Opowieść o poszukiwaniu wolności - przeczytajcie wywiad z Julią Fiedorczuk

AMisz AMisz
23.02.2015

Dzisiaj swoje urodziny obchodzi Julia Fiedorczuk - poetka, tłumaczka, pisarka. Debiutowała w roku 2000 tomem poetyckim "Listopad nad Narwią", za który otrzymała nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. Jest autorką kilku zbiorów wierszy: Bio (2004), Planeta rzeczy zagubionych (2006), Tlen (2009) i tuż-tuż (2012), a także zbioru opowiadań Poranek Marii (2010) oraz powieści Biała Ofelia (2012). Na początku lutego ukazała się jej nowa powieść. Nieważkość to bolesna, zmysłowa, pełna tajemnic i mrocznego erotyzmu opowieść o poszukiwaniu duchowej wolności. 

Opowieść o poszukiwaniu wolności - przeczytajcie wywiad z Julią Fiedorczuk

Jeden majowy dzień w życiu trzech z pozoru bardzo różnych kobiet, które łączy przeszłość i wspólne dorastanie w małym podwarszawskim miasteczku. Zuzanna, dobrze sytuowana warszawianka pracuje w agencji reklamowej. Helena, matka dwójki dzieci, sprząta w ośrodku konferencyjnym Atena. Ewa, bezdomna mistyczka, dryfuje po ulicach miasta w poszukiwaniu alkoholu i miejsca do spania.

Tragiczne zdarzenie z dzieciństwa, jakim było zaginięcie szkolnego kolegi, położyło kres niewinności, rzucając cień na ich dalsze losy, sprawiając, że każda z nich stała się, na swój sposób, nieważka. Trzy kobiety, z których każda, w poszukiwaniu samej siebie, musiała zejść do innego piekła. Trzy losy naznaczone namiętnością i pragnieniem piękna. 

Poruszająca, czule skupiona na bohaterkach opowieść o tym, że dojrzewanie nigdy się nie kończy. – Olga Tokarczuk.

Pani bohaterki zdają się żyć tylko tu i teraz. Zuzanna zarzeka się, że jutro, pojutrze się za siebie weźmie i zmieni swoje życie. Helena liczy dzień od papierosa do papierosa, skreślając z mentalnej listy kolejne wypełnione zadania, a dla Ewy dzień zaczyna się wraz z pierwszym łykiem alkoholu, a kończy znalezieniem płaskiego miejsca do spania. Tytuł książki równie dobrze mógłby brzmieć tymczasowość. Dlaczego akurat nieważkość?

Tymczasowość to ładny tytuł, ale jednak dla jakiejś innej książki. Pani opisuje fenomenologiczne doświadczenie czasu u bohaterek: owszem, narracja przygląda się z bliska ich doświadczeniu czasu, z minuty na minutę, podczas jednego majowego dnia wyznaczającego temporalne ramy opowieści. Ale losy tych trzech kobiet wyrastają z rzeczywistości całkiem nie tymczasowej, a wręcz przeciwnie - trwałej jak skała: z rodzinnych historii, z dziecinnych fantazji, ze zranień. Każda z nich boryka się z ciężarem rozmaitych uwarunkowań, każda próbuje budować swój los, każda też ucieka – w sny, w pracę, w alkohol – i dlatego staje się „nieważka”. „Nieważkość” to słowo tajemnicze, pięknie brzmiące i ambiwalentne, oznacza stan, w którym nie ma grawitacji, a z tego wynikają dwie rzeczy: po pierwsze, można latać, a to otwiera pole całkiem nieprzewidywalnych możliwości; po drugie, brakuje gruntu pod nogami – ziemia jest daleko – a zatem w stan nieważkości wpisane jest niebezpieczeństwo.

Pani powieść jest mocno pesymistyczna. Pokazuje, że po trudnych doświadczeniach z dzieciństwa nie ma szans na normalne życie. Skąd takie pesymistyczne podejście? Nie wierzy Pani, że można się podnieść i otrząsnąć z traumy?

Ta powieść nie jest ani pesymistyczna, ani optymistyczna, opowiada o życiu w jego różnych aspektach – pięknych i radosnych, ale też trudnych i bolesnych. Nie lubię taniego pocieszycielstwa ani protekcjonalnego poklepywania po ramieniu z zapewnieniem: „wszystko będzie dobrze”. Nie zawsze jest dobrze: rozczarowania, cierpienia, ograniczenia są elementami ludzkiego życia, wystarczy otworzyć oczy i rozejrzeć się wokół siebie, wystarczy wyjechać z Warszawy, zobaczyć Polskę B lub C, otworzyć gazetę, przejść się nocą po Atenach. Oczywiście, że można podnieść się i otrząsnąć z traumy – zwłaszcza, kiedy ma się pomoc innych ludzi i odpowiednie warunki materialne do zbudowania nowego „ja”. Jednak nie wszyscy mają tyle szczęścia – wokół nas istnieją ludzie, którzy tego szczęścia nie mają, „Nieważkość” jest opowieścią także o nich. Niedawno pojawiła się w prasie informacja o śmierci Anne Naysmith, londyńskiej pianistki, która na skutek pechowego splotu okoliczności wylądowała na ulicy – od wielu lat była bezdomna, a parę dni temu zginęła pod kołami samochodu. Jestem pewna, że ktoś zrobi o niej „budujący” film dla zadowolonej z siebie klasy średniej, która od czasu do czasu lubi się powzruszać, byle to nic nie kosztowało.

Ale nie tylko o tym jest ta książka. Zuzanna, na przykład, otrząsa się w końcu ze swoich „traum” i ze swojej neurozy. Moment, w którym ona zaczyna rozumieć, że może pomagać, jest wielkim przełomem – i wielkim zwycięstwem, bo wtedy wydarza się ten największy ze wszystkich cudów świata – cud współczucia.

Z kolei chwila, w której Helena, po śmierci matki, dotyka opuszkami chropowatej kory orzecha, jest wielkim triumfem życia. Nawet Ewka przeżywa chwile głębokiego szczęścia, choć los jest wobec niej szczególnie okrutny.

Zastanawiała się Pani co działo się dalej z bohaterkami, z Zuzanną i Heleną? Czy też po postawieniu ostatniej kropki zapomniała Pani o nich?

Los Ewki dobiega końca jeszcze w trakcie powieści, więc tu nie ma żadnej zagadki. Los Mirka zakończył się wiele lat wcześniej. W przypadku Zuzanny i Heleny sprawa jest otwarta – dla Zuzanny jest to z pewnością koniec „nieważkości” i początek odpowiedzialności. Co z tym dalej zrobi – to już jej sprawa.

Dla kogo ta powieść została przez Panią napisana? Czy to próba rozprawy z demonami przeszłości?

Pisanie nie jest produkowaniem towarów zorientowanych na konkretny „target”, nie jest też psychoterapią. Jest raczej zawsze eksperymentem – przygodą. Nie da się z góry przewidzieć jak ta przygoda przebiegnie. Literatura jest sztuką, uprawianie tej sztuki polega na budowaniu jakiegoś świata, konstruowaniu historii, eksplorowaniu możliwości polszczyzny. Z chwilą ukończenia powieści praca pisarza/ pisarki dobiega końca – oddaje się książkę w ręce potencjalnych czytelników i dalej to oni decydują o istnieniu, bądź nieistnieniu, tego świata.

Komu by Pani tej książki nie poleciła?

Z pewnością nie poleciłabym jej osobom czytającym szybko, powierzchownie i tylko dla fabuły – bo często ważne jest to, co dzieje się na poziomie poszczególnych akapitów, ich kompozycji (także muzycznej), obrazów. „Nieważkość” to także opowieść o pięknie: jeśli bohaterowie tej książki dostępują jakiegoś „zbawienia”, to dzieje się to na płaszczyźnie estetycznej, niekoniecznie na płaszczyźnie zdarzeń. Bronię godności życia Heleny, godności życia Ewki, pisząc o nich z uwagą i czułością.

Z pewnością nie poleciłabym tej książki osobom szukającym prostych rozwiązań czy łatwego pocieszenia, ani takim, które pragnęłyby odciąć się od obecnego w tym świecie cierpienia. Pierwsza zasada sztuki brzmi: nie ściemniać. Czasem jest trudno, czasem coś straszliwie boli, ale pełnię ludzkiego potencjału można odnaleźć tylko we współczuciu i współodpowiedzialności, nie w poradniku „jak stać się szczęśliwą przez weekend,” albo „jak mieć wszystko”.

Olga Tokarczuk napisała, że Pani książka to „Poruszająca, czule skupiona na bohaterkach opowieść o tym, że dojrzewanie nigdy się nie kończy” – zgadza się Pani z tym zdaniem? Dla mnie jest to raczej opowieść o tym, że dojrzeć można za szybko, że dzieciństwo może zostać zabrane w okamgnieniu, a potem jest już tylko równia pochyła w dół.

Podoba mi się zdanie Olgi Tokarczuk, choć dla mnie to jest bardziej opowieść o poszukiwaniu wolności – własnej, odpowiedzialnej drogi. Ale jeśli dojrzewanie nigdy się nie kończy, to dobra wiadomość – to znaczy, że zawsze jest jeszcze coś do zrobienia, że zawsze można czegoś się jeszcze nauczyć.

Metaforę „równi pochyłej” można by pewnie odnieść do Ewki – choć ja wolę patrzeć na jej przeżycia z większą czułością – i z większym szacunkiem. Życie Heleny – żony, matki dwójki dzieci, życie kobiety-Syzyfa, od pierwszej do ostatniej sekundy czasu wypełnione pracą, ale też marzeniami i bliskim, głębokim kontaktem z przyrodą – jest w moim odbiorze życiem niezwykle godnym, choć pozbawionym fajerwerków. Z kolei Zuzanna w pewnym momencie zaczyna rozumieć, że kompulsywne próby zaspokajania się w imię jakiejś starej „traumy” są bezsensowne i robi wtedy rzecz niespodziewaną, a mianowicie angażuje się w los niemego greckiego artysty stanowiącego w jakimś sensie powtórzenie postaci Mirka. Dla mnie ten rozwój wypadków to dokładne przeciwieństwo „równi pochyłej” - to wielkie zwycięstwo nad małą i twardą jak stal zbroją narcystycznego „ja”. 

Pytania zadawała Anna Misztak.


komentarze [5]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Anna 24.02.2015 10:11
Czytelniczka

Przede wszystkim "nieco spóźnione" :) wszystkiego najlepszego dla Pani Julii z okazji urodzin... Jestem "świeżo" po przeczytaniu książki, czytając wywiad z autorką utwierdzam się tylko w tym co odnalazłam w tej książce i z całym przekonaniem mogę ją polecić jako lekturę z "najwyższej półki" ...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Delur 23.02.2015 22:04
Bibliotekarz

Moja wykładowczyni <3 Nikt tak nie czuje bitników w moim instytucie jak ona <3

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
MogwaiGirl 23.02.2015 19:36
Czytelniczka

Świetny wywiad! Wypowiedzi autorki zachęcają do sięgnięcia po książkę, widać, że jest przemyślana :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
GłowaKsiążek 23.02.2015 15:43
Czytelniczka

Widać, że autorka ma doskonale przeanalizowane wszystkie aspekty swojej książki - to chyba dobrze... Zderzenie tego co o swojej książce myśli autor, z tym co myśli czytelnik jest zawsze interesujące.
Dodane na półkę "Chcę przeczytać" - jeszcze tu wrócę :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 23.02.2015 15:14
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post