Te niewierne adaptacje! O dialogu książki z filmem

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
29.02.2020

Sugestia, jakoby adaptacja filmowa mogła być „lepsza” od materiału źródłowego, często nie przechodzi zapalonemu czytelnikowi przez głowę, a co dopiero przez gardło. No, chyba że mowa o jakimś podrzędnym czytadle albo literaturze złapanej na szybko przed odjazdem pociągu, wtedy podobny sąd znajduje jako takie usprawiedliwienie, ale i tak kto by się przejmował jakimś broszurowym chłamem. Przy co lepszych kryminałach albo, ogólnie, powieściach gatunkowych, czasem skłonni jesteśmy przyznać, że to może i godna próba, przykuwająca uwagę i nieprzynosząca pisarzowi wstydu, lecz i tak oryginału nie przebija, gdzie tam, toć, jak mówi stara chińska mądrość: kto pierwej film ogląda, a potem po książkę sięga, tego piekielna czeka męka.

Te niewierne adaptacje! O dialogu książki z filmem

Adaptacyjny skok w bok

Mówiąc jednak zupełnie serio i mając przy tym świadomość, że pisząc podobne bezeceństwa na łamach portalu o literaturze, narażam się sporemu gronu czytelniczemu, książka nigdy nie była, nie jest i nie będzie lepsza od filmu nakręconego na jej podstawie. Ale chwila, jeszcze nie łapcie za młotki i gwoździe, żeby mnie ukrzyżować – nie powiedziałem też, że jest gorsza. Bynajmniej. Sęk w tym, że odrzucam z definicji podobne dywagacje. Odmawiam uczestnictwa w konfrontacjach jednego medium z drugim, bo te zrodzone są często przez niemalże fetyszystyczny elityzm. Stąd uznaję je za całkowicie bezcelowe i przeciwskuteczne dla dyskursu o sztuce jako takiej.

Może to i truizm, ale przełożenie opowieści z jednego języka na drugi, w tym przypadku z literackiego na filmowy, służy powstaniu nowego i niezależnego dzieła, mogącego funkcjonować niezależnie w swojej własnej przestrzeni. Adaptacja nie jest skazana na ciągłe orbitowanie wokół książkowego pierwowzoru, to nie jego satelita, ale całkowicie osobny twór. Nie oznacza to tym samym, że nonsensowne są rozmowy o różnicach i podobieństwach między dziełami, o przemalowanych portretach charakterologicznych i fabularnych palimpsestach, o wymowie, tonie i nastroju. Przeciwnie, podobne dyskusje mogą okazać się stymulujące. Albo przedzierzgnąć się w klasyczne szukanie dziury w całym, męczącą litanię narzekań, bo autor tak tego i owego nie opisał, tak nie osadził i tak nie wymyślił, dlaczego brunetka jest blondynką i rzecz nie dzieje się już w wiktoriańskiej Anglii, a współczesnej Ameryce, innymi słowy, jak pisał sam mistrz Wyspiański, którego flagowe dzieło dramatyczne doczekało się zresztą świetnej adaptacji, sromota i wstyd.

Plastyka opowieści

Opowieść z rzadka faktycznie należy tylko i wyłącznie do opowiadającego. Czytając, my sami wyobrażamy sobie przecież daną książkę tak, jak nam się podoba. Owszem, nie mamy mocy, na przykład, przepisania finału albo przeniesienia miejsca akcji, ale ileż to razy danej postaci przypisywaliśmy cechy czy manieryzmy zupełnie inne niż te faktycznie opisane albo wyobrażaliśmy sobie taki Nowy Jork dokładnie jak z filmu Scorsesego? Ba, sam nie potrafię zobaczyć Philipa Marlowe’a inaczej, jak z twarzą Humphreya Bogarta. Nic na to nie poradzę.

Szczegóły, powiecie, a ja przytaknę. Jasne, szczegóły. Lecz adaptacja książki, ta niewierna oczywiście, nietrzymająca się niewolniczo tego, co wydrukowano, to często wariacja na ten czy inny temat, podejmująca na gruncie literackiego oryginału nawet i odmienną problematykę lub ukazująca omawiane przez autora powieści problemy z innego kąta, wymodelowana przez inną wrażliwość, inicjująca z nią dialog, który nie wyklucza silnej duchowej więzi między dziełami. Co więcej, umacnia ją. Nie ma się na co obruszać, to żadne tam kalanie świętości, nawet kiedy i adaptacja jest faktycznie marna, mętna i bzdurna. Zresztą czy naprawdę chcemy oglądać ekranizacje słowo po słowie przenoszące zawartość dobrze nam znanej książki na ekran? To tylko pozornie retoryczne pytanie, bo przecież nie każdy, kto pójdzie do kina, zna pierwowzór.

Kadr z filmu Wiielki sen

Czytać czy oglądać, oto jest pytanie

Słucham? Po co oglądać, jak można przeczytać? Ano można, ale nie zawsze trzeba, nie zawsze ma się ochotę i nie zawsze nas to interesuje. Ba, sam nie przepadam za powieściami sensacyjnymi, ale chętnie obejrzę sobie adaptację jakiegoś głośnego thrillera, na który tak po ludzku szkoda mi mojego czasu. Taką „Grę o tron” uwielbiałem jako serial, lecz ani myślałem jej czytać. Wtedy, jak najbardziej, mogę machnąć adaptację kurczowo trzymającą się pierwowzoru, choć na dobrą sprawę wierność książce nie robi mi zbytniej różnicy, jeśli i tak nie planuję jej przeczytać. Z rzadka bywa tak, że po zderzeniu z filmem nagle nabieram chęci na zapoznanie się z daną powieścią, acz nie jest to reguła, ale prędzej sięgnę po powieść, której adaptacja nie została nakręcona z pozycji klęczek. Acz zwykle, jeśli jestem wyjściowo zainteresowany tematem, staram się zapoznawać z literaturą, zanim sięgnę po film. Czyżbym obnażył własną hipokryzję?

Niezupełnie, bo przedstawiam różne oblicza sytuacji, z jaką zmagamy się my, czytelnicy i kinomani, cierpiący na chroniczny brak czasu, nierzadko postawieni przed wyborem, którego częścią są adaptacje. Czy tego chcemy, czy nie, żyjemy w epoce FOMO, czyli lęku przed tym, że nie będziemy na bieżąco. A przecież nie da się być na bieżąco, nie przy dzisiejszym przepływie informacji i niemalże nieograniczonym dostępie do kultury. Nie przeczytamy nawet ułamka tego, co nas interesuje, i nie obejrzymy setek interesujących nas seriali, nie ogramy też wszystkich gier.

Kadr z serialu Gra o Tron; Emilia Clark jako Daenerys Targaryen

Krajobraz po bitwie

Dlatego nie traktujmy obcowania z adaptacją jako rozwiązania kompromisowego, nie musimy przed seansem machać białą flagą, to żadna ujma, sromota czy wstyd. Przeciwnie, relacja z dziełem filmowym jest tak samo satysfakcjonująca, jak z literaturą, i chyba trzeba było spędzić spory kawał czasu pod kamieniem, aby lekką ręką zbywać kino jako podrzędny sposób spędzania czasu tudzież sztukę gorszego sortu. Adaptacja nie musi być czymś z niższej ligi.

I nawet nie chodzi o to, że te potrafią nieraz odpowiednio przeredagować książkę albo że obejrzenie filmu zajmuje sporo mniej czasu niż przeczytanie powieści. Nie rozchodzi się nawet o ich zalety czy też wady, ale o odpowiednie potraktowanie dzieła i wyekstrahowanie go z kontekstu literackiego. Nie, nie sugeruję przy tym, że ten jest bez znaczenia, to niemożliwe, bo żadne dzieło nie jest sterylne i nie bierze się z próżni, a znajomość tego czy owego nigdy nie zaszkodzi, co nie zmienia faktu, że odwieczna batalia między książką a jej adaptacją już dawno została rozegrana.

Wygraliśmy my.


komentarze [47]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Ann  - awatar
Ann 18.05.2020 18:05
Czytelniczka

Lubię oglądać filmy, seriale, które są wierną adaptacją. Czasami może być delikatna zmiana, ale nie lubię jak z książką wspólny jest tylko tytuł.
Czasami książki są nudne i o wiele lepszy jest serial, niestety.
Księga czarownic - to serial, który z chęcią oglądam, ale książka? Przeczytałam z trudem pierwszy tom i nawet nie ma mowy, żebym wzięła się za drugi.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Malkontent  - awatar
Malkontent 08.03.2020 12:25
Czytelnik

Adaptacje filmowe najczęściej mnie rozczarowują. Czytając mogę sobie wszystko wyobrazić według własnego uznania. Od wyglądu bohaterów, aż po intonację głosu w dialogach. Film narzuca te elementy zgodnie z zamysłem reżysera. Z tego samego powodu nie lubię audiobooków. Próbowałem kilka razy i nie trawię ich. Szczególnie dialogi są całkowicie zależne od lektora i rzadko...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Malkontent  - awatar
Malkontent 08.03.2020 12:14
Czytelnik

Przeczytałem chyba wszystkie książki Lee Child'a o Jacku Reacher'rze i w każdej bohater ma twarz Toma Cruise'a. To wina dwóch adaptacji filmowych gdzie on właśnie grał.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Rafal_S  - awatar
Rafal_S 06.03.2020 15:33
Czytelnik

Wg mnie zdarzają się filmy lepsze, niż książki na podstawie których zostały nakręcone, np:
1. Forest Gump,
2. Skazani na Shawshank,
3. Milczenie owiec.
W zdecydowanej większości przypadków jednak książka jest znacznie lepsza.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Velvelvanel  - awatar
Velvelvanel 06.03.2020 14:13
Czytelnik

Kiedyś gdzieś usłyszałem że ze wszystkiego można zrobić dobry film, z książki też. I uważam że film nie musi do materiału źródłowego podchodzić na klęczkach, niech dodaje i zmienia jeśli to ma pomóc w opowiedzeniu ciekawej historii. Dobre przykłady to moim zdaniem Władca Pierścieni i Forrest Gump. Są też przykłady marne (tych pewnie jest więcej) jak Hobbit albo Wojna Z.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
jatymyoni  - awatar
jatymyoni 03.03.2020 18:40
Bibliotekarz

Dla mnie ciekawą była adaptacja ksiązki Piękny umysł
Dzięki niej większość z nas dowiedziała się o genialnym matematyku. Najpierw zobaczyłam film, co nie przeszkodziło mi zachwycać się książką.
Forrest Gump też świetna adaptacja ksiżaki.
Chociaż książka jest o wiele lepsza jednak z...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
 Piękny umysł  Forrest Gump  Imię róży
tsantsara  - awatar
tsantsara 03.03.2020 10:30
Bibliotekarz

Nie rozchodzi się nawet o ich zalety czy też wady...
Tekst OK, ale rozchodzić to się mogą co najwyżej buty albo pieniądze...
No, jeszcze Powtórka z rozrywki mogła używać takiego zwrotu w formie parodii ludowo-partyjnej nowomowy.
Ale o co chodzi?
https://sjp.pwn.pl/slowniki/rozchodzi%C4%87%20si%C4%99.html

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Trzykropek Pistolet - awatar
Trzykropek Pistolet 02.03.2020 20:17
Czytelnik

Pewnie niektórzy uznają, że wypisuję herezje ale uważam, że większość adaptacji prozy P. K. Dicka jest lepsza od ich literackich pierwowzorów. O ile Dick miał świetne pomysły (możliwe, że związane to było z jego stanami psychicznymi) to niestety jego warsztat, delikatnie mówiąc, nie dorównywał jego wspaniałym wizjom. W związku z tym, większość jego książek z literackiego...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Malkontent  - awatar
Malkontent 08.03.2020 12:18
Czytelnik

Odnoszę wrażenie, że Dick raczej tylko tworzył zajawkę intrygi, a dopiero scenarzyści/reżyserzy wyciskali z tego pełnię zamysłu.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Anna_Trociewicz  - awatar
Anna_Trociewicz 02.03.2020 15:26
Czytelnik

"Mówiąc jednak zupełnie serio i mając przy tym świadomość, że pisząc podobne bezeceństwa na łamach portalu o literaturze, narażam się sporemu gronu czytelniczemu, książka nigdy nie była, nie jest i nie będzie lepsza od filmu nakręconego na jej podstawie."
Drogi Panie, czy mógłby Pan to doprecyzować? Będę wdzięczna.

Co do dialogu filmu z literaturą, uważam, że twórcy...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
natanna  - awatar
natanna 02.03.2020 10:59
Czytelniczka

Przeważnie staram się wpierw przeczytać książkę nim obejrzę film, ale to raczej dotyczy klasyki. I tu niestety mam obiekcje wówczas, gdy film nosi tytuł jaki ma książka a wizja scenarzysty całkowicie się rozmija nawet nie tak z wizją, jak z ideą przewodnią książki. A jako przykład podam Malowany welon. Film jest pięknym obrazem i...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
 Malowany welon  Śniadanie u Tiffany'ego
jatymyoni  - awatar
jatymyoni 02.03.2020 15:52
Bibliotekarz

Zgadzam się, że istnieją adaptacje filmowe, które są ciekawsze od książek. Jednak to są najczęściej adaptacje opowiadań.Dla mnie też takim przykładem jest Śniadanie u Tiffany'ego
drugim takim przykładem jest Śmierć w Wenecji
Najpierw zobaczyłam film, później operę i balet....

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
 Śniadanie u Tiffany'ego  Śmierć w Wenecji  Ostatnie tango w Paryżu  Stowarzyszenie umarłych poetów
natanna  - awatar
natanna 02.03.2020 16:30
Czytelniczka

Z pewnością film jest bardziej sugestywny, gdyż działa na więcej zmysłów ....i stąd jeżeli nie jest wierny fabule książki to moim zdaniem nie jest już to ekranizacja tylko oddzielne dzieło.
Osobiście jakoś nie widzę większego sensu w "przerabianiu" scenariusza na książkę. Jest to chyba zabieg wyłącznie komercyjny.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
jatymyoni  - awatar
jatymyoni 02.03.2020 21:44
Bibliotekarz

Dlatego teraz częściej się używa nie ekranizacja, tylko scenariusz oparty na danej powieści. Z jednej strony film działa na więcej zmysłów nie tylko przez obraz, ale jeszcze przez muzykę. Z drugiej strony w jakimś stopniu ogranicza naszą wyobraźnie, zamyka ją w jeden przekaz.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Gocha  - awatar
Gocha 03.03.2020 17:46
Czytelniczka

A mnie się bardzo podobał Labirynt Fauna. Labirynt fauna Ta książka powstała na podstawie filmu i naprawdę dobrze to wyszło.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
 Labirynt fauna
natanna  - awatar
natanna 03.03.2020 17:57
Czytelniczka

Niestety nie znam ani książki, ani filmu...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
jatymyoni  - awatar
jatymyoni 03.03.2020 18:34
Bibliotekarz

Dla mnie świetną ekranizacją był film z 1964 roku na podstawie książki Grek Zorba
Ilekroć później sięgałam po tą książkę słyszałam muzykę z filmu i widziałam oczami duszy tańczącego Anthony Quinn'a.
Lubię adaptację telewizyjną "Przygód księdza Browna".

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
 Grek Zorba
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się