Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik230
- ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
- ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
- ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Katarzyna Klejnocka
2
6,2/10
Pisze książki: literatura piękna, biografia, autobiografia, pamiętnik
Urodzona: 1968 (data przybliżona)
Ukończyła Etnologię i Antropologię Kulturową oraz Archeologię na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”, „Gazecie Bankowej”, „Wysokich Obcasach”. Od początku istnienia pisma w redakcji „Newsweek Polska”. Autorka recenzji książkowych, redaktorka.
6,2/10średnia ocena książek autora
40 przeczytało książki autora
70 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Próba miłości. Jak pokochać cudze dziecko
Jarosław Klejnocki, Katarzyna Klejnocka
6,2 z 29 ocen
104 czytelników 6 opinii
2014
Najnowsze opinie o książkach autora
Próba miłości. Jak pokochać cudze dziecko Jarosław Klejnocki
6,2
Kiedy myślę o adopcji, przypomina mi się program opisujący losy dzieci szukających nowego domu, który kiedyś emitowała Telewizja Polska. Poza tym, każdego roku przed większymi świętami organizowane są zbiórki darów dla wychowanków lokalnych placówek opiekuńczo-wychowawczych; kto z nas nie pamięta, jak dorzucał od siebie jakieś drobiazgi?
Mało kto jednak w swoim dorosłym wieku ociera się bliżej o temat domów dziecka. Ludzie z reguły omijają temat sierot i dzieci, których rodzice się nimi nie interesują. W głowie zaraz zapala im się czerwona lampka i na myśl przychodzą wszystkie te świetnie funkcjonujące w polskim społeczeństwie stereotypy. Niektóre prawdziwe, ale jak pokazuje ta książka, nie zawsze.
Autorzy mają już swoje biologiczne dzieci i, jak sami przyznają, nie planowali powiększenia rodziny. A już szczególnie nie w taki sposób. Ale jak to bywa z miłością - to nie ona słucha nas, a my jej i kiedy serce wyraża potrzebę otworzenia się na innego człowieka, któż ma siłę mu odmówić? Miłość rodzicielska działa podobnie, jak ta, która wcześniej tych rodziców ze sobą złączyła.
W "Próbie miłości" możemy przeczytać o całym procesie, który miał na celu odmienienie jednego ludzkiego życia, a przy tym wielu innych, niezupełnie przypadkowo. Przeczytamy tu trochę o procedurach, dużo o psychologii, ale ta książka zawiera przede wszystkim wspomnienia i refleksje autorów. Dwa głosy wypowiadają się na przemian w jednej sprawie, niekiedy nie współbrzmiąc ze sobą, bo przecież każdy ma prawo do własnej opinii.
Opowieść o walce o lepszy byt dla Asi z domu dziecka w S. to piękna historia, opisana szczerze, ale też z taktem i należytym szacunkiem. Pokazuje nie do końca lubianą przez nas prawdę. W domach dziecka wcale nie jest jak w domu i nie jest to też szczególnie zdrowe dla dziecka środowisko, sprzyjające jego rozwojowi.
Trudno jest zawrócić kijem rzekę i całkowicie zmienić młodego człowieka, który większość swojego życia spędził w tak okropnym miejscu. Ale trzeba starać się, by jak najbardziej ułatwić mu wkroczenie w dorosłość z całym jego bagażem emocjonalnym. Katarzyna i Jarosław Klejnoccy nie idealizują, kiedy mówią o swojej codzienności z dodatkowym członkiem rodziny pod dachem.
Ich wspólna historia wciąż się toczy. I jeśli czytelnik myśli, że ta książka go nie zaskoczy, to jest w wielkim błędzie. Ta opowieść nie wycisnęła ze mnie hektolitrów łez, choć należy do tych mocno wstrząsających czytelnikiem. Czuję się poruszona, ale też douczona i odpowiednio uświadomiona. W końcu, odczuwam zadowolenie, że ta pozycja trafiła w moje ręce.
Literatura faktu to taki specyficzny gatunek literacki, który ciężko jest oceniać, bo jak tu przylepić cyferkę do historii, która faktycznie kiedyś się komuś przydarzyła? Ale mimo wszystko, lubię. To jednak trochę ambitniejsza lektura, bardziej wymagająca, stanowiąca dla czytelnika większe wyzwanie.
Mam przy tym coraz mniejsze przekonanie do liczb podsumowujących moją opinię, ale dla mnie wprowadzają one pewien ład. No i oczywiście pomagają, przynajmniej mi samej, w znalezieniu odpowiedzi na podstawowe pytanie: czy warto tę książkę przeczytać? Jeśli chodzi o "Próbę miłości", to odpowiedź jest jak najbardziej pozytywna.
Recenzja z: www.book-loaf.blogspot.com
Próba miłości. Jak pokochać cudze dziecko Jarosław Klejnocki
6,2
Relacje Klejnockich jest na tyle sucha, że nie wygląda, jak opis spostrzeżeń i emocjonalnych rozterek ludzi podejmujących walkę o szczęście młodego człowieka na drodze biurokracji. Jest bardziej rzeczowo wypunktowanymi celami, jakie stawiają sobie wykształceni ludzie chcący dać dziewczynie u progu dorosłości przykład, jak moze wyglądać rodzina, przekazać wartości, które "podreperują" młoda psychikę. Przy czym wyczuwałam w ich słowach niespełnienie ze względu na postawę 17-latki, która w ich opinii nie odwzajemniała przekazywanego jej dobra.
Każdy ma jakieś oczekiwania względem swoich dzieci, w które inwestuje swoją uwagę, czas i uczucie, ale oczekiwanie, że obce, a jednocześnie ukształtowane już dziecko będzie nam wdzięczne oznaczałoby radykalną zmianę w psychice tej osoby. Wydaje mi się, że w przypadku tych rodziców zastępczych zaliczony kurs nie uświadomił im w pełni roli, jaką przyszło im odegrać.
"Bo dziecko, jeśli nawet doceni gest swych nowych opiekunów, pozostanie mocno nieufne. I nie będzie, przynajmniej z początku, a może nawet nigdy, traktować ich jako prawdziwych rodziców. Nowy dom stanie się - na starcie - po prostu nową palcówką, która ma zabezpieczyć większość potrzeb życiowych. Stąd podejście typu "hotelowego": nowi rodzice mają dać wikt i opierunek, w zamian nie otrzymując praktycznie niczego. Budowa relacji i głębszych więzi z dzieckiem z placówki staje się przeto prawdziwym wyzwaniem. Trzeba bowiem przełamać nieufność i dystans, z jakim dziecko do rodziny zastępczej (adopcyjnej) przychodzi. Zwłaszcza jeśli jest to dziecko w miarę dojrzałe." (s.35)
Oto słowa pana Jarosława, które przemawiają za tym, iż ma świadomość z czym przyjdzie mu się zmierzyć, a jednak publikacja zdaje się świadczyć o czymś zupełnie innym.
Tak np z jednej strony rozumieli, że dziewczyna nie jest nauczona samodzielności, a z drugiej strony mieli niejako pretensje, że nie wychodzi z inicjatywą wspierania ich w domowych obowiązkach. W domu dziecka to intendent dba o zaopatrzenie kuchni, zresztą nawet własne drobne zakupy, choćby natury higienicznej najczęściej odbywają się w obecności wychowawców i to oni płacą. Dla mnie to zrozumiałe, że osoba żyjąca w tak zorganizowanym zamkniętym świecie nawet nie pomyśli nawet, że gdy skończy się jakiś produkt w domu to wyskoczy do sklepu i napełni lodówkę. Zapewne to wszystko czym została obdarzona przez Klejnockich wieloletnia wychowanka placówki państwowej doceni ich starania, ale dopiero za ilość lat, być może wtedy, gdy sama będzie tworzyć własną rodzinę. Te doświadczenia zdobyte w ich domu na pewno nie ulotnią się z jej świadomości, a będą budować bogatszą świadomość Aśki już jako dorosłej kobiety.
Pewnie dobrze byłoby przysiąść za kolejnych kilka lat i opisać swoje aktualne stosunki z podopieczną oraz wszelkie zmiany, wynikające z pobytu w ich domu. Wtedy dopiero można by mówić o pełnym obrazie tego co się poświęciło i spełnieniu oczekiwań, jakie się pokładało w młodym człowieku. A tak, na dzień dzisiejszy zostaje we mnie wiele wątpliwości po lekturze. Komu tak naprawdę bohaterom chcieli zrobić dobrze: wkraczającej w dorosłość dziewczynie czy sobie? Mam w tym wypadku ambiwalentne odczucia. I na pewno ma na to wpływ sposób wypowiadania się państwa Klejnockich.
Opowieść jest jednostronna, zaledwie z punktu rodziców, bo nawet ich własne dzieci nie miały w niej głosu. Nie ma tu opisanej codzienności, a skrótowe potraktowanie pewnych wydarzeń z punktu Jej i Jego odczuć. To jak wygląda sytuacja rodzin zastępczych (to nie to samo co być rodziną adopcyjną) jest tu potraktowane zdawkowo, jako tło do wylewania własnych żali. Bohaterowie mają pretensje do systemu opiekuńczego w domach dziecka. Ale przecież te domy to instytucje, w których pracują z urzędu wytypowane osoby. Również wychowawcy to ludzie mający własne rodziny i jest ich kilkoro na kilkadziesiąt wychowanków, wiec nie mogą przyjmować roli rodzica. Nie byliby w stanie ani fizycznie, ani psychicznie temu podołać. Oczywiście czym innym jest branie pod lupę sam proces kwalifikacji przyszłych rodzin, którym bynajmniej nie pomaga się w asymilacji i edukacji na nowej drodze, a bardzo często ocenia powierzchownie i odrzuca, jako nieidealnych.
Owszem, ta książka uzmysławia pewne ważne procesy na drodze do podjęcia tak istotnej życiowej decyzji, jak stanie się rodziną adopcyjną czy zastępczą. Dla mnie są to logiczne sprawy, ale po wypowiedziach pana Jarosława, pedagoga z wykształcenia, widać, że jakoś nie do końca na wstępie przemyśleli wszelkie komplikacje odczuwając później takie zderzenie z rzeczywistością. Naiwność dorosłych pokładających wiarę w swoje jak najlepsze intencje oraz otaczanie opieką, pokazywanie innego świata niż ten, którego dziewczyna była do tej pory uczestnikiem nieco razi. Wydaje się, że tak pragnęli być docenieni, jako sprawcy "ocalenia" wychowanka domu dziecka, iż nie specjalnie brali pod uwagę bagaż z jakim ta osoba pojawi się w ich życiu. Chyba pragnęli niemożliwego, czyli wymazania przeszłości nastolatki pod wpływem ich czynu. Nie wątpię, iż to był godny naśladowania gest względem młodego człowieka, ale nikt nie może oczekiwać nagrody za to co robi z podszeptu serca. To tak jakby się było darczyńcom przekazującym duże kwoty, mając jednocześnie w pamięci wysoki zwrot z podatków. W sprawach finansowych kalkulacje są podstawą, ale w kwestii emocji i wychowania to coś niedopuszczalnego. Trudno mieć pretensje, że dzieci nie są odbiciem rodziców, a jeszcze trudniej oczekiwać, że osoba wychowująca się w skrajnie odmiennych warunkach, nagle będzie umiała prawidłowo ocenić nasze starania.