rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Szczerze mówiąc, jest to pierwsza powieść Kinga, którą kiedykolwiek przeczytałam. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, jednak moja ciekawość podjudzana była wszędobylskimi pochwałami książki.
"Outsider" od razu wrzuca nas na głęboką wodę, wstępem nie jest ckliwy opis ani żadna ekspozycja, zderzamy się wprost ze ścianą zbrodni. Wraz z kolejnymi wersami w głowie rodzą się coraz to ciekawsze pytania, na które aż chce się poznać odpowiedź. Forma jak i sama historia, jak dla mnie, jest bez zarzutu. Kingowi można uścisnąć rękę za tak staranny research i zagłębienie się w procedury prawne.
Osobiści drażniła mnie postać żony Terry'ego. Jej zachowanie sprawiało, że wielokrotnie odkładałam książkę na bok, bo zwyczajnie nie było to na moje nerwy. Z jej winy także do tej pory mam czerwone ślady na czole, po uderzaniu głową w biurko, gdy usilnie próbowałam ustalić czy ta kobieta w ogóle rozumie, że w obliczu niebezpieczeństwa, trzeba odłożyć własną tragedię na później.
Odrobinę rozczarował mnie też wątek fantastyczny. Nie tyle jego przebieg, jak samo pojawienie się, gdyż oczekiwałam, że autor rozwiąże całą zagadnę drogą rzeczywistą. Podczas samej lektury Outsider wydawał mi się niezbyt groźny, ale wyobraźnia wkroczyła do akcji po zgaszeniu świateł, po przypomnieniu sobie, że sny były bronią bestii.
Książkę polecam, została przekazana już kolejnemu czytelnikowi. Poniekąd zachęciła mnie do sięgnięcia po inne prace Kinga, jak na pierwszą randkę mogę dać jej jeszcze parę minut.

Szczerze mówiąc, jest to pierwsza powieść Kinga, którą kiedykolwiek przeczytałam. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, jednak moja ciekawość podjudzana była wszędobylskimi pochwałami książki.
"Outsider" od razu wrzuca nas na głęboką wodę, wstępem nie jest ckliwy opis ani żadna ekspozycja, zderzamy się wprost ze ścianą zbrodni. Wraz z kolejnymi wersami w głowie rodzą się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podobno w życiu każdego prędzej czy później pojawi się moment, w którym zrozumiał, że znalazł swój cel. Ta książka jest takim moim małym celem. Zafon ma magię w palcach i tak codzienny przedmiot, jakim jest klawiatura, zamienia w coś, co potrafi zamykać ludzi pomiędzy wersami czarnego tuszu.
"Cień wiatru" zamyka w sobie opowieść o Danielu. Chłopcu, który tak właściwie nie jest nikim wielkim, ma wady i zalety, jest taki, jacy są ludzie. Aczkolwiek można mu zazdrościć tego, że narodził się on właśnie w głowie tak uzdolnionego człowieka, jakim jest właśnie Zafon. To, w jaki sposób czytelnik prowadzony jest przez Barcelonę, przez Cmentarz Zaginionych Książek, aż do wnętrza chłopca, jest niezwykłym doświadczeniem. Przygodą, której nie więzi się w albumie pod warstwą kurzu, tylko stara się jak najdłużej utrzymać przy życiu w sercu. Nie mogę się doczekać, aż zagłębię się w kolejne dzieła autora, można mieć tylko nadzieję, że więcej pisarzy jego pokroju zawita do świata literatury.

Podobno w życiu każdego prędzej czy później pojawi się moment, w którym zrozumiał, że znalazł swój cel. Ta książka jest takim moim małym celem. Zafon ma magię w palcach i tak codzienny przedmiot, jakim jest klawiatura, zamienia w coś, co potrafi zamykać ludzi pomiędzy wersami czarnego tuszu.
"Cień wiatru" zamyka w sobie opowieść o Danielu. Chłopcu, który tak właściwie nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Boli mnie, że współcześnie rzadko który autor decyduje się na tak odważny krok jak oryginalność. Bo, ludzie, ile można? Ile można pisać romansideł, ile może być "bed boi", ile biednych, pokrzywdzonych dziewczynek? Ile razy będziemy musieli przeszukiwać półki z książkami młodzieżowymi, by odnaleźć jakąś powieść nie fantasy, w której nie będzie wątku miłosnego?

Maia Hamilton po śmierci brata zamyka się na świat. O, oryginalności, gdzież uciekła? No gdzież? I oczywiście, że nagle na horyzoncie, skąpany w promieniach wschodzącego słońca, pojawia się Kyler. Dziewczyna, jak na typową dziewczynę z traumą i objawami fobii społecznej, postanawia sobie z nim pośpiewać, bo właśnie tak robią osoby, które "izolują się od społeczeństwa." Jedziemy dalej, czemu nie. Kyler, jak na bed boia przystało, ma problemy w domu. Ojciec znęca się nad nim psychicznie i fizycznie. Nie mogę też pominąć tego, że ma on na koncie niezbyt ciekawą przeszłość, jednakże pamiętajmy, iż atrybutem każdego złego chłopaka jest złote, lśniące na dwa metry, serce. I mamy kolejne love story. No i o tym mniej więcej to jest.

To żenujące, że naprawdę wciska się młodzieży książki o miłości i poszukiwanie jakiejkolwiek powieści, w której nie byłoby wątku romantycznego, momentami przypomina szukanie kolczyka na pustyni. Bellon próbuje udawać, że książka ta pełna jest wartości, że trzeba pracować ciężko na marzenia, że przyjaciele są zarówno w złych chwilach, ale momentami przypomina to pseudofilozoficzny bełkot, który oczywiście jest pogrubiony, żeby później nastolatki łatwo mogły zrobić z tymi cytacikami obrazki i wrzucić na Tumblera. Autorka sama sobie zaprzecza. Styl nie jest zły, zaletą książki jest to, że szybko się ją czyta. Szkoda tylko, że autorka nie wykorzystała swoje potencjału i postanowiła płynąć wraz z falą książkowej mody, zamiast znaleźć własej drogi. Będę obserwować jej poczynania w literackim świecie i mam nadzieję, że kolejne prace będę lepsze.

Boli mnie, że współcześnie rzadko który autor decyduje się na tak odważny krok jak oryginalność. Bo, ludzie, ile można? Ile można pisać romansideł, ile może być "bed boi", ile biednych, pokrzywdzonych dziewczynek? Ile razy będziemy musieli przeszukiwać półki z książkami młodzieżowymi, by odnaleźć jakąś powieść nie fantasy, w której nie będzie wątku miłosnego?

Maia Hamilton...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Na co mi research, na pewno to, co napiszę, będzie prawdą, a czytelnik jest na tyle niezorientowany, żeby nawet nie sprawdzić." Taka zdaje mi się mantra pani Michalak i to poczucie towarzyszy mi już od początku książki. Bynajmniej nie zaczynałam jej czytać pełna uprzedzeń, skusiła mnie ciekawość i okazało się, że ona faktycznie jest pierwszym stopniem do Piekła.
Pani Michalak ma jakąś dziwną tendencję do zgrywania eksperta w sprawach, które dotyczą ją jak śnieg Sahary. Głównym motywem książki miała być bezdomność. Jednak nie dajmy się zwieść! Nasza Bezdomna dostaje mieszkanie już w pierwszych rozdziałach, a autorka jedynie co rusz podkreśla jakie to życie na ulicy jest okrutne, bezlitosne. Kreacja bohaterów pozostawia wiele do życzenia, Kinga wykreowana jest na wariatkę, jej dwubiegunowość została pokazana w tak krzywdzący sposób, że wszyscy zmagający się z nią mogą zastanawiać się, co ich ominęło. Wiadomo, każdy przypadek jest inny, ale w tym "dziele" wygląda to, jakby pani Michalak na siłę próbowała pokazać, jacy to chorzy nie są. A szpital psychiatryczny? Jego obsługę można by tam zamknąć, a warunki są wzorowane na średniowiecznych wierzeniach.
Książka bardziej nadaje się jako komedia lub motywacja dla tych, którzy marzą w przyszłości o karierze pisarskiej. "Bezdomna" pokazuje, że jeśli coś takiego zostało wydane, to możemy mieć nadzieję, że następne pokolenia zatuszują takie kleksy na literackim dobytku.

"Na co mi research, na pewno to, co napiszę, będzie prawdą, a czytelnik jest na tyle niezorientowany, żeby nawet nie sprawdzić." Taka zdaje mi się mantra pani Michalak i to poczucie towarzyszy mi już od początku książki. Bynajmniej nie zaczynałam jej czytać pełna uprzedzeń, skusiła mnie ciekawość i okazało się, że ona faktycznie jest pierwszym stopniem do Piekła.
Pani...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Otwarcie przyznam, że po przeczytaniu pierwszego tomu określałam się mianem fanki Collins. Jednakże po "W pierścieniu ognia" cały mój zapłon wyparował. Sięgając po "Kosogłosa", ryzykowałam, nie oczekiwałam od tej książki niczego, nie spodziewałam się, że nagle na nowo stanie się eliksirem, dzięki któremu zapałam do autorki tą samą miłością, co przy pierwszym spotkaniu. Dobrze zrobiłam.
"Kosogłos" zwyczajnie mnie męczył. Odniosłam wrażenie, że książka nie jest już pisana dla przyjemności, lecz pod żądną krwi, miłości i Igrzysk publikę. Katniss stawała się mdła, cały smak najwyraźniej wypłukało z niej Ćwierćwiecze. Jestem w stanie zrozumieć, jakie szramy na psychice pozostawiają Głodowe Igrzyska, jednak Collins na siłę je powiększała. "Kosogłos" stał się ostatnią okazją do jatki, tak naprawdę wpasował się w schematy poprzednich utwórów. Nie zachwycił mnie. Nie porwał. Za to autorka porwała się z motyką na słońce.

Otwarcie przyznam, że po przeczytaniu pierwszego tomu określałam się mianem fanki Collins. Jednakże po "W pierścieniu ognia" cały mój zapłon wyparował. Sięgając po "Kosogłosa", ryzykowałam, nie oczekiwałam od tej książki niczego, nie spodziewałam się, że nagle na nowo stanie się eliksirem, dzięki któremu zapałam do autorki tą samą miłością, co przy pierwszym spotkaniu....

więcej Pokaż mimo to