałam, cały czas zastanawiałam się nad możliwym ciągiem dalszym. Już wiem, że niebawem pojawi się kontynuacja tej opowieści i mam ogromną nadzieję, że spodoba mi się równie mocno co tom pierwszy.

Osadzony w realiach dwudziestowiecznego Szanghaju retelling "Romea i Julii". Nie sądziłam, że tak się wciągnę!

"These Violent Delights" niesamowicie mnie zaskoczyło. Ciekawy pomysł na fabułę, fajnie poprowadzona zagadka i charyzmatyczni bohaterowie sprawili, że nie potrafiłam oderwać się od lektury, a jeśli już musiałam, cały czas zastanawiałam się nad możliwym ciągiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dynamiczna kontynuacja "Dziedzictwa krwi", niestety pełna gatunkowych klisz i patetycznych wybiegów.

Tom pierwszy czytałam mniej więcej rok temu, nie zdziwiło mnie więc, że rozpoczynając lekturę "Czerwonej Tygrysicy" nie do końca pamiętałam, gdzie zakończyła się przygoda. Na moje szczęście Autorka sprytnie przypomina czytelnikowi, co wydarzyło się w poprzednim tomie.

Akcja toczy się bardzo dynamicznie, ale mimo to nie potrafiłam się wciągnąć w lekturę. Bohaterowie uciekają i walczą, Ana używa swojej mocy (tutaj zwanej powinowactwem), zła cesarzowa Morgania niszczy swój kraj i zabija obywateli... Dygresja: jej zachowanie wydaje mi się absolutnie oderwane od rzeczywistości. Kobieta niszczy miasta, zabija wszystkich "sprzeciwiających się jej" obywateli (zarówno władających powinowactwem, jak i tych "niemagicznych"), starców, młodych, mężczyzn, kobiety i dzieci. Krótko mówiąc: wykreowana została na klasycznego książkowego złola, niszczącego dla samej idei niszczenia. (Chociaż w świetle docierających ze wschodu doniesień o bestialstwach wojsk wobec cywili... Może zachowanie tej fikcyjnej cesarzowej nie jest tak nieprawdopodobne, jak mi się wydawało?)

Wróćmy jednak do naszych protagonistów. Podróż za morze okazuje się znacznie bogatsza w wydarzenia, niż oczekiwali. Na miejscu muszą rozwikłać pewną tajemnicę, a przy okazji spotykają krewnych Ramsona. I tak jak postać jego ojca uznaję za potencjalnie prawdopodobną, oschłą i ekstremalnie wymagającą względem innych, tak jego siostra Sorsha wydaje się skrajnie przerysowana. Autorka próbuje umotywować szalone zachowanie dziewczyny, ale w moich oczach aż do ostatnich stron pozostała ona literackim odpowiednikiem typowego antagonisty z gatunku shounen. Jest absurdalnie potężna, zlizuje krew przeciwników z ostrzy, maniakalnie się śmieje i wytrzeszcza oczy, a ból zdaje się jej nie dotyczyć. Oddaję Autorce honor, kreacja Sorshy jest spójna, ale nie zmienia to faktu, że sama postać wydaje się "za bardzo". Trochę przeszkadzał mi także patos wielu dialogów prowadzonych pomiędzy bohaterami oraz częste wypowiedzi w stylu "Jeszcze nie jest za późno, jeszcze możesz przejść na dobrą stronę". Staram się tłumaczyć ich obecność chęcią propagowania dobrych wzorców i postaw, ale nie wydają mi się one wiarygodne w kontekście opisywanych wydarzeń, przez co wpływają one raczej negatywnie na odbiór całości.

Trzecie podejście do oceny fabuły. "Czerwona Tygrysica" trzyma wysokie tempo akcji, próbuje zaskakiwać (ale wykorzystuje znane motywy z literatury młodzieżowej, więc to nie zawsze się udaje), a protagonistka podchodzi do swoich zadań całkiem odpowiedzialnie. Książkę czyta się szybko, ale - jak wspomniałam wcześniej - nie wciągnęłam się w tę historię, nie miałam syndromu "jeszcze jednego rozdziału".

Choć chciałabym napisać, że "Czerwona Tygrysica" mnie zachwyciła, nie mogę tego zrobić. Powieść powiela schematy znane z literatury młodzieżowej, za swój największy atut biorąc moc głównej bohaterki, która faktycznie wydaje się unikatowa, a związane z nią rozterki - wiarygodne. Na plus poczytuję sobie rozbudowę wykreowanego świata (opis nowej krainy wypada bardzo dobrze i "żywo") oraz plastyczność opisów, dzięki którym z łatwością mogłam wyobrazić sobie kolejne sceny czy wygląd bohaterów. Mało wiarygodne dialogi oraz opisana powyżej postawa głównej antagonistki nieco zawodzą, ale ostatecznie jest to "okej" powieść: momentami niepotrzebnie brutalna, przesadnie patetyczna, ale na tyle łatwa w odbiorze, by stanowić dobrą lekturę na kilka relaksacyjnych sesji czytelniczych.

Dynamiczna kontynuacja "Dziedzictwa krwi", niestety pełna gatunkowych klisz i patetycznych wybiegów.

Tom pierwszy czytałam mniej więcej rok temu, nie zdziwiło mnie więc, że rozpoczynając lekturę "Czerwonej Tygrysicy" nie do końca pamiętałam, gdzie zakończyła się przygoda. Na moje szczęście Autorka sprytnie przypomina czytelnikowi, co wydarzyło się w poprzednim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dystopijna wizja świata, w której ludzkość zmuszona była zejść pod ziemię, a sztuczna inteligencja osiągnęła poziom, o jakim obecnie nieśmiało marzymy.
Katarzyna Zawodnik zabiera czytelników do świata postapokaliptycznego. Po bombardowaniach biologicznych życie na powierzchni stało się niemożliwe, ludzkość musiała zamieszkać pod ziemią. Pierwsze lata bez wątpienia były problematyczne, ale po upływie około czterdziestu lat społeczeństwa przyzwycziały się do tego stanu rzeczy i wiodą całkiem wygodne życie.
To jednak tylko tło, wspominane sporadycznie. W "Zapisz zmiany" Autorka koncentruje się na czymś zupełnie innym: rozwoju sztucznej inteligencji i związanymi z nią problemami. W podziemnej Ameryce na porządku dziennym są roboty sprzątające (Salome) czy kierujące taksówkami (Than), a do sprzedaży powoli wchodzą humany: kosztowne konstrukcje idealnie imitujące wygląd człowieka, zaprojektowane po to, by być idealnymi partnerami. Olivia, główna bohaterka, funduje sobie właśnie ten ostatni model: Cezara, mężczyznę ze swoich marzeń.
Opowiadając historię fragmentami, na przestrzeni lat, Autorka ukazuje czytelnikowi zmieniające się nastawienie ludzi do idealnych humanoidów. Niektórzy widzą w nich towarzyszy, przyjaciół, którym należy się równe traktowanie. U innych niepewność i fascynacja z czasem przechodzą we wrogość i strach przed przesadnym rozwojem sztucznej inteligencji. Pojawia się, bardzo mnie poruszający, wątek wykorzystywania bezwarunkowej miłości humanoidów i zmuszania ich do rzeczy, na które one nie mają ochoty. Przecież to tylko rzeczy, a nie ludzie, prawda? Po zakończeniu lektury podzieliłam się swoimi frustracjami związanymi z tą tematyką z moim partnerem, co doprowadziło do dość ciekawej dyskusji, ponieważ okazało się, że mamy na nią całkiem odmienne spojrzenia.
To jeszcze nie wszystko. "Zapisz zmiany" opisuje jeszcze kilka ciekawych rzeczy: system hodowli dzieci w wylęgarniach (coś podobnego możecie kojarzyć z "Nowego wspaniałego świata" Aldousa Huxleya), polemikę "starego pokolenia", pamiętającego jeszcze resztki życia na powierzchni, z nowym, poszukiwanie szczęścia w na pozór idealym życiu, granice pomiędzy samodecydowaniem a ograniczeniami sztucznej inteligencji. Ale wiecie, co zaskoczyło mnie chyba najbardziej? Sama końcówka. Nie spodziewałam się takiej obrotu akcji i choć domknięcie pewnego wątku mogłoby być bardziej "widowiskowe", uważam, że wybrane przez Autorkę rozwiązanie także bardzo pasuje.
Podsumowując tę mało recenzyjną opinię: "Zapisz zmiany" porusza kilka ciekawych tematów, prowkuje do dyskusji. Zabierając czytelnika w przyszłość, Katarzyna Zawodnik szkicuje wizję świata postapokaliptycznego, ale skupia się na tym, w którym kierunku może pójść rozwój sztucznej inteligencji. Ja dałam się porwać tej historii, mimo że główna bohaterka Olivia ani trochę nie przypadła mi do gustu. Na moje szczęście, protagonistą omawianej powieści wydaje się koncept, a nie konkretny człowiek czy humanoid. Dla osób przepadających za różnymi futurystycznymi wizjami - pozycja obowiązkowa.

Dystopijna wizja świata, w której ludzkość zmuszona była zejść pod ziemię, a sztuczna inteligencja osiągnęła poziom, o jakim obecnie nieśmiało marzymy.
Katarzyna Zawodnik zabiera czytelników do świata postapokaliptycznego. Po bombardowaniach biologicznych życie na powierzchni stało się niemożliwe, ludzkość musiała zamieszkać pod ziemią. Pierwsze lata bez wątpienia były...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Klątwa drugiego tomu? Nie tym razem!
Pierwszy tom "Scholomance" mnie nie zachwycił. Drażniła mnie kreacja protagonistki, przeszkadzał mi chaos w narracji, nie przekonał mnie wprowadzony wątek romantyczny. Niemniej, gdy na horyzoncie pojawiła się część druga, "Ostatni absolwent", postanowiłam dać tej serii szansę. W końcu "Cykl o Temeraire" pióra tej samej autorki tak bardzo mi się podobał przed laty... Czy było warto?
Wydaje mi się, że owszem. Bo chociaż chaos w sposobie opowiadania pozostał, to Galadriel wreszcie przestała wyłącznie narzekać i zabrała się do czegoś konkretnego! Ogólnie: dziewczyna rozpoczyna ostatni rok nauki w Scholomance, wielka walka ze złowrogami w auli już tuż-tuż, ale jednak trzeba jeszcze zaliczyć kilka przedmiotów, żeby nie wykoleić się na ostatniej prostej. El jest zaskoczona swoim planem zajęć, wbrew swojej woli zmuszona jest integrować się z pierwszoklasistami, ale to nic - jej myśli zaprząta przede wszystkim ukończenie szkoły. Mniej więcej w połowie tego tomu w głowie protagonistki pojawia się jednak pewna myśl. I to właśnie ona sprawiła, że lektura "Ostatniego absolwenta" podobała mi się znacznie, znacznie bardziej niż "Mrocznej wiedzy".
Bo chociaż Orion krąży wokół El jak planeta wokół Słońca, a ostatnie kilka linijek całego tomu sprawiło, że mój miernik cringe'u wywaliło ponad skalę (co więcej, gdy tylko zamknęłam książkę, na głos jęknęłam coś w stylu "No OcZyWiŚcIe, że tak musiało być"), to druga połowa "Ostatniego absolwenta" naprawdę zachwyca. Przede wszystkim dynamiką i plastycznością opisu: podczas lektury bez problemu byłam w stanie wyobrazić sobie kolejne wydarzenia tak wyraźnie, jakbym wspominała obejrzany niedawno film. Podobała mi się nakreślona w tej części niepewność, czy plan wypali; strach, że w ostatniej chwili wydarzy się coś, co przekreśli uknute plany. Do gustu przypadł mi także sposób opisu zachowania kolegów i koleżanek El: niektórzy od początku dają się lubić, inni podchodzą do zaistniałej sytuacji z rezerwą, czasami nawet z wrogością (ponieważ, przypomnijmy, Galadriel specjalizuje się w potężnych, niszczycielskich zaklęciach - i w tym tomie to faktycznie daje się odczuć). W ich zachowaniu widać dwie skrajności: nadzieję na opuszczenie szkoły ale też obawę, pewne wahanie w kwestii snucia planów. Do samego końca nie wiadomo bowiem, co się wydarzy w ostatnim dniu nauki.
Największym pozytywnym zaskoczeniem okazała się jednak przemiana protagonistki. Nie, El nie zaczęła nagle nosić sukienek w kolorze tęczy i nie zapałała miłością do całego świata, ale stopniowo... przestała nienawidzić wszystkich wokół. Może nadal nie pała sympatią do każdego, ale nie fuka jak oburzona kotka na każdą próbę nawiązania z nią kontaktu. Żałuję, że nie była taka od początku. Ale może właśnie o to chodziło Autorce, by zachować tę transformację na odpowiedni moment.
"Ostatni absolwent" oczywiście kończy się cliffhangerem. Jak wspomniałam wyżej, wydaje mi się on cringe'owy i na siłę przedramatyzowany, na dodatek zdaje się kierować historię w niezbyt interesującym kierunku, ale... Skłamałabym, gdybym napisała, że nie jestem ciekawa, co wydarzy się dalej. Z tego właśnie powodu będę wyczekiwać kontynuacji ("The Golden Enclaves" całkiem fajnie nawiązują do tego, co działo się w recenzowanym tomie), a Wam polecać lekturę drugiego tomu "Scholomance". W moim odczuciu, "klątwa drugiego tomu" nie ma tutaj zastosowania. Wręcz przeciwnie.

Klątwa drugiego tomu? Nie tym razem!
Pierwszy tom "Scholomance" mnie nie zachwycił. Drażniła mnie kreacja protagonistki, przeszkadzał mi chaos w narracji, nie przekonał mnie wprowadzony wątek romantyczny. Niemniej, gdy na horyzoncie pojawiła się część druga, "Ostatni absolwent", postanowiłam dać tej serii szansę. W końcu "Cykl o Temeraire" pióra tej samej autorki tak bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytaliście "Bajki robotów" Stanisława Lema? Ja całkiem niedawno. A w październiku miałam przyjemność zapoznać się z "Bajkami postnuklearnej pustyni" Michała Głowacza. I jestem zachwycona!

To nie tak, że Autor odkrył Amerykę na nowo, a poruszane przez niego tematy nie przewinęły się nigdzie indziej. Nie, a jednak "Bajki postnuklearnej pustyni" zachwycają. To zbiór mądrych opowieści osadzonych w jednym uniwersum - na wyjałowionej pustyni. Trochę ubolewam, że trochę mocniej nie nakreślono tej upalnej, nieprzyjaznej atmosfery. W niektórych tekstach można wręcz zapomnieć, że mamy do czynienia z pustynią - setting bardziej kojarzy się ze steampunkiem niż z postapokalipsą. Niemniej!

Ten język, nieco może patetyczny, tak mocno kojarzący mi się z "Baśniami Tysiąca i Jednej Nocy". Ta pomysłowość w kreacji historyjek tak, by dotrzeć do pożądanego morału. Ta baśniowość uzyskana poprzez wprowadzenie nadnaturalnych istot, przy jednoczesnym zachowaniu futurystycznego klimatu. To wszystko sprawiło, że od lektury tej książki nie mogłam się oderwać! Za spory atut uznaję też łatwość odbioru tych bajek: historie są proste, a morał klarowny. Teksty są raczej krótkie, nie emanuje się w nich przesadnie przemocą, co sprawia, że "Bajki postnuklearnej pustyni" będą odpowiednie także dla młodszych odbiorców.

Na końcu tomiku znajdziemy muzyczne inspiracje, które pomagały Autorowi tworzyć zebrane w nim historie. Super dodatek, ukazujący, jak różne oblicza popkultury potrafią na siebie oddziaływać.

Czytaliście "Bajki robotów" Stanisława Lema? Ja całkiem niedawno. A w październiku miałam przyjemność zapoznać się z "Bajkami postnuklearnej pustyni" Michała Głowacza. I jestem zachwycona!

To nie tak, że Autor odkrył Amerykę na nowo, a poruszane przez niego tematy nie przewinęły się nigdzie indziej. Nie, a jednak "Bajki postnuklearnej pustyni" zachwycają. To zbiór mądrych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Umierając, żyjemy - recenzja

Koncept bardzo ciekawy, ale wykonanie średnio przypadło mi do gustu.

David Selig ma wyjątkową umiejętność - słyszy myśli innych ludzi. Stanowi ona zarówno dar, jak i przekleństwo - bo przecież nikt nie chce, by inni grzebali mu w głowie.

"Umierając, żyjemy" opowiada historię swojego protagonisty fragmentami. Kolejne rozdziały naprzemiennie ukazują czytelnikowi jego współczesność - pełną goryczy i upokorzeń, pozbawioną bliskich - oraz przeszłość, w której David uczył się kontrolowania swojej mocy i poznawał granice, których nie powinien przekraczać za jej pomocą. Ta licząca niecałe 300 stron powieść ukazuje najistotniejsze fragmenty życia swojego protagonisty, stanowiąc studium jego przemiany.

Mam jednak z tą powieścią pewien problem. Zabrakło mi w niej punktu kulminacyjnego, ewentualnie konkretnej konkluzji. Jak wspomniałam, to historia o życiu Davida Seliga, jego "pierwszych razach", wzlotach i upadkach, w dużej mierze związanych z telepatią. Wbrew moim oczekiwaniom, "Umierając, żyjemy" to obyczaj z paranormalnym wątkiem - i nie było to przyjemne odkrycie. Tym bardziej, że warstwa językowa nie urzekła mnie na tyle, bym określiła tę powieść mianem "literatury pięknej".

Z pewnym żalem stwierdzam, że ta odsłona cyklu "Wehikuł czasu" nie przypadła mi do gustu. Powieść mnie nie wciągnęła, zabrakło mi w niej punktu kulminacyjnego, a co gorsza, jej treść okazała się na tyle nijaka, że tydzień po zakończeniu lektury (bo tyle czasu mija, gdy piszę te słowa) ja już ledwie pamiętam, o co w niej chodziło.

Umierając, żyjemy - recenzja

Koncept bardzo ciekawy, ale wykonanie średnio przypadło mi do gustu.

David Selig ma wyjątkową umiejętność - słyszy myśli innych ludzi. Stanowi ona zarówno dar, jak i przekleństwo - bo przecież nikt nie chce, by inni grzebali mu w głowie.

"Umierając, żyjemy" opowiada historię swojego protagonisty fragmentami. Kolejne rozdziały naprzemiennie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Piercing" to powieść niedługa, ale wywołująca sporo emocji. Zakończywszy lekturę, pamiętam z niej zarówno dziwaczność konceptu (wspomnianą na okładce) oraz emocjonujące rozwiązanie. Ciężko mi więc jednoznacznie ocenić ten tom. Nie potrafię polecić: by czerpać z niego (perwersyjną) przyjemność, trzeba mieć naprawdę mocne nerwy. Z drugiej strony ciarkogenne rozwiązanie jest naprawdę dobre. Nie wiem, czytajcie na własną odpowiedzialność.

"Piercing" to powieść niedługa, ale wywołująca sporo emocji. Zakończywszy lekturę, pamiętam z niej zarówno dziwaczność konceptu (wspomnianą na okładce) oraz emocjonujące rozwiązanie. Ciężko mi więc jednoznacznie ocenić ten tom. Nie potrafię polecić: by czerpać z niego (perwersyjną) przyjemność, trzeba mieć naprawdę mocne nerwy. Z drugiej strony ciarkogenne rozwiązanie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podczas lektury doświadczyłam szerokiego wachlarza emocji: strach, ekscytację, niedowierzanie, obrzydzenie, smutek. Działo się znacznie więcej niż w pierwszym tomie i choć nie wszystkie zwroty fabularne oraz zachowania bohaterów mi się podobały, nie mogę zaprzeczyć, że autentycznie się wciągnęłam i od około siedemdziesiątej strony aż do końca wręcz nie potrafiłam oderwać się od lektury!

Jeśli czytaliście "Outpost" i nie jesteście przekonani, czy chcecie sięgnąć po kontynuację - naprawdę zachęcam, klimat podobny do zakończenia tomu pierwszego gwarantowany. Szkoda, że kuleje rozwinięcie świata przedstawionego. Jeśli jednak "Outposta" jeszcze nie zaczęliście... Nie wiem, nie potrafię Wam tej dylogii polecić z czystym sercem. Glukhovsky świetnie oddaje brud i ohydę otoczenia, potrafi budować atmosferę zagrożenia, ale nieco zbyt długo się rozkręca.

Podczas lektury doświadczyłam szerokiego wachlarza emocji: strach, ekscytację, niedowierzanie, obrzydzenie, smutek. Działo się znacznie więcej niż w pierwszym tomie i choć nie wszystkie zwroty fabularne oraz zachowania bohaterów mi się podobały, nie mogę zaprzeczyć, że autentycznie się wciągnęłam i od około siedemdziesiątej strony aż do końca wręcz nie potrafiłam oderwać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moje rozczarowanie. Widząc na okładce slogan "Chwalebne i niepokojące opowieści o tym, jak robi się gry" spodziewałam się czegoś ciekawszego, może rzutu oka na bardziej techniczny aspekt tego procesu, etapy powstawania scenariusza, grafik. Tymczasem dostałam historie, które można by podsumować słowami "pomysł, problemy, więcej problemów, crunch, chwalebny finisz".

Najciekawsza w moim odczuciu okazała się historia (nigdy niewydanego) "Star Wars 1313" - po prostu dlatego, że wyłamywała się z wyżej wspomnianego schematu.

Fajnie, że znalazło się miejsce na rozdział o "Wiedźminie 3" - nie tylko trochę przełamało schemat wcześniejszych historii (czy raczej: nie przełamało, ale więcej miejsca poświęcono innym aspektom), ale też przypomniało mi o mojej własnej ekscytacji tym tytułem lata temu.

Moje rozczarowanie. Widząc na okładce slogan "Chwalebne i niepokojące opowieści o tym, jak robi się gry" spodziewałam się czegoś ciekawszego, może rzutu oka na bardziej techniczny aspekt tego procesu, etapy powstawania scenariusza, grafik. Tymczasem dostałam historie, które można by podsumować słowami "pomysł, problemy, więcej problemów, crunch, chwalebny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podczas lektury, "Związanie losów" mocno kojarzyło mi się z prozą Trudi Canavan. Podobnie jak w jej powieściach, mamy tu do czynienia z długimi, bogatymi opisami otoczenia, sytuacji politycznej, zwyczajów, a także przemyśleń bohaterów. Nie każdemu przypadnie to go gustu, ale jako fanka Trudi z radością zapoznawałam się z kolejnymi stronami.

Wykreowany świat wydaje się ciekawy, jego problemy prawdopodobne, bohaterowie interesujący. Na plus zaliczam "żywość" języka oraz humor. Mimo że to pierwszy tom, wprowadzający w uniwersum i pełen opisów, nie czułam się znudzona.

Niestety trochę poległa korekta. Niepoprawnie umieszczonych / brakujących przecinków było na tyle sporo, bym zwróciła na to uwagę na przestrzeni 500 stron tekstu. (Uwierzcie, zdarzały się sytuacje, gdy musiałam dwukrotnie czytać zdanie, bo miałam problem z jego zrozumieniem - właśnie przez przecinki.)

Podczas lektury, "Związanie losów" mocno kojarzyło mi się z prozą Trudi Canavan. Podobnie jak w jej powieściach, mamy tu do czynienia z długimi, bogatymi opisami otoczenia, sytuacji politycznej, zwyczajów, a także przemyśleń bohaterów. Nie każdemu przypadnie to go gustu, ale jako fanka Trudi z radością zapoznawałam się z kolejnymi stronami.

Wykreowany świat wydaje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przez pierwszą połowę nic się nie dzieje. Czasy Szczęśliwości, nuda, piękne kobiety. A jak już coś zaczyna się dziać, to z wielkim rozmachem. Tylko szkoda, że to wszystko już było - tyle że w mniejszej skali. Okręty jeszcze większe niż w poprzednim tomie. Wrogie siły jeszcze liczniejsze. Zagrożenie nieopisywalnie większe.
Tylko moje zainteresowanie jakby... mniejsze.
Ale doczytam drugi tom, bo historia kończy się w bardzo ciekawym momencie.

Przez pierwszą połowę nic się nie dzieje. Czasy Szczęśliwości, nuda, piękne kobiety. A jak już coś zaczyna się dziać, to z wielkim rozmachem. Tylko szkoda, że to wszystko już było - tyle że w mniejszej skali. Okręty jeszcze większe niż w poprzednim tomie. Wrogie siły jeszcze liczniejsze. Zagrożenie nieopisywalnie większe.
Tylko moje zainteresowanie jakby... mniejsze.
Ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam wrażenie, że muzyka Krzysztofa Krawczyka towarzyszyła mi od urodzenia. Można dyskutować na temat jej walorów tudzież przaśności, myślę jednak, że większość Polaków chociaż raz słyszała kilka z najpopularniejszych kawałków.

"Chciałem być piosenkarzem", ze względu na moją sympatię do Krzysztofa Krawczyka, trafiło na listę książek, które muszę przeczytać. Z oczywistych względów nie będzie to regularna recenzja, nie sposób bowiem ocenić tu bohaterów czy fabuły. Zapraszam więc na krótką opinię o tym wydaniu.

Tym, co rzuciło mi się w oczy na samym początku, jest nietypowy sposób opowiadania o życiu Krzysztofa Krawczyka. Sięgając po ten tom, oczekiwałam bardzo klasycznego podejścia po życiorysu: od narodzin, poprzez kolejne lata, aż do śmierci bohatera. Tymczasem "Chciałem być piosenkarzem" rozpoczyna się od momentu zwrotnego w karierze bohatera tomu, jego wielkiego powrotu do Polski i prac nad albumem z Goranem Bregoviciem. Z czasem czytelnik dowie się, co działo się z Krawczykiem wcześniej, jak i później.

W swoim opracowaniu Autorka zebrała wypowiedzi współpracowników i przyjaciół Krawczyka z różnych etapów jego kariery. Można z nich wyciągnąć nie tylko wnioski na temat charakteru bohatera, ale też zapoznać się z realiami minionych lat. Przyznaję, że z obydwoma aspektami zapoznawałam się z radością i zainteresowaniem. Mam jednak wrażenie, że nieco za dużo miejsca poświęcono postaciom pobocznym; w książce o Krzysztofie Krawczyku nie potrzebowałam dwóch stron o Goranie Bregoviciu. To jednak niewielki mankament, pomijalny przy ostatecznej ocenie.

Tym, co zostaje po lekturze, jest swoiste ciepło i poczucie sympatii. "Chciałem być piosenkarzem" ukazuje Krzysztofa Krawczyka jako sympatycznego i przyjacielskiego człowieka, popełniającego błędy i nieidealnego, ale ostatecznie... pozytywnego. I myślę, że przez taki pryzmat warto wspominać tego wokalistę.

Przyjemna dla oka okładka oraz ukryta we wnętrzu mnogość fotografii sprawiają, że książka stanowi nie tylko gratkę dla fanów piosenkarza, ale także godną ozdobę na półce. Wierzę, że to pomysł na fajny prezent gwiazdkowy dla rodziców czy dziadków, którzy z twórczością Krzysztofa Krawczyka mieli do czynienia przez większość swojego życia (choć nie tylko dla nich - być może i Wy ucieszylibyście się z takiego tomiku?).

Mam wrażenie, że muzyka Krzysztofa Krawczyka towarzyszyła mi od urodzenia. Można dyskutować na temat jej walorów tudzież przaśności, myślę jednak, że większość Polaków chociaż raz słyszała kilka z najpopularniejszych kawałków.

"Chciałem być piosenkarzem", ze względu na moją sympatię do Krzysztofa Krawczyka, trafiło na listę książek, które muszę przeczytać. Z oczywistych...

więcej Pokaż mimo to