rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Kultowa, więc nie mogło jej zabraknąć na mojej półce. Herkules Poirot, jak na siebie, całkiem znośny, bo wyjątkowo nie da się odczuć tej jego zarozumiałości. Natomiast układ kryminału dość prosty, rozwiązania nie sposób się domyślić, jak to u Christie, więc jak ktoś lubi niespodzianki to myślę, że się nie zawiedzie. Czyta się błyskawicznie, z przyjemnością, mimo francuskich wtrąceń (jak to przy panu Poirot) i właśnie tej prostej, nienachalnej fabuły.
Do połknięcia w jeden-dwa wieczory, polecanko.

Kultowa, więc nie mogło jej zabraknąć na mojej półce. Herkules Poirot, jak na siebie, całkiem znośny, bo wyjątkowo nie da się odczuć tej jego zarozumiałości. Natomiast układ kryminału dość prosty, rozwiązania nie sposób się domyślić, jak to u Christie, więc jak ktoś lubi niespodzianki to myślę, że się nie zawiedzie. Czyta się błyskawicznie, z przyjemnością, mimo francuskich...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kult Henrik Fexeus, Camilla Läckberg
Ocena 7,3
Kult Henrik Fexeus, Cami...

Na półkach:

Fajna, ale raczej słabsza niż poprzedni tom (co na chwilę obecną nie jest takie oczywiste, bo średnia wskazywałaby inaczej -- wystawiam jej 500. ocenę, poprzedniczka zebrała ich już ponad 2k).
Czary mary, zagadki w stylu Kodu da Vinci, bardzo wyraźne postacie zarówno główne, jak i drugoplanowe, no i "ciekawe" morderstwa, o ile wypada tak pisać. Niby wszystko fajnie, ale trochę ponarzekałam. A to na relację głównych postaci z dupy, a to na powtarzające się wątki postaci pobocznych, które miały im nadać trójwymiarowości, a wyszły.. dziwnie, a to na powielone fragmenty, po których mamrotałam pod nosem "tak, wiemy". Nie mniej jednak napisana jest jak zwykle tak, że pochłania się szybko, nawet gdy czas czytania wydłuża przewracanie oczami. Trzeba troszeczkę zawiesić wiarę i da się z tego nawet czerpać przyjemność. Największym plot-twistem dla mnie okazał się motyw zbrodni, bo reszty domyśliłam się niestety dość szybko.

Jeśli czytał_ś pierwszy tom, podobało Ci się i zastanawiasz się czy warto iść w drugi - warto, śmiało.
Jeśli nie czytał_ś pierwszego tomu i zastanawiasz się czy możesz zacząć od drugiego, to mocno polecam spróbować najpierw "Mentalisty", choć do głównej zagadki nie jest super potrzebny. "Kult" odnosi się co i rusz do przeżyć z poprzedniej części i nawet spoileruje jej zakończenie.

A na koniec chciałabym pozdrowić moją mamę, która powiedziała, że chętnie przeczyta moją recenzję. Cześć, mamo, to ja.

Fajna, ale raczej słabsza niż poprzedni tom (co na chwilę obecną nie jest takie oczywiste, bo średnia wskazywałaby inaczej -- wystawiam jej 500. ocenę, poprzedniczka zebrała ich już ponad 2k).
Czary mary, zagadki w stylu Kodu da Vinci, bardzo wyraźne postacie zarówno główne, jak i drugoplanowe, no i "ciekawe" morderstwa, o ile wypada tak pisać. Niby wszystko fajnie, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo lubię kryminały, thrillery, mroczne tajemnice, którymi autorzy straszą swoich czytelników opowiadając z najbardziej obrzydliwą dokładnością szczegóły. Wiele już przeczytałam, jeszcze więcej obejrzałam, wobec czego nie jest wcale tak łatwo mnie czymś zaskoczyć nie tworząc jednocześnie sytuacji absurdalnych. Carin Slaughter akurat udało się mnie zaskoczyć, ale było to już o wiele, wiele za późno.

Muszę przyznać, że z "Ofiarą" męczyłam się długo, co dla mnie jest nienaturalne, gdyż takie historie, to ja połykam w dwie noce. Z jakiegoś powodu język mi po prostu nie podpasował; odniosłam wrażenie, że narracja zawiera dużo zbędnych szczegółów, które dodatkowo spowalniają akcję, która sama w sobie jest szczątkowa. Powieść zaczyna się od sytuacji tajemniczej kobiety w potrzasku, a następnie wrzuceni jesteśmy prosto na scenę zbrodni. Odkrywanie tego, co się wydarzyło, odtwarzanie całego zajścia byłoby super, gdyby się tak mozolnie nie ciągnęło. Przez większość wydarzeń jesteśmy prowadzani za rączkę od dialogu do dialogu, od teorii do teorii (a w zasadzie jej braku). To by było nawet intrygujące, gdyby towarzyszyło temu jakieś poczucie mroczności i zagrożenia, ale niestety, mi tego zabrakło. Może to elementy obyczajowe, które miały nam bardziej przybliżyć charakter postaci, zrobić z nich ludzi z krwi i kości, może to te zbędne informacje przelewające się hektolitrami przez strony książki. A może najzwyczajniej w świecie nie było mrocznie i niebezpiecznie.
Odkrywanie prawdziwej historii ze strony Angie było delikatnym wynagrodzeniem, jednak wciąż odbywało się od rozmowy do rozmowy. Małe wybuchy i konfrontacje, które miały napiąć sytuację, pozostawały dość mdłe, a akcję zaledwie popychały, zamiast ją napędzać.
Cieszę się natomiast, że autorka wybrała zawiązanie sprawy w tak wybuchowy sposób. Wreszcie odczułam, że sytuacja jest mocno napięta, niebezpieczna, decyzje podejmowane w ułamku sekund mają ogromne znaczenie i wreszcie, wreszcie!, wydarzyć może się wszystko. I nie chodzi o to, że trzeba paradować z karabinem przed moim nosem, żebym wyczuła zagrożenie. Po prostu pisząc tak zwartą akcję, autorka nie poświęcała czasu na zbędne elementy, które nie wnosiły nic, a jedynie rozciągały wydarzenia w czasie.
Jest jeszcze jeden wątek, do którego po prostu muszę, no muszę się przyczepić: Collier. Moment, w którym okazało się, że policjant współpracuje z osobą uwikłaną w całą sytuację i której zeznania rozwiązałyby wszystkie komplikacje był tak znikąd, że aż miałam ochotę cofnąć się o te 300-400 stron i sprawdzić czy aby na pewno nic mi nie umknęło. Collier został przedstawiony jako potencjalny kandydat dla jednej z policjantek i wokół tego kręciła się część akcji. Potem zniknął z pola widzenia do minimalistycznych "Collier i Ngo wysiedli z radiowozu" czy czegoś w tym stylu. I wszystko jest w porządku, dopóki nagle jedna z prowadzących śledztwo stwierdza, że on jest podejrzany, bo.. jest wszędzie wcześniej niż inni i kłamał (czego sami nie byliśmy w stanie zweryfikować). Ten element w ogóle nie został w jakiś sposób zaznaczony, postacie nie wchodziły z nim w interakcje, on tam po prostu był. Żadna z postaci nie zdziwiła się jego przybyciu, a sama obecność została opisana przez narratora jak element scenerii. Z kolei kłamstwa nie były przedstawione tak, że czytelnik sam stwierdza, że coś tu się nie klei, ten typ jest podejrzany, ale tylko tak delikatnie, bo nie oszukujmy się, po przeczytaniu tylu kryminałów o zabójstwo zaczynamy podejrzewać każdego. Moim zdaniem to jest niewykorzystany motyw w stylu "czytelniku, masz pod nosem, że coś jest nie tak, ale patrzysz w lewo, kiedy odpowiedź jest po prawo i BAM! mogłeś się domyślić, że tu będzie jakiś szwindel".

Po przeleceniu wzrokiem innych recenzji pragnę na koniec tylko zaznaczyć, że to była moja pierwsza książka Slaughter i pewnie nie ostatnia...

Bardzo lubię kryminały, thrillery, mroczne tajemnice, którymi autorzy straszą swoich czytelników opowiadając z najbardziej obrzydliwą dokładnością szczegóły. Wiele już przeczytałam, jeszcze więcej obejrzałam, wobec czego nie jest wcale tak łatwo mnie czymś zaskoczyć nie tworząc jednocześnie sytuacji absurdalnych. Carin Slaughter akurat udało się mnie zaskoczyć, ale było to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chciałabym się podzielić opinią (choć nie często to robię, gdy nie mam nic specjalnego do powiedzenia) osoby, która raczej nie sięga po tego typu literaturę. Na dodatek było to moje pierwsze zetknięcie z autorką, a książka była prezentem na urodziny. Podeszłam więc do niej bez żadnych oczekiwań ani uprzedzeń i czytając starałam się zbytnio nie zniechęcać.

Fabuła dość ciekawa, napisana językiem łatwym, więc czyta się lekko i przyjemnie.
Jedyny fakt, który uniemożliwiał mi prawdziwie swobodną lekturę były postacie. Jestem typem czytelnika, który wkłada całą swoją duszę w czytanie i naprawdę nie znoszę tego, gdy bohaterowie utrudniają mi przeżywanie akcji wraz z nimi. Nie ma tu "złych gości", których można z miejsca znienawidzić i jednoznacznie pozytywnych postaci, które darzy się niezmierzoną sympatią czy współczuciem.
Bohaterowie są tak specyficzni, że wczuwając się w opisaną historię, naprawdę chodziłam wkurzona i zirytowana ich zachowaniem. To byłoby ciekawe doświadczenie, gdyby nie dotyczyło także głównej postaci. Jak mam podążać za jej losami przez 500 stron, gdy mam ochotę przywalić jej w łeb tym tomikiem i wywrzeszczeć, żeby się ogarnęła?
Niestety to uczucie towarzyszyło mi do samego końca.

Chciałabym się podzielić opinią (choć nie często to robię, gdy nie mam nic specjalnego do powiedzenia) osoby, która raczej nie sięga po tego typu literaturę. Na dodatek było to moje pierwsze zetknięcie z autorką, a książka była prezentem na urodziny. Podeszłam więc do niej bez żadnych oczekiwań ani uprzedzeń i czytając starałam się zbytnio nie zniechęcać.

Fabuła dość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To książka nie tylko o umieraniu, chorobie, ogromie bólu i nieszczęścia, jakie się z nimi wiążą, ale przede wszystkim o miłości. Miłości "mimo" i miłości "kiedy". Relacja pomiędzy głównymi postaciami nie jest jedyną wartą uwagi; to miłość rodzicielska najbardziej mnie rozczuliła i spowodowała, że kilkukrotnie (sic!) oczy miałam pełne łez.

"Gorszym od chorowania na raka jest posiadanie dziecka, które na tego raka umiera."

Green pokazuje świat, który wielu osobom jest obcy. W mojej rodzinie tylko jeden rak żywił się przełykiem mojego wujka, który mieszkał setki kilometrów ode mnie. Myślę, że nie tylko ja nie miałam tak bliskiego kontaktu z chorymi na nowotwór, dopóki autor mnie nie wepchnął w krąg spotykający się w Dosłownym Sercu Jezusa. Cieszę się, że na taką odległość zbudował moją świadomość i podparł wrażliwość.

Nie chcę nic pisać o samej fabule, powinno się to przeczytać samemu. Pozwolić się wziąć za rękę i poprowadzić w światy niektórym tak bardzo obce.
Jeśli ktoś ma wątpliwości czy to aby nie zbyt "poważna i ciężka" literatura, to mogę z ręką na sercu zapewnić, że czyta się bardzo szybko, swobodnie, a jedynym mankamentem utrudniającym lekturę mogą być szklące się od łez oczy.
Dawno nie czytałam tak wciągającej i naprawdę DOBREJ książki, która jednocześnie zawieszała ciężkie chmury smutku nad moją głową.

To książka nie tylko o umieraniu, chorobie, ogromie bólu i nieszczęścia, jakie się z nimi wiążą, ale przede wszystkim o miłości. Miłości "mimo" i miłości "kiedy". Relacja pomiędzy głównymi postaciami nie jest jedyną wartą uwagi; to miłość rodzicielska najbardziej mnie rozczuliła i spowodowała, że kilkukrotnie (sic!) oczy miałam pełne łez.

"Gorszym od chorowania na raka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kallentofta dostałam w prezencie, bo ktoś życzliwy zobaczył, że jest to autor "lepszy od Larssona" (jak głosił emblemat na okładce), a że ja za Stiegem przepadam... No cóż, miało być obiecująco i w pełnym zachwycie, a wyszło zgrzytanie zębów i wywracanie oczami.

Jest to chyba pierwsza książka, której nie skończyłam, nie dlatego że nie miałam czasu, tylko po prostu nie chciałam. Język zbyt kwiecisty i irytujący. Powiedziałabym "Paulo Coelho kryminału". Miało być ciekawiej, inaczej, trup miał też mieć coś do powiedzenia, a tymczasem mija setna strona, a ja nie czuję się wciągnięta. Bardziej podenerwowana, bo nieraz musiałam wrócić do poprzedniego akapitu, żeby przypomnieć sobie, o czym w ogóle mowa. To za sprawą przytaczania myśli wszystkich zebranych bohaterów, łącznie z tymi martwymi i poszkodowanymi.

Nie, po prostu nie.
Znalazłam zdanie, które idealnie podsumowuje język i zabiegi literackie stosowane przez Kallentofta: "Śni sny, które powinny zostać niewyśnione."

Kallentofta dostałam w prezencie, bo ktoś życzliwy zobaczył, że jest to autor "lepszy od Larssona" (jak głosił emblemat na okładce), a że ja za Stiegem przepadam... No cóż, miało być obiecująco i w pełnym zachwycie, a wyszło zgrzytanie zębów i wywracanie oczami.

Jest to chyba pierwsza książka, której nie skończyłam, nie dlatego że nie miałam czasu, tylko po prostu nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Sekret" się albo wielbi, albo potępia. Nie da się ukryć, że jest to książka dość specyficzna. Jednak wydaje mi się, że dużą rolę odgrywa tu nastawienie. Jeśli podchodzi się do "Sekretu" licząc na konkretne porady czy wręcz przepis na 'lepsze życie', rozczarowanie jest nieuniknione. Autorka jedynie stara się nakierować nasze myślenie na odpowiedni tor. Żadnego więc: "Zrób jaskółkę, udawaj w parku krokodyla, używaj jedynie słodzika, a w piątki o 13:47 powtarzaj przez pół minuty, że jesteś najpiękniejszym waleniem tego świata."
Nie. Zły adres.
"Sekret" przede wszystkim ma nam uświadomić potęgę naszego umysłu; nie da się przecież zaprzeczyć, że to nasze myśli kreują rzeczywistość. Zwraca także uwagę, jak bardzo skupiamy się na negatywnych sferach naszego życia. Ta książka, to chęć zmiany naszego nastawienia na bardziej pozytywne.

Myślę, że "Sekret" swą słabą opinię zawdzięcza także ludziom, którzy nawet chcieli spróbować, jak to pisze Rhonda, przestroić się na inną częstotliwość, ale nic im z tego nie wyszło.
Nie ma nic złego w takim eksperymencie, jeśli tylko pamięta się o wszystkich zasadach.. Co z tego, że staram się myśleć optymistycznie, jeśli robię to raz na jakiś czas, a resztę dnia nieustannie zadręczam się tym, że rachunek jeszcze niezapłacony, Krzyś znowu ma brzydki kaszel, a naczynia piętrzą się od tygodnia. Sekret to nie wypowiadanie magicznego życzenia, tylko specyficzne myślenie. Nie narzuca nam bierności i czekania z założonymi rękami aż fortuna dosłownie spadnie nam z nieba; on nakierowuje na odpowiedni tor, sprzyja zdarzeniom i daje natchnienie do działania.

Osobiście, podeszłam do książki bez żadnych uprzedzeń ani oczekiwań. Nie zakładałam, że odmieni mój los czy sprowadzi nagle górę złota, ale też nie ograniczałam się: żadnych ironicznych skwitowań, żadnego "to nie ma sensu".
Fakt faktem, czytanie "Sekretu" może być dość frustrujące dla bardziej oczytanych: te nieustające powtórzenia, cytowanie zupełnie obcych nam ludzi. Jest to jednak zabieg celowy: reformułowanie jednego zdania pozwala nam je sobie bardziej uświadomić, jego sens do nas dociera z większą mocą; natomiast przytaczanie cudzych wypowiedzi służy uzyskaniu efektu swoistej polifonii, chóru głosów, który popiera autorkę. Nie jest więc to wymysł jednostki, ale grupa wzajemnie sobie przyklaskująca.
Poza tym należy pamiętać, że jest to książka dla mas: tak samo dla ludzi inteligentnych, skłonnych do refleksji, jak i dla tych żyjących przyziemnym życiem.

Polecam ją każdemu, kto świadomy tego, ile potrafi stworzyć przy użyciu jedynie 10% potencjału naszego mózgu, pragnie wykorzystać go bardziej.

"Sekret" się albo wielbi, albo potępia. Nie da się ukryć, że jest to książka dość specyficzna. Jednak wydaje mi się, że dużą rolę odgrywa tu nastawienie. Jeśli podchodzi się do "Sekretu" licząc na konkretne porady czy wręcz przepis na 'lepsze życie', rozczarowanie jest nieuniknione. Autorka jedynie stara się nakierować nasze myślenie na odpowiedni tor. Żadnego więc: "Zrób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Obiecałam kiedyś sobie, że zanim obejrzę film i wreszcie zrozumiem szał, jaki zrobiła wokół siebie Audrey Hepburn urastając dzięki Warholowi niemalże do ikony popkultury (zresztą, tuż obok Monroe), przeczytam książkę. I szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś lepszego..

Capote stworzył sobie postać o tyle fascynującą o ile mało realną. Holly jest nieprzeciętną kobietą uwielbiającą Tiffany'ego i poszukującą miejsca, do którego mogłaby przynależeć. Z początku wydawała mi się fascynująca, ba, nawet stwierdziłam, że moje życie wieje nudą w porównaniu do jej stylu. W miarę rozwoju szczątkowej akcji zaczęła mnie irytować, a gdy zostawiła kota - rzuciłam książką przez pół pokoju.

Największy problem przy czytaniu stanowiła chyba niemożność utożsamiania się z którymkolwiek z bohaterów. Ale przebrnęłam! przyglądając się wydarzeniom raczej z boku.

Jeżeli natomiast chodzi o porównanie z innymi romansami, to ten absolutnie odnajduje nieprzekraczalną granicę "słodkości". Mogę spokojnie rozwiać wątpliwości czytelników co do tego, czy jest mdły: a więc nie, nie jest mdły. Co więcej zakończenie jest wystarczająco satysfakcjonujące jak dla takiej parki jak Holly Golightly i "Fred".

Obiecałam kiedyś sobie, że zanim obejrzę film i wreszcie zrozumiem szał, jaki zrobiła wokół siebie Audrey Hepburn urastając dzięki Warholowi niemalże do ikony popkultury (zresztą, tuż obok Monroe), przeczytam książkę. I szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś lepszego..

Capote stworzył sobie postać o tyle fascynującą o ile mało realną. Holly jest nieprzeciętną kobietą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwielbiam Zafóna, zawsze uważałam, że jego powieści są urzekające na swój własny, "zafonowy" sposób. Jak tylko udało mi się zdobyć "Więźnia nieba" rzuciłam się na niego wygłodniała serii Cmentarza Zapomnianych Książek. Jednak tym razem zostałam trochę rozczarowana..
"Więźnia.." można nazwać łącznikiem pomiędzy poprzednimi dużymi powieściami - "Grą anioła" i "Cieniem wiatru". Wyjaśnia wiele spraw, wzbogaca historię, ale.. na tym koniec. Świat Daniela Sempere wkręcił mnie już kilka lat temu i zawsze chętnie do niego wrócę, jednak tęsknię za AKCJĄ. Nowa powieść jest przegadana, akcja jest szczątkowa - widać, że autor umacnia to, co już zbudowane i zapowiada dalszy ciąg historii. Szkoda, bo nagły zwrot akcji raczej by nie zaszkodził, a utrzymał w napięciu.
Polecam wszystkim miłośnikom Zafóna, jednakże ostrzegam przed zbytnim "nakręcaniem się". Natomiast czytelnikom dopiero zaczynającym przygodę z młodym Sempere radzę zacząć od "Cienia wiatru" :)

Mi samej pozostaje jedynie wyczekiwanie kolejnego tomu...

Uwielbiam Zafóna, zawsze uważałam, że jego powieści są urzekające na swój własny, "zafonowy" sposób. Jak tylko udało mi się zdobyć "Więźnia nieba" rzuciłam się na niego wygłodniała serii Cmentarza Zapomnianych Książek. Jednak tym razem zostałam trochę rozczarowana..
"Więźnia.." można nazwać łącznikiem pomiędzy poprzednimi dużymi powieściami - "Grą anioła" i "Cieniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zawsze zachwycałam się sposobem kreowania świata przez Palahniuka. Po przeczytaniu "Opętanych" wysnułam nawet nieśmiały wniosek, że jest on swego rodzaju turpistą, a "Potępieni" jeszcze mnie w tym utwierdzili.

Autor bawi się w Dantego. Oprowadza nas po najbardziej obrzydliwej wizji Piekła, jaką tylko można sobie wyobrazić. Wszystko co ohydne, od czego wzdraga się człowiek, buduje obraz miejsca dla wiecznie potępionych. Po samym Palahniuku spodziewałam się więcej bólu i cierpienia (w końcu jesteśmy w Piekle!), a tymczasem życie głównej bohaterki przebiega bez większych ekscesów.

Osobiście trochę się rozczarowałam...
Ale polecam tą lekturę wszystkim zmęczonym życiem codziennym - krótkotrwały pobyt w Piekle dzięki wyobraźni na pewno Was trochę oderwie od przyziemnych obowiązków i zmartwień.

Zawsze zachwycałam się sposobem kreowania świata przez Palahniuka. Po przeczytaniu "Opętanych" wysnułam nawet nieśmiały wniosek, że jest on swego rodzaju turpistą, a "Potępieni" jeszcze mnie w tym utwierdzili.

Autor bawi się w Dantego. Oprowadza nas po najbardziej obrzydliwej wizji Piekła, jaką tylko można sobie wyobrazić. Wszystko co ohydne, od czego wzdraga się człowiek,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Werter cierpiał i ja cierpiałam wraz z nim.
Nie wierzyłam, żeby istniała tak cienka książka, która przykułaby mnie na fotela na długie godziny.. A jednak!
Podchodziłam do niej z wielkim entuzjazmem, bo zarekomendowała mi ją koleżanka, wychwalała ją pod niebiosa, albo jeszcze wyżej. A ja już prawie byłam w stanie zmienić tytuł książki na "Nie cierpię młodego Wertera". W życiu nie spotkałam tak egoistycznego i skupionego na sobie bohatera. Rozumiałam źródło jego nieszczęścia, widziałam jak fatalna jest ta sprawa, ale sposób w jaki on to wszystko przeżywał, działał mi na nerwy.
Oczywiście znalazło się parę perełek- cytatów, które aż pozaznaczałam i za które Goethe dostaje u mnie wielkiego plusa.

Werter cierpiał i ja cierpiałam wraz z nim.
Nie wierzyłam, żeby istniała tak cienka książka, która przykułaby mnie na fotela na długie godziny.. A jednak!
Podchodziłam do niej z wielkim entuzjazmem, bo zarekomendowała mi ją koleżanka, wychwalała ją pod niebiosa, albo jeszcze wyżej. A ja już prawie byłam w stanie zmienić tytuł książki na "Nie cierpię młodego Wertera". W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wiele razy przechodziłam w księgarni obok tej książki i myślałam sobie "O, to będzie super!". Czytałam fragment z tyłu i byłam pewna, że trafię wreszcie na coś naprawdę wartościowego. Dodatkowo nakręciła mnie przyjaciółka i wręcz nie mogłam się doczekać, aż przeczytam "7 kolorów tęczy".
A potem co?
Wielkie rozczarowanie... Pierwsze strony jeszcze podsycały moją nadzieję, ale potem było już tylko gorzej. Nie mogłam znieść żywcem skopiowanych, naukowych fragmentów. Lubię, gdy autor tym co i jak pisze, przenosi mnie do innego świata. Sawicka oczywiście zaczęła budować ten mały światek Mariji, ale każdym zbyt naukowym tekstem ciężkim butem mnie z niego wykopywała. Poza tym budziło to moje dziwne odczucia: przyjaciółki rozmawiające w przymierzalni o TAKICH rzeczach TAKIM językiem? W życiu! Aż mówiłam do książki: Przeczytaj to kobieto, zrozum i przekaż, byłoby lepiej.
Sama fabuła była świetna jak dla mnie, a momenty, w których bohaterka mówiła o afirmacji i przeznaczeniu jakoś tam na pewno wpłynęły na moje życie.

Najgorsze jest to, że w niektórych miejsca widać, że autorka umie pisać, robi to z łatwością i wyraźną radością. Niepotrzebnie wciska tam dodatkowo Coelho, Whartona i stos podręczników "Dlaczego kobiety i mężczyźni..".

Trzy gwiazdki, bo chęci miała dobre.

Wiele razy przechodziłam w księgarni obok tej książki i myślałam sobie "O, to będzie super!". Czytałam fragment z tyłu i byłam pewna, że trafię wreszcie na coś naprawdę wartościowego. Dodatkowo nakręciła mnie przyjaciółka i wręcz nie mogłam się doczekać, aż przeczytam "7 kolorów tęczy".
A potem co?
Wielkie rozczarowanie... Pierwsze strony jeszcze podsycały moją nadzieję,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przeraża mnie nagonka na "Zmierzch" - ludzie czytają z ciekawości, żeby sprawdzić co tak urzekło te wszystkie nastolatki, a potem się rozczarowują. Nic dziwnego, gdybym ja czytała i wyobrażała sobie Edwarda jako Roberta Pattinsona, też bym pewnie nie czuła się specjalnie zauroczona jego osobą. Nawet teraz, gdy próbowałam przeczytać to ponownie, przed oczami mam kadry z filmu, a to psuje cały urok.
Na szczęście wciągnęłam się w sagę przed filmem i hordą piszczących małolat. Fabuła była dla mnie porywająca, główni bohaterzy (chociaż czasem irytujący) też przypadli do gustu.

Trzeba jednak pamiętać, że to książka głównie dla młodzieży i bardziej wymagającym, oczytanym pasjonatom literatury nie przypadnie do gustu.

Przeraża mnie nagonka na "Zmierzch" - ludzie czytają z ciekawości, żeby sprawdzić co tak urzekło te wszystkie nastolatki, a potem się rozczarowują. Nic dziwnego, gdybym ja czytała i wyobrażała sobie Edwarda jako Roberta Pattinsona, też bym pewnie nie czuła się specjalnie zauroczona jego osobą. Nawet teraz, gdy próbowałam przeczytać to ponownie, przed oczami mam kadry z...

więcej Pokaż mimo to