cytaty z książek autora "Lucyna Olejniczak"
Nigdy nie oceniaj ludzi, zanim nie poznasz ich prawdziwej historii.
(...) święci to są w Ewangeliach, a w życiu są ludzie z ziemskiej ulepieni gliny.
Wypada być. W tych dwóch słowach streszczała się właściwie cała filozofia życiowa mojej matki. Na pierwszomajowym pochodzie wypadało być w takim samym stopniu, w jakim wypadało pójść na procesję w święto Bożego Ciała. Wypadało przyjąć księdza po kolędzie, jak również ugościć po królewsku zastępcę komendanta MO, dawnego kolegę ojca. (...)
Żeby tylko dobrze wypaść w oczach sąsiadów.
–(…)Są tajemnice, które powinny pozostać nimi na zawsze – odparła dziewczyna.
Choroba to brzydota, przykre wonie i nieprzyjemne odgłosy.
(...) śmierć przychodziła, nie pytając nikogo o wiek.
Przed zmarłymi nie ma żadnych tajemnic, wiedzą to, czego my jeszcze nie wiemy.
Niestety, jedynie co mój mąż teraz potrafi, to unosić się fałszywym honorem, a jak robi się ciężko, ostateczne decyzje zostawia mnie.
- Nie zawsze znamy tak naprawdę swoich bliskich - po chwili wahania odezwał się Wiktor. - Czasem miłość przesłania nam obraz".
...dodawał, zionąc nieświeżym oddechem z wnętrza ciemnego konfesjonału. Według ojca Bonawetury zmysłowe pożądanie u przyzwoitej kobiety powinno być, jeśli już, to niewielkie, a samą rozkosz, o ile w ogóle takową jest zdolna odczuwać, ma przyjmować tylko z woli męża. Żadnej własnej ochoty".
Od zachodzącego na czerwono słońca powietrze nabrało koloru starego złota. Ciemniejąca na tle nieba katedra Notre Dame po drugiej stronie rzeki wyglądała w tym świetle niczym widoczek malowany akwarelą"....
- To nie wstyd, że się boisz. Tylko głupcy idą przed siebie bez strachu. A co do nadzwyczajności, może jeszcze nadzwyczajna nie jesteś. Ale wszystko przed tobą.
Gdy wyszły z kościoła, okazało się że śnieg przestał padać i nawet wyszło nieśmiało słońce. Niemal cały rynek zapełniony był kramami z ozdobami świątecznymi, obok stały chłopskie wozy z przywiezionymi z lasu choinkami.
Potem przyszła kolej na rynek. Nad wysokimi wieżami kościoła Mariackiego jaśniała, jakby zawieszona w powietrzu, złocista korona. Magda podziwiała Sukiennice, kusiły ją stragany i drewniane budy z natrętnymi zapachami smażonego jedzenia. Zwłaszcza garkuchnia gdzie sprzedawano za grosze kiełbasę z białym sosem.
Do kąpieli znoszono drewnianą wannę. Stawiana była w sypialni, a służba napełniała ją gorącą wodą z podgrzewanego cały czas na piecu gara. Dół wanny wykładano kilkoma warstwami płótna, żeby zapobiec skaleczeniu o wystające z dna drzazgi, a do wody wlewano napary z ziół i kwiatów.
Najwidoczniej mieszkańcy, kiedy tylko sami poczuli się w miarę bezpiecznie, przestali się interesować losem innych. Woleli się modlić, niż pomagać. Niestety, nieszczęście, jakie nawiedziło miasto, ukazało także ciemną stronę krakowian: ich obojętność i egoizm.
...pamiętała słowa mamy, która zawsze powtarzała, że Polacy potrafią przemawiać wspólnym głosem, kiedy zachodzi wyższa potrzeba. Dopiero wtedy czują się jednością i zdolni są do patriotycznego zrywu. Sto jeden wystrzałów armatnich, a chwilę później dźwięki hymnu państwowego oznajmiły wszystkim, że srebrna trumna została złożona w krypcie".
W dzisiejszych czasach nie warto być przyzwoitym człowiekiem, bo tylko zbiera się z tego powodu kopniaki. Triumfują tchórze i konformiści, zapijaczone prostaki i łobuzy. Kiedy ten naród się przebudzi? Jak długo pozostanie jeszcze w uśpieniu? A może tacy jesteśmy? Strachliwi, mali, nieżyczliwi?.
To jest filozofia pasa, najprostsza z możliwych i najskuteczniejsza.
Starzy aktorzy po raz tysięczny odgrywający sceny z czasów młodości, sztukę. do której już od dawna nie pasują i nie mają do niej serca. Ku mojemu własnemu zaskoczeniu na te myśl zrobiło mi się ich odrobinę żal.
Lenin jednak nie chciał tak po prostu całkiem sobie wyjść z naszego miasta. Malowano różne napisy na pomniku, podłożono mu nawet stary rower i znoszone obuwie z poleceniem: "Masz tu rower, stare buty i spierdalaj z Nowej Huty". I nic. Ani drgnął.
Naprzeciwko półki znajdował się kredens.
To był naprawdę piękny mebel. Za przesuwanymi szybkami stały kieliszki, każdy z innego kompletu, ale kto by się tym przejmował. Kiedy przychodzili goście, nikt nie patrzył w czym, tylko co.
Udałam, że nie widzę zacieków na swojej szklance, matka już mocno niedowidziała, ale nie miała zamiaru pójść do okulisty. Przecież to wstyd przed ludźmi, kiedy się ujawnia własne mankamenty. Takie rzeczy tylko w rodzinie, nigdy na zewnątrz.
Jest mi smutno i chce mi się płakać, a mogę to robić tylko w ukryciu, bo mam być silna i twarda. Tak zawsze powtarzała babcia.
Olaf był najlepszym, co mi się przydarzyło w życiu. Kiedy go poznałam, nie wierzyłam, że ktoś taki mógłby się mną zainteresować. Mną, zahukaną szarą myszką, kulącą się na widok ojca i niepotrafiącą uwolnić się spod jego wpływu.
Babcia mówi na mnie "Lenka". Tak naprawdę to mam głupie imię, Leonarda, i mama, jak jest na mnie zła, to właśnie tak na mnie woła.
(...)
Mama, jak nie jest na mnie zła, mówi "Lena", a tata "Chodź No Tu". Już nie powiem, jak przezywają mnie w szkole... I tylko babcia nazywa mnie Lenką. I za to ją jeszcze bardziej kocham.
Jasne, mam prawie trzydzieści lat, jestem taka dorosła i dzielna, mam w dupie, co powie ojciec, a jednak boję się i jego, i matki, jakbym wciąż była małą przestraszoną Lenką.
I znów przychodzi do naszego pokoju, gdzie śpimy razem z siostrą. Ale wiem już, co robić, babcia mnie nauczyła. Mam głośno krzyczeć, tak żeby się przestraszył, że zaalarmuje sąsiadów.
Każdy ojciec wychowuje swoje dziecko czymś innym. Mój pasem albo nylonową siatka na zakupy, Wojtka kablem, a jeszcze inny czym popadnie.