-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2023-10-28
2022-08-21
Właściwie nie powinno mnie dziwić, że Louis Theroux - do momentu dodania go przeze mnie - nie figurował na liście autorów na portalu lubimyczytać.pl, albowiem pan Theroux jest głownie znany jako twórca filmów dokumentalnych i reportaży. Znany w Polce zapewne dużo mniej niż jego ojciec Paul - powieściopisarz i publicysta.
Pana Theroux, syna, po oswojeniu jego specyficznego stylu przepytywania swoich rozmówców, pokochałam miłością wielką i wierną. Początkowa irytacja i uważanie go za totalnego pajaca przerodziły się w fascynację, kiedy załapałam mechanizm. A raczej dość dobrze przemyślaną (uważam) strategię ‘podchodzenia’ bohaterów swoich filmów. Strategię ‘na pajaca’ właśnie. Albo na chłopca, który zadaje pytania bez charakterystycznych dla dzieci zahamowań. Jednocześnie unosi przy tym niewinnie brwi w akcie permanentnego zdziwienia (vide: okładka :)) i podśmiechując się nerwowo stwarza pozory, że w swojej naiwności nic a nic nie rozumie. Wtedy to rozmówca wręcz czuje się obowiązku wyłożyć mu kawę na ławę.
I wykłada.
O tym, co nim kieruje, kiedy realizuje się jako gwiazda porno. Dlaczego jest wyznawcą ultraortodoksyjnego kościoła organizującego pikiety antygejowskie, dlaczego na potęgę zajmuje się rozmnażaniem i hodowlą tygrysów w niewoli, czy jest przekaźnikiem energii kosmicznej, w który wcielają się istoty pozaziemskie. Theroux jest szczerze zainteresowany odpowiedziami, bardzo rzadko je komentuje, co najwyżej prosząc o dodatkowe wyjaśnienia.
Bycie surogatką, potajemne (bo nielegalne) przygotowywanie swojej śmierci, użyczanie swojej żony innym panom nie w celach zarobkowych, ale po to, aby żona wreszcie mogła zrealizować swoje ukryte potrzeby? Proszę bardzo! Możemy o tym opowiedzieć!
W najdrobniejszych szczegółach …
Tematy reportaży mogą wydać się niektórym dziwaczne. Innym wręcz niesmaczne. Sam pan Theroux mówi o tym, że balansuje na granicy, że fascynują go meandry ludzkich wyborów. Nie można obok nich (reportaży, nie wyborów :)) przejść obojętnie. Kto widział, ten wie.
Ponieważ oprócz tego, że zawsze z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki jego reporterskich dociekań, to dodatkowo uwielbiam erudycję i lekkość wypowiadania się pana T. Zapragnęłam więc przeczytać jedną z jego książek, a właściwie odsłuchać audiobooka czytanego przez samego autora.
I tu … niestety, z wielkim żalem, po tylu słowach zachwytu, po zbyt długiej może prezentacji jego skromnej osoby, muszę przyznać, że się rozczarowałam.
Książce bowiem brakuje tak charakterystycznego dla Louisa poczucia humoru. Ponadto jest niczym innym, jak streszczeniem wszystkich nakręconych przez pana Theroux dokumentów, które już kiedyś widziałam; niektóre z nich parokrotnie.
I żeby jeszcze książka rozszerzona była o jakieś smaczki, przygody zza kulis, nieprzewidziane zwroty akcji czy przeszkody stające na drodze reportera, to być może warta byłaby przeczytania.
Nie. Nic. Zero. Kompletnie nic.
Jak odczyt scenariusza napisanego na potrzeby produkcji.
Dodatkowo, dla osób nie mieszkających w Wielkiej Brytanii lub Stanach Zjednoczonych – które są tłem sytuacyjnym, owa swoista zawodowa autobiografia może wydać się bardzo hermetyczna. Kto bowiem zna w Polsce Jimmiego Savile’a – celebrytę, komika, dobroczyńcę, sponsora wielu szpitali, propagatora sportu, który okazał się perwersyjnym i do granic możliwości bezczelnym pedofilem wykorzystującym niepełnoprawne mentalnie dzieci? Albo nieco zdziwaczałą prawicową poseł Ann Widdecombe, opowiadającą o byciu wiecznie dziewicą?
O ile w reportażach, gdzie dostępne są różne środki wyrazu, nie tylko pytania i odpowiedzi, ale też emocje, które wywołują, pewne tematy mogą zainteresować, o tyle relacjonowane w suchej formie audiobooka mogą wręcz odpychać. Albo przedstawić autora w dość nieciekawym świetle, jako żerującego na innych poławiacza dziwactw.
Tę ocenę pozostawię czytelnikom, jeśli w ogóle tacy się na polskim rynku znajdą :)
Właściwie nie powinno mnie dziwić, że Louis Theroux - do momentu dodania go przeze mnie - nie figurował na liście autorów na portalu lubimyczytać.pl, albowiem pan Theroux jest głownie znany jako twórca filmów dokumentalnych i reportaży. Znany w Polce zapewne dużo mniej niż jego ojciec Paul - powieściopisarz i publicysta.
Pana Theroux, syna, po oswojeniu jego specyficznego...
2022-08-20
Na wstępie muszę, bo się uduszę …
Ludzie! Jaki zbiór reportaży o Kanadzie???? Czy wy w ogóle czytaliście tę książkę czy tylko pobieżne opinie innych ‘odhaczaczy’ modnych lektur?
Szczerze powiedziawszy nie nazwałabym tego nawet reportażEM o Kanadzie. Może z naciskiem na ‘Kanadzie’, bo na gatunek się ostatecznie mogę zgodzić. To tak jakby ktoś nazwał książkę o Jedwabnem reportażem o Polsce …
Owszem, książka opisuje pewne zjawiska, które miały miejsce w Kanadzie, analizuje, co kanadyjski rząd robi w tej sprawie, przedstawia opinie różnych stron. Obala mity, burzy porządek i obraz wielokulturowej i tolerancyjnej Kanady. Ale to nie jest reportaż o Kanadzie!
Ach! I jeszcze jedno … w jakiejś recenzji przeczytałam, że im dalej w las tym robi się słabiej, że autorka zapełnia strony tak by dobrnąć do magicznej (?) liczby trzysta.
I chyba znowu mówimy o innej książce? Albo o książce niedoczytanej, bo rozdział ‘Ptaszynka’ - jeden z ostatnich – wali z grubej rury!
Tyle tyrada! Czas na recenzję.
Książka odbiła się szerokim echem, więc nie ma najmniejszego sensu ani jej streszczać, ani pisać, jak bardzo jest poruszająca i szokująca. Nie dodam tu nic nowego.
Jej czytanie boli.
Krótkie, siermiężnie proste zdania spełniają swoją rolę dużo lepiej niż morze wyszukanego słownictwa. Nie ma epitetów. Nie ma oceniania. Fakty przedstawione szeptem intymnej, pozornie niezobowiązującej rozmowy wrzeszczą same za siebie. U różnych czytelników poruszając inne struny. Rozmówczyni nie komentuje nawet zarzutów (a raczej prowokujących uwag; bo nikt przecież samej pani Gierak-Onoszko nie atakował werbalnie) odnośnie jej własnego postrzegania i raczej niecelowej próby porównywania doświadczeń bohaterów książki do obywateli krajów bloku wschodniego.
Czytając książkę lub oglądając film często, zupełnie niezamierzenie, skupiam się na jakimś ‘drugoplanowym’, pędzącym po równoległych torach zagadnieniu. Zdarza się, że temat przewodni, nurt główny, wniosek nasuwający się w sposób oczywisty nie są tym, na czym koncentruje się moja uwaga. Pokrętnie zauważam nie tyle drugie dno, bo nie o żadnych ukrytych objawieniach tu mowa, ale aspekt, który porusza mnie bardziej od ‘mainstreamu’.
W przypadku tej książki było podobnie.
Mieszkam od paru ładnych lat w wielokulturowej Wielkiej Brytanii.
I – żeby nie rozwodzić się zbytnio – od lat nurtował mnie temat wszechobecnego rozżalenia obywateli byłych kolonii. Dlaczego – pytałam samą siebie, bardzo cicho, w myślach tylko, pośpiesznie je potem wymazując, jakby czując, że są nikczemne – wciąż ciągną temat? Dlaczego nie odpuszczą? To przeszłość! Mleko się, owszem, wylało, ale królowa próbuje się zrehabilitować, większość tych państw odzyskało niepodległość albo wyszło spod bezwzględnej kontroli mocarstwa. Tak, krew się lała, grabieże miały miejsce, ale przecież Wielka Brytania się pokajała, BBC nakręciło parę filmów, potomkowie uciskanych dostali wraz z brytyjskim paszportem drugą szansę. Po co to rozpamiętywać?
Książka ’27 śmierci Tony’ego Obeda’ przemówiła do mnie być może inaczej niż do większości czytelników. Kazała mi raz na zawsze zamknąć ryj. I nie próbować ponownie wyszczekiwać słów o przekazywaniu traumy pokoleniowej. Bo tak to właśnie nazywałam – długo, długo, przed tym jak pani Gierak-Onoszko dowiedziała się o losach rdzennych ocaleńców z terytorium obecnej Kanady. Podskórnie czułam, że taka trauma istnieje. Ale uważałam, że można ją z siebie otrząsnąć przy pomocy paszportu bogatego państwa, a już na pewno nie ma potrzeby podsycać jej i się na niej skupiać.
Po lekturze nie umiem myśleć inaczej jak tylko: Jakim, kurwa, prawem?!
Obawiam się, że na polskim rynku książka niestety za bardzo przyciągnie krytyków kościoła katolickiego (lub innych chrześcijańskich denominacji). I owszem, jest to obrzydliwe, co jest robione w tzw. imię boga. A temat jest szerszy. I obecny ruch – siłą rzeczy w Polsce prawdopodobnie niszowy - ‘Black lives matter’ jest niczym innym jak kolejnym głosem w tym samym temacie. Dominacji białego, uprzywilejowanego człowieka nad ‘resztą’ (a w rzeczywistości przecież większością) świata. I ludzie komentujący ten ruch słowami ‘Every life matters’ po prostu zupełnie nie załapali, o co w temacie chodzi.
Książka ’27 śmierci Toby’ego Obeda’ pomogła mi zrozumieć, choć zapewne dopiero w ułamku procenta, co to znaczy zabranie tożsamości całemu narodowi.
Książka pani Gierak-Onoszko jest pozycją bardzo nietypową na polskim rynku wydawniczym nie tylko ze względu na temat, ale też na uczenie wyczucia językowego (nie, nie przesadnie chorej poprawności politycznej), ale języka, który nie krzywdzi i bierze pod uwagę odczucia innych.
Zdecydownie ‘a must-read’!
Na wstępie muszę, bo się uduszę …
Ludzie! Jaki zbiór reportaży o Kanadzie???? Czy wy w ogóle czytaliście tę książkę czy tylko pobieżne opinie innych ‘odhaczaczy’ modnych lektur?
Szczerze powiedziawszy nie nazwałabym tego nawet reportażEM o Kanadzie. Może z naciskiem na ‘Kanadzie’, bo na gatunek się ostatecznie mogę zgodzić. To tak jakby ktoś nazwał książkę o Jedwabnem...
2014-09-08
I po raz kolejny dałam się nabrać na 'najlepsze selery'!
Och, ileż osób mi tę książkę polecało! Zarówno Anglików, jak i Polaków.
W końcu więc się do niej dobrałam, z rozbudzonym apetytem.
I co?
I mdło!
No dobrze, może nie mdło, ale serwowane połączenia smakowe są co najmniej dziwaczne, a i żyłki trzeba było co i raz wyciągać spomiędzy zębów.
Ale kończmy te kulinarne porównania, choć to nie nikt inny jak Bryson tak mnie natchnął, jako że większość 'akcji' jego książki rozgrywa się znad talerza i kufla z piwem. :)
Dlaczego zatem 'Zapiski' nie przypadły mi do gustu, mimo paru niewątpliwych zalet, o których nie omieszkam za chwilę wspomnieć?
Po pierwsze dlatego, że irytował mnie brak konsekwencji w konwencji. Rozumiem, że są to zapiski, refleksje własne, impresje zbierane na przestrzeni czasu, a nie oficjalny przewodnik. Ale miałam wrażenie, że pan Bryson nie mógł się zdecydować, czy mu się ta Wielka Brytania podoba, czy go zachwyca, czy może irytuje i śmieszy. Tak, wiem, miało być z przymrużeniem oka. I było. Niektóre teksty rozśmieszały mnie do łez, jak chociażby ten o jedzeniu w chińskiej restauracji*, ale męczyło mnie to mentalne skakanie między nabożnym podziwem a sarkastycznym krytykanctwem.
Po drugie jest to książka (a złośliwie mówiąc katalog wyspiarskich miast), której właściwie nie da się przeczytać bez DOGŁĘBNEJ znajomości brytyjskiej kultury. Mieszkam już na Wyspach ponad dekadę, więc mogłam zrozumieć nawiązania do NIEKTÓRYCH elementów brytyjskiej kultury i popkultury. Dla osoby, która tu nigdy nie mieszkała, ani która nie ma pojęcia o angielskich programach telewizyjnych, zwyczajach, o tym jak wyglądają tutejsze miasteczka, jaka jest mentalność mieszkańców i dużych metropolii i odciętych od świata wioseczek, lektura tej książki musi być (moim skromnym zdaniem) koszmarnie nużąca. Hermetyczność opisów oraz przytłoczenie szczegółami, nazwami i nazwiskami są trudne do przetrawienia.
Owszem, jeśli się dane miejsca zna i można porównać własne odczucia z obserwacjami Billy Brysona, robi się trochę ciekawiej, aczkolwiek ilość detali, wspomnianych nazw ulic, odwiedzanych pubów, mijanych obiektów czy cytowanych autorów czyni 'Zapiski' (pozbawione jakiejkolwiek mapy czy słownika terminów/objaśnień, które by mogły niewątpliwie ułatwić czytanie) lekturą nudnawą. Czasami tylko ciśnienie podniesie człowiekowi jakaś kontrowersyjna opinia w stylu: "Oxford jest taki brzydki" lub "Anglicy nigdy w życiu niczego nie wymyślili, oprócz odblaskowych światełek oświetlających autostrady nocą." Silenie się na kontrowersyjność i natrętna stronniczość** (do której akurat ma niekwestionowane prawo) to chyba specjalność pana B.
Po trzecie, po lekturze tej książki miałam w głowie zupełną pustkę, albo raczej mętlik. Nie mogłam się zdobyć na jakąś ogólną refleksję na temat 'Małej Wyspy', nie kołatała mi się żadna myśl przewodnia, którą mogłabym podsumować tę lekturę. 'Byłam' z autorem w tak wielu miejscach, ale niewiele zapamiętałam. I zdecydowanie nie czułam, że chciałabym kiedykolwiek zwiedzić choćby najmniejsze brytyjskie miasteczko. Dobrze, że widziałam już wystarczająco dużo przed przeczytaniem 'Zapisków', żeby wyrobić sobie swoją opinię na temat tego pięknego kraju :)
Zalety?
Owszem, reklamowany wszem i wobec humor Brysona jest tu niewątpliwie atutem. Dystans i ironia, z jaką opisuje Brytyjczyków, nie raz wywoływały uśmiech na moich ustach, choć czasami trącało myszką (np. przy opisach bed&breakfast, w których nie było ciepłej wody a ogrzewanie było mocno limitowane). A obśmiewając ich przywary, nie szczędzi też i siebie, Amerykanina ożenionego z Angielką, mieszkającego na Wyspach przez prawie dwie dekady, gorzko zakochanego w Wyspie zrzędy.
A tak swoją drogą, to dlaczego tytuł został przetłumaczony jako 'Zapiski z małej wyspy' (z małej litery), skoro tytuł oryginału brzmi 'Notes from a Small Island", co jest ironicznym nawiązaniem do Wielkiej Brytanii!?
Nie polecam, ale też nie zniechęcam :)
___________________________________________
* (rzecz dzieje się w chińskiej restauracji) "Czy jestem samotnym wyznawcą poglądu, że naród dostatecznie pomysłowy, aby wynaleźć papier, proch, latawce i całe mnóstwo pożytecznych rzeczy, który przed wieloma tysiącami lat stworzył wielką cywilizację, do tej pory nie pokapował się, że para drutów dziewiarskich to nie jest najlepsze narzędzie do nabierania jedzenia? W każdym razie spędziłem godzinę na dźganiu ryżu, paćkaniu obrusa sosem i unoszeniu pięknie zbalansowanych kawałków mięsa do ust, by w którymś momencie odkryć, że zniknęły po drodze i nigdzie nie można ich znaleźć. Kiedy skończyłem, stół wyglądał tak, jakby odbyła się przy nim ostra awantura. Paląc się ze wstydu, zapłaciłem rachunek, wymknąłem się na ulicę i wróciłem do hotelu, gdzie trochę pooglądałem telewizję i pożywiłem się obfitymi resztkami jedzenia, które znalazłem w fałdach swetra i za podwinięciami spodni." str. 108
**"Ale nawet w szczycie sezonu Kraina Jezior jest bardzie urzekająca i mniej drapieżnie skomercjalizowana od wielu słynnych pięknych miejsc w rozleglejszych krajach. Z dala od tłumów - z dala od Bowness, Hawkshead i Keswick, z ich ścierkami do naczyń, herbaciarniami, czajniczkami i całym tym szajsem związanym z Beatrix Potter - zachowały się enklawy czystej doskonałości, o czym mogłem się przekonać, kiedy prom dobił do brzegu i wszyscy wysiedliśmy" - str. 226
I po raz kolejny dałam się nabrać na 'najlepsze selery'!
Och, ileż osób mi tę książkę polecało! Zarówno Anglików, jak i Polaków.
W końcu więc się do niej dobrałam, z rozbudzonym apetytem.
I co?
I mdło!
No dobrze, może nie mdło, ale serwowane połączenia smakowe są co najmniej dziwaczne, a i żyłki trzeba było co i raz wyciągać spomiędzy zębów.
Ale kończmy te kulinarne...
2014-08
2012-08-29
Najpierw zabrałam się za recenzje.
Pierwsza styczność z panem Tochmanem.
18 książek do wyboru w ramach akcji Czytaj.pl. Trzeba wybrać kilka, bo wszystkich nie dam rady w miesiąc. Nie moje tempo.
I chyba po raz pierwszy klikałam ‘Popieram’ i tym, którzy oceniali pozycję bardzo wysoko, jak i tym, którzy przypięli jej łatkę ‘słaba’ i postawili w stan oskarżenia, z kilometrową listą zarzutów.
Dlaczego? Bo i jedni i drudzy przekonująco argumentowali swoje wybory.
Adwersarze – że sponiewieranie gatunku ‘reportaż’, że opowieść z tezą, że manifest polityczny i ‘niewiadomoco’. Ani to o ofierze, ani o Lidii Ostałowskiej (autorce pomysłu, która niestety nie zdołała go dokończyć), ani o losie pierwszej w Polsce ‘dożywotki’. Kogel-mogel dywagacji o systemie sądownictwa, manifestu feministycznego i tyrad pod adresem partii rządzącej. A pan, panie Tochman, toś pan nawalił na całego!
Pasjonaci – że ważna, potrzebna, poruszająca każdą strunę i niedająca o sobie zapomnieć.
I rzeczywiście moje pierwotne rozdarcie między ‘za’ i ‘przeciw’ potwierdziło się po lekturze. Miałam zamieszanie w głowie i emocjach.
„Co to jest?” – zadawałam sobie to pytanie raz po raz. Nie-powieść, nie-reportaż, nie-rozprawka, nie-wspominki. Nierówne to było. Zaburzało narrację. Skakało z wątku na wątek.
I trochę propagandowo (albo może sztandarowo) też było. No, w zależności od tego, jakie kto ma poglądy polityczne. Tutaj niestety przytulam się do grona krytykantów.
Ale to książka nurtująca.
Tak bym ją określiła.
Niepozostawiająca człowieka obojętnym. I budząca milion pytań.
Czy rzeczywiście dożywocie jest powolną torturą, która narusza prawa człowieka?
Czy są szanse na resocjalizację kogoś, kto musiał być tak dogłębnie zepsuty, aby bez mrugnięcia okiem popełnić taką koszmarną zbrodnię?
Czy z drugiej strony jedno, jedyne, jedniusienienieńkie potknięcie, które owszem rozwaliło dziesiątki żyć ‘po obu stronach barykady’ powinno przekreślić szanse sprawcy NA WSZYSTKO?
Czy system sprawiedliwości jest rzeczywiście sprawiedliwy?
Czy morderca jest człowiekiem?
Wojciech Tochman nie ukrywa swoich poglądów, ani nie próbuje być obiektywny. I to jest w oczach niektórych niewybaczalna ‘zbrodnia’ w wykonaniu autora reportażu. Mnie to tak bardzo nie mierziło. Owszem, miałam niesmak po niektórych wstawkach politycznych, choć nie ze względu na ich treść, ale samą obecność. Nie pasowały mi tu. Ale też koncepcja tej książki była bardzo trudna, bo właściwie pan Tochman dokańczał i to przez prawie dwa lata dzieło, nad którym pracowała jego zmarła przyjaciółka. Miał więc za zadanie nie tylko przedstawić temat w oparciu o materiały gromadzone przez lata przez reportażystkę, ale jeszcze – z szacunku i ku pamięci - zastanawiać się, jak poradziłaby sobie z tym Lidia.
Jeśli sparafrazujemy mistrza Przyborę: „Więc tę pierwszą odłóżmy na bok, a o drugiej niech toczy się tok”, czyli pominiemy kwestie warsztatowo sporne, a skupimy się samej dyskusji o sensowności kary dożywotniego więzienia – otrzymamy spory kęs ‘food for thoughts’.
Słuchałam audiobooka czytanego przez Maję Ostaszewską, którą lubię, jako aktorkę. Tu, na początku, mierziła mnie jej monotonia i beznamiętność. Ale z czasem uznałam, że być może w tym szaleństwie tkwi metoda. Może tak właśnie powinno być. Bez emocji. Aby nic nie dodać od siebie, a jedynie neutralnie przedstawić historię Moniki 'Osy' Osińskiej i dać słuchaczowi pole do manewru ...
Drugotorowym i ledwo liźniętym tematem – choć mnie osobiście bardzo poruszającym było zachowanie polskiej policji. Odzywki, pogróżki, inwektywy i automatyczne skreślenie sprawczyni.
Angielska policja, która też idealną i nieskazitelną nie jest – ma jednak (o czym wiem nie tylko z programów typu ’24 hours in police custody’) diametralnie inne podejście do podejrzanych, oskarżonych a nawet osadzonych. Zwracanie się do człowieka z szacunkiem, a nie karanie go we własnym zakresie dodatkowo dorzucaną obojętnością, chamstwem, złośliwością czy poniżaniem jest postawą, która powinna być normą, niezależnie od czyichś opinii na temat wymiaru sprawiedliwości czy opcji politycznych.
Ale to już zupełnie inny temat …
Ps. A okładka genialna!
Najpierw zabrałam się za recenzje.
więcej Pokaż mimo toPierwsza styczność z panem Tochmanem.
18 książek do wyboru w ramach akcji Czytaj.pl. Trzeba wybrać kilka, bo wszystkich nie dam rady w miesiąc. Nie moje tempo.
I chyba po raz pierwszy klikałam ‘Popieram’ i tym, którzy oceniali pozycję bardzo wysoko, jak i tym, którzy przypięli jej łatkę ‘słaba’ i postawili w stan oskarżenia, z...