Po bandzie, czyli jak napisać potencjalny bestseller Jakub Winiarski 7,1
ocenił(a) na 16 lata temu Zdecydowanie odradzam czytanie tego ,,poradnika”, o ile można w ten sposób nazwać couch-bełkotliwy twór, jaki wydał pan Winiarski. Uzasadnię to cytatem użytkowniczki, która niestety usunęła konto: ,,Nie po bandzie, a po gębie. Jakbym dostała po gębie. Pisania bestsellerów uczy nas Nikt w literaturze - bez znaczących osiągnięć, bez stylu, bez bestsellera na twórczym koncie. Festiwal próżności i autokreacji Jakuba Winiarskiego. Nie polecam.”.
Nic dodać, nic ująć – o pisaniu bestsellerów wypowiada się autor, którego powieści nie zyskały popularności. Nazwisko też było mi nieznajome, ale stwierdziłam, że trudno – może to ktoś znaczący w literackim świecie i to ja jestem niedoinformowana? Zaczęłam czytać. Kolejny obuch. Pierwsza strona zionie głupkowatą motywacyjną gadką, w dodatku tanim lizusostwem. Już od pierwszych zdań, które brzmią:
,,Umówmy się. Czytasz tę książkę, ponieważ jesteś bystrzejszy od innych”.
Szkoda, że autor nie tłumaczy, skąd wziął tak idiotyczną impikację. Dalej tylko zapełnia miejsce na papierze: ,,Skąd to wiem? Ponieważ czytasz tę książkę. Jesteś też pewnie trochę crazy, co? Zgadłem?”. Eee, nie zgadł pan. Miał pan nauczać o pisaniu, czy tworzyć mój portret psychologiczny?
Szczerze powiedziawszy, poczułam się głupsza od całej hordy pisarzy, czytając coś tak kiepskiego. Długo nie wytrzymałam. Myślałam, że Prószyński i S-ka wydają książki prezentujące minimalny poziom, ale się zawiodłam.
Przejrzałam ,,Po bandzie” i nie dowiedziałam się niczego nowego o literackim rzemiośle. To wszystko już było. Jeśli ktoś interesuje się pisaniem, powinien znać większość zagadnień i przedstawianych tu rad. Uważam, że to absolutne podstawy, oczywistości, coś jak tabliczka mnożenia dla profesora matematyki.
Styl tego pana jest okropny. To usilne spoufalanie się z czytelnikiem, przekonywanie go do czegoś... bardzo sztuczne. I irytujące. Autor działał na mnie drażniąco aurą profesjonalisty przez małe p. Trochę zabawne, że przywołuje nazwiska swoich wychowanków z taką dumą, podczas gdy oni również nie odnieśli sukcesu na rynku wydawniczym.
Na łopatki rozłożyła mnie strona trzecia, na której możemy przeczytać, że nie liczy się jakość, a... ilość. Naprawdę? Płodzenie bezkształtnej brei tekstu można doradzać komuś, kto dopiero szuka swojego stylu, a nie osobie, która pragnie wydać bestseller. A potem dziwimy się, że polski rynek książki to w dużej mierze chłam.