cytaty z książki "Ted Bundy. Bestia obok mnie. Historia znajomości z najsłynniejszym mordercą świata"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Czy próbowałam uratować bestię, starałam się chronić kogoś lub coś zbyt niebezpiecznego i niegodziwego, żeby przeżyło?
Drapieżniki polujące na swoje ofiary odciągają od stada najsłabsze zwierzę i zabijają je bez pośpiechu.
Urzędnicy pocztowi są niczym księża, lekarze i prawnicy. Czują się etycznie związani tajemnicą zawodową i szanują prywatność swoich klientów.
Życie Teda było tak skrupulatnie posegregowane, że potrafił być innym człowiekiem z jedną kobietą i innym z drugą. Poruszał się w tak wielu kręgach, że większość przyjaciół i kolegów z pracy nie była zaznajomiona ze wszystkimi aspektami jego życia.
Częstotliwość napaści wydawała się gęstnieć, do porwań dochodziło coraz częściej, jakby zaspokojenie ohydnej fiksacji podejrzanego wymagało nieustannego bodźca. Może nieuchwytny "Ted" musiał dopaść więcej niż jedną ofiarę, aby sobie ulżyć.
Prawda tkwiła gdzieś tam, pośród tego wszystkiego, opleciona splątanymi pajęczynami podejrzeń, negacji i ciągnącego się śledztwa.
Wściekłość, nienawiść, zwierzęca zaciekłość. Ale dlaczego?
Rozejrzałam się po sali. (...) Na samym przedzie, tuż za Tedem i jego obrońcami, tłoczyły się śliczne młode kobiety, które wracały tam każdego dnia. Czy zdawały sobie sprawę, jak bardzo przypominały ofiary, o zamordowanie których oskarżono podejrzanego? Nie spuszczały Teda z oczu, rumieniły się i chichotały, kiedy się odwracał, żeby rzucić im oślepiający uśmiech, co czynił dość często. Po wyjściu z sali niektóre przyznawały dziennikarzom, że Ted je przeraża, a jednak nie potrafiły trzymać się z daleka od niego. Fascynacja domniemanym seryjnym mordercą była, jak się okazało, powszechną przypadłością dotykającą niektóre kobiety, jakby był on absolutnym macho. Panowało jakby milczące przyzwolenie na to, aby pierwszy rząd był niejako zarezerwowany dla "groupies Teda", i nigdy wcześniej ani później nie spotkałam na żadnym procesie tylu atrakcyjnych kobiet.
Ludzie kłamią także z miłości.
Po paru dniach poczułam się znacznie lepiej i nawet zaczęło mi się podobać bycie obiektem zainteresowania.
Jesienią 1975 roku byłam skołowana, bo z jednej strony miałam śledczych, którzy byli pewni winy Teda, a z drugiej jego samego, który upierał się przy swojej niewinności i tym, że jest nękany.
Nie jest tajemnicą, że Ted Bundy odbierał życie. Ale również je ratował. Byłam przy tym.
Teda widziano tam, tutaj, wszędzie i nigdzie.
Dodaj jedną cyfrę i będziesz miał wynik".
Co miał na myśli? Czy był to z jego strony sarkazm? Czy chodziło mu o 37 ofiar? Albo... nie, nie może być... o 100 i więcej zbrodni?
Z tego wszystkiego wyłaniał się obraz dwóch Tedów Bundych. Jeden był idealnym synem, studentem Uniwersytetu Waszyngtońskiego, który ukończył z wyróżnieniem, świeżo upieczonym prawnikiem i politykiem, a drugi czarującym intrygantem umiejącym z łatwością manipulować kobietami, zależnie od tego, czy chodziło mu o seks, czy o pieniądze, i nie miało znaczenia, czy jego ofiara miała 18 czy 65 lat. Istniał też być może jeszcze trzeci Ted Bundy, który lekko tylko sprowokowany, był chłodny i wrogi kobietom.
Ted wyłożył swoje racje sędziemu Hansonowi. A kiedy artykułował skargę, był zarozumiałym, dowcipnym Tedem, człowiekiem tak bardzo odklejonym od faktów, że cała sytuacja wydawała się absurdalna. Postawa ta będzie irytować kolejnych sędziów i ławników podczas przyszłych sporów sądowych, ale wydaje mi się, że ego Teda nie przetrwałoby inaczej. Zawsze czułam, że Ted dosłownie wolałby umrzeć, niż zostać upokorzonym, lepiej zniósłby dożywocie albo krzesło elektryczne od publicznego ukorzenia się.
Seksualny psychopata, jak mówił doktor Jarvis, nie jest niepoczytalny per se i rozumie różnicę między dobrem a złem, ale coś popycha go do napaści na kobiety. Nie cierpi na deficyt intelektualny, nie ma żadnego uszkodzenia mózgu i nie choruje na psychozę. Twierdzenia Jarvisa stanowiły podstawę interesującego krótkiego artykułu opublikowanego przez jedną z gazet z Seattle. Później, ale to znacznie później, przeczytałam ten tekst ponownie i zrozumiałam, jak blisko był opisania prawdziwego mordercy.
Żadna z ofiar z zachodniej części kraju nie miała krótkich włosów i żadnej nie dało się określić inaczej niż "piękna". Żadna z nich nie była również tak lekkomyślna, żeby dobrowolnie pójść z pierwszym lepszym nieznajomym, i nawet dziewczyny korzystające z autostopu postępowały ostrożnie. Ale istniał pewien wspólny mianownik dla wszystkich tych przypadków. W życiu każdej z tych kobiet tuż przed ich zniknięciem wydarzyło się coś nieprzyjemnego, przez co były rozkojarzone i dla sprytnego zabójcy mogły stanowić łatwy łup.