cytaty z książek autora "Michał Książek"
Budziłem się w pokoiku na końcu korytarza. Na ostatnim piętrze, na skrajnym tapczanie. Wyraźnie na obrzeżu miejsca, nazwanego monastyrem, na ostatniej jego orbicie. Brodaty mnich przydzielił mi takie lokum, jakby chciał odsunąć przybysza od życia wspólnoty. Nawet łóżko dostałem poślednie, choć był wybór. Ta dyslokacja bardzo mi odpowiadała. Wydawało się to naturalne i byłem wdzięczny, bo żeby obserwować, to jakaś odległość jednak jest potrzebna. Podobnie jak potrzebny jest czas, żeby coś usłyszeć. Dźwięk po prostu musi przeminąć, a obiekt jakoś się oddalić. Żeby nie stworzyć całości z tym, co chce się zobaczyć.
Zima sprzyjała zapominaniu, po prostu dało się zauważyć, jak to przyspieszało. Wsi i miasteczek nikt nie oglądał i nie zapamiętywał, bo ludzie siedzieli w domach. Deszcz, śnieg i mgła zatrzymały ich w mieszkaniach, z których zazwyczaj pochodzą najwyraźniejsze zimowe wspomnienia. Dni stały się krótkie, światła ubywało, coraz mniej było widać. Nie zdziwiłbym się, gdyby ta właśnie ćwiartka naszej pamięci, zima, była najuboższa. Bo przecież pamięć można podzielić na cztery pory roku?
Gdyby popatrzeć na pałac oczami roślin i zwierząt, byłby wielką i ciepłą górą o stromych ścianach. Ich powierzchnia wynosi aż dziesięć hektarów, czyli tyle ile gospodarstwo rolne. W górze widnieje wiele rys, szczelin i tysiąc czterysta szesnaście otworów zwanych oknami.
Pałac tylko z daleka wydaje się gładki i hermetyczny. Nic dziwnego, że rośnie na nim sto jedenaście gatunków roślin, w tym drzewa i krzewy. Gnieździ się tutaj dziesięć gatunków ptaków, a u podnóża góry drugie tyle.
Tak jak na prawdziwej górze naliczyłem tu też siedem gatunków mchów, pięć gatunków porostów i jednego wątrobowca. Jest nawet paproć. O ssakach, poza homo sapiens, wiadomo niewiele. Właściwie tylko tyle, że w pałacu chcą mieszkać też szczurki i myszy, zarząd zatrudnił więc jedenaście kotów.
Robotnice wylatujące z ula i specjalizujące się w zbiorze jednego pożytku: nektaru albo pyłku. To je najczęściej widujemy latem na klombach i rabatach.
Liście lipy żółkną, niektóre spadają, nieliczne przebarwiają się na obrzeżach, co - choć wygląda jak cecha ozdobnej odmiany - jest oznaką stresu.
Gwałtowna nawałnica nie poi największych roślin miasta, bo woda nie wsiąka w glebę o strukturze zbliżonej do betonu.
Wrony polują nie tylko na szczury. Polują również na chore gołębie, podloty ptaków, nawet młode jeże. Pustoszą gniazda małych wróblaków, rozkopują mrowiska i dłubią w martwym drewnie jak dzięcioły. W ekosystemie miasta odnajdują się więc doskonale.
Tuż pod budką, na dwóch ławkach, trwa impreza. Butelki,, ciastka, muzyka. Kilka osób rozpartych jak w barze sączy piwo. Mimo że modraszki karmią tuż nad ich głowami, piwosze niczego nie dostrzegają. Ptaki miejskie nie są tak płochliwe jak leśne.
Czasem dziuple powstałe w żywych drzewach zarastają i zwężają się, sikory obkuwają wówczas tkankę przyranną zamykającą wejście.
Modraszka ma niezły węch i rozpoznaje zapachy ziół.
Tej wiosny pod Pałacem Kultury i Nauki wyszukałem siedem gniazd modraszek. Tylko jedno ukryte było w budce lęgowej. Wszystkie pozostałe w dziuplach, przy czym jedna z nich była dziuplą pancerną: znajdowała się w słupie.
Szpaki z parku Świętokrzyskiego przynoszą do gniazd także wióry suchej szynki, kawałki hot dogów. Ich sąsiedzi od strony pasażu Szymborskiej - nawet frytki ze śródmiejskich barów.
Dużych drzew jest jednak w miastach coraz mniej, wraz z nimi mogą zniknąć i ptaki.
I wtedy przyleciał dzwoniec. Przebił świat na wylot i siadł w pobliżu. Tak nagle, że nie zdążyłem dokończyć spojrzenia. Myślałem formę i słyszałem dźwięk, których treść siedziała na krzaku. Nie byłem pewien, czy jeszcze kiedy leciał, najpierw zobaczyłem ruch, czy może barwę. Chyba jednak ruch, trudno było rozstrzygnąć. Podobnie z głosem: co było pierwsze - nuta czy decybel? Zdaje się, że decybel, za nim dopiero muzyczność i wartość rytmiczna. A wszystko to nazywało się Choris chloris, dzwoniec.
Historia Jakucji to listy obecności zesłańców i spisy uciekinierów podpisane nazwiskami strażników i szpicli.
Lot z pokarmem do gniazda to ruch jedyny w swoim rodzaju. Odbywa się po trajektorii troski. Myślę tu o małych ptakach, o sikorkach, mazurkach, kopciuszkach. Ale także o tych większych - takich jak kos czy sójka, o drapieżnikach - jak choćby krogulec. A nawet o owadach.
Sikorkę pochłania bezpieczna dziura w starym betonowym słupie. Gruba jak palec gałązka lipy drapała przez kata zaprawę, aż wydrapała oczko, coraz większe, w końcu tak duże, że pomieściło ptaka. To, że gałązka wciąż tkwi w dziupli, nikomu nie przeszkadza. A wraz z nią liście, ocieniające i osłaniające słup. Dzięki nim warunki świetlne, temperatura i wilgotność wnętrza są zbliżone do tych optymalnych, takich jak w koronie drzewa.
Pierwsza fala mrozu rozjaśnia umysł jak haust spirytusu.
Jakuck to świetny początek, punkt startu wielu udanych wypraw, eskapad i wycieczek.
Co to za świat, w którym nie ma ptaka, owada ani ziół? Gdzie dzieje się obecność tylko jednego gatunku?
...Nie sądziłem, że skośne jakuckie oczy mogą się zrobić aż tak okrągłe...".
Pierwszą pełną frazą tego dnia bylo beztroskie fiu-bździu skowronka polnego Alauda arvensis. Leciał nad wsią Krzyczew w stronę Białorusi. Fiu- bździu brzmiało jak jedenaste przykazanie, coś jakby: "nie będziesz martwił się nadaremno", i tak je zapamiętałem. Zapadło w głowę jak koan, dobre kredo na cały dzień. Albo na dłużej, jeśliby się dało.
Skrzyp, skrzyp, skrzyp. Tak słychać biały kolor.
Przystanąłem u progu odległości, żeby uchwycić moment jej naruszenia. Przypominało to sus przez rów albo skok na główkę z wysokiego brzegu i wymagało pewnej odwagi. Nie do końca dało się kontrolować, przewidzieć. Najpierw myślałem, że zaczęło się już w chwili, kiedy wyszedłem z domu, ale nie, odległość leżała dopiero na drodze. Droga biegła, kierunek prowadził, a odległość była nieruchoma. Odepchnąłem się od tyłu i jakoś poszło. Ten przód to bardzo uniwersalny kierunek, nie taki ograniczony jak północ, południe czy nawet wschód, który w porównaniu z przodem wygląda na zwykłą koleinę w drodze.