Dzieci sztyletu Jacek Sroka-Ritau 6,8
ocenił(a) na 810 lata temu „Dzieci sztyletu” czekała bardzo długo na mojej półce, aż po nią nią sięgnę. Przyczyniło się do tego kilka czynników. Między innymi to, że książka jest kryminałem, a ja nie przepadam z tymże gatunkiem. Jest także autorstwa polskiego pisarza, a na nich zazwyczaj najwięcej razy się zawiodłam. Czy było warto w ogóle sięgać po ten utwór?
Grzegorz Sawicki z zawodu jest policjantem. Jest dojrzałym i doświadczonym życiowo mężczyzną. Jego losy dotychczas różnie się toczyły, ale wiedzie spokojne życie. Pewnego dnia w jego ręce trafia sprawa szkieletu, który zostały znalezione w parku Jalu Kurka. Jakby się mogło wydawać, nie był to zwykły szkielet. Miał w sobie ukryty niezwykły sztylet. Sprawę prowadzi wraz z bliskimi znajomymi – sierżantem Jarosławem Kopackim i kryminolog Anną Pawłoszcze. Po niedługim czasie dochodzą do wniosku, że mają do czynienia z niebezpieczną satanistyczną sektą. Nie mija nawet kilka dni, a pojawiają się nowe ofiary. Czy uda im się ocalić młodą studentkę historii z rąk oprawców?
Jacek Sroka – Ritau z wykształcenia jest historykiem i dziennikarzem, na co dzień muzykiem. Nie boi się różnych wyzwań. Napisał podręcznik „Gitara dla najmłodszych”, powołał do życia sztukę teatralną „Uczyń mnie drzewem”, do której skomponował również muzykę oraz stworzył rock – operę „Santo Subito”. „Dzieci sztyletu” to moje pierwsze spotkanie z panem Sroka – Ritau.
„Tropienie zbrodni jest jak gra w szachy z przestępcą. Wygrywa ten, kto w krytycznym momencie przewidzi ruch przeciwnika.”
Książkę przeczytałam w niespełna trzy dni. Nie wiedziałam nawet, gdzie podziały się trzy godziny, w ciągu których czytałam lekturę. Akcja rozgrywała się w Krakowie i na jego obrzeżach. Cieszy mnie ten fakt, ponieważ jest to blisko moich stron i niekiedy dokładnie wiedziałam o jakich miejscach mówi autor w książce. „Dzieci sztyletu” czytało się bardzo szybko. Szczególnie na początku pojawiło się wiele dialogów. Uważam, że pan Sroka – Ritau trochę chaotycznie zaczął początek kryminału. Nie mogłam się połapać która postać jest którą. Jednak z biegiem czasu, różne elementy zaczynały do siebie pasować i układać się niczym elementy puzzli. Prawdziwa przygoda zaczęła się około stu pięćdziesięciu stron przed zakończeniem utworu. Jednakże, moim zdaniem, książka nie została zakończona. Nic nie pojawiło się w epilogu, a szczególnie na niego liczyłam. Zostało kilka niewyjaśnionych spraw i pytań, które nie doczekały się swoich odpowiedzi. Plusem za to jest to, że autor ciekawie wprowadził czytelnika w niemalże każdy klimat danej sytuacji. Pojawiło się wiele scen grozy, niczym z horroru i przyznam się bez bicia, że niekiedy naprawdę się bałam. Twórca wykazał się ogromną wiedzą dotyczącą samego Krakowa. W ciekawym świetle przedstawił grupę satanistyczną. Niektóre fakty pojawiające się w lekturze okazały się prawdziwe. Było sporo nawiązane do religii chrześcijańskiej, jak i do samego szatana lub subkultur. Nie myślcie sobie, że cały czas prowadzone jest śledztwo . Jest także dawka nietypowego, zazwyczaj wisielczego humoru ze strony policjantów. Nie zraźcie się także przekleństwami, które pojawiają się wiele razy.
„-Ten student mówił, że była sympatyczną i mądrą dziewczyną, a przy tym ładną. Podobno była też również ambitna, czasami zbyt ambitna… Co o tym myślisz?
-Grzesiek, co ja mogę powiedzieć? Fajne dziewczyny nie zabijają za wywalenie z zajęć, nawet jeśli są ambitne.
-Chyba, że nie są fajne.”
Martwiła mnie sprawa opisów. Prawie w ogóle ich nie było. Tylko dialogi, dialogi, dialogi… O głównym bohaterze dowiedziałam się tylko paru informacji – wiek, okrojony wygląd i trochę o jego przeszłości. Autor mógł trochę bardziej się rozwinąć na ten temat. To samo tyczy się pozostałych postaci. Niektóre pojawiały się i po prostu znikały. Dopiero pod koniec czytelnik mógł się dowiedzieć o jego losach. Uważam, że gdyby naprawdę pojawiło się więcej opisów miejsc, ludzi i sytuacji, to książka okazałaby się jeszcze bardziej ciekawa.
Jak dla mnie najciekawszym bohaterem nie był sam Grzegorz Sawicki, ale ojciec Jacek, Teresa i Maksymilian. Ojciec Jacek był franciszkaninem, ale przede wszystkim egzorcystą. Kilka razy wspominał o swojej pracy, przytaczał parę przykładów. Niektóre sytuacje były wręcz nie do uwierzenia. Teresa to matka, która samotnie wychowuje nastoletniego Maksa. Kryje przed synem kilka tajemnic, ale ma dobre intencje. Ma z synem bardzo dobry kontakt, co bardzo mi się spodobało. Sympatyczny był sam sposób, w jaki ze sobą rozmawiali.
Ogólnie rzecz biorąc, był to pierwszy kryminał, który naprawdę mi się spodobał. Owszem, pojawiło się kilka minusów, ale książka jest naprawdę dobra. Przedstawia Kraków w niecodziennym świetle. Historia sama w sobie jest naprawdę ciekawa. W paru momentach budzi w czytelniku uczucie grozy. Jacek Sroka – Ritau wykonał naprawdę „dobrą robotę”. Polecam ją przede wszystkim tym, którzy lubią historię i różne stowarzyszenia religijne. Zapewniam Was, że znajdziecie tutaj coś dla siebie. Lektura będzie dobra także dla tych, którzy nie boją się mrożących krew w żyłach przygód. „Dzieci sztyletu” czyta się bardzo szybko. Niech Was nie zwiedzie początkowa nuda, bo później będzie się działo o wiele więcej!