cytaty z książki "Siostry. O nadużyciach w żeńskich klasztorach"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Miałam poczucie, że totalnie marnuję czas. Uwsteczniałam się. To nie była formacja, ale deformacja zbudowana na poczuciu winy i lęku przed wyrzuceniem.
Kto kocha, ma prawo oczekiwać szacunku i czułości dla swojej miłości, a nie testowania, ile z tej miłości udźwignie.
Myć się można było tylko po ciemku i w misce z wodą - bo ciało jest nieczyste i nie patrzy się na nie. Ręcznik używałyśmy do górnej części ciała, tę dolną, "nieczystą", wycierałaś szmatą. Jeśli miałaś okres, dostawałaś nie podpaski, ale ściereczki. I siedziałaś wtedy przy oddzielnym stole w refektarzu, znów jako "nieczysta".
Zdanie, które tkwi we mnie do dziś, a które często powtarzała mistrzyni, to: "Najgorsza rzecz u człowieka to jest serce". Mówiła nam, że kierowanie się sercem szybko człowieka zgubi. Pamiętam, jak się buntowałam w środku przeciw temu. Coś mi nie grało (...) Teraz, po latach rozumiem, że to nic innego jak odbieranie człowiekowi tego, co w nim najgłębsze: siedliska myśli i uczuć. Naszego bogactwa. Zaprzeczenie emocjom: radości, miłości, żalowi, złości, zdziwieniu. A kiedy przestajesz odczuwać, ulegasz wynaturzeniu. Przestajesz być człowiekiem, a stajesz się trybikiem w machinie o nazwie zakon. Wmawia ci się, że ta święta obojętność jest cnotą i że jesteś na najlepszej drodze do doskonałości. Ale to nie jest prawda.
Paradoksalnie w klasztorze nie mówiło się za dużo o Bogu. Mówiło się tylko, czy Pan Jezus się smuci albo cieszy. A łamanie siebie nazywano wprost "sprawianiem przyjemności Panu Jezusowi". To wbrew nie tylko teologii, lecz także rozumowi. Jak zaprzeczenie swojemu człowieczeństwu ma sprawiać Jezusowi przyjemność? Czy nie wszystko, co Bóg stworzył, jest dobre? To dlaczego On ma się cieszyć z tego, że to zniszczę?
Odchodząca siostra jest wypuszczana bramą do wynoszenia śmieci. Jest w tym jakaś symbolika.
W strachu, który tam panuje, traci się ludzkie odruchy. Głośno mówię, że to życie miało wszystkie znamiona sekty. Przemoc emocjonalna. Forsowanie swojej wizji z argumentem "woli Bożej". Odcięcie od świata zewnętrznego. Całkowita kontrola w najdrobniejszych rzeczach, w prywatności. I ostracyzm, kiedy odchodzisz.
- Szesnastoletnia dziewczyna z obcego kraju, nieznająca języka, oderwana od rodziny, samotna, bez rówieśniczek, jest gwałcona przez starszą i doświadczoną siostrę, która podstępnie zdobywa jej zaufanie - i tu nie ma relacji zależności? Tak stwierdza Watykan?
- Przyznam, że też tego nie rozumiem. Nie wiem nawet, co mają na myśli, pisząc o "grzesznym zachowaniu". Czyj to grzech? Siostry Iwony? Czy może mój?
Życzenia, które przełożona domu złożyła jednej z nas, brzmiały: "Niech się siostra łamie". Za taką retoryką kryje się przemoc. Tak rodzą się nadużycia i przyzwolenie na nie.
Jedna osoba jedną decyzją przekreśliła wiele lat mojego rozeznawania, dziesięć lat przewodnictwa duchowego. W przypływie żalu powiedziałam mistrzyni, że nie chcę nigdy więcej słyszeć, jak modli się o poszanowanie ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci, bo dokonała aborcji na moim powołaniu. Potraktowano mnie bezdusznie i przedmiotowo.
W zakonie twoja wartość i twoja tożsamość budowane są tylko wokół bycia zakonnicą. Tym lepszą jesteś siostrą, im bardziej pozostajesz dopasowana, wpasowana, niewidzialna. Im bardziej nie istniejesz jako odrębna osoba. Wtedy najbliżej ci do świętości, stajesz się lepsza od innych ludzi.
Jeśli siostra zakonna nie ma czasu się pomodlić, bo ma za dużo pracy, to po co w ogóle jest siostrą? Mam wrażenie, że w zgromadzeniu czasem bogiem staje się praca, zwyczaje, formuły. To potwierdza wartość siostry - jest cenna dla zgromadzenia, bo dużo pracuje, na dwóch etatach, a potem jeszcze zajmuje się młodzieżą...
Praca i zwyczaje stały się ważniejsze niż relacja człowieka z Bogiem, niż zbawienie. To nie daje zakonom życia i powołań.
Mam wrażenie, że w zakonach więcej jest pobożności niż żywej wiary.
W tym wszystkim nikt nie wspominał o Chrystusie. Wszystko kręciło się wokół błahych rzeczy.
Jedynym wyjaśnieniem, jakie dostawałam, było: "bo taki mamy zwyczaj". Mamy zwyczaj, że nie możesz rozmawiać z siostrą, z którą się dobrze dogadujesz. Mamy zwyczaj, że na spacer wychodzimy raz w miesiącu. Wszystko to pod płaszczykiem chorej mistyki.
Tylko noc i sen były jakąś przestrzenią dla odpoczynku i spokoju. W nowicjacie schudłam piętnaście kilogramów. Byłam naprawdę bardzo szczupła. Mistrzyni posądzała mnie o to, że się głodzę, ale ja byłam w takim stanie psychicznym, że po prostu nie mogłam jeść. Organizm przestawał normalnie funkcjonować. Chodziłam blada, przewracałam się. Chudłam zresztą nawet wtedy, kiedy objadałam się opłatkami - życie w ciągłym napięciu robiło swoje.
Starałam się być po prostu człowiekiem. Bo miałam wrażenie, że siostry najpierw starają się być dobrymi siostrami, a zapominają, że mają być przede wszystkim ludźmi.
Jedna z naszych sióstr, która poprosiła o terapię w związku z potworną historią z przeszłości, usłyszała, że to oznacza, iż nie ma wiary. Dziewczyna wylądowała w szpitalu psychiatrycznym.
W nowicjacie, na lekcjach przygotowujących do ślubów o czystości rozmawiałyśmy przez pół roku, o posłuszeństwie może tydzień, a o ubóstwie jeden dzień. Takie były dysproporcje.
Ludzie oczekują za dużo emocji - uniesień, czucia, wzniosłych modlitw. To nie jest wiara, to nie jest miłość. To jest dopiero etap zakochania. Ja go przechodziłam w relacji z Bogiem i w relacji z mężem. Kiedy mija, przychodzi proza życia. Pierwszy, drugi, trzeci krzyż, cierpienie. I wtedy decydujesz, czy za tym idziesz, czy nie.
Myślę, że niewiele jest szczęśliwych sióstr. Człowiek szczęśliwy nie chodzi non stop sfrustrowany i nie zabija innych swoim słowem czy spojrzeniem. Ja niestety w pewnym momencie zauważyłam, że im dłużej jakaś siostra siedzi w kaplicy, tym bardziej jest przemocowa.
Człowiek poganieje, kiedy jest za bardzo zaogniony. I wiem, że mnie to spotkało, ale też dlatego, że Kościół stracił dla mnie wiarygodność. Nie mówię o Chrystusie. Mówię o ludziach, którzy powtarzają frazesy, głoszą z ambony wspaniałe teorie, ale często wcale tym nie żyją. I to jest trudne - nie zrezygnować z takiego Kościoła.
Kiedy pytałam, właśnie w nowicjacie, dlaczego zakonnicy i księża mogą mieć dobre wykształcenie, a zakonnice już nie, usłyszałam, że sprzeciwiam się woli Bożej. Bo nie chcę być kobietą. To nie była rzetelna odpowiedź, ale uderzenie we mnie. I mieszanie "woli Bożej" do wszystkiego.
Na całym etapie formacji, aż do ślubów wieczystych, na każdym kroku w jakiś sposób odziera się człowieka z człowieczeństwa, z jego wolności, indywidualizmu. Na dzień dobry trzeba włożyć wszystkich do jednej szufladki. Nauczyć, jak należy się zachowywać, jaki mamy plan dnia, jaką historię, jakie ideały.
Ten system przynajmniej w jakiejś części nie działa prawidłowo, skoro czyni ludzi infantylnymi, a do tego upokarza. Coś, co nie jest grzechem, traktowane jest jak grzech.
Wiesz, co robią siostry, które naprawdę tej fikcji nie wytrzymują? Uciekają. Były sytuację, że uciekały w nocy przez okno. Nie miały nawet siły, żeby zadzwonić, żeby porozmawiać z matką, żeby zrobić to jawnie. I ja to rozumiem. Kiedy kumulują się w tobie emocje, kiedy wiesz, że ze wszystkim jesteś sama, wydaje ci się, że jedyną drogą jest ucieczka. I nikomu się z tym nie zdradzisz, bo nikomu nie ufasz, bo siostry mają długie języki, bo jak powiesz jednej, to za chwilę będą wiedziały wszystkie. A nie chcesz, żeby o twoich osobistych sprawach rozmawiało całe zgromadzenie".