cytaty z książki "Karawele wracają"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wezwali go do Pałacu, powierzyli mu flotę i wysłali do Indii, dając jako wskazówkę plik map z wymyślonymi kontynentami, stosy kłamliwych sprawozdań pierwszych podróżników oraz włosiennicowy woreczek z różańcem w środku, wyposażony w specyficzną moc błogosławienia umierających.
Wtedy właśnie król Manuel, ponaglany przez zaniepokojone kortezy, zawezwał go do Lizbony i oznajmił żeglarzowi, że uczynił go przywódcą ekspedycji sudańskich biologów, wysyłanych łodzią podwodną do bieguna północnego w celu przeprowadzenia badań nad genetycznymi prawami rozmnażania pingwinów.
Nawet sami z sobą nie mamy tu już nic wspólnego, ten kraj bezlitośnie wyssał z nas tłuszcz i pożarł nieużyteczne już ciało, byli bowiem tak samo biedni jak wtedy, gdy przyjechali.
Ciągle szalała burza, grając po dachówkach i żaluzjach niczym na harfie i klawesynie. Wiatr szarpał korzeniami mangowców, zwodził z kursu lot ptaków, a ostatni żołnierze wyjeżdżali smagani ukośnymi uderzeniami wody.
W nocy czasami słuchali radia, przez szum zagłuszania bębniący niczym deszcz, rewolucja w Lizbonie, wiadomości, komunikaty, parady wojskowe, rząd w więzieniu, porywające pieśni, a następnego dnia wojskowi chodzili nieco mniej napuszeni, mniej było nalotów.
Wkrótce zobaczyć mieli nieokiełznaną wrzawę Lizbony podobnej do wschodniego bazaru, rozedrganej na horyzoncie, ruiny zamku, płonące stosy z żydami, procesje biczowników, niekończący się korowód wozów z niewolnikami, krążowniki i rowery.
Pucybut z kawiarni, nie podnosząc głowy znad butów, zamaszyście pociągając szmatą do polerowania, poinformował, że coś dziwnego stało się w Lizbonie; zmienił się rząd, mówi się o wypuszczeniu na wolność Murzynów. Coś takiego, oburzali się klienci jedzący francuskie kremówki i grzanki.
Lud opuścił zamki i przeniósł się do Luksemburga albo do Niemiec w poszukiwaniu pracy w fabrykach samochodów i plastikowych listewek. Książęta krwi prowadzili oddziały bankowe w Wenezueli.
Postarzeli się tak bardzo, że ludzie z miasta ich nie rozpoznawali i szli zdumieni za tą parą staruszków przebranych w dziwaczne stroje niczym zbiegowie z ubiegłorocznego karnawału.
Poczuli się wreszcie równi sobie, jednakowo starzy i zmęczeni po tylu podróżach, zdradach i nikczemności i knowaniach giermków.
Śmierdziało upałem i śmieciami, a od czasu do czasu strzępy gazet przywiewały na ulicę wietrzyk wiadomości.
Kobieta nadziała się znienacka – a nie spodziewała się już wszak niczego, mimo zręczności swych palców godnych najprzedniejszej prządki - na ogromny i niesłychanie dumny maszt żeglarza, wznoszący się pionowo na brzuchu, z rozwiniętymi wszystkimi żaglami i z tykwą jak grzmiąca muszla.
Ciała bowiem rozkładały się na placach ulicach i nikt się nimi nie przejmował, z wyjątkiem wałęsających się psów i złodziei i łachmanach.
Z lewej strony umieszczono w ramkach fotografię prezydenta republiki, który spoglądał w wieczność z wyrazem wieszczej głupoty na twarzy.