Książkę tą śmiało można porównać do dzieł Erica-Emanuela Schmitta, a w szczególności do "Oskara i pani Róży".
Opowiada ona o małym, śmiertelnie chorym chłopcu. Rodzice wysyłają go do dziadków, gdyż nie potrafią mu patrzeć w oczy. Dziadkowie bardzo kochają swojego jedynego wnuka, troszczą się o nie go jak tylko potrafią. Dziadek opowiada mu nawet historie o leczniczej roślinie, która zakwita czasami pod śniegiem [jest to tytułowa Zimowa róża]. Obiecuje Sebastianowi, że znajdzie ją dla niego i wtedy chłopiec wyzdrowieje.
Książka ta opowiada o chęci życia, pragnieniu normalnego dzieciństwa, w którym rodzice nie odwracają oczu od własnego dziecka. Jest to smutna książka i bynajmniej nie mówi o magicznym cudzie.
Sebastien chciałby żyć beztrosko i normalnie, robić to co jego rówieśnicy, zazdrości im, jednak musi podporządkować się chorobie i wskazanemu przez lekarzy rytmowi dni i miesięcy. Czuje się jak więzień i często zadaje najbliższym pytania "dlaczego ja?" oraz "czy umrę?". I jak dorośli powinni odpowiadać na takie pytania?
Chłopiec zawiera na prowincji przyjaźnie, staje się też obiektem zakochania! Czy mają one szanse na przyszłość? Jak zakończy się historia Sebastiana? Tego nie zdradzę, ale powiem tylko, że autor podarował czytelnikom epilog, nie trzymając czytelników w niepewności.
Malutka i niezbyt gruba książeczka a jakże przepełniona miłością, przyjaźnią, wsparciem, tęsknotą, strachem czy cierpieniem. Mnóstwo w niej niepewności i wypatrywania kłamstw... bo jakże czułby się w takiej sytuacji dorosły?! A co dopiero dziesięcioletnie dziecko! Książki nie da się ocenić tak jak to standardowo robię... język, dialogi, akcja... To po prostu lektura, którą albo chce się przeżyć albo nie ma się dość siły... Przeczytałam, ale ile emocji odczułam...ogrom!
całość recenzji: http://czytelnicza-dusza.blogspot.com/2016/01/christian-signol-zimowa-roza.html