Najnowsze artykuły
- ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant1
- ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
- ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński18
- ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Adrianna Alksnin
2
6,8/10
Pisze książki: literatura piękna
Adrianna Alksnin – szczecinianka z urodzenia, nowohucianka z wyboru. Autorka jest absolwentką komparatystyki oraz kultury współczesnej na Uniwersytecie Jagiellońskim, doktorką nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa, finalistką konkursu dramaturgicznego Metafory Rzeczywistości organizowanego przez Teatr Polski w Poznaniu za dramat „3 mm”, laureatką projektu „Teatralna Antologia Nowych Utopii” w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, gdzie przygotowała serial internetowy „Agharta”, a także opiekunką dwóch kotów oraz entuzjastką kuchni roślinnej i górskich wędrówek.
6,8/10średnia ocena książek autora
38 przeczytało książki autora
59 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Na coś trzeba umrzeć Adrianna Alksnin
6,7
Autorka dała swoim rozważaniom podtytuł: kolejna książka o raku, zupełnie niepotrzebnie tłumacząc się z potrzeby jej napisania. Przecież każda z takich publikacji jest na tyle osobista, że niepowtarzalna. Powstało, i stale powstaje, całe mnóstwo historii o miłości, o zdradzie, o zemście, i nikt się jakoś temu nie dziwi, ani nie sprzeciwia. Z chorób to właśnie rak wzbudza największe przerażenie, generuje od razu myśli o śmierci, niczym słowo-klucz otwiera drzwi do krainy ciemności, w otchłań której nieodmiennie wpadamy po ogłoszeniu diagnozy.
To czas skupienia się na sobie. Bo może niedługo nie będzie na czym się skupiać. „Moje ciało powróci do ziemi, rozłoży się na pierwiastki i związki organiczne, a ja będę żyć dalej w pąkach kwiatów, podmuchach wiatru, źdźbłach trawy.” Na dalszy plan schodzą wszystkie inne, ogólnospołeczne problemy. Zostajemy sami ze swoją chorobą, którą próbujemy jakoś udomowić, obrać nieco z grozy, uprzedmiotowić, jak autorka, która nadała swojemu rakowi przydomek „Skurwiel Władimir” – ot, nasunęło jej się to skojarzenie z wojną w Ukrainie, która wybuchła w tym samym czasie, gdy ujawnił się nowotwór. Jeden zabija i drugi zabija, jeden trudny do pokonania, drugi również, obaj grają nieczysto, podstępnie, a jednak walkę trzeba podjąć i jest to walka o życie.
Z tekstu bije prawda. Autorka ma problem z uporządkowaniem swoich uczuć. Ogromny lęk, za chwilę niedowierzanie, próba zmniejszenia napięcia poprzez żart nie udaje się, przechodzi na przemian w gniew i rozpacz. Emocje szybko się zmieniają, zachodzą na siebie, mieszają się, tworząc wybuchowy koktajl. Mamy rozważania o eutanazji, pragnieniu uniknięcia bólu, tego fizycznego, który nieuchronnie nadejdzie, bo przed tym bólem duszy, który jest od samego początku, uciec nie sposób.
Czemu akurat o raku wstydzimy się mówić? Nie o cukrzycy, nie o arytmii czy alergii? Ze względu na niepewne rokowania, możliwość wznowy, dużą śmiertelność? Nie lubimy ludzkiej litości, a ją wtedy najczęściej wyczuwamy. Ludzie nie bardzo wiedzą, jak reagować w takiej sytuacji, bywa nierzadko, że tracimy wtedy znajomych, dzwonią coraz rzadziej, w końcu milkną…To dodatkowa trudność, z którą muszą mierzyć się chorzy na raka – „Rak jest niezręczny, wytrąca z dobrego samopoczucia.”
Przechodzimy z autorką przez wszystkie kolejne etapy, od diagnozy przez operację usunięcia guza po rekonwalescencję. Nie jest to łatwa lektura, ale daje do myślenia. Pozwala zrozumieć chaos, jaki opanowuje umysł chorego, na każdym z tych etapów inny, zawsze jednak straszny i trudny do zniesienia. Sama świadomość, że podczas, gdy my przeżywamy nasz osobisty dramat, ogromny, nie do ogarnięcia, świat dookoła funkcjonuje jakby nigdy nic, a całe to życie nas omija, nas nie potrzebuje – to kąsające doświadczenie, bardzo boli, a opisano je tutaj mocno. „Czuję się, jakbym przeżywała po kolei wszystkie depresje swojego dotychczasowego życia po kolei i musiała przejść żałobę po każdej cennej rzeczy i osobie, którą straciłam, najczęściej przez własną głupotę. Po każdej rzeczy, osobie i marzeniu.”
Każda taka książka, będąca osobistym dziennikiem autora, rozmową z sobą samym, brutalnie szczerą, bo w silnych emocjach obarczonych lękiem, jest potrzebna, ma do spełnienia ważną rolę. Przede wszystkim autoterapeutyczną, pomaga uporządkować myśli, wyrzucić je z siebie. Poza tym to ogromna pomoc dla innych osób chorych na nowotwór. Uświadamia im, że mają prawo czuć się
źle, mają prawo cierpieć, nie powinni też chować się w czterech ścianach, tylko wyjść do ludzi, nie obawiać się prosić o pomoc psychoterapeutę, przyjąć ludzką życzliwość normalnie, nie jako litość.
Autorka oswaja słowo „rak”, jak i samo zjawisko, poprzez porównania z czymś rozpoznanym, choć niemniej groźnym i pustoszącym – z wojną, tą na Ukrainie, z walką, z polem bitwy, ale też z kapitalizmem, do którego tak jak do raka pasują określenia: „Akumulacja, rozrost, ekspansja.”
To opowieść o chorobie, ale tym samym również o życiu. O zmianach w relacjach, bowiem trudne sytuacje zawsze je weryfikują, o własnej kondycji emocjonalnej, gdy naraz musi się udźwignąć zbyt wiele, o otrzeźwiającym zetknięciu z naszym systemem opieki zdrowotnej, co nie do końca napawa optymizmem. Książka ważna i warta poznania.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/
Na coś trzeba umrzeć Adrianna Alksnin
6,7
Niewiele osiągnęłam, nie mam doświadczeń, nie jestem celebrytką, nie widziałam cudzej śmierci, nie byłam na Bali, nie jestem influenserką, itd., itp., jednym słowem niewiele osiągnęłam. Prowadzę zwyczajne życie - mówi narratorka - spotkał mnie nowotwór nerki, więc napiszę o tym książkę. Nie ważne, że jest pełno takich utworów, że wystawiane są przedstawienia na ten temat, program stand up, że to będzie kolejny misery porn. Kto mi broni opisać swoje życie, doświadczenie choroby, która według wszelkich prognoz lada chwila stanie się jedną z najpowszechniejszych? A przy okazji zmonetyzuję ją.
Zacznę grę z tradycją, konwencją. Mogę wreszcie o czymś napisać, może nawet za kilka dziesięcioleci stanę się odkryciem na seminarium polonistycznym poświęconym zapomnianym debiutom literackim pierwszego dwudziestolecia XXI wieku.
Z drugiej jednak strony pod tą autoironia, humorem, dystansem i antycypowaniem swojej roli w literaturze, przyszłej krytyki czytelników, kryje się cierpienie, smutek, lęk przed tym, że jest się w wieku, w którym można by oczekiwać, że coś się osiągnie, i że wreszcie po długim czasie ma się pracę na etacie (zatem i ubezpieczenie),paru przyjaciół.
Cierpienie psychiczne jest większe od cierpienia fizycznego. Choroba staje się katalizatorem uwalniający pokłady strachu, lęku przed życiem, koniecznością spełnienia obowiązków, osiągnięcia czegoś, konfrontacji z nieznanym.
Mikropowieść, zbiór spostrzeżeń, w których mowa nie tylko o chorobie, ale o tym co ujął Sztaudynger w trzech słowach: " Życie mnie mnie". Może się podobać, można też rzucić w kąt, mówiąc: "Nic w tym nowego i odkrywczego. Byli lepsi."