rozwińzwiń

Karawele wracają

Okładka książki Karawele wracają António Lobo Antunes
Okładka książki Karawele wracają
António Lobo Antunes Wydawnictwo: W.A.B. Seria: Don Kichot i Sancho Pansa literatura piękna
288 str. 4 godz. 48 min.
Kategoria:
literatura piękna
Seria:
Don Kichot i Sancho Pansa
Tytuł oryginału:
As naus
Wydawnictwo:
W.A.B.
Data wydania:
2002-01-01
Data 1. wyd. pol.:
2002-01-01
Liczba stron:
288
Czas czytania
4 godz. 48 min.
Język:
polski
ISBN:
8389291002
Tłumacz:
Anna Kalewska
Tagi:
Portugalia literatura portugalska kolonializm
Średnia ocen

6,9 6,9 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,9 / 10
30 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
1173
1149

Na półkach:

Bez reszty uwiódł tu mnie barokowy nadmiar wszystkiego, głównie przymiotników, porównań oraz zaburzeń czasowych często zmieniającej się narracji tej rozbuchanej opowieści o żałosnym końcu - po „rewolucji goździków” z 1974 r. - portugalskiego kolonializmu, jednego z najbardziej złowrogich, o ile w ogóle można tę nieludzkość stopniować.

„Pucybut z kawiarni, nie podnosząc głowy znad butów, zamaszyście pociągając szmatą do polerowania, poinformował, że coś dziwnego stało się w Lizbonie; zmienił się rząd, mówi się o wypuszczeniu na wolność Murzynów. Coś takiego, oburzali się klienci jedzący francuskie kremówki i grzanki”.

To moja druga książka Autora po genialnych ”Zadupiach” i tylko nieco od nich słabsza.

Także i tu długie na pół stronicy, kunsztowne, wielokrotnie złożone zdania o wyrafinowanej treści, przyznajmy to szczerze – dość niełatwe w lekturze. Cóż, mogę się zatem, acz tylko częściowo, zgodzić się z jednym jedynym fragmentem jedynej opinii na LC: że fakty z historii Portugalii Autor ”obsypuje hektolitrami zdań zbudowanych tak, żeby wyglądały na ekstremalnie awangardowe”.

Równie wspaniale rozbuchany jest tu sam język, który stanowi istotę każdej książki, a dla mnie w zasadzie wręcz warunek jej przeczytania (rzeczy nie spełniające go, w zasadzie odrzucam).

Z wielu zatem względów nie jest to pozycja do szybkiej lektury. Ja się nią rozkoszowałem niemal przez dwa tygodnie…

Akcja płynnie zmienia swój czas i miejsce, tak że czasami możemy być lekko zdezorientowani, czy jesteśmy w Lizbonie, czy w Luandzie - czy w wieku 20., czy w 18. Różni też są co rusz za każdym razem pierwszoosobowi narratorzy. Ale mistrzostwo formalne i leksykalne Antunesa pozwala nam szybko przywyknąć do tej narracji, do której mozg – ten najgenialniejszy komputer wszech czasów - dość szybko się adaptuje

Choć największą frajdę z lektury mają jednak sami Portugalczycy, bo całość – choć wiele tu realizmu magicznego – jest mocno osadzona w historii i kulturze kraju. A w narracji przewija się w wielorakich, najczęściej prześmiewczo-archaicznych kontekstach dawno minionej chwały imperium, cały korowód historycznych postaci Portugalii – generalnie w całości nam nieznanych, oprócz Magellana, Cervantesa (wtedy Hiszpania i Portugalia były jednym państwem),da Gamy i może Fernanda Pessoi.

I już np. nie dziwi nas np. taki wątek Vasco da Gamy „Wtedy właśnie król Manuel, ponaglany przez zaniepokojone kortezy, zawezwał go do Lizbony i oznajmił żeglarzowi, że uczynił go przywódcą ekspedycji sudańskich biologów, wysyłanych łodzią podwodną do bieguna północnego w celu przeprowadzenia badań nad genetycznymi prawami rozmnażania pingwinów”.

Albo gdy słynny podróżnik wspomina, jak to „wezwali go do Pałacu, powierzyli mu flotę i wysłali do Indii, dając jako wskazówkę plik map z wymyślonymi kontynentami, stosy kłamliwych sprawozdań pierwszych podróżników oraz włosiennicowy woreczek z różańcem w środku, wyposażony w specyficzną moc błogosławienia umierających”.

Da Gama rusza z królem Manuelem w Lizbonę: „Postarzeli się tak bardzo, że ludzie z miasta ich nie rozpoznawali i szli zdumieni za tą parą staruszków przebranych w dziwaczne stroje niczym zbiegowie z ubiegłorocznego karnawału”. A oni sami „poczuli się wreszcie równi sobie, jednakowo starzy i zmęczeni po tylu podróżach, zdradach i nikczemności i knowaniach giermków”.

I wpadają w ręce stróżów prawa, nie mających przesadnego respektu dla Jego Wysokości (monarchię obalono tu w początkach 20. wieku). Nota bene: „Z lewej strony umieszczono w ramkach fotografię prezydenta republiki, który spoglądał w wieczność z wyrazem wieszczej głupoty na twarzy”.

Obu nie minie przymusowa obserwacja w szpitalu psychiatrycznym. „Kiblowaliśmy od ósmej rano do trzeciej po południu a wraz z nami ponad pięćdziesięciu Koperników”.

Tragedii towarzyszy tu zatem groteska, wzniosłość miesza się z podłością, wszystko jak to w chwilach każdego wielkiego przełomu. To także obraz straszliwego regresu cywilizacyjno-kulturowego Portugalii pod władzą faszystowskiej dyktatury, czego przejawy degeneracji Antunes wspaniale opisuje.

Nie znajdziemy tu - bogini broń! - Lizbony z kolorowych przewodników dla zaliczaczy destynacji turystycznych. To raczej gatunek noir, przedstawiający niezbyt czystą podszewkę miasta i kraju tak obciążonego historycznie z wyeksponowaniem kolonialnej, czyli zawsze zbrodniczej przeszłości.

Wyrzuconych z siodła” repatriantów” z Angoli, Mozambiku i innych zamorskich krain nieodmiennie trawi tęsknota za tamtymi miejscami, zwłaszcza że ich status w „starym kraju” mocno się obniżył. Dawni odkrywcy i zdobywcy nowych krain i beneficjenci ucisku rdzennych ludów to dziś już tylko budzące litość ”zombie”.

„Nawet sami z sobą nie mamy tu już nic wspólnego, ten kraj bezlitośnie wyssał z nas tłuszcz i pożarł nieużyteczne już ciało, byli bowiem tak samo biedni jak wtedy, gdy przyjechali”.

„W nocy czasami słuchali radia, przez szum zagłuszania bębniący niczym deszcz, rewolucja w Lizbonie, wiadomości, komunikaty, parady wojskowe, rząd w więzieniu, porywające pieśni, a następnego dnia wojskowi chodzili nieco mniej napuszeni, mniej było nalotów”.

„Wkrótce zobaczyć mieli nieokiełznaną wrzawę Lizbony podobnej do wschodniego bazaru, rozedrganej na horyzoncie, ruiny zamku, płonące stosy z żydami, procesje biczowników, niekończący się korowód wozów z niewolnikami, krążowniki i rowery”.

Tutaj nawet erotyka („osoby wrażliwe proszone są o zamknięcie oczu”) wiąże się z wyprawami morskimi, podstawą dawnych bogactw kraju: „Kobieta nadziała się znienacka – a nie spodziewała się już wszak niczego, mimo zręczności swych palców godnych najprzedniejszej prządki - na ogromny i niesłychanie dumny maszt żeglarza, wznoszący się pionowo na brzuchu, z rozwiniętymi wszystkimi żaglami i z tykwą jak grzmiąca muszla”.

„Ciągle szalała burza, grając po dachówkach i żaluzjach niczym na harfie i klawesynie. Wiatr szarpał korzeniami mangowców, zwodził z kursu lot ptaków, a ostatni żołnierze wyjeżdżali smagani ukośnymi uderzeniami wody”.

„Śmierdziało upałem i śmieciami, a od czasu do czasu strzępy gazet przywiewały na ulicę wietrzyk wiadomości”.

„Ciała bowiem rozkładały się na placach ulicach i nikt się nimi nie przejmował, z wyjątkiem wałęsających się psów i złodziei i łachmanach”.

„Z lewej strony umieszczono w ramkach fotografię prezydenta republiki, który spoglądał w wieczność z wyrazem wieszczej głupoty na twarzy”.

„Lud opuścił zamki i przeniósł się do Luksemburga albo do Niemiec w poszukiwaniu pracy w fabrykach samochodów i plastikowych listewek. Książęta krwi prowadzili oddziały bankowe w Wenezueli”.

Bez reszty uwiódł tu mnie barokowy nadmiar wszystkiego, głównie przymiotników, porównań oraz zaburzeń czasowych często zmieniającej się narracji tej rozbuchanej opowieści o żałosnym końcu - po „rewolucji goździków” z 1974 r. - portugalskiego kolonializmu, jednego z najbardziej złowrogich, o ile w ogóle można tę nieludzkość stopniować.

„Pucybut z kawiarni, nie podnosząc...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1170
724

Na półkach:

To jest, drodzy Państwo, humbug, a autor to hochsztapler, który przekonał swój kraj i kawałek świata, że jest ważnym pisarzem. Bardzo rzadko bywam aż tak krytyczny wobec tego, co czytam, a czytam najróżniejsze dzieła, z wielu półek, z wielu stron świata i wielu epok - tym razem jednak zakrzyknę wielkim głosem: ta powieść to bzdura i (nie)jawna kpina z czytelników. Autor, obdarzony prawdziwym talentem literackim, zdolny do wicia ze słów bardzo misternych wianków (brawa dla tłumaczki, bo poradziła sobie wspaniale z arcytrudnym zadaniem),bierze na warsztat trochę faktów z historii Portugalii i obsypuje je, oblepia hektolitrami zdań zbudowanych tak, żeby wyglądały na ekstremalnie awangardowe, a jego, autora, wyniosły na piedestał Wielkiego Narodowego Abstrakcyjnego Wyrafinowanego Tylko-dla-wybranych Arystokratycznego Artysty-nad-artystami.
A co to jest naprawdę? Rozliczenie Portugalii z jej historią? A jej kolonializmem? Gdzie?
Oto fragment, wybrany dowolnie, wszystko tu jest takie właśnie:
"Człowiek imieniem Luis, (...) został obdarowany rozwalonym łóżkiem w pawilonie otoczonym jabłoniami i chwastami, nieopodal ogrodzenia szkoły dla dzieci cierpiących na mongolizm; byli tam także dalajlamowie, co zeszli z Tybetu, żeby nauczyć się w Lizbonie lepić baranki z modeliny, wykazując się cierpliwością godną nowicjuszy."
Dlaczego dalajlamowie, a nie np. marsjańscy poganiacze tapirów? Dlaczego baranki z modeliny?
A przy tym w każdym akapicie autor szczodrze szafuje obrzydliwościami względem wszystkich zmysłów bez wyjątku. Po co?
Ano, sądzę, że ta powieść jest wyrazem jakiejś niewypowiedzianej, ale potężnej frustracji autora, jego wściekłości i rozżalenia na kraj, na świat, a może i na wszystko, jego samego nie wyłączając. Wg niego w koloniach był brud, smród i zgnilizna, w Portugalii jest brud, smród i zgnilizna, w przeszłości był brud, smród i zgnilizna i zapewne będzie tak w przyszłości.
Rywal Antunesa do Nobla przed dwudziestu paru laty, Saramago, też nie jest najłatwiejszy w lekturze (choć o niebo łatwiejszy od tego tu),i też rozważa niedoskonałości kraju i świata, człowieka i ludzkości, ale u Saramago zawsze znajdziemy choćby cień szlachetności, choćby odrobinę światła nawet w tym, co ciemne. Saramago patrzy na świat jak pogodny mimo wszystko mędrzec, a Antunes - jak zgorzkniały i sparszywiały nieudacznik oskarżający świat i wszystkich wokół.
Apage!

To jest, drodzy Państwo, humbug, a autor to hochsztapler, który przekonał swój kraj i kawałek świata, że jest ważnym pisarzem. Bardzo rzadko bywam aż tak krytyczny wobec tego, co czytam, a czytam najróżniejsze dzieła, z wielu półek, z wielu stron świata i wielu epok - tym razem jednak zakrzyknę wielkim głosem: ta powieść to bzdura i (nie)jawna kpina z czytelników. Autor,...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    137
  • Przeczytane
    41
  • Posiadam
    15
  • Literatura portugalska
    2
  • Seria Don Kichot
    2
  • Chcę w prezencie
    2
  • Wyzwanie 2017
    1
  • Literatura piękna
    1
  • Podpatrzone u innych, albo jeszcze nie wiem czy chcę przeczytać
    1
  • [Don Kichot i Sancho Pansa]
    1

Cytaty

Więcej
António Lobo Antunes Karawele wracają Zobacz więcej
António Lobo Antunes Karawele wracają Zobacz więcej
António Lobo Antunes Karawele wracają Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także