Może powiecie, że to książka o nastolatkach.
Powiecie, że za dużo całowania.
Może za mało tańca...
I w ogóle za wiele małych dramatów.
Ja za to dostrzegam historię o potrzebie miłości i skutków, jakie przynosi jej brak.
Widzę opowieść o pasji, która staje się pułapką;
o młodych ludziach walczących z nieznośną presją;
o pogoni za doskonałością, choć jej cena wydaje się bardzo wysoka.
Widzę wszystko, co najlepsze w ludziach
I to, co najgorsze.
„Niektórzy wiedzą, jak to jest być tancerzem, ale zapominają, jak to jest być człowiekiem.”
Rywalizacja trzech utalentowanych uczennic szkoły baletowej.
Myślę, że kilka lat temu połknęłabym tę książkę na raz, obecnie jednak trochę raziło mnie to, jak bardzo czuć, że to młodzieżówka. Przez to raczej stałam z boku niż uczestniczyłam w wydarzeniach. Przeszkadzało mi szczególnie to, że romantyczne uczucia nie miały większej podbudowy, miałam kłopot w nie uwierzyć.
Mam pewną słabość do przeplatających się wątków i kilku bohaterów pełniących funkcję narratorów, więc książka tym u mnie zapunktowała. Wszystkie trzy bohaterki dostały porównywalną ilość czasu antenowego i wyraźnie różnią się od siebie. Mają rozmaite problemy – może nawet odrobinę ich za dużo. Wiele takich wątków może wywołać pewne zobojętnienie i tak było w moim przypadku.
Mimo że mam pewne zastrzeżenia, to „Tiny Pretty Things” to książka, którą czyta się płynnie i bez większych zastojów. Jest dobra, jeśli ma się ochotę na coś lżejszego, ale nadal poruszającego ważne tematy.