Kakrachan Olis Nari Lang 7,4
ocenił(a) na 14 lata temu Książka zagościła na mojej półce przypadkiem. Sąsiadka robiła porządki i powiedziałam mi, że ma kilka książek do oddania. Przepatrzyłam je i w większości były to jakieś romanse, ale wtedy natrafiłam na „Kakrachan„. Wzięłam ją do siebie, bo po pierwsze nigdy o niej nie słyszałam, a po drugie okładka zapowiadała coś z gatunku science fiction.
Zasiadłam do niej z zapałem, wszakże bardzo lubię odkrywać nieznane w większości nikomu perełki. Tak gdzieś już po przebrnięciu dwudziestu stron mój zapał potknął się i nie podniósł. Debiut autora/autorki na pewno nie jest perłą, a jej nieudolną podróbą.
Jedyną zaletą tej książki, jaką jestem w stanie wymienić to prolog, czy też raczej kilka faktów związanych z początkami cywilizacji oraz hipotezami dotyczącymi UFO. Powieść następnie przeistacza się w młodzieżówkę oraz nieudane romansidło.
Jak fantastyką można nazwać coś, co zamiast słowa rodzice nazywa się pafros? Uwzględniając, że całe znaczenie pozostaje takie samo. O ile sobie przypominam, były też takty, czyli najzwyklejsze konie i wiele więcej.
Bohaterowie w moim przekonaniu żyli w pudle. Zabrakło tu opisów świata przynajmniej takich, że mam świadomość, iż faktycznie czytam science fiction. O samych bohaterach nie wspomnę...
Język powieści jest tak trywialny i beznadziejny, że aż płakać się chcę i przy okazji zaraz nasuwa się pytanie, kto dopuścił to coś do druku? Proszę bardzo oto kilka przykładów:
„— Ni...ni...nie ma o czym mówić.Nic ni...ni...nie zrobiłam — Dalema jąkała dalej i patrzyła uważnie na swoją rozmówczynię”.
„— Mu...mu...muszę już iść.Chcia...chciałabym porozmawiać z Panią Matką”. (Tego jąkania jest o wiele więcej...)
„—To dobry dzień — zauważyła Garuna, rozglądając się po opuszczonej świątyni w nieśmiałym świetle budzącego się dnia. Choć nawet jeszcze nie wstało słońce i nie można było przewidzieć, co przyniesie dziś wiatr, dopiero dniało...” (???)
„— To broń tak porażająca, że niszczy życie w jednej chwili, wręcz natychmiast...
— Tchnienie Władców... — powiedział cicho, prawie z nabożną czcią.
— Tak, tak ją nazywamy — przytaknął Torman. — Ma w sobie moc tak niewyobrażalnie wielką, że przewyższa wszystko to, co do tej pory widziałeś. Wszystko, o czym słyszałeś. Umierasz w jednej chwili. Wystarczy, że o tobie pomyśli, wystarczy, że w twoim kierunku skieruje swe myśli”. (!?)
„Reszta potoczyła się tak szybko, że nawet nie wiedziała skąd, kto, gdzie i dlaczego. Rejestrowała tylko kolejne obrazy.
Świst noża nad głową.
Krzyki.
Szamotanina.
Kły Mahata.
Rozdarte ubrania.
Krew.
Ona i przewodnik próbowali stanąć na nogi.
Ludzie wkoło.
Potworne krzyki.
Ona krzycząca na kanida.
Namiestnik. Jak zdołał się tak szybko przy nich znaleźć?
Krzyki Pani Matki.
Zabrał coś.
Bransoletę!?”
Na koniec zaznaczę, że nie dotrwałam do końca, bo po prostu się nie dało. Trzymajcie się z dala od tej książki, toż to istna strata czasu. Oczywiście niedawno nabytego egzemplarza niemal od razu się pozbyłam.