Projekt życia. Jak rozwija się zachowanie Paul R. Martin 5,9
ocenił(a) na 56 lata temu Dobra popularnonaukowa książka to taka, którą dobrze się czyta, pomimo upływu czasu i postępu w nauce, nawet po wielu latach. Są takie książki, które nawet po półwieczu czyta się z przyjemnością. Pod tym względem „Projekt życia” można do takich zakwalifikować. Nawet nie musiałem sobie podczas lektury przypominać, że na naszym rynku książka wyszła 15 lat temu. Ma ona jednak pewien drobny feler. Za mało konkretna. Nie, nie chodzi tu o jakieś detale naukowe, o zasypywanie czytelnika danymi. Zbyt dużo informacji szczegółowych nudzi i grozi książce szybką dezaktualizacją. Odniosłem jednak wrażenie, że autorzy nie do końca potrafili jasno napisać, o co im chodzi. Niby trochę o odwiecznym sporze, co jest ważniejsze – geny czy środowisko, natura czy wychowanie. Ale to jakby w tle. W treści więcej było o rozwoju behawioralnym i psychicznym, o kształtowaniu się człowieka dorosłego poprzez etapy niejako pośrednie. Nawet w ostatnim, podsumowującym rozdziale autorzy nie potrafili jasno i zdecydowanie zaznaczyć, że wszelkie spory o to, co bardziej kształtuje organizm jest jałową dyskusją. Bo to, czym jest jednostka, nie tylko człowiek, to efekt tańca genetycznego determinizmu z wpływami środowiska i że ten taniec nie jest jednostajny, ale trwa cały czas, przez całe życie i choć niektóre aspekty rozwoju w danym momencie mogą być dość mocno zdeterminowane, i tak nie do końca wiadomo, jak rozwój i życie potoczą się dalej. Z drugiej strony bywa i tak, że pomimo przeciwności, które organizm napotyka w czasie rozwoju, umysł i ciało są na tyle plastyczne, że mogą w wielu sytuacjach do tego samego celu dojść różnymi drogami. Dla mnie jest to dość oczywiste i wiadome od dawna i nigdy nie rozumiałem tych gorących sporów na froncie geny vs. środowisko.
Pod tym względem książka jest trochę mdła. Może zawinił tandem autorski? Może, gdyby napisał to jeden człowiek, wywód byłby klarowniejszy? Trochę drażniły mnie też różne wstawki z literatury. Może za mocno powiedziane, że drażniły. Ale wydawały mi się zupełnie zbyteczne. Oczywiście poza krótkimi mottami rozpoczynającymi rozdziały.
Można przeczytać, ale braku tej lektury na półce zbytnio bym nie odczuł.