cytaty z książki "Romans wszech czasów"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Co to jest, żeby miasto pełne było jednego człowieka!
- Czego szukasz? - zapytał.
- Pralni pierza! - odparłam bez namysłu.
- Pralni czego..?!
- Pierza. Takie białe, z ptaków.
- A... Po diabła ci pralnia pierza?
- Do prania. Pierze się pierze, jak jest brudne.
Mnie tam aureola nad głową nie świeci, ale rozumiesz, dla mnie to jest tak. Można niby rąbnąć poduszkę takiemu, co ma ich dwadzieścia, szczególnie jak się samemu nie ma, ale rąbnąć takiemu, co ma tylko jedną, po to, żeby sobie pod tyłek podłożyć, a on niech trzyma łeb na gołych deskach, to jest zwyczajne zbydlęcenie. Nie będę w tym brał udziału za żadne pieniądze!
(...) w wieku siedemnastu lat poprzysięgłam sobie, że nigdy w życiu nie będę rozsądna i przysięgi tej udawało mi się dotrzymać.
Nigdy jednakże nie miałam łagodnego, anielskiego charakteru i nigdy nie lubiłam robić za pożałowania godną ofiarę. Katusze moralne nigdy nie były dla mnie upragnionymi doznaniami.
Co za przedziwny galimatias, zdjęcie męża u gacha żony, u żony zdjęcie szwagra... Musiała im ta wielka miłość dokładnie paść na mózg!
W sprawach rozwodowych na wstręcie fizycznym można przecież zajechać dowolnie daleko.
Wzruszyło mnie, że w dzisiejszych, obrzydliwie zracjonalizowanych czasach zdarzają się jeszcze takie wybuchy namiętności.
Do głupich wydarzeń zostałam niewątpliwie specjalnie stworzona.
Z góry było wiadomo, że się zgodzę. Impreza wydawała się całkowicie obłąkana, jak dla mnie zatem niejako automatycznie atrakcyjna. Dawno nie przytrafiło mi się nic głupiego i był już najwyższy czas.
Desperacki plan nie miał wprawdzie sensu za grosz, ale nie po raz pierwszy w życiu zamierzałam uczestniczyć w czymś, co nie miało sensu.
- Niech się pan nie przejmuje - powiedziałam uspokajająco. - To jest mój pierwszy mąż, który w dodatku mnie nie poznał, co wnioskuję po uprzejmości ukłonu. Przygląda mi się, ponieważ nie ma pojęcia, skąd mnie zna. Nigdy nie miał pamięci do twarzy.
Opatrzność musi mnie okropnie nie lubić, skoro zrobiła nam taki dowcip. Wykonała coś jakby specjalnie na moje zamówienie i pokazała mi to za późno...
Przyglądałam mu się za każdym razem, budził we mnie bowiem coraz większe zainteresowanie. Miałam wrażenie, że odróżnia mnie od drzew i krzewów. Już trzeciego dnia spojrzał na mnie nie jak na powietrze, ale jak na jakąś jednostkę ludzką, chociaż przysięgłabym, że nie zauważył, czy byłam ośmioletnią dziewczynką, czy stuletnim staruszkiem.
Czego nie uczyniłabym dla najbardziej atrakcyjnego mężczyzny świata, uczyniłabym bez namysłu dla zagadki, sensacji i tajemnicy...
- Czy ty w ogóle kiedykolwiek miałeś żonę?
- Nie. Bo co?
- No właśnie. Bobyś wiedział, że nie ma nieodpowiedniej pory na kłótnie z żoną. Środek dnia jest równie dobry jak środek nocy.
Jest taki specjalny gatunek ludzi, przeraźliwie dobrze wychowanych, gatunek zresztą nieliczny i na wymarciu. Z najstarszą i najgrubszą przekupką na bazarze rozmawiają tak, jakby to była najpiękniejsza kobieta świata. Trzeba ich znać, żeby wiedzieć, co znaczą ich rewerencje, na osobie niedoświadczonej bowiem każdy ich gest czyni wrażenie daleko idących awansów.
Niesłychanie trudno było go zbić z tematu, na domiar złego podobał mi się coraz bardziej, odnosiłam wrażenie, że ja mu się podobam coraz mniej, sobie podobałam się również coraz mniej i ogólnie biorąc zapadłam się w jakieś grzęzawisko umysłowe, z którego wydobyć mnie już nie mogła żadna ludzka siła.
Rozrywek nigdy za wiele, a spokojne życie odbiera mi inwencję i dobry humor.
Mam bardzo rozległe zainteresowania. Szczególnie mocno interesują mnie konsekwencje nieprzemyślanych i nieobliczalnych czynów, wynikających z nadmiaru nie uporządkowanej energii.
- (...) Czy to, co pani mówi, to jest sama prawda, czy też dołożyła pani coś od siebie?
- Przecenia mnie pan. Do takiej prawdy nie sposób nic dołożyć...
W żaden sposób nie mogłam go zrozumieć. Jeśli był czymś takim, o czym się jasno nie mówi, powinien się stanowczo wyprzeć, i wówczas wiedziałabym na pewno, że jest. Nie wypierał się wcale, wobec czego tym bardziej nie wiedziałam. Prezentował okropną szczerość, z której absolutnie nic nie wynikało.
- Mam zmartwienie - powiedziałam. - Przyszłam prywatnie zrobić donos na siebie. Popełniłam przestępstwo, nie wiem, co teraz, i bardzo proszę nie zamykać mnie od razu.
- (...) Wygląda pan jak wykwit cywilizacji.
- Jak co?!
- Jak wykwit cywilizacji. Taki, który się nie nadaje do lasu, bo go tam wszystko gryzie, tu mu mokro, tu brudno, a tam kapie za kołnierz. I który siada na mrowisku.
Dostał takiego ataku śmiechu, że poczułam się zaskoczona. Wcale nie zamierzałam go aż tak rozweselić.
Pomysł był godzien uznania, tak głupi, że nikt by na niego nie wpadł, a równocześnie nadspodziewanie skuteczny...
Z doświadczenia wiedziałam, że jeśli sobie coś wyobrażę dokładnie i ze szczegółami, jeśli nastawię się na to, nigdy mnie to nie spotka. Przytrafi się coś innego, będzie zupełnie inaczej, a jeśli nawet tak samo, to wypaczone, skarykaturyzowane złośliwością losu.
- Nie wiem, czy pan sobie zdaje z tego sprawę, że nie może pan istnieć naprawdę.
- Na Boga, dlaczego?
- Ponieważ ja pana wymyśliłam. Bardzo dokładnie wymyśliłam akurat coś takiego jak pan. Zdaje się, że z wyjątkiem jednej jedynej cechy, posiada pan wszystkie inne i ja osobiście uważam to za jakiś głupi i niezrozumiały dowcip. O tyle zresztą przerasta pan moje wyobrażenia, że miał pan być nieco mniej piękny, w naturze pan trochę przesadził.
Gdzieś tam, wewnątrz niewinnie wyglądającego budyneczku, przebywał ten straszliwy potwór , to przerażające monstrum , ten upiór , któremu sama się rzuciłam na ofiarę... Mąż!
Basieńka widzi mnie z nim, moje łgarstwo wykrywa się tym bardziej, mordują nie tylko mnie, ale i jego , szalona ilość zwłok poniewiera się po niewinnym skwerku.
Argumentacja nadzwyczajnie przypadła mi do gustu, rozpogodziłam się nieco i w dowód aprobaty usmażyłam mu kotleta schabowego.