Słuchając g-funk w wolnych chwilach natknąłem się na tytuł, który zaintrygował synopsisem (krótkim streszczeniem fabuły). Rzuciłem się, jak Reksio na szynkę. Nastały mroczne czasy dla ludzkości, w radiu padają złowieszcze wieści, niczym w kinie o ,,Ludzkich dzieciach'' (2006),gdzie przestali rodzić się biologicznie urodzeni - maluszki z brzuszka matki. Mamy kryzys matczyny - na rynek wypuszczono agencje, które mają sprowadzać (kupować) dzieci od niechcianych (bądź zdesperowanych) rodziców, by przekazać je małżeństwom, które chcą założyć rodzinę. Amerykanie prężnie działają w dziedzinie sprzedaży i handlem żywych towarów. Dzieci stały się największą walutą i największym rarytasem w obiegu ekonomicznym. Noworodki są najdroższe, a tymczasem w Hiszpanii rządzi baron narkotykowy, który przejął kawał ciasta i sam ustanawia, jak zarządzać ludzkim zasobem. Wynajmuje ludzi do sprowadzania dzieciaków z ulicy, prowadząc targi na szeroką skalę. Kupił policję, rozdaje prezenty i pragnie stać się niewyobrażalnym szychą na zapotrzebowania rodzicielskie. I tu do akcji wkraczają bracia, którzy przylecieli do Hiszpanii, by znaleźć oraz legalnie wykupić dzieciaki do Stanów.

Ogromny krach w ,,przemyśle'' biologicznym sprawia, że trafiamy na smutne wybrzeża, gdzie porywacze polują na biedne szczenięta dziecięce uwikłane w polityczny rozgardiasz. Zbieracze polują na dzieciaki wałęsające się po brukowych chodnikach, a legitymizowane agencje mają pod górkę, bo interes zostaje ,,okradziony'' z legalnych środków, gdyż kryminaliści zabierają im dzieci na czysty, nieprzebrany handel. Mroczna rzeczywistość szybko przekuwa się w kryminał i sensację z pierwszych stron gazet. Jackie i jego brat omyłkowo zostają wplątani w stukniętą kabałę, ponieważ nie wiedzieli, że dostali dziewczynkę don Carla, czyli imperatora narkotykowego. Nośny i niebezpieczny temat handlem nieletnich zostaje sprowadzony do gangsterskich utarczek, pościgów, zawieszając wzrok na szybkim, nieuchwytnym spojrzeniu na stan wyludnienia biologicznego. W sumie najdrastyczniejszą sceną pozostaje ta, gdzie trafiamy do ośrodka obozowego, gdzie dzieci są segregowane (według koloru skóry, pochodzenia i DNA),a potem dramatycznie odbierane i sprzedawane pod znakiem zapytania, czy trafią w dobre ręce. Niestety autor postanowił, że z kontrowersyjnych kart wykuje tanią sensację z brukowców, a podjęty temat zostanie sprowadzony do roli mocnego tła. Brakuje odważnych kroków i zamiast brnąć w polityczny, amoralny konflikt - trafiamy do Hiszpanii, gdzie głównym przeciwnikiem jest monarchista, a kameralna, złowieszcza atmosfera ustępuje pociskom z zimnych luf. Można żałować, że zabrakło dociśnięcia pedału i pokazanie, jak wyglądałaby sytuacja społeczna w kryzysie genetycznym.

Słuchając g-funk w wolnych chwilach natknąłem się na tytuł, który zaintrygował synopsisem (krótkim streszczeniem fabuły). Rzuciłem się, jak Reksio na szynkę. Nastały mroczne czasy dla ludzkości, w radiu padają złowieszcze wieści, niczym w kinie o ,,Ludzkich dzieciach'' (2006),gdzie przestali rodzić się biologicznie urodzeni - maluszki z brzuszka matki. Mamy kryzys matczyny...