Laptopcjusz

Profil użytkownika: Laptopcjusz

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 2 lata temu
158
Przeczytanych
książek
229
Książek
w biblioteczce
4
Opinii
19
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie

Okładka książki Cień Michael Miller, Adrianne Strickland
Ocena 6,9
Cień Michael Miller, Adr...

Na półkach:

Według zamieszczonego powyżej opisu wynika, że "Cień" jest "zaskakująco świeżą, kosmiczną opowieścią o mrocznych siłach, o zdradzie, o szukaniu prawdy i o walce na śmierć i życie". Istnieją więc dwie opcje - albo spece od marketingu zaszaleli w reklamowaniu tej pozycji, albo przeczytali coś zupełnie innego niż ja. "Cień" jest ostatnią książką, którą nazwałabym "świeżą", nie mówiąc już nawet o jakiejkolwiek oryginalności.
Swoją recenzję zacznę od fabuły. Kiedy zapoznawałam się z blurbem "Cienia", z góry założyłam, że jego opis przybliża akcję tylko kilku pierwszych rozdziałów. Okazało się jednak, że to, o czym przeczytacie z tyłu okładki, to cała akcja właściwa tej książki. Książki, która liczy pięćset dwanaście stron. Fabuły jest więc w tej pozycji na lekarstwo, jest prowadzona nierówno i przede wszystkim jest przewidywalna. Zwroty akcji, które w niej następują albo biorą się znikąd i sami bohaterowie o nie nie dbają (jak odkrycie tożsamości Basry), albo są zaznaczone już w samym opisie! Czy autorzy naprawdę myśleli, że odkrycie ciemnej strony rodziny Neva zrobi na czytelniku wrażenie? Toć to dynastia królewska! Każdy, kto miał w życiu chociaż jedną lekcję historii wie, że życie na dworze to wieczne intrygi i walka o władzę. Nikogo to nie zaskoczy, na nikim to nie zrobi wrażenia.
Podobnie sytuacja ma się z całym wątkiem politycznym w "Cieniu". Chociaż mamy do czynienia z galaktyką, zostają nam przybliżone tylko dwie rodziny królewskie i konflikt między nimi. Inne rody właściwie się nie liczą, a ich nazwy padają sporadycznie. Nie wiadomo też nic o odmiennych od monarchii reżimach. Teoretycznie można by to wszystko zrzucić na fakt, iż w tak zaawansowanym świecie i przy tak rozwiniętej komunikacji to akurat tym dwóm rodom udało się zagarnąć galaktykę dla siebie, ale nadal uważam, że zignorowanie innych szlachetnie urodzonych jest absurdalne. Dla porównania, w "Red rising" Pierce'a Browna występowały dziesiątki różnych rodzin złotych, z których każda miała swoje sympatie polityczne, a jej przedstawiciele pojawiali się w akcji i na nią realnie wpływali. W "Cieniu" tego nie ma, co czyni świat przedstawiony mało realistycznym i po prostu... nudnym.
Właśnie, świat przedstawiony. Widzicie, science-fiction jako gatunek jest swego rodzaju odnogą fantasy, toteż budowa uniwersum powinna w nim grać jedną z kluczowych roli. Jednak w "Cieniu" tego nie uświadczycie. Mimo, że pracowała nad nim dwójka dorosłych ludzi, żadne z nich nie wpadło na pomysł, by wymyślić jakieś oryginalne święta, planety, istoty, religie. Nie, tu nawet przyjęcie zaręczynowe wygląda jak wyrwane z naszych ludzkich realiów! Jakim cudem nikt podczas czytania skryptu tej pozycji nie pomyślał: "kurczę, brakuje tu czegoś... Ach, tak, ŚWIATA PRZEDSTAWIONEGO!".
To nie pierwszy raz, kiedy spotykam się z książką z gatunku fantasy/science-fiction, gdzie kwestia budowy świata przedstawionego została zignorowana. W "Cieniu" na dobrą sprawę jedynym świeżym pomysłem była moc związana z cieniem i problem dronów. Reszta to odgrzewane kotlety, które można co prawda zjeść, ale ma się po nich koszmarną niestrawność.
Dobrze jednak, skończę znęcać się nad światem przedstawionym. Teraz dla odmiany poznęcam się nad bohaterami. W "Cieniu" mamy do czynienia z dwoma perspektywami - ze strony Qole i Neva. Protagoniści pochodzą z zupełnie innego środowiska, mają inne pozycje społeczne i doświadczenia. A jednak, ich perspektywy, gdyby nie nagłówki rozpoczynające każdy rozdział i czasowniki w formie przeszłej, byłyby nie do rozróżnienia. Bohaterowie używają podobnego słownictwa, ba!, nawet stosują takie same porównania związane ze statkami. Tak jak w przypadku Qole to rozumiem, wszak jest kapitanem, tak w przypadku Neva już nie. Jako książę mógłby nawiązywać w swoich przemyśleniach do kultury, nauk społecznych, filozofii, czegokolwiek, co pokazywałoby, iż w istocie jest tak doskonale wykształcony, jak to próbuje się nam wmówić.
Bliźniacze podobieństwo w narracjach protagonistów to nie jedyny problem. Qole i Nev są zwyczajnie nudni. Nadmierna honorowość księcia sprawia, że od początku jawi nam się jako naiwny i przy tym bardzo jednowymiarowy bohater. Choć cała jego rodzina pochodzi z ogromnym dystansem, czy wręcz pogardą do Qole, to on jedyny od początku traktuje panią kapitan jak ósmy cud świata. Tu też warto chyba wspomnieć, że wątek romantyczny w "Cieniu" jest fatalnie rozegrany. Fatalnie, bo przewidywalnie. Od początku z jakiegoś powodu bohaterowie mają się ku sobie i nawet trzecie osoby nie wpływają na ich uczucia. Czy nie ciekawiej byłoby obserwować, jak Nev i Qole powoli się na siebie otwierają, jak zmieniają swoje nastawienie do drugiej osoby? Może to kwestia preferencji, ale naprawdę obrzydły mi już te wbijane młotkiem do głowy od pierwszych stron książek wątki romantyczne. Dajcie tym biednym bohaterom chociaż się dobrze poznać, dajcie im porozmawiać!
A może lepiej nie, zważając na dialogi w tej książce. Nie jest to co prawda poziom "Zmierzchu", ale kwestie wypowiadane przez bohaterów brzmią w "Cieniu" koszmarnie nienaturalnie. Wydają się za długie, zbyt złożone. Taki zabieg rozumiałabym w przypadku oficjalnych spotkań czy kontaktów między dwoma wysoko postawionymi osobami, ale w normalnych, codziennych rozmowach? Sama nie wiem, może to z mojej strony czepialstwo, ale wielokrotnie odczuwałam zgrzyt podczas lektury dialogów.
Podobnych zgrzytów miałam podczas lektury mnóstwo, dlatego decyduję się na tak niską ocenę "Cienia". Nie jest to książka wybitnie zła, ale... no właśnie, nie ma na dobrą sprawę żadnych mocnych stron. Byłabym może skłonna wybaczyć słaby świat przedstawiony, gdybym chociaż miała ciekawych bohaterów, którym mogłabym kibicować. Nie dostałam jednak nawet tego minimum, toteż z bólem muszę przyznać, że "Cień" okazał się drugim z kolei czytelniczym rozczarowaniem roku dwa tysiące dwudziestego.

Według zamieszczonego powyżej opisu wynika, że "Cień" jest "zaskakująco świeżą, kosmiczną opowieścią o mrocznych siłach, o zdradzie, o szukaniu prawdy i o walce na śmierć i życie". Istnieją więc dwie opcje - albo spece od marketingu zaszaleli w reklamowaniu tej pozycji, albo przeczytali coś zupełnie innego niż ja. "Cień" jest ostatnią książką, którą nazwałabym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rok dwa tysiące dwudziesty postanowiłam zacząć od czegoś lekkiego i niezobowiązującego, toteż sięgnęłam po "Pragnij mnie". Sama okładka nie nastawiała mnie pozytywnie do lektury, ale postanowiłam podejść do książki bez uprzedzeń. Zwłaszcza, że na początku wydawało mi się, że nie znam autorki ani jej dzieł.
Właśnie. "Wydawało mi się", gdyż w trakcie czytania zorientowałam się, że miałam już do czynienia z Abbi Glines przy okazji lektury jej chyba najsłynniejszej książki - "O jeden krok za daleko". Nie pamiętam już dobrze tamtej pozycji, ale musiała mi się nie podobać, gdyż oceniłam ją na jedną gwiazdkę. "Pragnij mnie" spotkał dokładnie ten sam los. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię.
Zacznijmy od fabuły. Nie znam pozostałych części cyklu "Sea Breeze", więc nie jestem w stanie powiedzieć, czy wiele różnią się one od "Pragnij mnie". Wiem za to, że fabuła w tej części gra szczątkową rolę i jest... właściwie to prawie jej nie ma. Ot, Sienna wraca do rodzinnego miasta i zaczyna pracować u fryzjera, w trakcie nawiązując bliższą relację z Dewaynem oraz jego rodzinę. I to właściwie tyle. W książce pojawiają się też segmenty dotyczące przeszłości bohaterów, ale ich potencjał został zupełnie zmarnowany. Zwłaszcza, że narracja z perspektywy nastolatków niczym nie różni się od narracji dorosłych ludzi, jakimi w teraźniejszej akcji są bohaterowie.
Tak, bohaterami ta książka powinna stać. Powinna, ale tego nie robi. Sienna, choć kreowana na silną, niezależną samotną matkę, w rzeczywistości płacze z byle powodu albo w losowych momentach fantazjuje o Dewaynie. Pomimo ciąży, samotnego wychowywania dziecka i pracy, jest też oczywiście piękna, o czym każdy z pozytywnych bohaterów będzie nam przypominał, żebyśmy przypadkiem o tym fakcie nie zapomnieli. Jeśli zaś chodzi o naszego protagonistę... Jest on dla mnie chodzącym ucieleśnieniem stereotypowego "smalca alfa". Oczywiście wysoki i umięśniony, oczywiście silny, oczywiście wytatuowany, oczywiście lubi pić alkohol, oczywiście jego hobby to uprawianie seksu z dziewczynami, które poznaje w barze i oczywiście jego maniery są na poziomie troglodyty. W szczególności zirytowały mnie dwa jego zachowania:
1. Kiedy poszedł do wicedyrektora, z którym umówiona była Sienna i zaczął go przepytywać, a potem grozić. Jak niewychowanym i pozbawionym skrupułów trzeba być, by GROZIĆ obcemu mężczyźnie tylko dlatego, że umówił się z kobietą, która tobie się podoba?! Oczywiście jednak Dewayne sam się z Sienną nie umówi, bo... w książce potrzebny jest konflikt, więc trzeba go ciągnąć, nawet jeśli nie ma on żadnego sensu. W tym wypadku zirytowała mnie też reakcja Sienny, kiedy dowiedziała się o zachowaniu Dewayne'a. Tę kobietę bardziej zdenerwował fakt, że pan Troglodyta uważał ją za niedostatecznie silną niż to, że groził obcemu mężczyźnie.
2. To ciągłe myślenie o Siennie jako tej, która zasługuje na coś więcej niż bycie przygodą na jedną noc. Ah, a więc istnieją te gorsze kobiety, które można traktować jak seks-zabawki i te lepsze, które zasługują, żeby dzielny samiec pozostał z nimi na dłużej, tak? Bo mi się wydawało, że wszyscy ludzie są równi i każdy zasługuje na miłość. Jakie w ogóle kryterium pan Troglodyta zachował przy tym podziale? Seksapil? Zawód? Przeszłość? Zarobki? A sceny, w której Sienna w myślach wyzywa i krytykuje jedną z uwieszonych na Dewayne'ie dziewczyn nawet nie skomentuję. To naprawdę smutne i obrzydliwe, że kobiety same uprawiają slut-shaming i umieszczają go w swoich dziełach.
Tak samo, jak obrzydliwe jest dla mnie to, jak portretuje się w "Pragnij mnie" miłość. Fragmenty dotyczące przeszłości dawały nadzieję na to, że może relacja między Sienną a Dewaynem zostanie pogłębiona. Niestety, była to nadzieja złudna. Uczucie tej dwójki opiera się tylko i wyłącznie na seksualnym pociągu. Jest to o tyle niezręczne, że Dewayne postrzegał w ten sposób Siennę, kiedy ta miała zaledwie czternaście/trzynaście lat... Zresztą prawdą jest, że pan Troglodyta widzi w niej tylko to. Z wzajemnością, ponieważ Siennę w gruncie rzeczy trzyma przy nim jedynie fakt, że tak strasznie go pożąda. Toteż w "Pragnij mnie" nie uświadczycie ciekawych konwersacji i poznawania się, o nie. Będziecie mieli za to okazję bezustannie czytać o seksie albo aluzjach do niego.
Widzicie, to nie tak, że mam problem ze scenami seksu w książkach. Mój problem polega na tym, że autorom się wydaje, iż skoro już piszą książkę dla dorosłych, to teraz na KAŻDEJ stronie muszą napisać cokolwiek nawiązującego do seksu. Tak więc większość tej książki to albo fantazjowanie o kimś, albo wspominanie, jak to się z kimś przespało, albo spanie z kimś, albo komentowanie czyjegoś seksapilu. Szczególnie widać to w przypadku Dewayne'a i jego kumpli. Nie dajcie się jednak zwieźć! Fakt, że ci mężczyźni całe swoje życie uprawiali seks z każdą napotkaną kobietą (i jakimś cudem nie złapali przy tym choroby wenerycznej), wcale nie zmienia faktu, że kiedy się już zakochali, to zostali wiernymi mężami/partnerami. Bo tak działa świat, że jak się zakochasz, to magicznie zmieniasz się na lepsze. Najwidoczniej Abbi Glines pisze utopię, gdzie zdrady nie istnieją, a jeśli już, to dopuszczają się ich tylko te negatywne postaci. Łobuz przecież kocha najmocniej, czyż nie?

Rok dwa tysiące dwudziesty postanowiłam zacząć od czegoś lekkiego i niezobowiązującego, toteż sięgnęłam po "Pragnij mnie". Sama okładka nie nastawiała mnie pozytywnie do lektury, ale postanowiłam podejść do książki bez uprzedzeń. Zwłaszcza, że na początku wydawało mi się, że nie znam autorki ani jej dzieł.
Właśnie. "Wydawało mi się", gdyż w trakcie czytania zorientowałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po moim nieudanym spotkaniu z panią Maas przy okazji czytania "Szklanego tronu" nie oczekiwałam wiele po serii o dworach. Niemniej pierwsza część przypadła mi do gustu. Polubiłam nawet Feyrę, mimo, że tylu osobom działała ona na nerwy. Dla mnie była po prostu ludzka. Ze swoimi ograniczeniami, uprzedzeniami i wadami.

W tej części, w "Dworze mgieł i furii" większość tej sympatii utraciła. Nie przez swoje przemyślenia i ciągłe poczucie winy, raczej za brak charakteru, który wykazywała w poprzedniej części oraz za wulgarność, która w dalszej części tego tomu się ujawnia i jest... trochę niesmaczna.

Może jednak zacznijmy od plusów, bo przecież najlepsze, czyli narzekanie, zostawia się na koniec.

Spodobał mi się konflikt, który pojawił się na samym początku, ten dotyczący Tamlina i Feyry. Owszem, sama postać księcia rzeczywiście została spłycona, jednak konflikt pozostawał realny. Ot, facet chce chorobliwie chronić swoją ukochaną przed światem, bo ma w głowie to, co musiała dla niego przeżyć. Nie brzmi to jak wyssana z palca historyjka, ale jak coś, co rzeczywiście mogłoby się stać po wydarzeniach spod Góry. Poza tym to pokazuje, jak klątwa rzucona przez Amaranthę w pewien sposób wymusiła na Tamlinie takie a nie inne uczucie dla Feyry. Być może gdyby nie rozpaczliwa próba uwolnienia się spod jej uroku, książę nie poczułby do Feyry nic więcej. Tak tylko gdybam. W każdym razie konflikt - na plus.

Drugą rzeczą, która przypadła mi do gustu było Velaris. Miasto, które nigdy nie odczuło wojny i rządów Amaranthy na własnej skórze, w którym ludzie żyją w dostatku, w którym znajdują się piękne dzielnice artystów. A to wszystko dzięki Rhysandowi. Ten wątek pokazało wrażliwość księcia, miłość do tego miejsca. Fakt, że chronił Velaris jak to tylko możliwe, świadczy o jego dobroci lepiej niż górnolotne przemyślenia Feyry o tym, czego to Rhys nie musiał czuć w tamtej czy innej chwili. Tutaj też pojawia się pewien problem. Nie mam nic przeciwko rehabilitacji bohaterów negatywnych, ukazania ich z innej strony. Ba, bardzo lubię takie zagrania, dzięki nim historia nabiera nowych barw. Nie da się jednak ukryć, że im dalej w "Dwór mgieł i furii", tym mniej tego sprytnego, upartego i knującego Rhysanda, a więcej... Kogo? Ciepłej kluchy? Miłego gościa? Wiecie, to nie tak, że uwielbiałam Rhysa po pierwszej części, ale tam miał swoją osobowość, która czyniła go ciekawym. Tutaj stopniowo ją traci i przykro jest to obserwować.

Trzecim, udanym elementem okazał się krąg wewnętrzny Rhysanda. Z tym, że w jakiś sposób wszyscy jego członkowie zdają się być pewnymi archetypami. Azriel - skryty, ale wierny i przepełniony negatywnymi emocjami pieśniarz cieni. Kasjan - typowy "śmieszek", skory do żartów i wesoły, a do tego świetny wojownik. Amrena - potężna istota z zaświatów, która mimo to nie ma ambicji przejęcia władzy w Prythianie, bo... jest po dobrej stronie? Sama nie wiem, co ją przed tym powstrzymuje. Mor - czarująca kobieta, nieprzystosowana do życia w Dworze Koszmarów, z okropną historią. Z jednej strony każdego bohatera da się odróżnić od swojego poprzednika, ale z drugiej czytając o nich ma się wrażenie, że już skądś znamy te postaci.

Dobrze, skoro wspomniałam już o koszmarnej "back story" Morrigan, to może poruszmy kwestię tego, skąd poznajemy tę historię. Tę oraz milion innych, dotyczących tego, jak bohaterowie się poznali, co przeżyli i tak dalej. Otóż pani Maas uznała, że najlepsza będzie ekspozycja. Długa, toporna ekspozycja, zazwyczaj wygłaszana przez Rhysanda. Czy tylko mi to przeszkadza? Nie dość, że to tani zabieg, to jeszcze nijak nie pasuje mi do tego bohatera. Po Rhysandzie spodziewałabym się pewnej skrytości, tajemniczości. A tu - BAM! - kawa na ławę, opowiada Feyrze WSZYSTKO. Może chciał ukazać w ten sposób, że jej ufa, ale jak dla mnie tutaj wyszło po prostu lenistwo autorki. Bo po co wplatać te elementy stopniowo, skoro można walnąć ekspozycję na kilka stron.

I może w tym momencie przejdę już do minusów. Nie było ich mnóstwo, ale ubodły mnie stosunkowo mocno.

Przede wszystkim fakt, że Rhysand okazuje się "towarzyszem" Fayry. No. Nie. Wiecie, jak najłatwiej spłycić i zepsuć relację romantyczną? Dodać do niej wątek przeznaczenia. Oni się kochają, bo Kocioł tak chciał. Nie dlatego, że oni tak chcieli. Nie dlatego, że nauczyli się akceptować siebie nawzajem, łącznie z wszelkimi wadami i złymi czynami, których się dopuścili. Nie dlatego, bo dzięki drugiej osobie stali się lepszymi ludźmi, tfu, fae. NOPE. Oni się kochają, bo tak miało być. Koniec.

Matko, mam właśnie flashbacki z wilkołackich opowiadań na wattpadzie, gdzie więź "mate" była jedynym uzasadnieniem miłości głównych bohaterów...

Po co, Maas? Po co, ja się pytam? Ta relacja była już wystarczająco dobra! Widzimy progres, jaki przechodzą bohaterowie, jak się na siebie otwierają, zaczynają troszczyć, rozumieć. Więc po cholerę ten przeklęty wątek "towarzysza"? Żeby było romantyczniej? SPOILER, nie jest romantyczniej. Nagle wszystkie działania Rhysanda z pierwszej części nie wynikają z tego, że zobaczył w Feyrze kogoś, kto rzeczywiście pokonałby Amaranthę, z tego, że może nawet w dużej mierze ją podziwiał, tylko z tego, że chłopina po prostu ją kochał. W tej chwili Książę traci cały swój charakter, bo od początku kierowała nim miłość. Wspaniale.

Ach, no i dochodzi jeszcze niepohamowana chuć bohaterów oraz fakt, że od teraz są o siebie koszmarnie zazdrośni. Wszystko uzasadnione tą więzią. Jeszcze lepiej.

Ale rozumiem, po co pani Maas ta cała więź "towarzysza". Po prostu potrzebowała argumentu, żeby Lucien pod koniec nie wsypał Feyry przed Tamlinem, bo OCZYWIŚCIE jego towarzyszką okazała się Elaina. Kolejna, charakterystyczna cecha twórczości pani Maas - uwielbia tworzyć ze swoich bohaterów shipy. Niemniej muszę przyznać, że ship Nesta i Kasjan naprawdę mnie interesuje, bo uwielbiam tę bohaterkę. Jest chyba moją ulubioną postacią z tej serii.

Czego nie mogę niestety powiedzieć o Feyrze. Pisałam już, że w pierwszej części ją lubiłam. Niestety w tej coraz bardzie idzie w stronę Mary Sue. Oczywiście jest pinkna, oczywiście ma mnóstwo mocy, których uczy się po upływie dwóch miesięcy (!), oczywiście wzbudza pożądanie mężczyzn. Jednak mój największy problem dotyczy narracji z jej strony. Miliony opisów strojów, które nic nie wnoszą, częste roztrząsanie tego samego, ale przede wszystkim, PRZEDE WSZYSTKIM, to ciągłe zachwycanie się urodą Rhysanda i jego skrzydłami.

Jeśli jeszcze raz przeczytam, jakie skrzydła Rhysa są wspaniałe... To. Mnie. Szlag. Trafi.

ILE MOŻNA?

Tak, Feyro, załapaliśmy, twój truloff to ciacho jak się patrzy i ma super skrzydełka, WYSTARCZY.

Ta recenzja przybrała bardziej zirytowany obrót, niż przypuszczałam. Chociaż ostatecznie wymieniłam więcej wad niż zalet, nie uważam, że ta książka jest koszmarna. Dobrze się ją czyta, świat przedstawiony się rozwija i raczej nie można narzekać na nudę. Jeśli ktoś jest fanem pani Maas, na pewno będzie zachwycony. Ja nadal pozostaję sceptyczna w stosunku do jej twórczości i nie przypuszczam, by ta seria zmieniła mój stosunek do tej autorki.

Po moim nieudanym spotkaniu z panią Maas przy okazji czytania "Szklanego tronu" nie oczekiwałam wiele po serii o dworach. Niemniej pierwsza część przypadła mi do gustu. Polubiłam nawet Feyrę, mimo, że tylu osobom działała ona na nerwy. Dla mnie była po prostu ludzka. Ze swoimi ograniczeniami, uprzedzeniami i wadami.

W tej części, w "Dworze mgieł i furii" większość tej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Laptopcjusz

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [2]

Tahereh Mafi
Ocena książek:
7,5 / 10
22 książki
4 cykle
1039 fanów
S.J. Kincaid
Ocena książek:
7,4 / 10
7 książek
2 cykle
30 fanów

statystyki

W sumie
przeczytano
158
książek
Średnio w roku
przeczytane
20
książek
Opinie były
pomocne
19
razy
W sumie
wystawione
156
ocen ze średnią 6,5

Spędzone
na czytaniu
1 072
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
25
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]