Cud w Miami Zoe Valdes 3,2
ocenił(a) na 411 lata temu To naturalne i inspirujące, gdy w trakcie czytania pojawiają się pytania. Lubię być zaintrygowana książką na tyle, że po lub w trakcie czytania szukam informacji o autorze, ściągam artykuły z internetowych bibliotek i wyszukuję opinii na blogach. Czasami zdarza się tak, że jedynym pytaniem jest: "O co tu w ogóle chodzi?". W tych rzadkich na szczęście przypadkach mam ochotę odłożyć książkę, ale nadzieja na nagłe polepszenie stylu lub zwiększenie "wciągliwości" książki nakazuje mi czytać dalej. W przypadku "Cudu w Miami" cudowne oświecenie nie zstąpiło na mnie, a pytanie o sensowność fabuły nie opuściło mnie do ostatniej strony.
"Cud w Miami" jest, pisząc bardzo ogólnie, historią kubańskich emigrantów mieszkających w Miami. Centralnym punktem akcji miały być niezwykłe wydarzenia mające miejsce w otoczeniu Iris Tęczookiej - kubańskiej piękności, która po burzliwej i nieszczęśliwej młodości znalazła swoją spokojną przystań u boku milionera. Spokój nie trwa jednak długo, ponieważ uroda, szczęście, prostolinijność i miłość w życiu Iris kłują w oczy całą rzeszę sugestywnie nazywających się czarnych charakterów, takich jak Pozoratę Total, Womicjusza Ladaco, Sromotę Terroristę, Chimerę DeZołzę i Menelego Chryję. Z odsieczą Iris i jej rodzinie przybywa francuski detektyw obdarzony paranormalnymi mocami - Prudencjusz Galant.
Z początku wydawało mi się, że szalone imiona i zakręcona akcja mają swój urok i są nawet zabawne, ale po pewnym czasie lektura zaczęła robić się męcząca i... nudna! Główne wydarzenia rozmyły się gdzieś w natłoku licznych pobocznych wątków, liczba drugoplanowych bohaterów przeciążyła kilka głównych postaci. Momentami brak logicznych powiązań, słabo skonstruowana akcja i nieporadnie wprowadzani kolejni bohaterowie skutecznie zniechęcały mnie do lektury.
Oczekiwany przeze mnie realizm magiczny to w zasadzie dwa elementy: pojawiający znienacka się anioł Cyryl i dziwna przypadłość Iris, która sprawia, że całe jej ciało zaczyna wydzielać ciepło przelewające się na całe miasto. O ile pierwszy element jest dodany dość przypadkowo i nie wnosi zbyt wiele, o tyle drugi jest zdecydowanie najciekawszym motywem książki. Opinia, że książka "wpisuje się w nurt realizmu magicznego w literaturze iberoamerykańskiej" jest jednak trochę na wyrost.
"Cud w Miami" Zoé Valdés wydawał mi się strzałem w dziesiątkę, byłam pewna, że na tej pozycji się nie zawiodę. Intrygująca okładka i kilka kluczowych słów z okładki sprawiały, że nie mogłam się doczekać czytania! Niestety obiecany cud zmienił się w nieoczekiwany zawód...
Inne recenzje zamieszczam na moim blogu:
http://poczytalnosc.blogspot.com/