Leopold Trafny urodził się 13 października 1931 r. w Ruszkowie na Kujawach w rodzinie robotnika folwarcznego. W walce o przetrwanie (duża rodzina, ojciec bez pracy, okupacja) stawał się wcześnie dorosłym, podejmując się różnych prac, aby pomóc rodzicom.
Całą okupację pracował w owczarni, oborze i chlewni w majątku Bogusławice, do której zmuszany był przez Niemca administrującego tym majątkiem.
Po wojnie pracował w PGR i na ojcowiźnie z parcelacji.
Szkołę podstawową ukończył w Bogusławicach pracując i ucząc się. Szkołę średnią w Poznaniu, a studia w Szczecinie na Politechnice.
Pasją jego życia była nauka o przedsiębiorstwie a ponadto matematyka, fizyka i chemia.
Był współbudowniczym fabryki „Korund” w Zakładach Mięsnych w Kole w których pracował później jako członek kierownictwa przedsiębiorstwa.
Wiedza którą stale poszerzał oraz wielkie poczucie obowiązku i odpowiedzialności oraz kultura współpracy i współżycia dały mu grono wspaniałych przyjaciół i niezwykłą życzliwość ludzką co ceni sobie najbardziej i wspomina z satysfakcją.
Swoje rymy pisał jeszcze przed upadkiem tzw. socjalizmu jednak pod strachem, by nie dostać się w ręce „sprawiedliwości ludowej”, której zalety posmakował siedząc w areszcie na Śniadeckich w Poznaniu w 1953r. za wkładania 5-cio groszówek do azotanu rtęci na lekcji chemii.
Rzeczywistość którą utrwalił w swoich opowiadaniach z akcentami satyry i humorem jest taką jaką widział, przeżył z jaką się wielokrotnie zmagał bezskutecznie, a przecież mogło być inaczej!
Będąc już na emeryturze publikował swoje wiersze w gazecie lokalnej. Pisał też cięte felietony oraz opracował i opublikował kilka artykułów z nauki społecznej kościoła, których podstawę i pasję czerpał z literatury i encyklik Papieża Polaka Jana Pawła II.
Pracę chcesz zdobyć, musisz pochodzić,
tego napoić, tego nagrodzić.
Jeśli jesteś kobietą to lepiej bez trudu,
pokazuj wdzięki liczone do cud...
Pracę chcesz zdobyć, musisz pochodzić,
tego napoić, tego nagrodzić.
Jeśli jesteś kobietą to lepiej bez trudu,
pokazuj wdzięki liczone do cudów.
I choć są to nowe skutki starych brudów,
wiesz, że socjalizm to jest zestaw cudów.
Nie jest łatwo złożyć porządne rymy, nie jest łatwo pisać o rzeczach ważnych bez nadęcia, nie jest łatwo połączyć te dwie rzeczy. Autorowi udało się to bezbłędnie, mimo iż momentami irytowało mnie to, że przewijały mi się tu ciągle jakieś jedzeniowe sprawy, jakieś zupy i kiełbasy, ale to jest kawał naprawdę dobrej poezji. Takiej od serca, ale nie prostej i dla prostego człowieka, bo takich nie lubię, artyzm nienachalny, rzekłabym.
Książka, która doskonale wpisuje się w aurę jesiennych poranków, dni i wieczorów, jest tomik poetycki Leopolda Trafnego „Prawdzie w oczy”. Nasz piękny kraj, przechodził przez wiele burzliwych i bardzo dotkliwych okresów historycznych. Każde z naszych pokoleń jest świadkiem innych wydarzeń. Przełomów, nowości i okrutnych czynów, mających miejsce w ojczyźnie. Leopold Trafny prostym, zrozumiałym, ale jednocześnie mądrym i dobitnym językiem opisał znaną nam rzeczywistość, która była, jest i prawdopodobnie będzie. Rymowane utwory, pokazują najważniejsze wartości, którymi powinniśmy się kierować w życiu. Szacunek do ludzi oraz zaufanie Bogu, zostały dopełnione odrobiną satyry i humoru. Dzięki temu mamy wrażenie, że właśnie oglądamy otaczającą nas codzienność, a niezmyślone, niewarte uwagi opowiastki. Tomik podzielony jest na cztery części. Pierwsza dotyczy czasów socjalizmu. Druga przedstawia wędrówkę Polaków za chlebem i okropne czasy bezmyślnych podziałów. Trzecia, to przedstawienie narodowych wad i rozterek, które niejednokrotnie pchnęły naród ku zagładzie. Ostatnia, czwarta część, to rozmyślania, pochylenie się nad sensem i prawdą ludzkiej tułaczki. Poruszenie tematów, do których każdy z nas powinien podejść z należytą im godnością i powagą.