cytaty z książek autora "David Foster Wallace"
Ludzie samotni są samotni raczej dlatego, że odmawiają ponoszenia psychicznych kosztów przebywania wśród innych ludzi. Mają na nich alergię. Ludzie zbyt silnie na nich działają.
Because here's something else that's weird but true: in the day-to day trenches of adult life, there is actually no such thing as atheism. There is no such thing as not worshipping. Everybody worships. The only choice we get is what to worship. And the compelling reason for maybe choosing some sort of god or spiritual-type thing to worship -- be it JC or Allah, bet it YHWH or the Wiccan Mother Goddess, or the Four Noble Truths, or some inviolable set of ethical principles -- is that pretty much anything else you worship will eat you alive. If you worship money and things, if they are where you tap real meaning in life, then you will never have enough, never feel you have enough. It's the truth. Worship your body and beauty and sexual allure and you will always feel ugly. And when time and age start showing, you will die a million deaths before they finally grieve you. On one level, we all know this stuff already. It's been codified as myths, proverbs, clichés, epigrams, parables; the skeleton of every great story. The whole trick is keeping the truth up front in daily consciousness. Worship power, you will end up feeling weak and afraid, and you will need ever more power over others to numb you to your own fear. Worship your intellect, being seen as smart, you will end up feeling stupid, a fraud, always on the verge of being found out. But the insidious thing about these forms of worship is not that they're evil or sinful, it's that they're unconscious. They are default settings.
The so-called ‘psychotically depressed’ person who tries to kill herself doesn’t do so out of quote ‘hopelessness’ or any abstract conviction that life’s assets and debits do not square. And surely not because death seems suddenly appealing. The person in whom Its invisible agony reaches a certain unendurable level will kill herself the same way a trapped person will eventually jump from the window of a burning high-rise. Make no mistake about people who leap from burning windows. Their terror of falling from a great height is still just as great as it would be for you or me standing speculatively at the same window just checking out the view; i.e. the fear of falling remains a constant. The variable here is the other terror, the fire’s flames: when the flames get close enough, falling to death becomes the slightly less terrible of two terrors. It’s not desiring the fall; it’s terror of the flames. And yet nobody down on the sidewalk, looking up and yelling ‘Don’t!’ and ‘Hang on!’, can understand the jump. Not really. You’d have to have personally been trapped and felt flames to really understand a terror way beyond falling.
Jest także inna droga przeciwko śmierci. Nie przesadna dbałość, lecz miłe podniecenie. Zamiast ciężkiej pracy, ciężka zabawa. Nieustanna aktywność na 7 NK*, bankiety, festyny, śmiech i śpiew; adrenalina, ekscytacja, stymulacja. To sprawia, że człowiek czuje się rozwibrowany, żywy. Sprawia, że egzystencja zatraca poczucie przypadkowości. Opcja ciężkiej zabawy obiecuje nie tyle transcendencję lęku śmierci, ile zagłuszenie go (...)
[* luksusowy liniowiec - przyp. osoby dodającej cytat].
Nie wymieniając z imienia i nazwiska i nie podając szczegółów pozwalających na identyfikację konkretnych osób, powiedzmy tylko, że przeważająca w mojej rodzinie postawa dała się streścić w słowach: „Co takiego ostatnio dla mnie zrobiłeś?” albo może jeszcze lepiej: „Co takiego osiągnąłeś / zyskałeś / zdobyłeś ostatnio, co mogłoby w jakiś sposób (wyobrażony bądź nie) dobrze o nas świadczyć i co pozwoliłoby nam pławić się w odbitym świetle jakiegoś (prawdziwego bądź nie) osiągnięcia?”. Moja rodzina działała odrobinę jak przedsiębiorstwo komercyjne, kierujące się zasadą, że to, ile jesteście warci, określają wyłącznie wasze wyniki sprzedaży za ostatni kwartał.
(...) ona jak najbardziej wie już, że możliwe jest być po prostu rzeczą, ale też tak jak Viktor Frankl wie, że od tej chwili w każdej kolejnej chwili można wybrać bycie czymś więcej, jeśli się chce, można z własnej woli w y b r a ć bycie istotą ludzką i nadać temu s e n s (...)
to nie jest automatyczne, to jest kwestia wyboru - być istotą ludzką z uświęconymi prawami zamiast rzeczą albo szczurem, ale ludzie są w większości tak pełni samozadowolenia, sztywni w poglądach i ślepi na rzeczywistość, że nawet nie wiedzą że to jest coś co człowiek sobie sam wybiera i co nabiera znaczenia dopiero wtedy gdy wszystkie nazwijmy to rekwziyty i dekoracje które pozwalają człowiekowi w pełni samozadowolenia zakładać że nie jest rzeczą zostają mu odebrane i zniweczone ponieważ nagle świat postrzega go jako rzecz, wszyscy uważają go za szczura albo rzecz i tylko od niego zależy, on jeden jest w stanie zadecydować, czy jest czymś więcej.
[Krótkie wywuiady z paskudnymi ludźmi]
s.145-6.
W masowo sprzedawanych Luksusowych Rejsach jest coś nieznośnie smutnego. Jak większość nieznośnie smutnych rzeczy, i ta zdaje się niewiarygodnie ulotna i złożona w swych przyczynach i skutkach: na pokładzie "Nadiru" - zwłaszcza nocą, gdy cichnie wesoły gwar zorganizowanych imprez - doznawałem rozpaczy. Słowo to - "rozpacz" - jest dziś nadużywane i brzmi banalne, ale jest to słowo poważne i ja używam go poważnie. Dla mnie oznacza ono prostą zbitkę dziwnego pragnienia śmierci i przytłaczającego poczucia własnej małości i płonności, przejawiającej się jako lęk przed śmiercią. Najbliższe temu, o czym mówię jest "dread" lub "angst". ale nie jest do końca żadną z tych rzeczy. Bardziej tak, jakby człowiek chciał umrzeć, aby uniknąć nieznośnego uczucia uświadamiania sobie, że jest mały, słaby i samolubny i że bez wątpienia kiedyś umrze. Jest to chęć wykonania skoku przez burtę.
(...) strach bierze się głównie z myślenia.
[Na zawsze w górze]
s.16.
Prawdziwy heroizm to wy, sami, w zamkniętej przestrzeni roboczej. Prawdziwy heroizm to minuty, godziny, tygodnie, rok za rokiem spędzone na wprowadzaniu w życie zasad uczciwości i rzetelnej pieczy, po cichu, skrupulatnie, to zabiegi, których nikt nie widzi i których nikt nie oklaskuje. Tak wygląda ten świat.
Moim zasadniczym problemem, [...] jest ta mała urocza pułapka, którą na siebie zastawiłam, dzięki której nigdy nie będę musiała dorosnąć i będę mogła pozostać niedojrzała i w nieskończoność oczekiwać, że ktoś mnie uratuje, ponieważ nie będę w stanie się przekonać, że nikt nie może mnie ocalić, ponieważ zamknęłam sobie drogę do tego, o czym jestem tak przekonana, że tego potrzebuję i mi się należy, co pozwala mi zawsze czuć złość i żyć z przekonaniem, że tak naprawdę mój problem polega na tym, że inni nie widzą i nie kochają mnie prawdziwej, tak jakbym chciała, więc zawsze będę miała swój problem do noszenia, trzymania i głaskania i będę sobie wyobrażać, że to mój prawdziwy problem.
(...) podwójnie anonimowy sondaż wykazał, że dla narodu, którego mitem założycielskim jest to, że nie posiada on mitu założycielskiego, Znane równało się wieczności, wszechwiedzy, nieśmiertelności, zastępczej iskrze Bożej. (...) Historia umarła. Linearność to ślepy zaułek. Nowość to stara śpiewka. Narodowe j a odnajduje się w płynności & wiecznym powrocie. Różnica w tożsamości. "Kreatywność" (...) polegała obecnie na manipulacji zastanymi tematami (...) "Już niedługo - mity z mitów." (...) Seriale telewizyjne o serialach telewizyjnych. Sondaże na temat aktualności sondaży. Wkrótce, być może, szacowne & lśniące organy kultury wysokiej zaczną zachęcać przemądrzałych, drobnych ironistów do improwizacji i karykatury mitów. (...) ta zmasowana pop ironia nałoży wesołą maskę na twarz narodu, jakże haniebnie napiętnowaną dziś głodem & nędzą - albowiem przekaz, autentyczna i n f o r m a c j a, legnie, ukryta & sycąca we wnętrzu drewnianego brzucha kampowej ironii.
[Tri-Stan: wydałem Sissee Nar a pastwę Ecko] s.284-5.
s.284.
K: - Czego chce dzisiejsza kobieta. Oto jest pytanie. (...) czego w swoim m n i e m a n i u chce dzisiejsza kobieta, w odróżnieniu od tego, czego w głębi duszy rzeczywiście chce...
(...) Gdy przychodzi do pytania, czego one chcą, nie ma właściwie innej metody, jak zamknąć oczy i skakać w ciemno.
Chcą doświadczyć doświadczyć namiętności tak wielkiej, porywającej, władczej, nieodpartej, że niweczy wszelkie poczucie winy, niepokoje i wyrzuty sumienia związane z ewentualnym poczuciem sprzeniewierzenia się swojej odpowiedzialności (...) chcą zostać ścięte z nóg. Porwane. Uniesione (...) Czyli w gruncie rzeczy pragną mężczyzny, który będzie dostatecznie namiętny i władczy, żeby poczuły, że nie mają wyboru, że to przerasta ich oboje - żeby zapomniały, że w ogóle i s t n i e j e coś takiego jak postfeministyczna odpowiedzialność.
Podsumowując krótko: tym, czego pragnie dzisiejsza kobieta, jest samiec, obdarzony zarówno namiętną wrażliwością, jak i genialnym darem dedukcji pozwalającej mu dostrzec, że wszystkie wypowiedzi kobiety o autonomii są w istocie rozpaczliwym wołaniem na puszczy podwójnego wiązania
E: - Wszystkie chcą tego samego. Tylko nie umieją p o w i e d z i e ć.
K: - kiedy mówią "Odpowiadam za siebie", "Nie potrzebuję mężczyzny", "Sama rządzę swoją seksualnością", w istocie komunikują ci, co konkretnie masz zrobić, żeby mogły o tym zapomnieć.
E: - Chcą zostać uratowane.
K: - Chcą, żebyś ty na pewnym poziomie zgadzał się całym sercem z tym, co deklarują, i to szanował, a jednocześnie na innym, głębszym poziomie, żebyś poznał, że to wszystko pic na wodę, przegalopował na białym rumaku i porwał je namiętnością, jak to czynili mężczyźni od wieków...
E: Dlatego właśnie nie wolno brać dosłownie tego, co one mówią, bo człowiek by zwariował. (...) N i e nie oznacza tak, ale nie oznacza również nie.
[Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi]
s.266-7, 270-4.
Wakacje to odpoczynek od rzeczy niemiłych, a ponieważ świadomość śmierci i rozkładu jest niemiła, może się wydać dziwne, że wymarzone amerykańskie wakacje to pobyt w pradawnej machiny śmierci i rozkładu. Za to na luksusowym liniowcu 7NK jesteśmy zręcznie wspomagani w tworzeniu fantazji o triumfie nad śmiercią i rozkładem. Jedna z dróg do tego triumfu prowadzi przez rygory samodoskonalenia; a amfetaminiczna dbałość załogi o "Nadir" stanowi mało subtelną analogię do osobistej elegancji, połączonej z dietą, gimnastyką, suplementami witaminowymi, chirurgią kosmetyczną, seminariami Franklina Questa o gospodarowaniu czasem itp.
Filmy to medium despotyczne. Zniewalają cię, a potem zdominowują. Część magii chodzenia do kina polega na poddaniu się filmowi, zezwoleniu na dominację.
(...) nuda w zawiłej formie jest w rzeczywistości skuteczniejszą tarczą niż tajność. Wielką wadą tajności bowiem jest to, że wzbudza zainteresowanie.
Niedojrzały w takim sensie, że czeka albo chce, żeby ktoś w rodzaju takiego magicznego tatusia czy wybawcy zjawił się na jego drodze i dostrzegł go, i naprawdę poznał, i zrozumiał, i troszczył się tak, jak rodzice troszczą się o dziecko, i ocalił. Żeby cię ocalił przed tobą. [...] tak się objawia niedojrzałość u młodych kobiet i dziewcząt; u mężczyzn wygląda to trochę inaczej, ale tak naprawdę chodzi o to samo, czyli pragnienie, żeby ktoś odwrócił twoją uwagę od tego, co straciłeś, i ustawił cię, jak trzeba i uratował. [...] to zasadniczy problem każdego i powód, dla którego dziewczyny mają taką obsesję na punkcie urody i tego, czy zdołają się komuś spodobać i wzbudzić w nim wystarczająco dużo miłości, by ta osoba je uratowała.
[...] jak mawiał mój ojciec, inni zrobią to, co będą chcieli zrobić, więc wszystko, co tak naprawdę możesz, to rozegrać karty, które dostałeś od życia, najlepiej, jak potrafisz.
Nie, nie dostrzegacie, jaki w tym tkwi geniusz. Wszystko będzie się rozgrywać w świecie wizerunków. Będziemy mieli w polityce jakiś niewiarygodny konsensus, że musimy i z obowiązku przystawania do reszty, z martwego fluorescencyjnego świata biur i bilansów, z obowiązku noszenia krawatów i słuchania muzaku, ale korporacje zdołają przedstawić schematy konsumpcji jako sposób na wyzwolenie: używaj takiego kalkulatora, słuchaj takiej muzyki, noś takie buty, ponieważ wszyscy inni noszą konformistyczne buty. To będzie taka era niewiarygodnego dostatku i konformizmu, i demografii mas, w której wszelkie symbole i retoryka będą przywoływać obrazy rewolucji i kryzysu oraz śmiałych, spoglądających przed siebie jednostek, odważających się maszerować w takt własnego wewnętrznego werbla, sprzymierzywszy się z markami, które inwestują miliony w zbuntowany wizerunek. Taka zmasowana PR-owa kampania opiewająca indywidualność ugruntuje rentowność gigantycznych rynków ufundowanych na ludziach, których wrodzone przekonanie, że są jedyni, bezkonkurencyjni, że nie są stadni, będzie mile łechtane na każdym kroku.
Tkwimy nawzajem w swoich łańcuchach pokarmowych. Wszyscy. To jest sport indywidualny. Witajcie w głębi znaczenia indywidualny. Jesteśmy tutaj głęboko samotni. To jedno mamy wspólne, tę samotność.
Osoba z tak zwaną „psychotyczną depresją”, która próbuje się zabić, nie robi tego z cytowanej „beznadziejności” lub jakiegokolwiek abstrakcyjnego przekonania, że życiowe aktywa i obciążenia nie są równe. I na pewno nie dlatego, że śmierć nagle wydaje się pociągająca. Osoba, w której Jego niewidzialna agonia osiągnie pewien poziom nie do zniesienia, zabije się tak samo, jak osoba uwięziona w końcu wyskoczy z okna płonącego wieżowca. Nie mylcie się co do ludzi skaczących z płonących okien. Ich strach przed upadkiem z dużej wysokości jest nadal tak samo wielki, jak dla ciebie lub dla mnie stojącego spekulacyjnie przy tym samym oknie i sprawdzającego widok; tj. strach przed upadkiem pozostaje stały. Zmienną tutaj jest inny terror, płomienie ognia: kiedy płomienie zbliżą się wystarczająco blisko, upadek na śmierć staje się nieco mniej strasznym z dwóch horrorów. To nie jest pragnienie upadku; to terror płomieni. A jednak nikt na chodniku, patrzący w górę i krzyczący „Nie!” i „Trzymaj się!”, nie jest w stanie zrozumieć skoku. Nie bardzo. Musiałbyś osobiście zostać uwięziony i poczuć płomienie, aby naprawdę zrozumieć terror wykraczający poza upadek.
Świat sportowca jest jak świat dziecka - bardzo wąski i bardzo serio.
...kiedy nagląca potrzeba ćpania magicznie zniknie, gdy minie sześć czy osiem miesięcy bez Substancji, wtedy zaczniesz kontaktować z przyczyną, dla której w ogóle brałeś Substancje. Zaczniesz rozumieć, dlaczego uzależniłeś się od tego, co było w sumie anestetykiem. Nawiązanie kontaktu z własnymi uczuciami to jeszcze jeden owinięty w bawełnę slogan, który, jak się okaże, maskuje upiorną rzeczywistość. Zaczyna wychodzić na jaw, to że im banalniej brzmi slogan AA, tym ostrzejsze są kły rzeczywistości, którą ten slogan skrywa".
Zwycięscy rebelianci są najlepsi w stosowaniu swoich wypróbowanych rebelianckich chwytów przeciwko tym, którzy buntują się przeciwko nim - innymi słowy, stają się po prostu lepszymi tyranami.
Bo filmy Lyncha - na różne sposoby, jedne ciekawsze od drugich – są rzeczywiście „chore". Niektóre z nich są błyskotliwe i niezapomniane; inne jałowe, niespójne i złe. Nic dziwnego, że krytyczna reputacja Lyncha w ostatniej dekadzie przypomina wykres EKG: chwilami trudno stwierdzić, czy reżyser jest geniuszem, czy idiotą. Właśnie przez to, między
innymi, tak fascynuje.
Przez pierwsze trzy lata żona martwiła się, że uprawianie seksu nadweręża jego interes. Obnażoną, delkatną, ruchliwą główkę jego interesu.
[Świat dorosłych (I): Stale zmienny kurs jena]
s.191.
(...) doszło do tego że nawet autorzy fikcji literackiej uważają się za ludzi robiących "karierę zawodową".
s.174.
Czuła jak ogarnia ją obsesyjne podejrzenie, że mąż nie ma chyba żadnej przyjemności z ich wspólnego seksu, a tylko koncentruje się na sprawianiu przyjemności jej, zmusza, by doznawała rozkoszy i namiętności; leżąc bezsennie w nocy, przeżywała lęk, że mąż czerpie jakąś perwersyjną przyjemność z wymuszania na niej rozkoszy.
s.203.
Ta woda jest tak niebieska, ze nawet dotyk ma niebieski.
[Kościół nie ludzką ręką uczyniony: Dwa kolory]
s.235.
W oknie smutna kobieta usiłuje uśmiechem wydostać się ze szkła.
[Kościół nie ludzką ręką uczyniony: Zamknąć je]
s.246.